Andrzej Pstrokoński, jeden z najlepszych w historii koszykarzy Legii
REKLAMA

Pstrokoński wspomina mecz Legii z gwiazdami NBA

Bodziach, źródło: Gazeta Stołeczna / własne - Wiadomość archiwalna

Andrzej Pstrokoński jest jednym z najlepszych koszykarzy w historii Legii. W barwach naszego klubu rozegrał ponad 1000 spotkań. W latach swojej świetności zaliczany był do najlepszych zawodników Europy. W minionym tygodniu Gazeta Stołeczna zamieściła bardzo ciekawe wspomnienia Pstrokońskiego dotyczące meczów Legii z gwiazdami NBA.

Sławy światowej koszykówki w Polsce
W 1964 roku do Polski przyleciała drużyna złożona z gwiazd NBA. Ta zagrała mecze z kilkoma drużynami ligowymi oraz reprezentacją Polski. Legia, będąca wówczas mistrzem Polski [z 1963 roku], jako pierwsza z zespołów ligowych zmierzyła się z najlepszymi wówczas koszykarzami świata. "W 1963 roku byliśmy mistrzami Polski, jest u nas kilku reprezentantów, ale NBA? Patrzymy na listę nazwisk, a tam Bob Cousy, sława koszykówki, wyjątkowy technik, choć gracz niewysoki; Bill Russell, czyli supergwiazda po chwilę obecną; Oscar Robertson - tak samo. Skąd ich znaliśmy? Przeważnie z filmów z amerykańskiej ambasady, które nasi trenerzy wypożyczali na potrzeby kursów, choć niektórych oglądaliśmy na turniejach w Europie. Przyjechali naprawdę najlepsi z NBA, a my to bidna Legia, która na europejskim poziomie gra, ale w rywalizacji klubów. No ale trudno, grać nam każą..." - wspomina na łamach Gazety Pstrokoński.

Zainteresowanie jak dziś biletami na Euro
Jeden z najlepszych zawodników Legii wspomina, że przed meczem z graczami NBA najbardziej obawiali się tego, by się nie skompromitować. Oczywiście zainteresowanie spotkaniem było olbrzymie. Tak było wówczas nawet podczas meczów ligowych "wojskowych", a co dopiero, gdy do stolicy przyjechali najlepsi zawodnicy świata? Gdyby wówczas Warszawa miała odpowiednio dużą halę... Nic z tego, właściwie to nie doczekała się jej do dziś. "Tysiące chcą mecz zobaczyć, a Hala Mirowska nie jest za duża. Dzwonią znajomi, ale ja nie mogę nikogo wprowadzić, nawet własnej żony czy rodziców. Wchodząc do hali, widzę sytuację nieprawdopodobną - cisną się tłumy ludzi, których hamują liny i dwa kordony milicjantów na koniach. Na trybunach siadły ze cztery tysiące ludzi" - mówi "Pstroka".

Zawodnik Legii ze szczegółami pamięta nawet pierwszą akcję meczu, kiedy był przekonany, że zdobył punkty na 2-0 dla naszej drużyny. "Rzucam w pełnej szybkości, spadam za kosz, ale słyszę, że na hali cisza. Co się dzieje? Odwracam się, a tam to nam rzucają kosza! Okazało się, że Russell przytłamsił po moim rzucie piłkę do deski, w powietrzu ją zebrał, podał na drugą stronę - i Amerykanie zdobyli punkty" - wspomina.

Wielką niespodzianką dla koszykarzy zza Oceanu była waleczna postawa Legii. "W pierwszej połowie momentami nawet prowadzimy, a publiczność szaleje! Staramy się ich agresywnie kryć, wybijamy im piłki, zdobywamy punkty. Nie wiem, czy Amerykanie nas zlekceważyli" - mówi Pstrokoński, który wówczas pilnował Cousy'ego i K.C. Jonesa.

Polacy bez "wsadów"
Zasady gry w koszykówkę w Polsce i USA były wówczas zupełnie inne. W polskiej lidze na przykład niedozwolone były tak zwane "wsady". "Russell wbijał piłkę do kosza z góry, ale my nie byliśmy do tego przyzwyczajeni. Skakaliśmy wysoko, mogliśmy wsadzać bez problemu, ale europejskie przepisy wówczas takich zagrań zabraniały, a na dodatek groziły urwaniem obręczy i rozbiciem tablicy" - zauważa Pstrokoński.

Szatnie z tektury
Do przerwy Legia radziła sobie nadspodziewanie dobrze - prowadziła równorzędną walkę i przegrywała 29-41. Stan hali Mirowskiej pozostawiał jednak sporo do życzenia. Na przykład szatnie były... z tektury. O ile koszykarzy Legii nie dziwiło to za bardzo, bo wyposażenie obiektu znali doskonale, to dla gości z USA była to raczej nowość. Trener Legii, Maleszewski był bardzo zadowolony z postawy Legii do przerwy. Zupełnie inaczej reagował trener gości, Red Auerbach, wtedy najlepszy trener w USA. Legioniści wiedzieli o jego zdenerwowaniu, bowiem podsłuchiwali, co miał do powiedzenia zawodnikom, przytykając... szklanki do tekturowej ściany. A dwóch graczy znało angielski na tyle, żeby przetłumaczyć pozostałym. "Wstyd mi przynosicie! Myśleliście, że w Warszawie białe niedźwiedzie chodzą po ulicach? Tu się gra w koszykówkę! Ja się tu niedaleko urodziłem, w Siedlcach. Myślałem, że pokażę Polakom najlepszych graczy świata, a oni wam niemal dopieprzają" - mówił wówczas Auerbach.

Legia grała jak równy z równym z gwiazdami NBA do 35. minuty. Ostatecznie Amerykanie wygrali 94-76, co i tak było najlepszym wynikiem w meczach z polskimi drużynami.

After party w Grandzie
Koszykarze z NBA spali po meczu w hotelu Grand w Warszawie. "Poszliśmy z nimi na kolację, no i się zaczęła zabawa do białego rana, prawie jak polskie rozmowy z kolesiami. Były dziewczyny i w ogóle... W Warszawie było wtedy tylko kilka nocnych knajp na poziomie europejskim: Grand, Bristol, gdzie urzędowaliśmy z Realem Madryt po meczach pucharowych, Kongresowa... Do tych knajp nie było łatwo się dostać, cieć wybierał sobie, kto może wejść. No ale my, koszykarze, wchodziliśmy jak do siebie do domu, z zaproszeniem" - mówi Pstrokoński.

Propozycja z NBA
Gdyby nie ówczesne realia, które uniemożliwiały polskim sportowcom wyjazd do zagranicznych klubów, koszykarze Legii robiliby furorę w najlepszych klubach Starego Kontynentu. Jak się okazuje, najlepszymi Polakami interesowali się także trenerzy za Oceanem. Kto wie, kto byłby pierwszym Polakiem grającym w NBA, gdyby nie zakaz wyjazdów do pracy za granicę. "Gdzieś koło drugiej w nocy przychodzi Tom Heinsohn z Boston Celtics i mówi do mnie i Janusza Wichowskiego: "Słuchajcie, wy obaj powinniście grać w NBA". No czemu nie? Wziął od nas adresy i telefony i powiedział, że razem z chłopakami wytypowali nas i dadzą gwarancję klubom NBA, że my jesteśmy dobrymi kandydatami na dane pozycje" - wspomina Pstrokoński.

Po przeszło miesiącu na adres Pstrokońskiego przyszło pismo z zaproszeniem na wrzesień do USA. "Zainteresowane moją osobą są podobno dwa kluby. Miałem się stawić na badania lekarskie, testy itp. I co tu robić?" - zastanawiał się zawodnik Legii. Trener Maleszewski nie chcąc blokować kariery swojego gracza, dał mu zielone światło i przekonał do tego władze Legii.

Wyjazd niemożliwy
"No ale kraj jest komunistyczny, a ja przecież mam mundur. Jadę do urzędu, dostaję się do jakiegoś pułkownika, przedstawiam pismo, mówię, że mam zgodę klubu, że mój wyjazd sprawi, że o polskich sukcesach może być głośno w USA. A ten pułkownik, chyba znał mnie z boiska, mówi tak: 'Panie Andrzeju, sława to nie moja sprawa. Niech pan bierze to pismo, niech pan jedzie na Legię na trening, bo niedługo wam się liga zaczyna'. No to odpisałem Heinsohnowi, że wyjazd z przyczyn formalnych jest niemożliwy, a ja z Polski uciekać nie będę. I tak się skończyła moja wycieczka do NBA" - kończy bardzo ciekawą opowieść Pstrokoński.

W drużynie All Stars przeciwko Legii zagrali m.in.: Bill Russell, Oscar Robertson, Bob Cousy, Bob Pettit, Jerry Lucas, K.C. Jones, Tom Heinsohn i Tom Gola. Trenerem zespołu był Red Auerbach.

Poprzednie teksty historyczne znajdziecie w dziale Historia.



Andrzej Pstrokoński - przed laty chciały go kluby NBA! - fot. archiwum LegiaLive!
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.