Mecz bez historii
Legia Warszawa bezbramkowo zremisowała z Lechem Poznań w ciekawie zapowiadającym się spotkaniu 24. kolejki Ekstraklasy. Mecz nie obfitował w zbyt wiele okazji bramkowych - dobrych sytuacji strzeleckich było jak na lekarstwo, więc rezultat remisowy można uznać za sprawiedliwy.
Przez pierwsze kilkanaście minut gra była wyrównana. Mistrzowie Polski nie dopuszczali do rozwinięcia się Lecha w ofensywnie, spokojnie kontrolując środek boiska. Dopiero w 12. minucie gospodarze zdołali przedostać się pod pole karne, co od razu zakończyło się celnym uderzeniem Mikaela Ishaka, z którym spokojnie poradził sobie Artur Boruc. Z biegiem czasu coraz częściej do głosu zaczęli dochodzić zawodnicy Lecha, chociaż w dużej mierze polegało to tylko na częstszym utrzymywaniu się przy piłce. W okolicach 20 minuty ponownie dwukrotnie zagroził Lech. Najpierw niecelnie z dystansu strzelił Lubomir Satka, a za moment do sytuacji po wrzutce z prawej strony doszedł Ishak. Najlepszemu strzelcowi poznaniaków zabrakło jednak celności. Legioniści nie mogli tego dnia odnaleźć się na boisku. Ich ataki były niemrawe i niewiele brakowało, a pierwszą połowę zakończyliby z zerową liczbą celnych uderzeń. Dopiero tuż przed zejściem do szatni o krok od pokonania bramkarza Lecha był Luquinhas. Brazylijczyk dostał podanie będąc w polu karnym, ale niestety nieczysto trafił w piłkę i Mickey van der Hart popisał się skuteczną interwencją.
Kilka minut po rozpoczęciu drugiej połowy czujność Boruca znowu sprawdził Ishak. Napastnik Lecha główkował po wrzutce z prawej strony, lecz trafił w sam środek wprost w ustawionego bramkarza Legii. Za moment odgryźli się piłkarze z Warszawy. Błąd w polu karnym popełnił Satka, który stracił piłkę na rzecz Luquinhasa. Pomocnik za moment podał do Tomasa Pekharta, który przegrał pojedynek z van der Hartem. Po godzinie gry swoich kolegów skutecznych wyjściem na przedpole uratował Boruc. Golkiper "Wojskowych" uprzedził pędzącego w kierunku piłki Jakuba Kamińskiego.
W 65. minucie Dani Ramirez oddał płaskie uderzenie zza pola karnego i końcówkami palców futbolówkę poza linię końcową zdołał zbić bramkarz Legii. Ta sytuacja to jednak kolejne potwierdzenie tego, że w drugiej połowie gospodarze prezentowali się lepiej od swoich rywali - szczególnie jeśli chodzi o zapędy w ofensywie. Dopiero kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry wreszcie z dobrej strony pokazali się legioniści. Luquinhas przebojem wdarł się w pole karne, skąd oddał uderzenie, z którym zdołał poradzić sobie van der Hart. Bramkarz Lecha spokojnie interweniował również kilka minut potem, gdy technicznym strzałem z półwoleja chciał go zaskoczyć Filip Mladenović.