REKLAMA

Mała liga, wielka Legia

Jacek Piekara - Wiadomość archiwalna

Od wielu lat ludzie, którym prawdziwie zależy na losach polskiej piłki nożnej coraz głośniej mówią o radykalnym zmniejszeniu ekstraklasy. Osobiście jestem zwolennikiem ekstraklasy ośmiozespołowej, grającej w systemie dwa mecze, dwa rewanże. Projekt to niestety utopijny, gdyż takiej koncepcji zawsze potężny opór stawią prezesi mniejszych klubów oraz skostniałe, pezetpeenowskie struktury. Jakie byłyby zalety takiego rozwiązania, patrząc zarówno przez pryzmat interesów naszego klubu, jak i rodzimej piłki?

1. Legia miałaby szansę rozgrywać spotkania „o wszystko” (bo w tak małej lidze spotkaniem „o wszystko” byłby niemal każdy mecz) z drużynami, które grałyby otwartą piłkę, a nie zajmowały się głównie murowaniem bramki. To lepiej przygotowałoby drużynę do występów w europejskich pucharach. Zawodnicy mieliby szansę wykazać się w starciach z najlepszymi.

2. Najlepsze i najbogatsze drużyny zwykle dysponują dobrymi stadionami oraz gronem oddanych kibiców. Atmosfera w Warszawie, Poznaniu, Krakowie, czy Kielcach jest na pewno nieporównywalna z tą w Bełchatowie, Wodzisławiu lub Płocku. A każdy piłkarz lubi grać przy ostrym dopingu i wspomagany fantastyczną atmosferą na trybunach. Ba, zawodnicy często nawet mówią, że wolą grać przy ogłuszającym dopingu dla rywala niż przy milczących trybunach. W ośmiozespołowej ekstraklasie nie mogliby uskarżać się na brak fanów.

3. Mecze z klasowymi przeciwnikami ściągają na trybuny więcej kibiców. A więcej kibiców to więcej pieniędzy w kasie. Więcej pieniędzy, to z kolei możliwość dokonywania inwestycji w drużynę, lub klubowe zaplecze. Podobnie byłoby z pulą pieniędzy pochodzących z reklam lub od telewizji, która dzielona byłaby na osiem klubów, a nie szesnaście lub osiemnaście (bo niestety słyszymy o planach powiększenia ekstraklasy). Wszystko to spowodowałoby znaczący wzrost budżetu przedstawicieli ligowej elity.

4. Liga złożona z niemal samych „klasyków”, to raj dla kibica. Cztery razy w roku mecze Legii z Wisłą, Widzewem, czy Lechem lub Koroną? Przecież to byłaby fantastyczna sprawa! Zamiast kopaniny z Zabrzem, Łęczną lub Płockiem, gdzie chodzi zwykle o to, aby przełamać zmasowaną obronę „murarzy”, a potem jest już z górki. Obserwowalibyśmy wiele pięknych, zaciętych meczy, prowadzonych na dobrze przygotowanych stadionach i we wspaniałej oprawie.

5. Dostanie się do tak elitarnej i bogatej ekstraklasy (hojnie wspomaganej pieniędzmi z reklam, telewizji i od sponsorów strategicznych) byłoby marzeniem wielu innych klubów. Stąd na zapleczu I ligi również powstałyby silne zespoły, czyhające na swoją szansę.

6. Prezesi klubów musieliby szukać wartościowych wzmocnień za granicą. Piłkarze tacy jak Edson, Cantoro, Roger, czy „dwie Czarne Wieże” byliby już nie wyjątkiem, a niemal codziennością na polskich boiskach. Z uwagi na wyczerpujący sezon musiałyby też zostać znacząco powiększone kadry poszczególnych zespołów. Diamentowe talenty (takie jak chociażby Janczyk) miałyby szansę szybciej i mocniej zabłysnąć. Być może zostałby choć częściowo powstrzymany exodus najlepszych rodzimych piłkarzy za granicę, gdyż kluby byłyby im w stanie zapewnić lepsze warunki kontraktu. I nie mielibyśmy już sytuacji, że czołowi polscy zawodnicy jadą grać ”ogony” w poślednich klubach.

7. Ośmioosobowa ekstraklasa byłaby o wiele łatwiejsza do obserwacji dla zagranicznych „skautów”. Nasi piłkarze mieliby szansę zabłysnąć w starciu z dobrymi rywalami, a przez to łatwiej zyskaliby zainteresowanie zagranicznych pracodawców. I być może byliby to pracodawcy lepsi niż Elche, Southampton, Austria Wiedeń czy byle niemieckie, rosyjskie lub ukraińskie średniaki.

8. Sukcesy naszych zespołów w europejskich pucharach mogłyby zaowocować wyższym rankingiem w klasyfikacji UEFA, a przez to np. dopuszczeniem dwóch polskich drużyn do eliminacji Ligi Mistrzów. Nie trzeba chyba mówić, w jakim stopniu podsyciłoby to walkę o czołowe miejsca w ekstraklasie.

9. Sponsorzy czy właściciele klubów musieliby traktować swe inwestycje długofalowo. Bycie w piłkarskiej elicie nie pozwalałoby już na dramatyczne ruchy (np. wyprzedaż zespołu), a jeśli one by nastąpiły, to klub lądowałby szybciutko w niższej lidze. Tu nie byłoby przechowalni dla średniaków.



Puśćmy wodze wyobraźni i zastanówmy się kto, na dzień dzisiejszy mógłby zagrać w takiej ośmioosobowej ekstraklasie? Od razu zastrzegam, że to czyste dywagacje, gdyż w polskiej lidze wszystko potrafi zmienić się z dnia na dzień. Jednak cztery kluby to, moim zdaniem, pewniaki: Legia i Wisła, jako zdecydowanie najmocniejsze i najbogatsze zespoły w lidze, a dalej dobrze prowadzona i mająca rozsądnego sponsora Korona Kielce oraz nowy Lech Poznań, który jak sądzę będzie jedną z czołowych drużyn następnego sezonu. Kto powinien zająć następne cztery miejsca? Pogoń Szczecin? Może, jeśli prezes Ptak przestanie realizować swoje zdumiewające brazylijskie fantasmagorie i zejdzie na ziemię. Na razie traci punkty oraz szacunek kibiców (co wiąże się również ze spadającą frekwencją na trybunach). Zagłębie Lubin? Kto wie? Ze sponsorem dysponującym wręcz nieograniczonymi funduszami, rzecz może się powieść. Udowadnia to trener Smuda, który wydźwignął Zagłębie z pozycji outsidera do pozycji pucharowej (choć sromotnie przerżnął Puchar Polski z zespołem tak żałośnie słabym, jak Wisła Płock). Cracovia Kraków? Jeśli prezes Filipiak potrafi zarządzać nią tak sprawnie, jak firmą Commarch, to być może. Na razie Cracovia zawodzi na pełnej linii, ale jest to nadal klub ze sporym, a nieujawnionym potencjałem. Widzew Łódź? Zdecydowanie tak. Wielka tradycja piłki w wielkim przecież mieście musi w końcu zaowocować. Możemy sobie nie lubić łódzkich klubów, ale trudno ukryć że pojedynki Legii z Widzewem uatrakcyjniłyby ligę (poza tym ośmiuset tysięczne miasto po prostu powinno mieć pierwszoligowy zespół). Ale, tak jak pisałem wcześniej, ciężko w tym wypadku cokolwiek przewidzieć. Istnieje przecież tak sztuczny twór, jak Wisła Płock – klub niepotrzebny nawet miejscowym kibicom, a wytrwale finansowany przez bajecznie bogatą firmę Orlen. Istnieje grający dla garstki kibiców Groclin (też z bogatym sponsorem). Sądzę jednak, że ośmiozespołowa liga wymusiłaby jedno: klub bez kibiców nie ma prawa bytu w elicie.



Czy tak właśnie wyglądająca liga nie pozwalałaby nam cieszyć się spotkaniami na wysokim poziomie? Dodajmy do tego zasadę, że nikt nie spadałby do drugiej dywizji automatycznie, gdyż cztery kluby z dołu tabeli rozgrywałyby mecze barażowe z czteroma czołowymi zespołami zaplecza. W ten sposób w ekstraklasie nie mielibyśmy meczów „o pietruszkę”, a granica dzieląca miejsce premiowane występami w Pucharze UEFA z miejscem karanym barażami byłaby minimalna. Jeden, dwa mecze mogłyby więc decydować o tym, czy klub ma powody do radości (oraz możliwość dodatkowego zarobku i wypromowania się na europejskiej scenie), czy też powody do strachu i wstydu.

Z całą pewnością chcielibyśmy oglądać w polskiej lidze więcej takich spotkań jak Korona Kielce – Legia Warszawa, które komentatorzy Canal+ uznali najlepszym meczem sezonu, a Kazimierz Węgrzyn powiedział nawet, że był to najlepszy mecz, jaki widział w Polsce od kilku lat (sam oglądałem to spotkanie z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej minuty, choć nawiasem mówiąc trudno oprzeć się wrażeniu, że fatalna taktyka trenera Wdowczyka z I połowy odebrała Legii pewne zwycięstwo). Przy szesnastozespołowej lidze spotkania tej klasy są „rodzynkami”, przy ośmiozespołowej mogłyby stać się powszechne.

Być może w Polsce powinien zawiązać się swoisty sojusz G-8, a prezesi najbogatszych, najbardziej liczących się klubów mieliby szansę wymusić na PZPN zmianę w sposobie prowadzenia rozgrywek. Można też sobie wyobrazić proces naprawy polskiej piłki jako ewolucję, a nie rewolucję. W jednym roku zmniejszamy ekstraklasę z 16 do 12 zespołów, w następnym z 12 do 8, a cały proces zapowiadamy rok, czy dwa lata wcześniej, by kluby miały szansę jak najlepiej przygotować się do tak poważnej konfrontacji. Niezależnie od tego, jak proces zostałby przygotowany, moim zdaniem, pewne jest jedno: polska liga nie pozbędzie się toczącej ją gangreny bez chirurgicznych cięć. A jeśli ktoś myśli, że nie jest tak źle, to niech przypomni sobie mecze Legii z FC Zurich lub Wisły z Valerengą, Dynamo Tbilisi, czy Vitorią Guimares, nie mówiąc już o kompromitujących klęskach Wisły Płock z litewskim FK Ventspils, Pogoni Szczecin z Fylkirem Reykjavik, czy występ Amiki w fazie grupowej Pucharu UEFA, na który naprawdę ciężko znaleźć odpowiednie słowa (Amica została najgorszą drużyną w Europie).

W tym roku, po dokonaniu wzmocnień w składzie, Legia ma szansę zawalczyć o Ligę Mistrzów. Ale wszyscy wiemy doskonale, że tylko wtedy kiedy uśmiechnie się do niej szczęście w losowaniu. A fajnie byłoby dożyć czasów, kiedy Legia nie musiałyby liczyć na łut szczęścia, lecz byłaby w stanie zmierzyć się jak równy z równym z większością europejskich zespołów. Nawet jeśli nie z Barceloną, Bayernem lub Chelsea, to przynajmniej z mistrzami Grecji, Belgii, Rosji, Norwegii czy Turcji. I wreszcie przestalibyśmy za sukces traktować „przegranie z honorem”, co stało się już chyba polską specjalnością.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.