REKLAMA

Od pucybuta do milionera

Cezary Kucharski, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Jesienią miał pan przystąpić do egzaminu FIFA, pozwalającego pracować jako menadżer. Jak wynik egzaminu?

Cezary Kucharski: Jestem już po egzaminie, ale chyba niedostatecznie dobrze się do niego przygotowałem. Zabrakło mi dwóch punktów, żeby zdać. W marcu spróbuję poprawić się. Tylko tym razem dobrze się przygotuję.



Nie porzuca pan pomysłu stworzenia agencji menadżerskiej?

- Samego pomysłu oczywiście nie przekreślam, ale chyba nie będę tego robił na taką skalę jak pierwotnie chciałem. Okazało się, że mój pomysł jest bardzo rozbudowany i pracochłonny. Tworzenie i praca w takiej agencji zajmowałaby zbyt dużo czasu. Mam rodzinę, małe dzieci i kończąc karierę chciałem jak najwięcej czasu poświęcać właśnie im. Będę starał się to robić ale nie kosztem rodziny.



Podczas naszej ostatniej rozmowy mówił pan, że jeżeli pomysł z agencją nie wypali to może zajmie się pan dziennikarstwem. Zaczął pan pisać do prasy, kupił jeden z legijnych portali, jest ekspertem w telewizji - czy to początek nowej medialnej kariery?

- Nie przesadzajmy z tą karierą. Moją aktywność w mediach traktuję jako coś, co lubię. Cieszę się, że jestem właścicielem serwisu o Legii. Zawsze miałem dużo do powiedzenia i występy w mediach są dla mnie pewną formą realizowania się. Każdy lubi się wymądrzać i jeżeli ktoś chce mnie słuchać, to dlaczego mam tego nie robić? Nie boję się wygłaszać swoich opinii. Czasami na tym traciłem, bo zgodnie z przysłowiem to milczenie jest złotem, a mowa tylko srebrem.



Zaangażował się pan też w politykę. W wyborach samorządowych poparł pan kandydatkę PO na prezydenta Warszawy, Hannę Gronkiewicz-Waltz.

- Zacznijmy od tego, że na razie nie mam ambicji by mocno wchodzić w politykę. Nie wiadomo jednak czy w przyszłości nie ulegnie to zmianie. Poparłem PO, bo jestem sympatykiem tej partii. Uważam, że są to mądrzy ludzie. Na pewno bliżej mi do nich, niż do wszelakich radykałów. Byłem na dwóch konferencjach PO, bo sprawy sportu są dla mnie ważne. Wziąłem udział w spotkaniu z kibicami, na którym rozmawialiśmy o budowie nowego stadionu. Mieszkam w Warszawie i mam nadzieję, że po wygranej PO zostanie zrobione to, czego nie dokonali poprzednicy, czyli budowa nowego stadionu Legii. Że nie będzie już gry pod publiczkę, a solidna realizacja planów.



Polityka, dziennikarstwo, agencja menadżerska - tym zajmuje się pan od kilku miesięcy. Ale jeszcze wiosną zdobywał pan z Legią mistrzostwo Polski. Czy wygranie ligi na zakończenie kariery, było jej ukoronowaniem?

- Są dwie możliwości zakończenia przygody z piłką. Grać jak najdłużej w coraz słabszych klubach lub odejść, gdy jest się na szczycie. Tak szczęśliwie wszystko się ułożyło, że zrealizowałem ten drugi scenariusz. Zdobyłem mistrzostwo i odszedłem w blasku fleszy. Fajnie, że moje występy w Legii spięła swoista klamra. Do CV mogłem dopisać kolejny tytuł Mistrza Polski. Tym razem mój udział w jego wywalczeniu był skromniejszy, ale chyba i tak coś dla drużyny zrobiłem. Może satysfakcja i radość nie były tak wielkie jak w 2002 r., gdy wznosiłem mistrzowską paterę jako kapitan Legii, ale wiem, że dołożyłem małą cegiełkę, by tytuł powrócił na Łazienkowską. Lepszy moment na zawieszenie butów na kołku, chyba już by się nie trafił.



Podczas konferencji prasowej, na której ogłosił pan zakończenie kariery, trener Wdowczyk nie mógł się pana nachwalić. Jednak już pod koniec sierpnia pańskie stosunki z trenerem Legii, delikatnie mówiąc, były oschłe. Wdowczyk zarzucał panu, że chce pan sobie przypisać stworzenie dobrej atmosfery w szatni. Pan krytykował go za błędy taktyczne w ustawieniu drużyny.

- Nigdy nie mówiłem, że to ja nakręcałem atmosferę w szatni Legii, nie uzurpowałem sobie prawa do tego, co wypracowała cała drużyna. Jeżeli trener Wdowczyk mówi co innego, to się myli. Sam nigdy tak nie mówiłem. Miłe jest dla mnie natomiast, gdy obserwatorzy, kibice, ludzie z zewnątrz uważają, że potrafiłem zmobilizować drużynę i poderwać ją do walki, że pozytywnie wpływałem na drużynę. Ich słowa są dla mnie komplementami, a komplementy się przyjmuje a nie dyskutuje z nimi. Pomiędzy mną a trenerem Wdowczykiem pojawiły się pewne różnice zdań. Nie wiedzę w tym nic wyjątkowego. Każdy ma swoją filozofię piłki i nie wszystkim musi się ona podobać. Filozofia Kucharskiego nie musi podobać się Wdowczykowi, a Wdowczyka Kucharskiemu. Obydwaj jesteśmy w wyrażaniu swoich opinii odważni i nie zawsze musimy się zgadzać. Powtarzam jednak jeszcze raz, że trener Wdowczyk źle mnie ocenia, bo nigdy nie powiedziałem tego, co mi zarzuca. Podejrzewam, że musiał go boleć fakt, że kibice i dziennikarze odbierali mu cząstkę sukcesu. Takie opinie zawsze bolą. Tylko, że to nie była sprawa do mnie, a do tych, którzy je głosili. Powtórzę - nigdy nie wypowiadałem się o sobie, że miałem wpływ na atmosferę w szatni. Zresztą to kwestia na tyle niewymierna, że nie da się tego jednoznacznie ocenić. Byłem w szatni i wiem jaka panowała w niej atmosfera. Nic złego się nie działo, a coś popsuło się jesienią.



Nie ma co ukrywać, że popsuła się atmosfera w szatni a filozofia futbolu trenera Wdowczyka okazała się mieć błędy. Legia już nie kroczyła od zwycięstwa do zwycięstwa jak wiosną.

- Rzeczywiście brak odpowiedniej atmosfery w szatni był bardzo widoczny. Forma sportowa też była daleka od ideału. Nie widziałem, żeby piłkarze Legii górowali nad przeciwnikami szybkością a i taktyka była nie najlepsza i dawała wiele do myślenia. W rewanżowym meczu z Szachtarem, gdy trzeba było odrobić jednobramkową stratę, Legia zagrała praktycznie czterema napastnikami. Ze słabą Austrią Wiedeń z przodu był tylko osamotniony Szałachowski. Wiadomo jaka jest siła Szachtara a jaka Austrii. W przygotowaniu taktycznym Legia nie mogła niczym zaimponować. Widać było, że drużyna nie stanowi kolektywu, że jeden nie pracuje na drugiego. W drużynie zbyt dużo osób uznało siebie za gwiazdy. Tak to już jest, że po sukcesie niektórym ludziom odbija. Wtedy dużo zależy do trenera, żeby od takich gwiazd wyegzekwować wysiłek na boisku. Trudno jednak to osiągnąć, gdy nie szanuje się pracy, z czym mieliśmy do czynienia w Legii. Nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że zawodnik, który przyjeżdża z Ukrainy czy z Afryki, po kilku dniach treningu jest już w pierwszym składzie. Tak było np. z Juniorem, który nie zdążył nawet spocić się na treningu a już miał status gwiazdy i był podstawowym zawodnikiem. Jak mogą wtedy czuć się inni piłkarze, którzy trenowali dwa miesiące by dostać swoją szansę? Jak wyzwolić motywację do pracy skoro okazuje się, że wysiłek na treningu niewiele znaczy? Jeżeli na treningu nie można wywalczyć sobie miejsca w składzie? Taka sytuacja nie może wpływać dobrze na atmosferę w szatni. Doszła do tego jeszcze sprawa wyrzucenia z drużyny Wlodarczyka i Gottwalda. To też wpłynęło negatywnie na drużynę. Nagle okazuje się, że zatrzymuje się w drużynie piłkarza, który jedzie po pijanemu i popełnia przestępstwo. Zostaje ukarany, ale wyrzuceni zostają ci, którzy marnują okazje strzeleckie i Legia przegrywa mecz. Za porażkę zawsze odpowiada cała drużyna i stosowanie odpowiedzialności indywidualnej jest nieporozumieniem. Można wymienić jeszcze wiele czynników, które źle wpłynęły na jesienną formę Legii.



Co zrobić by tych błędów nie powtórzyć wiosną?

- Przede wszystkim trzeba poprawić atmosferę w szatni i ciężko pracować, bo drużyna ma duży potencjał. Jeżeli nadal będą takie relacje, jak były, to o odniesieniu sukcesu nie może być mowy. Szczęściem Legii jest to, że inne drużyny także nie prezentowały się jesienią najlepiej. Dzięki temu strata do lidera jest wciąż do odrobienia. Po słabej rundzie chyba już wszyscy przestali upajać się mistrzostwem. Pocieszające jest to, że tak jak często po sukcesie przychodzi kryzys, tak po kryzysie przychodzi dobry okres. Na tym opieram mój optymizm, że Legia znów może zostać Mistrzem Polski. Chłopaki będą teraz podwójnie umotywowani, żeby pokazać jak mylne są obecne opinie o nich. Z własnego pobytu przy Łazienkowskiej pamiętam, że przeważnie jest tak, że jeżeli Legię się chwali i podziwia to gra ona słabo, bez walki i zaangażowania. Gdy pojawia się krytyka, robi się wszystko, by udowodnić swoją prawdziwą wartość. Dlatego teraz, gdy nie jestem już piłkarzem, specjalnie zbytnio nie chwalę legionistów. Tak to już jest, gdy się kogoś zbytnio chwali to może on pomyśleć, że żyje w innym świecie i wszystko przychodzi mu łatwo. Stąd już tylko krok do braku koncentracji i mobilizacji a co za tym idzie porażek. Paradoksalnie może się okazać, że jesienna krytyka drużyny może być zaczątkiem sukcesu.



Czy możliwa jest więc powtórka z jesieni 1996 r., gdy po wyprzedaniu podstawowych piłkarzy w 12 potrafiliście ograć Panathinaikos i do ostatnich minut walczyć z Widzewem o mistrzostwo?

- Historia nie powtórzy się, bo Legia nie gra już w europejskich pucharach. Nie można też snuć takiej analogii, bo wówczas mieliśmy duże problemy finansowe. Czuliśmy się też niedocenieni. Wyszliśmy z drugiego szeregu i spisywano nas na straty. Dziewięciu zawodników z podstawowego składu odeszło z Legii. Jednak potrafiliśmy się zmobilizować i w każdym meczu walczyliśmy do końca. Teraz doszukiwałbym się podobieństwa do rundy wiosennej ubiegłego sezonu. Jesienią 2005 r. Legia zawodziła. Wiosną stanowiliśmy już kolektyw. Może nie graliśmy bardzo efektownie, ale za to efektywnie. Dzięki temu w Zabrzu zapewniliśmy sobie tytuł Mistrza Polski. Osobiście bardziej liczę na powtórkę z wiosny 2006, a nie z sezonu 1996/97.



Wspomniał pan o poczuciu niedocenienia. Pod koniec listopada został pan jednak doceniony statuetką na 90-lecie klubu. Co czuje człowiek w takim momencie?

Ogromna duma i zaszczyt, że znalazłem się wśród piłkarzy, o których czytałem kiedyś w książkach o historii Legii. Wśród piłkarzy, których grę obserwowałem z trybun i z którymi mogłem w końcu wspólnie zagrać w barwach Legii. Dla mnie przypomina to historię człowieka, który z pucybuta stał się milionerem. Nie spodziewałem się, że będzie mi dane przeżyć taką chwilę. Było to dla mnie miłe tym bardziej, że wyróżnienie otrzymałem od kapituły, w której byli wiarygodni ludzie. Znają historię Legii i ich opinia jest dla mnie bardzo ważna.



O piłce można by rozmawiać godzinami, ale czasem potrzebna jest chwila oddechu jak w święta Bożego Narodzenia. Gdzie pan je spędza?

- Jak zwykle z rodziną i najbliższymi w Łukowie. Planujemy też odwiedzić rodzinę w Tarnobrzegu.



Nie jest już pan czynnym zawodnikiem, więc można sobie pozwolić na większą porcję świątecznych przysmaków.

- (śmiech) To prawda, ale nie wyobrażam sobie życia bez ruchu i unikam dodatkowych kilogramów. Choć nie gram już w piłkę to i tak uważam na wagę. Cały czas się ruszam i źle się czuję, gdy przybędzie mi parę kilogramów. Wpływa to negatywnie na moje samopoczucie. Spróbuję wszystkiego, ale uważać i tak będę.



Prezenty dla najbliższych pewnie już dawno kupione?

- Mam to szczęście, że tymi sprawami zajmuje się żona i wszystko sprawnie załatwiła. Nie muszę więc biegać po zatłoczonych sklepach.



Święta to czas życzeń. Czego można życzyć kibicom Legii?

- Żeby mieli dużo powodów do radości. Przyda się im też cierpliwość i wytrwałość w stosunku do drużyny i piłkarzy. Życzę też, żeby gra Legii dawała im wiele satysfakcji. Wiem, że gdy Legia wygrywa i jest na pierwszym miejscu w tabeli łatwiej jest im funkcjonować i mają lepsze humory. Tradycyjnie życzę też zdrowia, no i obrony mistrzowskiego tytułu. Wszyscy na to czekają i liczy się tylko pierwsze miejsce.



A czego można życzyć panu? Może zdania egzaminu FIFA?

- Zdanie egzaminu jest ważne, ale najważniejsze jest dla mnie zdrowie moich najbliższych i satysfakcja z tego co robię.



Rozmawiał Tomek Janus








fot. Adam Polak i Mishka
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.