REKLAMA

Kibicowskie podsumowanie rundy wiosennej

Bodziach - Wiadomość archiwalna

Półtora miesiąca temu zakończył się jakże udany dla nas sezon 2005/06. Udany, bo zakończony zdobyciem przez naszych piłkarzy mistrzostwa Polski! Przejdzie on zapewne do historii, ale obecnie zamiast rozpamiętywać to co było, wszyscy skupiają się na przygotowaniach do nowego sezonu. A ten startuje już za trzy tygodnie! Czas więc na podsumowanie rundy wiosennej mistrzowskiego sezonu.

Przypomnijmy więc, że dwie kolejki rundy rewanżowej rozegrane zostały jeszcze późną jesienią 2005 roku. Tak więc na wiosnę mieliśmy mniej spotkań, tym bardziej, że dosyć szybko odpadliśmy z rozgrywek Pucharu Polski. Na szczęście o jesiennych strajkach mogliśmy już tylko wspominać, a na stadion przy Łazienkowskiej tłumy przychodziły na każde spotkanie!



Rundę wiosenną rozpoczęliśmy od spotkania na Łazienkowskiej z Bełchatowem. Dla nowych kibiców szokiem była wolna dystrybucja biletów na mecz. Starsi stażem fanatycy zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Niestety, przez kiepską organizację sprzedaży wejściówek, sporo chętnych musiało odejść spod kas z kwitkiem.

Mecz ze słabym piłkarsko GKSem wzbudził niemałe zainteresowanie kibiców, których 11 tysięcy przybyło na stadion Wojska Polskiego. Nie zabrakło gości, dla których przyjazd do stolicy to nie lada atrakcja. Przyjezdni stawili się w przyzwoitej liczbie - ok. 200 osób.

Oprawę na ten wieczór przygotowali Nieznani Sprawcy, którzy przygotowali kartoniadę z napisem "LEGIA" na szarym tle, a kartoniki uzupełnione były hasłem z hip-hopowego utworu - "Wszystko co mamy, to te trybuny szare. Nie odejdziemy stąd chociaż nieraz są koszmarem". Zarówno Legia, jak i bełchatowianie wywiesili transparenty wyrażające solidarność z kibicami bydgoskiego Zawiszy. Przed meczem murowanym faworytem do zwycięstwa była Legia. Niestety dosyć długo nie udawało się tego potwierdzić na boisku. Dopiero w samej końcówce Moussa Ouattara trafił do siatki, dzięki czemu Legia zdobyła trzy punkty.



Pierwszy na wiosnę wyjazd przypadł nam do Kielc. Była to ostatnia okazja do zobaczenia starego stadionu Korony i skorzystało z niej sporo, bo aż 500 fanów Legii, co na beznadziejny termin (wtorek, 13:30) można uznać za bardzo dobry wynik. Zresztą więcej osób w klatce dla gości po prostu by się nie zmieściło.

Warto przypomnieć również, że do samego meczu nie było wiadomo, czy rewanżowe spotkanie 1/4 finału PP w ogóle się odbędzie. Wszystkiemu winny był stan kieleckiego klepiska. Ostatecznie sędziowie zdecydowali, że mecz należy rozegrać, a nasi piłkarze po kiepskim meczu z Bełchatowem, pokazali, że... to nie było ich ostatnie słowo. Jak się okazało, dwubramkowa zaliczka z pierwszego spotkania nie wystarczyła i Legia przedwcześnie opuściła rozgrywki krajowego pucharu. A dodajmy, że właśnie to trofeum miało być niemal pewną zdobyczą w naszych rękach.

Wróćmy jednak do tego, co działo się na trybunach. Nasz doping stał na średnim poziomie. Niestety trudno wytłumaczyć zachowanie niektórych osób (oraz przyzwolenie na to pozostałych), którzy rozpoczęli bezsensowne demolowanie klatki dla gości. Fakt, nie była ona może zbytnio estetyczna i przyjazna, ale usprawiedliwienia dla takiego zachowania legionistów nie sposób znaleźć. W dalszej części meczu uwaga fanów z Warszawy skupiała się nie na poczynaniach na boisku, lecz na śledzeniu mało ambitnej zabawy, polegającej na rzucaniu czym popadnie w ochronę.



Jeszcze w tym samym tygodniu czekała nas wyprawa do Grodziska. Tym razem pokazaliśmy się z zupełnie innej strony. Kibice w Grodzisku, że legioniści potrafią się świetnie bawić, bez robienia wiochy. Przynajmniej połowa z trzystu osób w sektorze gości, mimo mrozu rozebrała się do pasa i przez kilkadziesiąt minut dopingowała Legię bez koszulek!

Piłkarze postanowili rozgrzać nieco warszawskich morsów i strzelili rywalom aż cztery bramki. Fani oznajmili wszystkim, że tegoroczna wiosna rozpoczyna się kilkanaście dni wcześniej - właśnie teraz, w Grodzisku. Podróż do Warszawy upłynęła w bardzo dobrych nastrojach.



Jeśli kogoś brakowało na meczu z Cracovią, to jedynie z powodu przeziębienia po oryginalnym witaniu wiosny w Grodzisku. Drugi mecz z "Craxą" po jej awansie do ekstraklasy przyciągnął na Łazienkowską 12 tysięcy fanatyków. Wolne miejsca zostały tylko na łuku, ale aby kupić bilety na ten sektor działacze wymagali posiadania Kart Kibica. Ponownie zawiódł system biletowy i czas oczekiwania do wejścia na stadion wydłużał się. Wcale nie łatwiej mieli ci, którzy na mecz wybrali się samochodami. Częściowo zamknięta ulica Łazienkowska dla wielu oznaczała konieczność zostawienia pojazdu parę kilometrów dalej.

O ile wielkość legijnego młyna na tym meczu mogła robić wrażenie, to zaskoczeniem in minus była frekwencja Cracovii. Zaledwie 110 osób w sektorze gości to marna liczba, nawet jak na piątek. Nasza oprawa ograniczyła się do sektorówki przedstawiającej uliczny znak "Stop" oraz informacją, że dotyczy on krakowskich nożowników. Pod adresem gości padło trochę haseł antysprzętowych, co w kilka dni po derbach Krakowa miało jasną wymowę. Krakusy nie dość, że w skromnym składzie, to także wokalnie spisali się fatalnie. Szkoda, że i my nie daliśmy z siebie wszystkiego, a przyznać trzeba, że piłkarze tym razem spisali się na piątkę, o jedno trafienie poprawiając swój strzelecki dorobek z Grodziska.



Kolejnym celem na naszym wyjazdowym rozkładzie jazdy był Wodzisław. Miasteczko położone niedaleko południowej granicy nigdy nie należało do miejsc szczególnie przez nas lubianych. Zazwyczaj stawiało się nas tam 200-300 osób, w tym delegacje Zagłębia i śląskich fan-clubów Legii. Tym razem nasza wizyta w Wodzisławiu wzbudziła znacznie większe zainteresowanie i sektor gości zepełnił się 500-osobową grupą. Była to pierwsza tego typu podróż, gdy przy zakupie biletu w macierzystym klubie prowadzono wywiad środowiskowy. "Jak pan jedzie? O której godzinie? Jakim pojazdem? Planowane postoje?" - słysząc te pytania można się było mocno zastanawiać, czy przypadkiem nie przemieściliśmy się w czasie i produkty w sklepach nie są ponownie na kartki.

Na szczęście niewiele osób zrezygnowało z zaliczenia kolejnej kibicowskiej przygody. Ci, którzy spóźnili się na stadion Odry nie mogli uwierzyć, że już 1 pierwszej minucie straciliśmy gola. Oprawę tego spotkania przygotowała grupa Squadron. Tak więc po przerwie zaprezentowaliśmy folie aluminiowe, kolorowe szaliczki oraz sektorówkę "90 lat" wraz z transparentem. Mecz ten jednak zapamiętamy nie ze względu na oprawę, a to co wydarzyło się w 94 minucie pojedynku. Otóż, gdy miejscowi już powoli fetowali remis w meczu z Legią, legioniści przeprowadzali ostatnią akcję meczu. Na bramkę znajdującą się blisko naszego sektora wybornie uderzył Marcin Burkhardt i pół tysiąca warszawiaków oszalało z radości! Była to najlepsza nagroda za naprawdę niezły doping kibiców gości. Droga powrotna mijała w wybornych nastrojach.



Mecz przyjaźni z Pogonią, choć przyciągnął na trybuny 12,5 tysiąca widzów, to pod względem atmosfery i dopingu było kiepściutko. Przed meczem na głównym boisku sprawdzili się juniorzy Legii i Pogoni, co było dla nich wspaniałym przeżyciem. Głównym motywem takich spotkań jest dobra zabawa i morze alkoholu. Tym razem było podobnie, co niektórzy przypłacili "odbiciem" się od bramy wejściowej.

Z okacji rocznicy śmierci Jana Pawła II, na Żylecie wywieszono transparent z prośbą: "Ojcze Święty, módl się za grzeszników! Takich jak my!". Była również oprawa, w postaci napisu TIFO ułożonego z małych flag. Na samym środku powiewała sektorówka z naszym herbem. W czasie meczu pojawił się jeszcze jeden transparent, którego adresatem był Pjus, obchodzący urodziny. Niestety tamtego meczu nie mógł zobaczyć na żywo. Piłkarze zapewnili sobie zwycięstwo dopiero w ostatnich dziesięciu minutach.



"Ta ostatnia niedziela... dzisiaj się rozstaniemy... dzisiaj się rozejdziemy... na wieczny czas" - śpiewali kibice Legii, którym udało się dostać na stadion Polonii w dniu derbów (przez małe d). O ile w światku kibicowskim czymś normalnym, że zwaśnione strony pomagają sobie wzajemnie, w dostaniu się na stadion, to klub z Muranowa zupełnie odstaje od tych standardów. Tak więc zamiast kibicowskiej solidarności mieliśmy okazję podziwiać polonijne konfidenctwo. Legioniści, którzy otrzymali z Konwiktorskiej marne 300 biletów na sektor gości, uznali, że kpić to my, ale nie z nas. Wobec tego postanowiono zająć miejsca przeznaczone dla gospodarzy. Nie było to łatwe, bowiem gospodarze na wszelkie sposoby utrudniali nam tę prostą, wydawałoby się czynność. Kasy były często zamykane, ponadto do sprzedaży co jakiś czas potrzebny był polonijny identyfikator, bądź... znajomość hymnu Czarnych Koszul. Działania te zniechęciły sporo osób od odwiedzenia mało gościnnych muranowskich progów. Ci, którzy przyszli, dla niepoznaki w widocznym miejscu trzymali polonijne gadżety, które wcześniej "podarowali" im gospodarze. Na bramkach przy trybunie głównej, obok ochrony usadowili się polonijni konfidenci, dla których współpraca z ochroną i policją nie była niczym uwłaczającym.

Bardzo ochoczo wskazywali swoim przełożonym osoby, które nie powinny wejść na stadion. Po pewnym czasie udało się jednak wymusić na organizatorach wpuszczenie większości fanów spod kas. Jednak na stadionie było nas zaledwie ok. 800, podczas gdy chętnych do obejrzenia tego meczu znacznie więcej. Wśród gospodarzy najważniejszy mecz sezonu nie wzbudził przesadnego zainteresowania. Z drugiej strony młynek Polonii był bardziej liczny, niż podczas meczu młodzieżowej reprezentacji, czy meczu Lech - Wisła na ich stadionie. Polonii trzeba przyznać, że starała się dopingować przez całe spotkanie i w tym elemencie przeważała, szczególnie po reakcji ochrony, która próbowała usunąć Starucha z płotu. W ilości flag zaprezentowaliśmy się na remis. Tzn. my nie wywiesiliśmy żadnej, gospodarze swoje oflagowanie pospiesznie ściągnęli po szarpaniu płotu po przeciwnej stronie stadionu. Oprawa derbów była wyjątkowo mizerna. Całe szczęście, że wszystko potoczyło się tak, że w obecnym sezonie nie musimy uczestniczyć w tej parodii derbów. "Następne derby wygrają Legii rezerwy" - śpiewali pod koniec meczu fani Legii.



Mecze Legii z Lechem po spadku do II ligi Widzewa były najlepszymi pod względem oprawy i dopingu. Dużo więc sobie obiecywano po kolejnym starciu obu drużyn. Co ciekawe na tym spotkaniu pojawili się kibice z Moskwy. Wraz z Lechem zasiadło 30 fanów Spartaka (z flagą), a z legionistami mecz ten obserwowali fani CSKA. Tym razem "Sen o Warszawie" miał nieco inną aranżację. Na środku boiska wykonał go młody solista Filharmonii Narodowej. Części kibiców pomysł ten przypadł do gustu, innym wręcz przeciwnie. Z okazji takiego spotkania nie mogło zabraknąć oprawy. Ta przypominała o 90 rocznicy powstania naszego klubu. Była sektorówka z piłką, w którą wpisana była liczba 90, a całość dopełniały flagi, transparenty i... jedna raca.

Dlaczego jedna? O to należałoby już zapytać profesjonalną (ponoć) firmę, która zobowiązała się do odpalenia 22 rac na płocie. Jak widać, kibice z pirotechniką są zaznajomieni znacznie lepiej. Sam mecz toczył się jak najbardziej po naszej myśli. Przy prowadzeniu 3-0, cały stadion wyginał się w rytm piosenki "wyginam śmiało ciało". Co ciekawe, także poznaniacy przyłączyli się do zabawy, choć wynik był dla nich raczej mało radosny. W ten sposób lechici pokazali, że kiepskie wyniki piłkarzy nie są w stanie źle wpłynąć na ich postawę. Główna oprawa meczu miała jednak miejsce po przerwie. Wzdłuż płotu na Żylecie znalazło się 11 wielkich transparentów z największymi piłkarzami naszego klubu. Nad nimi flagi na kijach imitujące murawę, a dalej flagi na płot oraz flagi na sztycach. Na koniec pochwaliliśmy się jeszcze naszą Panoramą Warszawy. Doping z obu stron, mimo uprzejmości, stał na wysokim poziomie.



Ostatnie nasze podróże do Płocka cieszą się ogromnym zainteresowaniem, tak więc bez zbytniej przesady nazywane są przez warszawską brać - najazdami. Trzeba przyznać, że mało kiedy podczas naszych licznych odwiedzin w Płocku, nie działo się zupełnie nic. Wobec strat, jakich doświadczyli ostatnimi laty płocczanie, tym razem postanowiono zmniejszyć nam pulę biletów do regulaminowego minimum. Jako, że zakazany owoc najlepiej smakuje, w drogę do dawnej stolicy Mazowsza wyruszyło znacznie więcej osób, niż przyznano nam wejściówek. Na miejscu czekały nas zasieki, które przygotowała policja. Na przygotowania taktyczne policjanci poświęcili znacznie więcej czasu niż piłkarze przed każdym meczem. Nasza redakcja na własne oczy widziała, że mundurowi przygotowani są na każdy wariant. "Jak przejdą tędy, to zganiamy ich do tego miejsca i lejemy. A jeśli się przebiją to robimy tak..." - to wcale nie raport z wojny, to nasza święta policja przygotowywuje się do powitania fanów drużyny przyjezdnej. Tak więc już przed meczem pewne niemal było, że pozaboiskowych emocji nie zabraknie. I tak się niestety stało. Przed wejściem "kotłowało" się przez większość meczu. Bardziej zdeterminowani znaleźli drogę na sektor gości przez... łąki i rzeczkę! Wobec braku spokoju na trybunach i w ich okolicach trudno było oczekiwać dobrego dopingu z naszej strony. Wisła zaprezentowała sektorówkę przedstawiającą Dawida, który triumfuje nad Goliatem. Niestety chyba mało kto wówczas myślał o przesłaniu tej biblijnej przypowieści. Niestety gospodarze postanowili przywitać nas gradem kamieni, a jeden z nich niefortunnie trafił jedną z naszych koleżanek. Piłkarze, choć wcale nie prezentowali się lepiej od kibiców, zaliczyli kolejny komplet punktów, co pozwalało nam coraz realniej patrzeć w kierunku mistrzowskiej korony. Na koniec dodajmy, że w sektorze gości zasiadło ok. 800 legionistów, a drugie tyle nie zdołało dostać się na nasz sektor.

W czasie meczu z Zagłębiem Lubin warszawska publiczność pokazała się od jak najlepszej strony. Doping stał na najwyższym poziomie, a uskrzydleni nim piłkarze ponownie wygrali z przeciwnikiem. Punktem zwrotnym była... czerwona kartka dla Ouattary. Od tego momentu nawet na moment nie milkliśmy. Rozpoczęliśmy od głośnego "Ole ole...", ale przebojem wieczoru stała się inna pieśń. Otóż znaną już wcześniej piosenkę "Warszawa, Warszawa, Warszawa, CWKS Legia, Warszawa Warszawa" rozłożyliśmy na dwie trybuny. Całość wyszła kozacko i pieśń śpiewana była dosyć długo, bez chwili wytchnienia. Na tym meczu nie było organizowanej oprawy. Goście w 90 osób z marnym dopingiem.



Długo nie było wiadomo, czy uda nam się wejść na stadion Korony Kielce. Już nie ten stary, wysłużony obiekt, który odwiedzaliśmy w marcu, a nowooddany do użytku obiekt przy Ściegiennego. Na szczęście, głównie dzięki zawzięciu SKLW, udało nam się do Kielc pojechać autokarami zorganizowanymi przez Stowarzyszenie. Stadion Korony choć jest najnowocześniejszym w naszej lidze, to pod pewnymi względami odstaje nawet od najsłabszych. Bramki wejściowe na sektor gości zostały zupełnie nieprzemyślane. Ich konstrukcja oraz mała przepustowość w połączeniu z nadgorliwością ochrony sprawiło wszystkim problemy z dostaniem się na obiekt. Przy okazji nie obeszło się bez użycia gazu i pałek. W końcu 700 osób weszło na dwupiętrową trybunę i rozpoczęło doping dla naszej drużyny. Korona szczelnie wypełniła stadion i wcale nie było łatwym zadaniem przekrzyczenie złocisto-krwistych.



Nie dawaliśmy jednak za wygraną i zdzieraliśmy gardła najgłośniej jak się da. Choć mecz rozpoczął się zupełnie nie po naszej myśli, nie zamierzaliśmy pasować. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że stadion w Kielcach jest miejscem, gdzie o wiele łatwiej dostrzec barwy Polonii niż np. w Warszawie. Mimo wyniku 2-0 dla kielczan z sektora gości płynęła pieśń "Nie poddawaj się, ukochana ma...". I piłkarze wzięli sobie to do serca, bowiem w końcówce odwrócili losy meczu i zdobyli wyrównującego gola! W czasie meczu zaprezentowaliśmy oprawę złożoną z dwóch sektorówek z diabłami, a w piekielnym kotle smażył się Kubuś Puchatek - bohater wielu opraw żółto-czerwonych. Tym razem zostaliśmy nieco zaskoczeni przez szybką odpowiedź Korony. Obie strony zasłużyły na słowa pochwały za głośny doping.



Trzy kolejki przed końcem sezonu rozegraliśmy ostatni mecz z Amiką Wronki. Wronczanie skorzystali z ostatniej możliwości odwiedzenia stolicy przy okazji meczu swojej drużyny i na Łazienkowskiej stawili się w 50 osób. Co ciekawe, cały czas bardzo naiwnie, zostawiając swoje flagi w przerwie bez opieki. Tym razem doping legionistów nie zachwycił. Zabrakło również oprawy. Fundusze na nią zbierane były przed meczem. Nikt nie ukrywał, że specjalne atrakcje szykowane są na ostatni mecz sezonu z Wisłą.



Do Zabrza Legia jechała po mistrzostwo. Aby zdobyć mistrza, bez oglądania się na inne drużyny trzeba było wygrać. Górnik jednak bronił się przed spadkiem i również potrzebował punktów. Co więcej mecz rozgrywany był przy komplecie publiczności, co zabrzanie zawdzięczają dobrej organizacji swoich kibiców i ich zabiegom medialnym oraz obniżeniu cen biletów do pięciu złotych. Taryfa ulgowa nie obejmowała jednak sektora gości. My, aby obejrzeć ten pojedynek musieliśmy zapłacić 15 blach. Ale chyba nikt nie żałował pieniędzy dla meczu, w którym nasz klub miał sięgnąć po kolejną koronę. Przyzwyczajeni do konkretnej kontroli przy wejściu na stadion Górnika, byliśmy zaskoczeni zupełną olewką ochrony. Właściwie nie było żadnych kontroli, więc na sektor można było spokojnie wnieść przywiezionego ze stolicy szampana. 1200 kibiców w sektorze gości musiało robić wrażenie. Wysoka temperatura nie zachęcała może do głośnego dopingu, ale Staruch nie dawał nam wytchnienia. Udało się śpiewać na nie najgorszym poziomie, choć w kwestii dopingu wielokrotnie pokazywaliśmy się już lepiej. Pomiędzy nami a zabrzanami nie brakowało "uprzejmości".

W końcu Włodarczyk trafił do siatki, a nasz sektor eksplodował. Wydawało się, że spełnia się nasz sen i świętować będziemy jeszcze tego wieczora. Wieczora? Już za kilkadziesiąt minut! Mimo wielu ataków Górnika udało nam się utrzymać satysfakcjonujący nas wynik 1-0 i po końcowym gwizdku część osób wbiegło na murawę. To samo uczynili Górnicy, więc na boisku spotkały się obie grupy, a wobec różnic w poglądach doszło do pierwszego starcia. Później działo się jeszcze sporo. Dym z policją rozpoczęli zabrzanie, ale armatki wodne jak na złość zostały skierowane w naszą stronę. Mniej więcej godzinę po meczu na boisko wyszli piłkarze Legii. Był to sygnał dla fanatyków z Warszawy do przeskoczenia płotu dzielącego ich sektor od boiska. Rozpoczęła się feta na murawie! Piłkarze byli podrzucani do góry, jedni płakali, inni śpiewali "Mistrzem Polski jest Legia". Parę lat czekaliśmy na tę chwilę... Później nastąpił konkretny melanż... na parkingu, gdzie stały nasze pojazdy. Strzelały korki szampanów, piwo lało się strumieniami. W końcu nie na co dzień świętujemy "majstra". W drodze powrotnej większość wyjazdowej ekipy zahaczyło o Sosnowiec i tu kontynuowane były mistrzowskie melanże.



Mecz z Wisłą był już o przysłowiową pietruszkę (kto poda przysłowie z pietruszką?). Mimo to kibice nie zamierzali go olewać. Ba, to miała być kolejna lekcja dla krakusów. Niestety Wiślacy nie mogli tego pojedynku obejrzeć na żywo. Legioniści szczelnie wypełnili stadion. Bilety na ten mecz sprzedawano na aukcjach po kilkaset złotych! Na spotkaniu nie zabrakło polityków, którzy od razu zostali sprowadzeni na ziemię. Pan Kochalski, pełniący obecnie obowiązki prezydenta Warszawy, zamiast oklasków na które zapewne liczył został konkretnie wygwizdany i usłyszał rytmiczne hasło w formie pytającej - "Gdzie jest stadion?!". Owo pytanie dotyczyło również obecnego prezydenta. Ten jednak woli szukać problemów w zachodniej prasie niż zajmować się problemami polskiego sportu. Przejdźmy jednak do meczu. Na wyjście piłkarzy prezentacja numer 1. Zaczęło się od hasła zaczerpniętego z Legendy o Św. Jerzym, "Zabił legionista smoka, w płaszcz z atłasu wytarł miecz. Czarna zdobi go posoka. Smocza śmierć - rycerska rzecz" wywieszonego na płocie oraz reklamach nad odkrytą. Na środku pojawiła się malowana sektorówka, przedstawiająca wspomnianego legionistę pędzącego na koniu, który zabija krakowskiego smoka. Całość uzupełniały dmuchane rycerskie miecze, których 100 pojawiło się na "Żylecie". Były także flagi na kijach na skrajnych sektorach, a na górze 10 rac. Piękny widok!

Kolejna prezentacja dotyczyła zdobycia przez Legię mistrzostwa. Na sektorówce zaprezentowany był król w koronie, a na płocie hasło "Teraz wracamy po to co nasze". Uzupełnieniem tej choreografii były flagi na kijach i transparenty.

Na kolejne prezentacje nie musieliśmy czekać zbyt długo. Tym razem pokazane zostały różne elementy ultras w barwach Legii. Były więc cienkie pasy materiału co kilka metrów, małe flagi, baloniki, 30 rac w barwach i taka sama liczba świec dymnych. Był też czerwono-biało-zielony transparent na płocie. Można się było poczuć jak w Argentynie, bowiem ów chaos był przez nas zaplanowany! Gdy oprawa nr 3 szła do góry, bramkę zdobył Aleksandar Vuković i już po chwili na trybunie odkrytej paliły się race!

Efekty pracy NS zobaczyliśmy jeszcze pod koniec meczu. Nad płotem pojawił się napis "To jest zapał, który nigdy w nas nie zgaśnie", a na trybunach odpalonych zostało 100 ogni bengalskich, 150 stroboskopów i 60 rac.

SKLW przypilnowało, aby zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami na boisko nie wbiegli kibice. Fetę na boisku każdy obserwował ze swojego miejsca. Później tłumy ruszyły na Starówkę. Tu zabawa była przednia. Niestety do czasu. Oddział policji na sygnał swojego dowódcy wkroczył do akcji i rozpędził kilkutysięczne towarzystwo. Niestety, wśród zatrzymanych dominowali niewinni, bądź zwykli przechodnie. Takie działania stróżów prawa nie są dla nas niczym zaskakującym. Po tym meczu powiedziano i napisano już właściwie wszystko. Oby przy kolejnej mistrzowskiej fecie, już za rok, pamiętać o tym i nie popełnić błędów z przeszłości!



U siebie





Wiosną rozegrano siedem meczów na naszym stadionie. Te odbywały się głównie w piątek (aż cztery razy). Raz grano w środę, dwukrotnie w sobotę. Według statystyk wynika, że sobotnie mecze cieszyły się największą frekwencją. A cieszyłyby się jeszcze większym zainteresowaniem, gdyby tylko nasz stadion był bardziej pojemny. Niestety, mimo wielu obietnic, na to się nie zanosi. Średnia frekwencja w rundzie wiosennej była zredydowanie wyższa niż jesienią i wyniosła prawie 12.500 widzów na mecz.



A przypomnijmy, że po usunięciu krzesełek w pierwszych rzędach na odkrytej, liczba miejsc na stadionie zmalała. Najwięcej osób oglądało ostatni mecz sezonu z Wisłą Kraków - 14 tysięcy. Najmniej natomiast pierwszy wiosenny pojedynek z GKSem Bełchatów, "zaledwie" 11 tysięcy kibiców.

Na wszystkich meczów oprócz ostatniego na Łazienkowskiej pojawili się kibice gości. Wiślakom nie dane było po raz kolejny odwiedzić naszego stadionu. Najwięcej osób przyjechało z odległych miejscowości - z zaprzyjaźnionego Szczecina oraz znienawidzonego Poznania. Najmniej licznie stawili się kibice Amiki (ostatnia wizyta na Legii).

Najlepiej pod względem wokalnym pokazali się bełchatowianie i poznaniacy. Najsłabiej kibice Amiki i Cracovii, których doping oceniliśmy na zaledwie "dwóję". My tymczasem najlepiej zdzieraliśmy gardła kilka kolejek przed końcem sezonu, w meczu z Zagłębiem Lubin. Najsłabiej wspieranie naszych piłkarzy szło nam w czasie meczu przyjaźni z Pogonią.



Wyjazdy







Podczas minionej rundy przejechaliśmy ok. 3 tysiące kilometrów (w obie strony), czyli tyle ile zapewne przemierzymy już w pierwszym meczu europejskich pucharów. Nasze podróże najczęściej wypadały w soboty - 4 razy. Raz jechaliśmy na mecz w niedzielę (choć raczej komunikacją miejską), a raz we wtorek i środę. Trochę wcześniej niż planowaliśmy zakończyliśmy udział w rozgrywkach Pucharu Polski. Kielce, gdzie właśnie zakończyliśmy naszą przygodę z PP odwiedziliśmy wiosną dwukrotnie.

Co ciekawe po raz pierwszy zameldowaliśmy się na starym stadionie Korony, a drugim razem mogliśmy podziwiać nowy obiekt kieleckiego klubu, przy ulicy Ściegiennego. Najwięcej było chętnych do wyprawy do Zabrza. Nic dziwnego. Tam właśnie Legia przyklepała mistrzowski tytuł. Najmniej nas było na pierwszym wyjeździe, w Grodzisku. Tylko 300. Poniżej możliwości zaprezentowaliśmy się w Płocku i na Polonii (w obu przypadkach po 800 osób). Niestety problemem okazało się nie małe zainteresowanie tymi meczami, lecz utrudnienia ze strony gospodarzy i policji.

Jak zwykle na każdy mecz zabieraliśmy po kilkanaście flag (średnio 10). Tylko na jednym nasz sektor nie został udekorowany żadnym legijnym płótnem - na Polonii naszym głównym celem było dostanie się na obiekt. Oprawa zeszła na dalszy plan. Najwięcej - 14 flag wywiesiliśmy w dalekim, jak na polskie warunki, Wodzisławiu.

Ze strony wokalnej najlepiej pokazaliśmy się w inauguracyjnym wiosennym wyjeździe. W Grodzisku, pozbawieni okrycia wierzchniego, daliśmy nieźle czadu, a nasz doping dominował na kameralnym stadionie w Grodzisku. Zmarznięci kibice, którzy w Grodzisku witali wiosnę, zostali wynagrodzeni za swój wysiłek i poświęcenie. Piłkarze odnieśli najwyższą wyjazdową wygraną w rundzie - 4-0.

Najsłabiej pod tym względem pokazaliśmy się... na derbach. Oprócz pomysłowych piosenek niestety nie pokazaliśmy swoich możliwości. Na pewno częściowo za ten stan rzeczy można winić ochronę, która jak tylko mogła utrudniała naszemu wodzirejowi prowadzenie dopingu.

Średnio na meczach wyjazdowych w minionej rundzie pojawiało się 686 kibiców, co jest wynikiem bardzo dobrym.



Podsumowanie



Z racji tego, że dwa mecze rundy wiosennej rozegrane zostały jeszcze jesienią, mieliśmy do "zaliczenia" zaledwie 14 spotkań. Nie było więc trudne zaliczenie kompletu meczów w rundzie. 7 meczów wypadło nam na wyjazdach, jednak jeden z nich rozgrywaliśmy wcale niedaleko, na Polonii. Dla niektórych wytłumaczeniem niezaliczenia kompletu spotkań może być niezdobycie biletu na jakieś spotkanie. Właściwie za każdym razem rozchodziły się wszystkie przysłane do Warszawy bilety. Na Polonii 500 osób zasiadło na trybunie gospodarzy. W Płocku pareset osób weszło na sektor przez rzekę, natomiast w Zabrzu, wobec słabej kontroli weszli wszyscy przybyli.



Warto podkreślić, że w tej rundzie znacznie lepsze były relacje pomiędzy działaczami a kibicami, choć do ideału cały czas trochę brakuje. Sprzedaż biletów prowadzona jest w sposób zupełnie nas nie zadowalający. Głównym problemem są bilety imienne, które znacznie wydłużają sprzedaż pojedynczej wejściówki. Chyba jednak nie ma co liczyć na zlikwidowanie tej formy weryfikacji kibiców wchodzących na stadion. Możemy jedynie łudzić się, że sprzedaż biletów dalej będzie prowadzona w Kolporterach i tym razem odbywać się będzie bez zakłóceń.



Przy organizacji meczów wyjazdowych niezbędna okazała się pomoc SKLW. Stowarzyszenie kilkukrotnie organizowało autokary dla kibiców na mecze poza Warszawą. Co więcej, SKLW przy pomocy miasta oraz sponsorów organizowała wyjazdy na mecze dla osób niepełnosprawnych. Wiemy już, że w nadchodzącym sezonie, inicjatywa ta będzie kontynuowana.



Największym naszym problemem, choć inni pewnie chcieli by mieć takie problemy, jest doping. Przez ostatnie dwa lata jego organizacją zajmował się Staruch. Trzeba przyznać, że jego zaangażowanie przyniosło skutki - śpiew warszawiaków był zdecydowanie lepszy niż za czasów Różyka. Niestety, akcja "przywróćmy blask Żylecie" nie do końca zdała egzamin. Cały czas w naszym młynie znajdują się osoby, które zamiast zdzierać gardło wolą rozmawiać z ziomkami i dłubać w nosie. W tym miejscu przypominamy wszystkim zajmującym miejsca na środkowych sektorach trybuny odkrytej - sektory te przeznaczone są dla najbardziej zagorzałych fanów Legii. Tych, którzy nie żałują swojego gardła i zdzierają je przez cały. Jeśli więc zamierzacie w spokoju obejrzeć mecz, zajmujcie miejsca na skrajnych sektorach, bądź na innych trybunach.



Cały czas nie wiadomo, kto w nowym sezonie będzie prowadził doping. Przed meczem z Wisłą, za "współpracę" z Żyletą podziękował Staruch. Choć w czasie dwuletniej przygody na gnieździe miał niemało przeciwników, po jednym meczu absencji (Celtic), wszyscy głośno błagają, aby wrócił on na swoje miejsce. "Różyk", który po dwóch latach próbował rozkręcić fanów na Żylecie, radził sobie z tym co najwyżej średnio. Liczymy, że sprawa osoby na gnieździe rozstrzygnie się jeszcze przed pierwszym meczem nowego sezonu i wraz z nim naprawdę przywrócimy blask Żylecie. Tego sobie i Wam życzę!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.