Po mistrzowsku!!!
Dziś o godzinie 20-tej na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie miał się odbyć mecz kolejki Legia-Wisła. Niektórzy zapowiadali to spotkanie nawet jako hit sezonu. W obu ekipach zabrakło kilku podstawowych graczy. W drużynie gości nieobecni byli Cantoro i Czerwiec. Natomiast w Legii tradycyjnie już nie wystąpili Wróblewski, Gierasimovski, Siadaczka, Jarzębowski, Łapiński oraz Stanew. W ten piątkowy mroźny wieczór najbardziej dopisali kibice. Stadion był wypełniony po brzegi (ok. 400 osób z Krakowa). Fani zaprezentowali wiele efektownych elementów jak Fajerwerki, wulkany, konfetti. Wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego na "Żylecie" pojawił się natomiast wielki tekturowy herb Legii. Przed spotkaniem minutą ciszy uczczono niespodziewaną śmierć, bardzo zasłużonego dla polskiej siatkówki, Huberta Wagnera. Pięć minut po 20-tej sędzia gwizdnął po raz pierwszy.
Od pierwszych chwil wyraźną przewagę osiągnęła Legia. Wszyscy gracze "wojskowych" prezentowali się bardzo dobrze. Bez problemu wyprzedzali nieco ociężałych wiślaków. Pierwsza naprawdę akcja Legii rozpoczęła się od szybkiego rajdu Tomka Sokołowskiego, który pięknie dośrodkował do nadbiegającego Vukovica. Jugosłowianin uderzył piłkę głową, ale jakimś cudem Artur Sarnat obronił ten strzał. W kolejnej sytuacji akcję indywidualną przeprowadził Czarek Kucharski, ale jego strzał okazał się zbyt lekki. Jednak największe brawa za tę akcję powinien zebrać Sylwek Czereszwewski, który bardzo inteligentnie ściągnął na siebie uwagę trzech obrońców. W pewnym momencie cały stadion zamarł w bezruchu... Nie stało się to bynajmniej za sprawą żadnego z wiślaków, ale legionisty Omeliańczuka. Białorusin nie będąc przez nikogo atakowany podał piłkę prosto do Tomasza Frankowskiego, który na szczęście jest bez formy przez co zgubił futbolówkę. W tym momencie należy stwierdzić, że była to pierwsza i ostatnia groźna akcja Wisły w tym meczu. Na całej linii zawiedli Żurawski, Frankowski a przede wszystkim wygwizdywany Sypniewski (w pewnym momencie nie wytrzymał i zaczął bić brawo kibicom). W ostatniej minucie miała miejsce bardzo ciekawa akcja. Otóż zawodnik Legii został sfaulowany przed polem karnym jednak sędzia zastosował przywilej korzyści, by chwilę potem gwizdnąć karnego po faulu na Kiełbowiczu... W pierwszej chwili arbiter nie za bardzo wiedział co ma zrobić, ale po krótkiej analizie sytuacji zdecydował się na karnego. Do piłki podszedł zawodnik, który (obok Jacka Magiery) należy do najsłabszych zawodników tego sezonu. Karnego naturalnie "Sokół" nie strzelił, co go niezwykle załamało. Do końca tej połowy nie mógł się już pozbierać, ciągle to posyłając piłkę nie tam gdzie trzeba. W tym miejscu muszę zwrócić honor Jackowi Magierze, bowiem rozegrał mecz na przyzwoitym poziomie, co w jego przypadku jest nie lada dokonaniem. Do przerwy na tablicy wyników widniał rezultat 0-0.
Druga część meczu to już miażdżąca przewaga Legii. Kilka minut po wznowieniu gry na boisko wszedł Bartek Karwan aby wspomóc kolegów. W jego poczynaniach widoczny jednak był brak "czucia piłki". Mimo to spisywał się o niebo lepiej niż nieporadny Sokołowski (choć walki mu odmówić nie można). Legia przeprowadzała bardzo płynne i szybkie akcje. Podana następowały z pierwszej piłki. Cóż z tego, skoro nie mógł znaleźć się chętny do oddania strzału. Szczęścia próbowali jedynie Kiełbowicz (w boczną siatkę) oraz Magiera (obok bramki). Szczególnie dobrą grą imponował Czarek Kucharski, któremu to udawały się prawie wszystkie zwody. Akcje Wisły ograniczały się do rzutów wolnych z okolic 35 metra. Wszystkie bite przez Wiślaków piłki bez problemów łapał Artur Boruc (bardzo ciepło przyjęty przez kibiców). Gdy już wydawało się, że mecz zakończy się remisem, na kolejną szybką akcję zdecydowała się Legia. Szybka wymiana piłek w środku pola, następnie Czarek Kucharski
pięknie dogrywa piłkę do Karwana, a ten z ostrego kąta technicznym strzałem pokonuje Sarnata. W 76 minucie jest więc 1-0! W tym momencie wydawało się, że Krakowianie przycisną i zmuszą Legię do obrony. Tak się jednak nie stało. Wisła bardzo szybko traciła piłki, widoczne było także zmęczenie na twarzach gości. Mimo prowadzenia 1:0, Legia wciąż atakowała i dążyła do zdobycia drugiego gola. Tak się jednak nie stało. Wynik ten się utrzymał do końca.
W Warszawie mamy więc nowego lidera. Piłkarze z radości zaczęli nawet wspinać się na płot "Żylety", aby cieszyć się razem z kibicami. Na koniec należy podkreślić wyjątkowo dobrą pracę sędziego Marczyka z Piły. Nie ustrzegł się wprawdzie kilku błędów, ale generalnie spisał się bardzo dobrze. Najgorsze humory po tym meczu mogą mieć Kosowski i Sypniewski, którzy nie tylko przegrali spotkanie, ale i dostali srogą lekcję pokory od kibiców, kibiców LIDERA ligi!
Autor: Michał Szmitkowski