fot. Anula
REKLAMA

Relacja z trybun: W Ziemi Świętej

Anula - Wiadomość archiwalna

W miniony czwartek odbył się nasz ostatni wyjazd w fazie grupowej Ligi Europy. Od dawna wiadomo było, że naszą kibicowską przygodę w tym roku zakończymy w Izraelu, a konkretnie w Tel Awiwie. Część osób zdecydowanych na wyjazd w te rejony Morza Śródziemnego zarezerwowała lot dużo wcześniej, co pozwoliło im zaoszczędzić choć trochę pieniędzy.

Fotoreportaż z wyjazdu - 27 zdjęć Anuli i Os. Potok

Był też samolot organizowany przez SKLW, więc część osób postanowiła właśnie w ten sposób dostać się na mecz z Hapoelem. Niestety, przelot nie doszedł do skutku, ale nawet to nie odstraszyło fanów Legii od podróży do Izraela. Trzeba przyznać, że liczba połączeń lotniczych do tego kraju jest zadziwiająco duża, choć niezbyt tania. Duża część legijnej grupy podróżowała przez Pragę i Budapeszt, my natomiast zdecydowaliśmy się na lot z Wilna przez Kijów.

Nasz wyjazd rozpoczęliśmy w środę rano podróżą na lotnisko w Wilnie. Ta minęła szybko i bez żadnych problemów. Na lotnisku w Wilnie, nauczeni doświadczeniem z podróży do Gruzji, foliujemy nasze walizki. W Kijowie bowiem bardzo lubią zapuścić żurawia, kto co ma ;)

Niestety na lotnisku w Wilnie zaczęły się pierwsze kłopoty – samolot, który miał nas zawieźć na lotnisko do Kijowa, skąd mieliśmy lot do Tel Awiwu, spóźnił się około 2 godziny. W międzyczasie dostajemy także wiadomość, że w innym europejskim mieście kilku kibiców Legii ma szczegółową kontrolę prowadzoną przez izraelskich agentów, a pytania, które są im zadawane, na pewno wykraczają poza normę (np. jak się nazywa twój pies). Z coraz większym zdenerwowaniem patrzymy na zegarki, bowiem każda mijająca minuta oddalała nas od obranego celu. Na szczęście samolot z ponad dwugodzinnym opóźnieniem odlatuje do Kijowa. Jak się okazało, na lotnisku Borispol w ogóle nie przejmują się odlotami samolotów o czasie i tam również mamy ok. godziny opóźnienia. Lotnisko w Kijowie jest dość małe w stosunku do liczby realizowanych tam lotów, przez co powstają non stop jakieś zatory. W końcu i dla naszego lotu otwierają bramki, dzięki czemu możemy przejść końcową odprawę. Lot do Tel Awiwu trwa ponad 3 godziny. Cześć z nas wykorzystuje podróż na sen i regenerację sił, inni wczytują się w przewodnik i organizują dalszą trasę wycieczki. Do celu docieramy w czwartek ok. 2 nad ranem (1 w nocy czasu polskiego). Lotnisko w Tel Awiwie nosi nazwę pierwszego premiera Izraela Ben-Guriona, jest bardzo nowoczesne, zelektronizowane oraz zajmuje dużą powierzchnię. Docieramy w końcu do odprawy paszportowej, gdzie zadawane są szczegółowe pytania dotyczące pobytu (po co, na ile, co gdzie, kiedy). Wcześniej jednak ustaliliśmy wspólną wersję wyjazdową i takiej się trzymamy. Oczywiście mówimy wprost, że przyjechaliśmy na mecz z Warszawy. Część strażników bierze nas za zawodników, jednakże wyprowadzamy ich z błędu. Jako że przyjeżdżają tu kibice z całej Europy (chociażby dzień wcześniej grało tam Schalke), nie są jakoś szczególnie zdziwieni naszą obecnością. Przybijają nam pieczątki pobytowe i możemy udać się po odbiór bagażu.

Na lotnisku mamy kłopoty z wynajęciem samochodu (depozyt, jaki chcieli ściągnąć z karty kredytowej, to aż 700$ na 2 dni), ale w końcu udaje nam się go wypożyczyć. Tutaj podziękowania dla kilku chłopaków z Legii, którzy zostali przez nas zgarnięci bezpośrednio z hali przylotów i zaatakowani o pożyczenie karty kredytowej. Bardzo nam zależało na takim właśnie środku transportu, bo wracaliśmy w sobotę, a jako że szabas obowiązuje od piątku do soboty wieczorem, nie mielibyśmy jak dojechać na lotnisko. Poza tym ten środek transportu pozwalał na swobodne zwiedzanie Izraela.

Po wypożyczeniu samochodu udajemy się na zwiedzenie oddalonej o 50 km Jerozolimy. Trzeba przyznać, że jakość dróg jak i ich oznakowanie nie dają się porównać do tych w Polsce. Właściwie przez cały kraj drogi są dwu lub trzypasmowe, a nawierzchnie równe, przez co komfort jazdy jest wysoki. Nie ma za wiele płatnych dróg - właściwie z tego co zdążyliśmy się zorientować, to tylko jedna autostrada była płatna. Do Jerozolimy dojeżdżamy ok. 7 rano. Po drodze mijamy już pierwsze autokary, które również zmierzają tam na zwiedzenie miasta. Jerozolima to piękne miasto, zwiedziliśmy jednak tylko te najbardziej popularne miejsca - całe Stare Miasto, mury obronne, skąd rozciąga się piękna panorama, Ścianę Płaczu. Następnie docieramy do dzielnicy chrześcijańskiej, gdzie zwiedzamy Bazylikę Grobu Pańskiego, w której według twierdzeń i badań naukowców ukrzyżowano, pogrzebano i gdzie zmartwychwstał Chrystus. Trzeba przyznać, że widok środka Bazyliki robił ogromne wrażenie, bowiem z zewnątrz kościół wygląda bardzo niepozornie, w porównaniu z innymi zabytkami w tym mieście. Później chcemy przejść do dzielnicy muzułmańskiej, aby obejrzeć Kopułę Skały, ale ze względu na dokonanie w tej okolicy aktu wandalizmu dzień wcześniej (został pomalowany inny meczet obraźliwymi hasłami dla Muzułmanów), nie jest to możliwe. Udajemy się zatem na bazar, który wije się w wąskich uliczkach. Tam można zakupić różne pamiątki oraz zasmakować miejscowego jedzenia. My postanawiamy w końcu zjeść coś ciepłego i zamawiamy w miejscowym barze falafele oraz napoje. Jedzenie okazuje się dobre, choć dla niektórych bez szału. Przy kasie przekonujemy się, że w tym kraju jest bardzo drogo. Za wyżej wymienione danie właściciel lokalu żąda od nas 300 szekli (czy jak kto woli szechterów). My jednak uznajemy, że to spora przycina, dajemy mu 200 ichniejszych "wariatów" i mówimy, że więcej nie mamy, przy okazji oddalając się od tego miejsca. Prawie 300 zł to spora przesada za tego rodzaju posiłek (1 szechter = prawie 1 zł). Jak się później okazuje, takie ceny w Izraelu to norma i wcale nie przesada. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu i długiej podróży jesteśmy już mocno zmęczeni, więc postanawiamy wracać do Tel Awiwu do naszego hotelu i, pomimo wielkich chęci, nie zwiedzamy Betlejem (może następnym razem kibicowski los znów rzuci nas do Izraela?). Po drodze jeszcze na chwilę zbaczamy z trasy i udajemy się na Górę Oliwną, z której rozchodzi się widok na całą Jerozolimę. Z jej okolicy widać także mur oddzielający Izrael od Autonomii Palestyńskiej. Tam znajduje się także na jednej ze ścian modlitwa "Ojcze Nasz" w języku polskim. Zakupujemy tam różnego rodzaju święte pamiątki. Ponownie wypytują nas skąd jesteśmy i po co przyjechaliśmy. Jako że mówili tylko po francusku, mamy problemy z porozumieniem się i uznają, że cześć z nas to zawodnicy warszawskiego klubu, co kończy się rozdawaniem autografów.


Następnie udajemy się do hotelu, który znajduje się, jak wszystkie inne, przy głównej promenadzie wzdłuż plaż Morza Śródziemnego. Hotel jak hotel, żadna rewelacja, a do najtańszych nie należał. Udaje nam się jednak zaoszczędzić ok. 40$, bowiem meldujemy się tam w 4 osoby, a mieszkamy w 5. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o oszczędny tryb życia. Miasto Tel Awiw, jak i pozostała część kraju, na to nie pozwala. McDonald's, w którym postanowiliśmy się początkowo żywić, również nie należał do najtańszych. Hamburger kosztował ok. 9 szekli, co daje jakieś 9 zł, zestaw zaś ok. 40 szekli. Postanowiliśmy więc zrobić zakupy w sklepie... ale to również okazało się niewypałem. Podstawowe produkty spożywcze kosztują "miliard wariatów" i naprawdę ciężko tam kupić coś w miarę taniego i jednocześnie pożywnego do jedzenia.

Tel Awiw to duża, tętniąca życiem metropolia. Na ulicach można spotkać zarówno ortodoksyjnych Żydów, jak i mocno zeuropeizowane społeczeństwo. Co do samochodów, na ulicach można zobaczyć stare oraz nowe auta – jedno jest pewne, każdy trąbi na każdego. A mieszkańcy? Są mili i pomocni, wyjątkowo dobrze znający język angielski oraz rosyjski, więc problemów z dogadaniem się nie ma właściwie żadnych.

Kolejne godziny naszego pobytu z Izraelu spędzamy na krótkim odpoczynku w hotelu, a następnie udajemy się na Bloomfield Stadion na mecz Legii. Na stadion dostajemy się samochodem, parkujemy wśród miejscowych, po czym kierujemy się w stronę naszego sektora. Z oddali widzimy już ekipę Legii, więc nie mamy dużych problemów z dotarciem na sektor. Stadion nie należy do najnowocześniejszych, ale bilet na mecz, jak za takie warunki, nie był najtańszy. Miejscowych zbiera się ok 8. tysięcy - najwięcej na trybunie za bramką, gdzie mają swój młyn. My na początku zaznaczamy swoją obecność głośnym "Jesteśmy zawsze tam...", następnie wykonujemy kilka antykomunistycznych piosenek. Miejscowi odpowiadają nam gwizdami, oczywiście wątpimy, aby mogli rozumieć co krzyczymy, ale jak się domyślamy, robią to dla zasady. Nas na sektorze 120 osób, w tym Pogoń Szczecin. Wywieszamy 4 flagi (reprezentacyjna Legia, AMT, Tradycja Pokoleń, Żoliborska Czaszka). Kiedy czekamy na pierwszy gwizdek, miejscowi robią oprawę na przeciwległej trybunie. Kilka piosenek, takich jak "Jesteśmy zawsze tam...." oraz "Ceeeeeeeee", wychodzi nam całkiem głośno. W pierwszej połowie niestety tracimy gola, co powoduje, że do dopingu trybuny za bramką przyłączyła się także reszta kibiców izraelskiej drużyny. Ich doping nie stoi jednak na zbyt wysokim poziomie. Oprawa, którą przygotował Hapoel, nawiązywała do ich komunistycznych korzeni, przez co została od razu skomentowała przez nas hasłem "Raz sierpem, raz młotem...". W drugiej połowie z boiska wiało nudą. Widać, że legioniści myślami byli już na wakacjach. Jako że mieliśmy już awans w kieszeni, bawiliśmy się wyjątkowo dobrze. Odtańczyliśmy też walczyka labada, w wersji tradycyjnej oraz pogo. Kilkakrotnie pozdrowiliśmy również nasze zgody. Po ostatnim gwizdku piłkarze podchodzą do nas, dziękujemy im mimo przegranej, oni również odwdzięczają się nam za doping, rzucając koszulki w nasz sektor. Na koniec część z nich pochodzi do nas jeszcze, by przybić "piątki". Po meczu bez żadnych problemów udajemy się trochę ogarnąć, po czym ruszamy całą grupą w miasto, aby zabawić się w miejscowych klubach. Oczywiście po drodze zaznaczamy swoją obecność okrzykiem "Legia Warszawa". W jednej z miejscowych dyskotek spotykamy Roberta Burneikę lub, jak kto woli, jego sobowtóra. Ostatecznie po długim spacerze postanawiamy wrócić do hotelu, bowiem na następny dzień zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie.

Większość kibiców Legii wraca do kraju dopiero w sobotę lub niedzielę. My w piątek wyruszyliśmy na wycieczkę po Izraelu. Naszym pierwszym celem była Strefa Gazy, gdzie obejrzeliśmy mur oddzielający ją od Izraela. Droga w tym rejonie jest opustoszała, a o dziwo przy samej granicy i kontroli wojskowej znajduje się duży parking, na którym stało mnóstwo taksówek. Po co, do tej pory tego nie wiemy. W szczególności, że większość mieszkańców Palestyny nie ma możliwości wyjazdu z kraju.




Następnie udajemy się na południe Izraela, na pustynię Negew, która zamieszkiwana jest m.in. przez Beduinów. Znajduje się tam także krater Maktesh Ramon, który położony jest na samym środku pustyni. Widoki z tego miejsca są niesamowite, bowiem wzdłuż pustyni wije się droga. Później udajemy się nad Morze Martwe, do jednej z wypoczynkowych miejscowości. Tam oczywiście kąpiemy się w zasolonym jeziorze. Następnie udajemy się do pobliskich sklepików, gdzie zakupujemy dla rodziny i znajomych prezenty. Po tym wyczerpującym dniu wracamy do Tel Awiwu, gdzie część z nas imprezuje do białego rana, część natomiast kosztuje jedynie miejscowego piwa w hotelu. Tak naprawdę ciężko było tam o dobre imprezowanie i melanże, głównie ze względu na koszt takich atrakcji. Następnego dnia zwiedziliśmy jedynie starówkę Tel Awiwu, po czym udaliśmy się powygrzewać kości nad Morzem Śródziemnym. Trzeba przyznać, że pogoda była wyśmienita - 22 stopnie w pełnym słońcu. Na koniec robimy jeszcze trochę zdjęć. Co ciekawe, ciężko było o zrobienie zdjęcia całej grupie, bowiem Żydom religia w czasie szabasu zabrania nawet pstryknięcia fotki - uznaje się to u nich za pracę. Na lotnisku zostajemy przepytani z każdej wręcz minuty pobytu w Izraelu. Oczywiście mówimy, że wracamy z meczu, przez co zadają nam trochę mniej pytań. Następnie udajemy się na kontrolę bagażu. Część z nas przechodzi ją bardzo szybko, innym niestety się to nie udaje. Z bagażu wylatuje m.in. sól morska czy suszarka do włosów. Podróż powrotna mija nam stosunkowo szybko, jedyną przygodą w trakcie były spore turbulencje. Ok. 7 rano w niedzielę meldujemy się w Warszawie.

Do zobaczenia w Lizbonie!!!

Autor: Anula

Fotoreportaż z wyjazdu - 27 zdjęć Anuli i Os. Potok

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.