fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Powtórki z Wilna nie było

Bodziach - Wiadomość archiwalna

Wyjazd do Lipawy w środku wakacji cieszył się sporym zainteresowaniem. Klub i miejscowa policja mieli dobrze w pamięci awantury sprzed 5 lat w Wilnie i auta legionistów przed wjazdem na Łotwę były dokładnie przeszukiwane. Wbrew powszechnym obawom "drugiego Wilna" nie było. Szkoda tylko, że oprócz dobrej prezentacji wizualnej, słabo pokazaliśmy się wokalnie. Relacja z trybun

Fotoreportaż z wyjazdu - 67 zdjęć Hagiego

O tym, gdzie pojedziemy w Lidze Europy, dowiedzieliśmy się na tydzień przed meczem. Mogliśmy trafić na łotewską Lipawę lub San Marino. Wiadomo było jedno - w obu przypadkach kibicowsko nie będziemy mieli rywala. Można się było spodziewać, że na Łotwę pojedzie więcej osób niż do San Marino, gdzie było dwa razy dalej. Ograniczeni byliśmy przede wszystkim liczbą biletów przyznaną nam przez Metalurgsa. Po negocjacjach, w których czynnie uczestniczyło SKLW, udało się początkową pulę 225 sztuk zwiększyć do niespełna tysiąca. W drogę z Warszawy na Łotwę ruszyło jednak trochę więcej osób, w tym 100 legionistów z Siedlec. Pierwsze osoby wyjechały na 2-3 dni przed meczem, licząc na wypoczynek nad morzem.

Miało być drugie Wilno
W obawie przed powtórką wydarzeń z Wilna, specjalnie postawiono ogrodzenie oddzielające trybuny od boiska. Przygotowały się także polska i łotewska policja. Na terenie Polski praktycznie każdy jadący transportem kołowym musiał liczyć się z kilkoma kontrolami. Sprawdzenie dokumentów i szczegółowe przeszukiwanie pojazdów miało miejsce w okolicach Augustowa i granicy z Litwą. Później raz jeszcze "czesano" nasze fury przy przejściu granicznym z Łotwą. Po drodze co i rusz widać było białe bluzy legionistów, którzy często zatrzymywali się w litewskich miejscowościach turystycznych. Sporo osób spotkaliśmy m.in. w Palandze. Przejechanie całej trasy, która liczyła 700 km, zajmowało od 8 do 10 godzin.

Lipawa opanowana
W Lipawie widać było nas na każdym kroku. Zresztą nic dziwnego, że czuliśmy się jak u siebie. Kibice gospodarzy mają ekipę na poziomie polskiej klasy A. Lipawa to niewielkie nadmorskie miasteczko, w którym nic się nie dzieje (w naszym rozumieniu, bo na Łotwie to jedno z trzech największych miast). Do zwiedzania nie ma właściwie nic, nie licząc zatopionych w morzu budynków na północy miasta, knajp jest też kilka na krzyż, ale to one cieszyły się największym zainteresowaniem. Pewnie zdecydowanie więcej osób zażywałoby kąpieli w morzu, gdyby pozwalała na to pogoda. Jak na złość, na Łotwie nie było zbyt ciepło, wiał wiatr i popadywało. Co prawda wariatów nie brakowało, ale kąpało się stosunkowo niewiele osób. O opalaniu nie było mowy ;). No ale na Łotwę przyjechaliśmy nie na wczasy, a wspierać swój klub, chociaż czasem fajnie połączyć przyjemne z pożytecznym.

Bez zbiórki i przemarszu
Gospodarze przygotowali dla nas parking w okolicy stadionu, ale wbrew ich sugestiom, żadnej zbiórki oficjalnej nie planowaliśmy. Nie było takiej potrzeby, w końcu opanowaliśmy miasto niepodzielnie. Miejscowych kibiców nie było widać. Nawet przed kasami i wejściem na ich trybunę dominował biały kolor bluz i koszulek legionistów. W mieście pozostało sporo legijnych akcentów, więc można założyć, że pamiętać o nas będą długo. Pamięć mieliby pewnie jeszcze lepszą, gdybyśmy bardziej zmobilizowali się do dopingu. Ale po kolei.

Sprawna organizacja przy wejściu
Osoby, które przyjechały w ciemno, bez biletów, bez problemu nabyły je na miejscu. Nie jest to takie oczywiste, szczególnie po wcześniejszych informacjach naszego klubu. W kasach gospodarzy wejściówki były tańsze od tych rozprowadzanych w Warszawie, jeżeli płaciło się za nie w łatach, miejscowej walucie (równowartość 18 złotych). Chcąc zapłacić w euro, trzeba było wyłożyć 5 e. Nie było także problemu z wejściem na te bilety na nasz sektor, a jeśli ktoś z legionistów zaplątał się na trybunie gospodarzy, był grzecznie odprowadzany przez ochronę do swoich. Wejście przebiegało bardzo sprawnie, w dużej mierze dzięki organizacji SKLW. Jeszcze przed rozpoczęciem meczu przygotowano dla nas skromny catering, a sprzedaż była prowadzona z bieżni na skraju trybuny.

Postawiono płotek
Na dzień przed meczem na naszej trybunie zamontowano prowizoryczne ogrodzenie. Do tej pory trybuna od murawy oddzielona była niespełna metrowym płotkiem. Łotysze, zapewne mając przed oczami widmo awantur z Wilna i okrągłą, piątą rocznicę tych wydarzeń, ustawili wyższy płot, który miał zapobiec wbieganiu kibiców na plac gry. Umówmy się, płotek wystarczyło lekko szarpnąć, a runął by cały. Fakt, że na trybunach do niczego poważniejszego nie doszło, zawdzięczamy głównie organizacji ze strony fanów.
Nasza trybuna była podzielona na dwa sektory, po 7 rzędów każdy, którze przedzielał tak zwany sektor kibolski VIP, z daszkiem. Były także dwie wieżyczki, które również były licznie okupowane przez fanów. Całe ogrodzenie przygotowane przez organizatorów zostało szczelnie przykryte legijnymi płótnami. Nie brakowało nawet głosów, że wspomniany płotek został postawiony tylko po to, żebyśmy mogli dobrze eksponować nasze barwy.

Mecz się dłużył i dłużył
Na stadionie od samego początku było niesamowicie... nudno. Rozmowy dotyczyły głównie trasy i braku atrakcji w mieście, ewentualnie pomeczowych zabaw. W końcu na boisku pojawili się nasi bramkarze i po raz pierwszy daliśmy znać o sobie. Niestety ani wtedy, ani później, nie było tego uderzenia, które być powinno. Zdecydowana większość osób nie śpiewała wcale lub sporadycznie włączała się do dopingu. Główny młyn zajmował jeden sektor, tam, gdzie znajdował się "Szczęściarz". Dosłownie kilka razy udało się nam ryknąć głośniej. Ok., pewnie gospodarze jeszcze latami będą mówić o nas, ale nie zmienia to faktu, że daliśmy z siebie maksymalnie 30 procent. Było słabo i tyle. Oby na kolejnych wyjazdach było lepiej. Jeździmy przecież po to, żeby godnie reprezentować Legię Warszawa. Fakt, że nasi piłkarze nie radzili sobie najlepiej z łotewskimi rybakami, w niczym nas nie usprawiedliwia. Jedno trzeba dodać - po raz pierwszy od dawna kibice z ubłaganiem spoglądali na zegar, w oczekiwaniu na koniec spotkania. Nic z tego, jakby czas stanął w miejscu, byliśmy męczeni słabą kopaniną, a na dodatek wyjątkowo słabym dopingiem. Tuż przed końcem meczu odśpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego.

PDW
Na mecz z Metalurgsem nie przygotowano żadnej skomplikowanej oprawy, ale coś tam poultrasowaliśmy. Odpalona została świeca dymna, parę rac i kilkanaście petard hukowych, które trochę zadymiły plac gry. Sędzia opóźnił w związku z tym rozpoczęcie meczu o kilka minut. W trakcie spotkania rozwieszony został spory transparent z pozdrowieniami do więzienia dla kibiców, którzy przebywają obecnie po drugiej stronie muru za sprawą pewnego kapusia. Niestety lista była długa, a "Hanior" doczekał się oddzielnego płótna. Pod jego adresem skandowano także różne niewybredne hasła, na które w pełni zasłużył "sprzedając" braci po szalu.

Gospodarze zawstydzeni
O gospodarzach właściwie nie ma co pisać. W ich młynie, na skraju trybuny krytej, wywieszono cztery flagi, a "kibole" w 15 osób usiedli na krzesełkach.... Nie zaśpiewali ani razu, chyba wstydząc się trochę podjęcia rywalizacji z naszą grupą. W trakcie całego meczu pikniki z krytej skandowały parę razy "Lie-pa-ja, Lie-pa-ja". Tyle. Ciekawe, czy przyjadą na Łazienkowską.

W końcu sędzia skończył ten dłużący się niemiłosiernie mecz. Pozostało nam jeszcze odczekać 15 minut i mogliśmy sprawnie opuścić trybuny. Wcześniej odśpiewano z piłkarzami "Warszawę" i "Walczyć, trenować". O ile ta druga piosenka była jak najbardziej na miejscu, to pierwsza chyba niekoniecznie. Nasze gwiazdeczki jakby nie wyciągnęły jeszcze wniosków z poprzedniego sezonu i na boisku nie zostawiają serducha.

Teraz Austria lub Białoruś
Po meczu każdy z legionistów udał się w swoją stronę. Jedni od razu ruszyli w drogę powrotną, inni "w miasto". Większość sklepów i barów w okolicy stadionu tego dnia celowo zamknięto wcześniej. W centrum, jeśli o jakimkolwiek centrum mówić można, było nieco lepiej, ale po 22 można było melanżować tylko w jedynej otwartej knajpie w mieścinie. Właściwie wszyscy w piątek do południa opuścili Lipawę, bo w tym mieście zwyczajnie nie ma co robić. W drodze powrotnej czekaliśmy przede wszystkim na losowanie kolejnej rundy LE. Co prawda awansu jeszcze nie mamy przyklepanego, ale pozostaje wierzyć, że piłkarze nie dadzą ciała i będziemy dalej mogli jeździć po Europie. Na nic zdały się błagalne prośby niżej podpisanego, by Legia wylosowała klub z Bośni lub Chorwacji.... i ostatecznie czeka nas wyjazd do Austrii lub na Białoruś. W przypadku awansu Białorusinów, będzie strasznie mało czasu na załatwienie formalności wizowych. Teraz pozostaje czekać na mecze rewanżowe. A więc do czwartku.

Frekwencja: 3800
Kibiców gości: 1200
Flagi gości: 15

Doping Metalugsa: 0
Doping Legii: 5

Fotoreportaż z meczu - 77 zdjęć Mishki
Fotoreportaż z wyjazdu - 67 zdjęć Hagiego





REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.