Muniek Staszczyk - fot. Marcin Żurawicz
REKLAMA

Wspólna sprawa: Częstochowa i Warszawa - wywiad z Muńkiem Staszczykiem cz. I.

turi i Qbas, źródło: Legioniści.com - Wiadomość archiwalna

Legenda rock`n`rolla i mocarz pióra. Polonista. Z wykształcenia. Legionista niemal od urodzenia. Warszawiak z zamiłowania i zamieszkania. Zygmunt Staszczyk. Muniek. O muzyce, Częstochowie, Warszawie, reprezentacji, Legii, chorobie, z której nie chce się wyleczyć i 40 latach kibicowania. O tym wszystkim opowiedział nam w długiej rozmowie. Zapraszamy do lektury zapisu jej pierwszej części.

Mimo, że jesteś chłopakiem z Częstochowy, to właściwie byłeś skazany na Legię.
- Mój wujek od strony ojca, Celestyn Dzięciołowski, w latach 50. grał w Legii, zresztą razem z Kazimierzem Górskim. Wiadomo, urodziłem się w Częstochowie, więc niby bardziej pasowałby Raków, ale z kolei mój brat cioteczny zaszczepił mi żużel i chodziłem na Włókniarza. Natomiast tata zawsze powtarzał mi „Legia”. W głowie mam mecz z Feyenoordem. Miałem 7 lat, to był jakiś marzec, na dworze plucha, jakąś anginę miałem, a tato opowiadał mi, że Legia bardzo wysoko zaszła. Wpadł też mój brat cioteczny i krzyczał: „Zygmuś, kurwa, Legia – Feyenoord, Legia – Feyenoord, ważny mecz, Zygmuś!”. Pamiętam te nazwiska: Grotyński, Stachurski… Jeszcze nie miałem świadomości dlaczego właściwie Legia. Tata mówił Legia, no to Legia. W końcu zapytałem tatę, czemu ten klub, a on na to, że wujek w nim grał. Jak wujek przychodził, to go wypytywałem. Zawsze powtarzał, że Kazio Górski nie był takim dobrym piłkarzem, jak trenerem. I tak się zaczęło. Moje miasto rodzinne było dla mnie zawsze bardzo ważne, ale sportowo to był bardziej żużel, siatkówka. Jestem z Rakowa, mieszkałem niedaleko stadionu, więc i na Raków też jednak czasem chodziłem.

W książce „Muniek” opowiadałeś, że trafiłeś na mecz Rakowa z Górnikiem…
- Kumple mówią mi: - Mongoł – bo ja wtedy miałem ksywę Mongoł – Chodź na Raków! To był czas, że Górnik Zabrze grał w II lidze. W świecie piłkarskim Częstochowa nie przepadała za Śląskiem i zresztą vice versa. Kibiców Górnika przyjechała garstka, a cała ekipa Rakowa, kilkaset osób, zaczęła gonić tych gości, a ci uciekli do budynku klubowego. Sytuacja była już tak napięta, że groziło to linczem. Krzyczano: „Zajebać Ślązaka, zapierdolić!”. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem zwierzęcy strach, panikę w oczach ludzi. Lubię łobuzerskie klimaty, ale takie polegające na ułożeniu zjadliwej przyśpiewki, a nie na rzeźni. Bardzo mi się to nie podobało, stanąłem w ich obronie i krzyknąłem „Zostawcie ich!”. Ale zapamiętałem też, że Górnika się nie lubi.

fot. Marcin Żurawicz
fot. Marcin Żurawicz

Potem był czas, że i Raków pojawił się w I lidze (wówczas najwyższy poziom rozgrywek piłkarskich w Polsce – przyp. LL).
- Wtedy już od kilkunastu lat mieszkałem w Warszawie. Nie ukrywam, że miałem mały dylemat, ale Legia jakoś mi weszła w krew. Ludzie często mnie pytali czemu Legia, a ja odpowiadałem: „A, bo lubię”. Potem zacząłem się nad tym zastanawiać i wyszło mi, że to po prostu po linii rodzinnej. To ojcu zawdzięczam miłość do piłki i Legii.

Wujek grał w piłkę, a tobie nie przyszło do głowy, by pójść w jego ślady?
- Wiadomo, że to były czasy, gdy na podwórkach grało się głównie w gałę, a zimą w hokeja. Mieszkałem na robotniczym osiedlu, gdzie to podwórko było boiskiem. Ale nie, nie, muza pochłonęła mnie tak szybko, że nie myślałem już poważnie o piłce. Grało się też w tenisa, bo to były czasy sukcesów Wojciecha Fibaka. W 1974 roku ojciec kupił mi jednak magnetofon i od tej pory była muzyka, muzyka, muzyka. Choć oczywiście piłka była obecna cały czas, ale wtedy głównie w telewizji - mistrzostwa świata, spotkania pucharowe.

W 1980 roku w Częstochowie odbył się pamiętny finał Pucharu Polski pomiędzy Legią, a Lechem, przy okazji którego doszło do wielu starć między kibicami tych klubów.
- Pamiętam, że to był czerwiec. Nie byłem na tym meczu, zasuwałem do szkoły, a byłem wtedy chyba w II klasie liceum. Jadę sobie autobusem i patrzę, a nagle w alejach prowadzących na Jasną Górę stają dwa autokary, z których wysypują się ekipy. Jedna w niebiesko-białych szalikach, a druga w czerwono-biało-zielonych. Co to była za rozpierducha! Kolesie prali się na ostro, jakieś butelki poszły w ruch. Zacząłem się chować w autobusie jak kundel z podkulonym ogonem. To była taka regularna napierdalanka! I nagle koniec! Jakby na sygnał! A tam aleje rozpierdolone! Wychowałem się na robotniczym osiedlu i zdarzało się, że ktoś komuś rozbił nos, były bójki, ale jak to wtedy zobaczyłem, to po prostu wymiękłem. Potem doszło do grubej zadymy na stadionie i z tego co wiem, to były wtedy ofiary śmiertelne.

W twoim rodzinnym mieście nie było problemów z Warszawą? Stolica jest nielubiana w większości miast naszego pięknego kraju…
- W Częstochowie warszawiacy zawsze traktowani byli dobrze. Po Powstaniu wiele rodzin trafiło właśnie do Częstochowy i nigdy nie było żadnej niechęci, czy wrogości. Najlepszym przyjacielem mojego ojca był Zbyszek Sulmierski, chłopak z Chmielnej. Nawet jak wrócił z rodzicami do Warszawy, to nasze rodziny się odwiedzały i już jako dzieciak jeździłem do Warszawy, która wydawała mi się wtedy ogromna, ale nigdy obca. Poza tym ojciec zawsze się dobrze wypowiadał o Warszawie i warszawiakach. Potem pojawiła się Legia, mecze w telewizji, a ja poczułem do tego miasta ogromną miętę. Zawsze patrzyłem z sercem i na Legię, i na Warszawę.



Pamiętasz swój pierwszy mecz przy Łazienkowskiej?
- Do Warszawy przeniosłem się w 1982 i ta Legia już mocno mi pulsowała we krwi. W akademiku na „Kicu” (przy ul. Kickiego – przyp. LL) mieszkała ostra legijna ekipa. Część z nich to byli znajomi Kazika Staszewskiego, który wtedy był mocno zaangażowany w klub, chodził na wszystkie mecze, znał wszystkie składy. Jakiś Videoton, Dynamo Tblisi… Ci kolesie byli z Płocka, mieli wielkiego pierdolca na punkcie Legii i zawsze mnie zachęcali: „Munio, chodź, chodź, chodź”. Wtedy też poznałem Martę, moją żonę, która jest z Żoliborza, z Przasnyskiej i tam też była konkretna legijna banda. A ja tam zawsze jakoś tak… Muzyka, granie, jaranie, życie studencko-rock`n`rollowe (śmiech). I wydaje mi się, że pierwszy raz na Legii pojawiłem się dopiero w 1991 roku na meczu z Manchesterem United.

A`propos Anglii, miałeś do czynienia z angielskimi kibicami w czasie pracy w Londynie? (Muniek wtedy napisał piosenkę „Warszawa” - przyp. LL)
- Do Londynu wyjechałem w roku 1989, bo żona była w ciąży, a z muzyki nie dało się wtedy wyżyć. Po paru tygodniach dostałem swoją pierwszą pensję i poszedłem do pubu na Liverpool Street, gdzie poznałem prawdziwych angielskich kiboli, ostrych fanów Tottenhamu. Zacząłem gadać z kolorowym kolesiem, a oni tak się przysłuchiwali i wyczuli akcent, że skądś tam jestem, choć nie wiadomo skąd. I mówią do mnie: „Chodź, pogadasz z nami, co będziesz z czarnym gadał”. Odpowiedziałem, że nie mam problemu z tym, że rozmawiam z kolorowym. Chyba spodobał im się mój bezczel, a gdy powiedziałem, że jestem „Poland”, od razu zaczęliśmy gadać o piłce. To był jeszcze czas gdy polskie kluby coś znaczyły w Europie i były rozpoznawalne. Kumali Legię i Widzew. Wiedzieli, że ciężko się gra z naszymi klubami, i że mamy ostrych kibiców. Potem pracowałem też ze Szkotami, a u nich grał Darek Dziekanowski, który zaliczył świetne wejście do Celtiku, i też kojarzyli Legię. To było dla mnie bardzo miłe, dobrze się z tym czułem.

Po powrocie, w latach 90., regularnie bywałeś na meczach?
- Nie, to był jeszcze czas, gdy pojawiałem się na Łazienkowskiej sporadycznie. Wiadomo: mecz z Górnikiem, Liga Mistrzów, Panathinaikos – to wszystko doskonale pamiętam. Tak na dobre zacząłem chodzić od meczu z Valencią w 2001 r., na który zabrałem mojego syna Janka, który już wtedy mocno się interesował piłką. Gola strzelił Karwan, sędzia nas przekręcił… Potem oczywiście był wpierdol w rewanżu, ale od tamtego spotkania Janek mocno się w klub wkręcił. Mieszkaliśmy wtedy na Włodarzewskiej i tam Janek z kumplami z podwórka ostro żyli Legią. Zresztą do dziś trzymają się w tej ekipie i chodzą na mecze.

fot. Greg Adamski
fot. Greg Adamski

Kolejny skazany na Legię…
- (śmiech) Tak, tak. Janek jest teraz na Erasmusie w Cagliari. Dzwonił do mnie po tym Apollonie i mówił: „Tata, ale wstyd! Zebrałem znajomych z Włoch, z Hiszpanii, pusty pub, nikt oprócz nas tego nie oglądał. Oglądamy ten mecz i wszyscy widzą jak słabi są ci Cypryjczycy, a my przegrywamy”. Przeżywa te porażki, ale i tak mniej niż ja.

A ty jak przeżywasz? Grabaż z Pidżamy Porno, który jest kibicem Lecha, a jednocześnie twoim kumplem, opowiadał jak przeżywa spotkania kadry czy Lecha. Odstawia cuda, wariuje, krzyczy.
- Aż tak to nie. Nie wyrzucam telewizora, nie modlę się przed nim. Po meczu z Apollonem byłem oczywiście wkurwiony, nawet nieprzyjemny, choć nie dla najbliższych. Po takich porażkach chodzę jak zbity pies, jest chujowy dzień. Mam focha niczym urażona narzeczona. Przeżywam, zawsze się obrażam, ale już nikomu nie mówię, bo syn się ze mnie śmieje (śmiech). Natomiast żona mnie się pyta, dlaczego tak jest, że ta twoja Legia zawsze przegrywa? A ja mówię: „Raz wygrywa, raz przegrywa…”

Mądrość ludowa (śmiech).
- W piątek kupiłem „Przegląd Sportowy” i się nawet ucieszyłem, gdy zobaczyłem ten tytuł na pierwszej stronie: „Jesteśmy w Europie zerem”. Pomyślałem wtedy, że wreszcie napisali jak jest, a nie usprawiedliwienia w stylu, że nie było pogody, kibiców i nie wiadomo, co jeszcze. Na szczęście teraz już nie przeżywam meczów reprezentacji.

Obraziłeś się na kadrę?
- Z tej miłości do piłki to została mi tylko Legia. Po Euro 2012 po prostu pękło mi serce, moje emocje związane z piłką w wydaniu reprezentacyjnym spadły niemal do zera, praktycznie zostałem z tego wyleczony. Od wielkiej, ślepej miłości do olewki. To tak jak z kobietą. Masz jakąś więź, miłość, która jest beznadziejna, kilka razy odbijasz się od tego muru, ale ciągle masz nadzieję, że będzie lepiej. A ja już za dużo przeżyłem rozczarowań. Pamiętam to wychodzenie ze łzami w Klagenfurcie, pamiętam mecz z Ekwadorem i to ogromne poczucie wstydu. Płakałem po tym pamiętnym remisie z Austrią na Euro 2008. Pamiętam Euro w Polsce i spotkanie z Czechami, którego nie sposób było nie wygrać, biorąc pod uwagę to, co się działo wtedy we Wrocławiu, jakie nasi mieli wsparcie i jak to wszystko mieli podane na tacy. Euro wyleczyło mnie zupełnie, miarka się przebrała. Nie obchodzi mnie mecz z Ukrainą. Nie wiem nawet, czy zobaczę spotkanie z Anglikami (rozmawialiśmy przed eliminacyjnym dwumeczem do MŚ 2014 – przyp LL). Oczywiście nie rzucam jobów na tych chłopaków, ale są pewne granice miłości. Jak się coś wypali, to koniec. Oglądałem mecz z Czarnogórą i nie sądziłem, że mi to tak bezboleśnie przejdzie. Z Legią jest inaczej, to już są rodzinne emocje, bo i Janek jest zaszczepiony (śmiech), a ja się wcale nie chcę z niej wyleczyć.

Która z drużyn Legii była taka najbardziej twoja?
- Za dzieciaka to była ta „feyenoordzka” Legia z początku lat 70. Wszyscy wtedy kochaliśmy Kazia Deynę i strasznie mnie bolało, gdy na tym Stadionie Śląskim wygwizdali go w trakcie meczu reprezentacji z Portugalią tylko dlatego, że grał w Legii. Na podwórku każdy był Deyną albo Gadochą. Druga taka Legia to był czas słynnego meczu z Sampdorią i debiutu Wojtka Kowalczyka. A potem ta ekipa z Ligi Mistrzów – Pisz, Mandziejewicz, Ratajczyk, który był zresztą świetnym zawodnikiem. Taki angielski typ – silny, zdecydowany, nigdy nie odpuszczał. Na marginesie dodam, że znam prywatnie Pawła Janasa i on do tej pory bardzo dobrze wypowiada się o tamtym zespole. Potem podobała mi się Legia Okuki - grali fajnie w piłkę, to był taki bałkański styl. Te mecze w pucharach z Utrechtem czy Schalke… Natomiast najlepszą Legią była ta Legia od czasów Sampdorii do Panathinaikosu w Lidze Mistrzów.

Zmieńmy nieco temat. Wielu muzyków boi się pisać piosenki o futbolu, ale ty chyba nie masz z tym problemu? Jak powstał kawałek „Stadion”?
- Nigdy nie napisałbym kawałka typowo kibicowskiego, bo one muszą pochodzić od samych kibiców. „Stadion” napisałem prosto z serca na komórce pod wpływem tego impulsu. Przyszedłem na mecz z Cracovią, już na nowym stadionie, i gdy usłyszałem „Sen o Warszawie” to byłem bardzo wzruszony, popłakałem się z radości… Pamiętam, jak z Jankiem jeździliśmy na Old Trafford, czy inne stadiony Europy, które wtedy wyglądały sto razy lepiej od naszych i zastanawialiśmy się, czy to taka wiocha u nas musi być? No i parę lat minęło, pojawiłem się na Łazienkowskiej i zobaczyłem tę Europę. To był dla mnie pewien znak czasu. Zaczęło coś nowego, a że to nowe jest dobre, to je przyjmuję. Ale też to co dobre ze starego można zostawić, to zostawiam. Lubię taki klimat proletariacki, z niego się wywodzę. O tym jest „Stadion”.



Śpiewasz: „Szkoda tamtej klimy i szkoda tamtych łez”.
- Bardzo cenię sobie ten nowy obiekt, jest przepiękny, ale mam też ogromny sentyment do starego stadionu. Ten grzyb na ścianach, kiełbacha, te toi toi`e, kolejki do kibla… Pamiętam taki mecz, chyba z ŁKS, najgorsze czasy protestu, ohydny marzec, rozwalona „Żyleta”, na „Krytej” ludzi tyle, co na lidze amatorskiej na Wyspach Owczych. Jakieś wyorane 1-0 z przechujowym ŁKS! Beznadziejna gra, beznadziejna pogoda, beznadziejne wszystko. Ale my jesteśmy! Te mecze to była sól futbolu. A teraz to wiadomo, fajnie jest kurwa, trybuny pełne, ludzie przychodzą. Dupeczki, kolesie, żelik, VIP-y. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, by przychodzili, ale człowiek jest zawsze trochę złośliwy i pamięta te czasy, że chodził, gdy prawie nikomu nie chciało się na Legii pojawiać. Nie zamieniłbym się z powrotem, ale dużo serca mam dla starego stadionu, dobrze się na nim czułem. Fajnie, że mam na nim te mecze wylatane - jest co wspominać.

Z kawałków związanych z Legią masz jeszcze w repertuarze „Warszawski lot”.
- „Na Łazienkowskiej zabawa wre, moja kobieta puściła się”, to taki warszawski kawałek, żartobliwa, miejska życiówka. „To nie jest Kraków” (śmiech). Kolega skręcił klip animowany w stołecznym klimacie, na którym jest i fragment starego stadionu, i mój szalik. Noszę zresztą klasyczny pasiak. Nie mam natomiast takiego kawałka „Legia Legia, heja heja”, bo nawet nie wiem, czy bym potrafił coś takiego zrobić.



Muniek, w sieci jest jeszcze jedna piosenka, „Łazienkowska 3”, która przypisywana jest tobie.
- I ja tam śpiewam?

(śmiech) Nie wiemy, liczymy, że nam to wyjaśnisz. Ktoś to podpisał „Muniek” i jako „Muniek” hula.
- Ale ja niczego takiego nie nagrałem, więc to nie mogę być ja. A piosenka jest OK.?

(Puszczamy piosenkę Muńkowi na telefonie, ten robi ogromne oczy).



- Kibicowski numer. Kawałek nie jest zły, ale na milion procent to nie ja. Zabawna sytuacja (śmiech). A to ktoś oficjalnie powiedział, że to śpiewa Muniek?

Klub puszczał to jakiś czas temu na trybunach, ale nie powiedzieli, kto jest autorem.
- Spoko, nie mam z tym problemu, ale dla jasności dobrze byłoby dowiedzieć się kto to.

Może Pablopavo? (śmiech)
- Paweł śpiewa zupełnie w innym stylu, a tu wokal rzeczywiście trochę tak pode mnie zrobiony. Zresztą z Pablo bardzo się kumplujemy i myślę, że by mi powiedział (śmiech).

A skoro o artystach mowa, to w środowisku wielu jest kibiców?
- Wiadomo, że Grabaż ostro kibicuje Lechowi. Kiedyś, w latach 80. mocno wkręconym w Legię był Kazik Staszewski. Obecnie na Łazienkowskiej najczęściej widuję Michał Grymuza, no i oczywiście Pablopavo. Ale jest też sporo dziennikarzy kibicujących Legii, jak choćby Grzesiek Kalinowski z Przeglądu Sportowego czy Marek Sierocki. Znam też dobrze Wojtka Hadaja, którego bardzo lubię. A gość po prostu ma Legię w sercu.

Słyszeliśmy, że i Kasia Nosowska kibicuje „wojskowym”.
- Nie widziałem Kaśki na stadionie nigdy, ale kiedyś przeczytałem, że jest fanką i byłem bardzo zaskoczony. Ona jest ze Szczecina, teraz nam się relacje kibicowskie pogorszyły, więc nie wiem, co na to Kasia (śmiech).


Wywiad z Muńkiem Staszczykiem - część II



Rozmawiali: Małgorzata Chłopaś i Jakub Majewski


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.