Czerwcowa mistrzowska feta na Starówce - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Alfabet Legii 2013

Fumen, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Rok 2013 przeszedł do historii. Minione dwanaście miesięcy przeanalizowaliśmy w tradycyjnym alfabecie od A do Z. Od Apollonu Limassol, przez prezesa, trenera, wojewodę, transfery, sponsorów, wydarzenia typowo piłkarskie, jak kibicowskie, z zakończeniem zgód na czele, aż do Z jak Zdrowie.

Apollon Limassol - chcąc naszkicować postawę legionistów w europejskich pucharach, najlepiej odnieść się do rywalizacji właśnie z Cypryjczykami. Choć słowo "rywalizacji" może być pewnym nadużyciem. Spotkanie z Apollonem przy Łazienkowskiej było apogeum marności nad marnościami. Nie dość, że doznaliśmy porażki przy pustych trybunach, to jeszcze w upokarzającym stylu. Było spięciem pewną klamrą postawy podopiecznych Jana Urbana w eliminacjach do Ligi Mistrzów, w których udało się wygrać jedynie z The New Saints, by później po remisach z Molde i Steauą Bukareszt trafić do Ligi Europy zamiast do piłkarskiego raju. Niby było to spełnieniem minimum, jednocześnie dawało złudną iskierkę nadziei, że uda się powalczyć z Trabzonsporem o miejsce za plecami Lazio. Chłopcami do bicia mieli być właśnie przedstawiciele z Cypru, a staliśmy się nimi my. Do końca drżący o zachowanie twarzy, modlący się o choćby bramkę, o punkt, o cokolwiek. Totalnie nędznego obrazu udało się uniknąć dzięki wygranej w zimowej scenerii na zwykle słonecznej wyspie, co nie zmienia faktu, że to Legia zajęła ostatnie miejsce w grupie.

Bogusław Leśnodorski - od nieco ponad roku prezes Legii, w pewnym momencie piłkarski celebryta, a ostatnio wizjoner. Tu słowo, tam wywiad, to wizyta w telewizji, odrobinka kontrowersji, niebanalne zainteresowania, odważne stwierdzenia, ośmieszanie rywali przez wyciąganie im zawodników. Słowem – wyrazisty. Przez ostatnie miesiące popularnego "Leśnego" było pełno w mediach, już był prawie w mojej lodówce. Choć z drugiej strony trudno, żeby było inaczej, skoro Legia jest najbardziej medialnym klubem w Polsce. Dla kibiców urósł do rangi bohatera, który swą postawą doprowadził do normalności na linii klub – kibice. Normalność sprawiła, iż Leśnodorski cieszy się powszechnym szacunkiem wśród fanów. Ostatnio wziął się za realizację wizji, która choć w swej idei jest piękna, to dla wielu nie do końca racjonalna - zwolnienie Jana Urbana w połowie drogi do mistrzostwa Polski, które nie jest przecież regułą, zastępując go trenerskim "no namem" z Norwegii, tylko dlatego, że w swej wizji w 95% zgadza się z tą nakreśloną przez konesera szampanów. Wypada wierzyć, iż pan Bogusław wie co robi i za kilka miesięcy sięgniemy po Dom Perignon zamiast po Łzy Sołtysa.

CWKS - Legia od lat słynęła z sekcji. Rok 2013 był dalszym etapem odrodzenia koszykarskiej potęgi. Co prawda, legioniści przegrali spotkanie decydujące o awansie, ale to jeszcze bardziej zmusiło włodarzy do wytężonej pracy. Przed nowym sezonem sekcja ustabilizowała się pod względem organizacyjnym. Owszem, to nie są jeszcze finansowe himalaje, ale przy wsparciu dzielnicy Bemowo, a także partnerów biznesowych, powoli są stawiane kolejne kroki i realizowane śmiałe plany - choćby z rozgrywaniem spotkań na Torwarze na czele. O swoje w I lidze z różnym skutkiem walczą hokeiści. Na mapie warszawskich atrakcji pojawiły się również sekcje piłki wodnej oraz rugby. Co istotniejsze, każda z nich ma szansę na wsparcie od piłkarskiej Legii, abyśmy w kolejnych latach mogli mówić z dumą nie tylko o zawodnikach z Łazienkowskiej.

Dublet - aż osiemnaście lat czekaliśmy na kolejny dublet z udziałem legionistów. To był maj, pachniała Saska Kępa, a Legia najpierw sięgnęła po Puchar Polski, żeby kilkanaście dni później przypieczętować mistrzostwo. Tym samym mieliśmy podwójne powody do radości podczas świętowania na Starówce. Oczywiście należy pamiętać, iż sukces nie przyszedł łatwo. W walce o prymat w kraju do 27. kolejki liczył się Lech Poznań, który po porażce przy Łazienkowskiej niemal pogodził się z losem. Choć legioniści pokonali Śląsk we Wrocławiu w finale turnieju tysiąca drużyn, to już w Warszawie szybko stracili bramkę, która mogła nieco namieszać. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i po latach mogliśmy zaśpiewać "Legia na tronie, Legia w podwójnej koronie".

Enklawa - drugi po Legii najpopularniejszy klub w Warszawie. To właśnie tam legioniści udawali się na parkiet, żeby rozluźnić w tańcach zmęczone partie mięśni, a także poćwiczyć biceps wychylając kolejną szklankę... coli. Coli, bo tylko takie napoje spożywał Danijel Ljuboja. Pech Serba i szczęście prezesa Leśnodorskiego sprawiły, iż był to koniec doświadczonego "Ljubo" przy Łazienkowskiej. Dla pierwszego była to nieznacząca wizyta w lokalu, dla drugiego pretekst, by teraz pożegnać się w białych rękawiczkach z kompanem Miroslava Radovicia. O słuszności decyzji prezesa dyskutowało się wiosną po feralnym zajściu, latem, gdy nie ściągnięto nikogo o pokroju Danijela, a także jesienią, gdy Legia zbierała baty w europejskich pucharach. Kolejny raz stawiane były na szali umiejętności i doświadczenie Serba versus jego postawa w poszczególnych meczach, w których potrafił umiejętnie się markować i uciekać odpowiedzialności za wyniki.

Fluminese Rio de Janeiro - Manchester United ma swoje Royal z Antwerpii, to miejmy i my jakiegoś partnera. Tylko żeby to nie był podwarszawski klub, bo jaka to renoma i splendor? To musi być petarda przez duże R albo D. W marcu ogłoszono wszem i wobec, iż oto właśnie Legia Warszawa i Fluminese z Rio podpisali umowę partnerską. A co w środku? Standardowo, wymiana doświadczeń, wydźwięk marketingowy, a także czerpanie z dobrodziejstw sportowych, czyli wiele pustych sloganów niemających odzwierciedlenia w rzeczywistości. Efekt jest taki, iż krętacze z Brazylii zawitali w juniorskim składzie do Warszawy na turniej, do tego podrzucili nam trzeci sort niepotrzebnych nikomu kopaczy i tyle ich widziano.

Generali Deyna Cup - pomysł na rozegranie turnieju im. Kazimierza Deyny od lat kiełkował w głowach ludzi oddanych Legii. Ten pomysł udało się w końcu zrealizować na początku lipca. Do Warszawy przyjechało wspomniane powyżej Fluminese, Partizan Belgrad oraz Austria Wiedeń mająca powiązania sponsorskie z firmą Generali. Pod względem czysto sportowym to nie były wielkie widowiska, bo trudno się takowych spodziewać w przerwie między sezonami, u progu przygotowań. Mamy jednak nadzieję, iż w kolejnych edycjach zebrane doświadczenie z 2013 roku zaprocentuje – zarówno pod względem przyciągnięcia kibiców na stadion, jak i udziału bardziej uznanych piłkarskich marek. Nie ma co ukrywać, iż jedno z drugim dość silnie koreluje.

Henrik Ojamaa - oj, jakby się chciało napisać o Estończyku skupiając się jedynie na jego piłkarskich umiejętnościach i pozytywnym wkładzie w wynik drużyny. O niezliczonych bramkach rzadkiej urody i jeszcze liczniejszych, piękniejszych asystach. Najpierw cieszyliśmy się z jego transferu, gdy okazało się, iż utarliśmy nosa Lechowi Poznań, który chciał pozyskać biegającego po szkockich boiskach gracza. Jednak prężone muskuły w Warszawie szybko sflaczały, gdy okazało się, iż Ojamaa nie przypomina gościa, który w Motherwell seryjnie zaliczał asysty. Mało tego, Henrik ganiał po skrzydle zwykle bez większego składu, ładu i pożytku dla drużyny, co niekiedy było spójne... z postawą jego kolegów. Dostawał średnio 60 minut w każdym meczu, które chciał wykorzystać maksymalnie dla własnych korzyści. W pewnym momencie tak bardzo chciał pokazać swe umiejętności, że jego samolubność spotkała się z ostrym sprzeciwem nie tylko trenera, ale także kolegów. Owszem, Henrik udowodnił, że potrafi asystować, o czym przekonał nas w meczu z Cracovią, ale przecież to było tylko jedno z trzydziestu rozegranych przez niego jesienią spotkań! Szczęściem Ojamy jest przerwa zimowa. Raz, że przepracuje z zespołem cały cykl przygotowań, a dwa, że nowy trener być może wydobędzie z niego, to co najlepsze.

Indywidualne umowy - minione 12 miesięcy było czasem renegocjacji umów poszczególnych graczy. Już na samym początku roku podwyżkę dostał "grożący" odejściem Jakub Kosecki. Do niego dołączyli Dominik Furman, Daniel Łukasik oraz Artur Jędrzejczyk. Nową umowę parafował Ivica Vrdoljak, a w czerwcu dowiedzieliśmy się, że Marek Saganowski pozostanie w Warszawie na kolejne dwa lata. Rozstrzygnęła się również przyszłość m.in. Inakiego Astiza, Dusana Kuciaka, Jakuba Rzeźniczaka oraz Miroslava Radovicia. Pożegnano się z Marko Sulerem, a Jorge Salinas pozostał już tylko wspomnieniem. Renegocjacja warunków lub przedłużania umów miała przede wszystkim zapobiec paradoksom, które dotychczas miały miejsce. Idealnym przykładem jest Marijan Antolović, który bez względu na liczbę spotkań i formę co sezon mógł liczyć na 20% podwyżkę! Z kolei Danijel Ljuboja miał zapis gwarantujący mu... 8000 euro za strzeloną bramkę, a jeden z obecnych graczy mógł się spodziewać cyklicznej podwyżki o... 100% po rozegraniu konkretnej liczby spotkań. Z kolei za wspomnianego Salinasa trzeba byłoby wyłożyć 800 tys. euro (!!!), gdyby ten finalnie związał się z Legią.

Jan Urban - w ostatnich dniach pojawiło się wiele tekstów "tęskniących" za sympatycznym trenerem. Właśnie – sympatycznym. Uśmiechnięty od hiszpańskiego słońca szkoleniowiec poprowadził Legię do mistrzostwa Polski, do kolejnego z rzędu krajowego pucharu, a także wyśrubował rekordową liczbę spotkań jako trener klubu z Łazienkowskiej do nieco ponad dwustu. Jednak papierkiem lakmusowym miały być europejskie potyczki, a te mówiąc delikatnie nie były udane. Było to splotem wielu czynników – kontuzje niemal wszystkich zawodników czy braku wzmocnień, których domagał się trener. Jednak błagania o napastnika były jak wołanie na puszczy. Legia nie oddała królestwa za snajpera. Trener krajał, jak mu materiału stawało. A tego materiału na tyle brakowało, iż na koniec rundy do dyspozycji szkoleniowca było zaledwie (w miarę zdrowych) 15 graczy! Legia nie zbliżyła się do Europy na miarę oczekiwań prezesa Leśnodorskiego, który uznał, iż lepiej to zrobi Henning Berg. Rozminięcie się wizji, gdzieś w tle typowo ludzkie sympatie i relacje sprawiły, iż dla Jana Urbana ponownie zabrakło miejsca przy Łazienkowskiej. Powodzenia, trenerze.

Kozłowski Jacek - jakby nam było mało piłkarskich emocji i ciągłych zawirowań z europejską centralą, to regularnie swoje trzy grosze dorzucał Jacek Kozłowski. Wojewoda mazowiecki w lutym stwierdził, iż największym problemem na meczach Legii są niedrożne przejścia oraz pirotechnika. Już na początku maja ogłosił, iż zamknie Żyletę na finałowe spotkanie Pucharu Polski. Rozpoczęła się kampania pism, odwołań, obietnic i wyczekiwanie na litościwe zezwolenie rozegrania spotkania przy wszystkich trybunach. Upłynęły cztery miesiące, a po meczu z Rumunami prezes Leśnodorski został nazwany przez wojewodę "kibolem z Żylety". Mecz ze Steauą Bukareszt tak mocno podziałał na wyobraźnię Kozłowskiego, że ten chciał zamknąć cały stadion aż do końca roku! Jednak to nie był koniec popisów wojewody, który podejmował decyzje pod naciskiem "góry", co przyznał podczas jednego ze spotkań. Przedświątecznym prezentem mazowieckiej instancji było zamknięcie stadionu na mecz z Ruchem Chorzów. Można rzec – znowu, klasyka, wręcz nuda. Ta sytuacja doprowadziła obu panów do telewizji, gdzie zaprezentowali swoje racje i argumenty.

Lech Poznań - skąd zespół z Wielkopolski w alfabecie Legii podsumowującym rok? Ano stąd, że to właśnie "Kolejorz" gnał za legionistami po mistrzowski tytuł. Podopieczni Jana Urbana nie mogli czuć się bezpiecznie po kolejnych wygranych, bo ekipa Mariusza Rumaka nie odpuszczała aż do 27. kolejki. Wówczas obaj pretendenci spotkali się na polu bitwy przy Łazienkowskiej, a w nim lepsi okazali się gospodarze, którzy praktycznie przesądzili o prymacie w kraju. Jednak boisko nie było jedyną areną rywalizacji pomiędzy Legią a Lechem. Kto wie czy nie ciekawiej było na rynku transferowym. Już na początku roku gruchnęła wiadomość, iż Bartosz Bereszyński, dotychczas silnie związany z Poznaniem, przeniesie się do Warszawy. To nakręcało spiralę spekulacji. W ślad za nim miał podążyć Karol Linetty a nawet Marcin Kamiński, ale ostatecznie przeprowadził się jedynie Aleksander Wandzel. W przeciwnym kierunku miał ruszyć Janusz Gol z Michałem Kucharczykiem. Ostatnim akcentem "wojny" warszawsko-poznańskiej był Henrik Ojamaa, na którego chętkę mieli działacze "Kolejorza". Nic z tego, Legia weszła do gry w decydującym momencie i skusiła Estończyka do wybrania stolicy Polski jako następnego przystanku na ścieżce kariery.

Michał Żewłakow - tak naprawdę postać Michała Żewłakowa jest poniekąd synonimem nowego, wiatru zmian przy Łazienkowskiej, który powiewał od początku roku. "Żewłak" jeszcze wiosną wspierał kolegów na murawie, był swego rodzaju mentorem dla młodych graczy podczas treningów. Po zwolnieniu Marka Jóźwiaka ze stanowiska dyrektora sportowego to właśnie Michał Żewłakow idealnie odpowiadał wymaganiom prezesa Leśnodorskiego. Elokwentny, znający języki, z doświadczeniem w reprezentacji Polski, a także w europejskich ligach. Jednak to nie była jedyna roszada. Dokonano zmian w administracji klubu, pożegnano część osób związanych z poprzednimi władzami. Kierownikiem drużyny mianowano Martę Ostrowską, wymieniono sztab medyczny, a ostatnio trenera. Wszystko z myślą o profesjonalnym funkcjonowaniu klubu na miarę Europy.

Nowy sponsor - we wrześniu pojawiła się wiadomość, iż tylko do końca roku legioniści będą grali z logo ActiveJet na koszulkach. Wówczas mówiło się, iż miejsce na trykotach zajmie firma bukmacherska Fortuna. W listopadzie wszystko stało się już jasne i oficjalnie podpisano trzyletnią umowę, w myśl której Legia może liczyć nawet na 6 milionów złotych. To koniec dobrych wieści dla księgowych z Łazienkowskiej. Adidas pozostanie sponsorem i partnerem technicznym klubu do połowy 2017 roku i przeleje na jego konto 10 "baniek". Natomiast tuż przed świętami PGNiG Termika została ciepło przyjęta w gronie partnerów. Do rozstrzygnięcia pozostaje jeszcze temat komercyjnej nazwy stadionu. Wiadomo już, że wygasająca za pół roku umowa nie zostanie przedłużona. Spekuluje się, iż zamiast Pepsi ma się pojawić nazwa międzynarodowego koncernu, w tym także Generali, które wspierało turniej im. Kazimierza Deyny.

Oprawy – Nieznani Sprawcy kolejny raz udowodnili, że gdy mowa jest o oprawach, to liczy się nie ilość, a jakość. W 2013 roku byliśmy świadkami kilku prezentacji na najwyższym poziomie. Już wiosną w Krakowie pojawiła się trójstronna kartoniada z herbem Legii. To nie wszystko. W końcu zaangażowane zostały również pozostałe trybuny przy Łazienkowskiej - najpierw przy okazji finałowego meczu ze Śląskiem Wrocław, a następnie z wrocławianami podczas potyczki wieńczącej sezon. Wielu powie, że na pozostałych sektorach były to "tylko" kartoniki, dmuchane baloniki, ale mimo wszystko wymagało to zaangażowania całego stadionu i przede wszystkim ogromu pracy samych autorów pomysłów. A przecież to nie wszystko, bo oprócz dat zdobycia Pucharu Polski czy słynnego już Habemus Campione, na Żyletę wjechał witraż odnoszący się do pieśni "Niepokonane miasto, niepokonany klub". Jesień nie była mniej efektowna od wiosny. W pamięć zapadła (szczególnie panom z UEFA) oprawa wyrażająca miłość do... Ultra Ekstremalnej Fanatycznej Atmosfery. Ponadto uznanie budziła sektorówka WAR SAW odnosząca się do Powstania Warszawskiego. Natomiast przy okazji spotkania z Pogonią Szczecin na Żylecie pojawiła się postać Kazimierza Deyny z przesłaniem, aby równać do NajlepSzych.

Początki - "gwizdek sędziego rozpoczyna wielki mecz (...) i już jeden zero jest". Owszem, bywało 1-0, ale... dla rywali. Utrapieniem jesiennych zmagań legionistów były szybko tracone bramki. Podopieczni Jana Urbana często nie potrafili wejść w spotkanie z należytą koncentracją. W efekcie oglądaliśmy np. fatalną pierwszą połowę z The New Saints. Zaledwie kilka pierwszych minut wystarczyło graczom Steauy Bukareszt, by wybić legionistom z głów marzenia o Lidze Mistrzów. Pach, pach, 2-0 dla Rumunów i pozamiatane. Co znamienne, nikt nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje, ani sztab szkoleniowy, ani sami zawodnicy. Nie może zatem dziwić, że jesienią najwięcej, bo po 10 bramek, Legia traciła w pierwszych kwadransach obu połów.

Reforma - "nuda Panie, nic się nie dzieje", więc pora zmienić ten stan rzeczy. Główkowali, rozrysowali niczym Jacek Gmoch, policzyli i wyszło – od obecnego sezonu gramy w zreformowanej po raz pięćdziesiąty ósmy ekstraklasie. Przerabialiśmy już zmniejszanie, a także zwiększanie ligi. Było już dzielenie na grupy mistrzowską i spadkową. Teraz, przy zachowaniu 16 ekip w najwyższej klasie rozgrywkowej, po rozegraniu 30 spotkań podzielimy się na pół. Na pół przetniemy zebrane punkty, na pół przetniemy też tabelę. Ci lepsi pobiją się o mistrzowskie trofeum, a reszta postara się uniknąć spadku. Dogrywka rozegrana zostanie w siedmiu spotkaniach. Oczywiście reformę przeprowadzono z myślą o zminimalizowaniu spotkań o nic i zmaksymalizowaniu emocji. Pytanie tylko czy przekłada się to również na zaangażowanie drużyn jesienią, bo po co się teraz starać, skoro na wiosnę i tak zabiorą połowę punktów? Czy to sprawiedliwe, czy nie, nie nam to rozstrzygać. Tak czy inaczej, reforma nie do końca przypadła wszystkim do gustu, z Janem Urbanem na czele.

Szczecin, a dokładniej Pogoń Szczecin. 20 lat wzajemnych spotkań, wyjazdów, typowo polskiej gościny u siebie i w Zachodniopomorskim, sekwencje niezapomnianych przygód i zabawnych sytuacji. Wszystko oficjalnie zakończyło się pod koniec września, kiedy to obie strony uznały, iż zgoda zostaje zakończona. Z szacunkiem i bez agresji. Od tego czasu ze stadionu przy Łazienkowskiej zniknęły barwy "Portowców". Odpowiedź na pytania – i co teraz?, jak to teraz będzie?, dostaliśmy podczas listopadowego spotkania w Warszawie.
Wiatr zrywający zgody dotarł aż do Turynu i tym sposobem zgoda z Juventusem przeszła do historii.

Transfery - najpierw duet Tomo&Tomo, czyli Brzyski z Jodłowcem. Na dokładkę Bartosz Bereszyński i Wladimer Dwaliszwili - to pierwsze sensowne zdobycze Legii na rynku transferowym. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, iż to były trafione wybory. Nawet jeśli Gruzin w ostatnim czasie zatracił swą skuteczność, bo co jak co, ale 20 bramek zdobył. Jednak letnie wzmocnienia okazały się lekkimi niewypałami. Najwięcej oberwało się Henrikowi Ojamie, który sprzątnięty Lechowi, nie pokazywał nic nadzwyczajnego. Dossa Junior miewał wahania formy. Helio Pinto, który miał być architektem akcji legionistów i zaliczać bajeczne zagrania, nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Nad Raphaelem Augusto nie ma co się pochylać, bo praktycznie nie zaistniał w zespole. Do tego grona mógł dołączyć Raul Bravo, ale ex-madridista nie trafił na Łazienkowską. Dla Jana Urbana największą bolączką był brak nowego snajpera, który mógłby być alternatywą dla "Lado" oraz Marka Saganowskiego.
Oczywiście były też ruchy w drugą stronę. Rosyjski kierunek obrali Janusz Gol oraz Artur Jędrzejczyk, za którego do kasy wpłynęło 2,2 mln euro. Podobna kwota miała zasilić konto warszawskiego klubu po przenosinach Bartosza Bereszyńskiego do Benfiki Lizbona. Ostatecznie z transferu nic nie wyszło. Umowy z Legią skończyły się Dicksonowi Choto oraz Danijelowi Ljuboji, a Michał Żewłakow zamienił piłkarską szatnię na gabinet dyrektora sportowego.
Mieliśmy też pewnego rodzaju transferowe "medialne odloty". Te mniejszego kalibru to sprowadzenie do Warszawy Piotra Celebana z FC Vaslui oraz Marcina Kamińskiego z Lecha, natomiast prawdziwą petardą było rzekome zainteresowanie Javierem Saviolą.

UEFA - "ulubiona" europejska instytucja przy Łazienkowskiej. Swoją drogą – z wzajemnością. Takich perypetii z piłkarską centralą w Europie nie mieliśmy od lat. Powiedzmy, że od ostatniego zajazdu na Litwie. Kary, które w sumie urosły do poziomu 1 miliona euro, zamknięta "Żyleta" na rewanż ze Steauą Bukareszt, a później cały stadion na spotkanie z Apollonem Limassol, to działania panów spod znaku UEFA. A to przez race, a to przez flagi, a to przez pojedyncze litery na płótnach. I tak praktycznie co mecz – czy zamkną, czy łaskawie pozwolą, czy ukarzą. Emocjom nie było końca, za co podziękowaliśmy już przy rewanżu z Rumunami, wyrażając swą miłość do panów z Nyonu w stosowny dla fanatyków sposób. Ostatecznie UEFA odetchnęła z ulgą i z powodów czysto (?) piłkarskich ma już nas z głowy. Wszak to my chcieliśmy grać w europejskich pucharach, a nie oni chcieli nas w nich widzieć.

Wizerunek – to był dość pracowity rok dla działu marketingu Legii. Bogusław Leśnodorski już na początku swej prezesury stwierdził, iż klub z Łazienkowskiej nie wykorzystuje w pełni swego potencjału jako marki. I trudno się z nim nie zgodzić. W związku z tym powoli ruszono zza biurek w miasto. Efektem tego była kampania promująca nowe koszulki, gdzie piłkarze pojawiali się w różnych częściach miasta. W prasie emitowano reklamy zachęcające do zakupu trykotów. Jesienią natomiast dostaliśmy do rąk katalog nowych ubrań. Trzeba przyznać, iż kolekcja spotkała się z pozytywnym odbiorem fanów.

Zdrowie - "Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz" pisał niegdyś Jan Kochanowski. Teraz wiele w tym temacie można napisać na podstawie kontuzji, których jesienią nabawili się legioniści. Praktycznie co mecz ktoś wypadał Janowi Urbanowi ze składu. A to naciągnięte mięśnie, a to urazy pięty, łydki czy więzadeł krzyżowych, nie wspominając już o ostrym faulu Jakuba Tosika wykluczającym Marka Saganowskiego na długie miesiące. W pewnym momencie z kontuzjowanych legionistów można byłoby zestawić jedenastkę mogącą rywalizować z każdym jak równy z równym. Skąd tyle urazów? Hipotez było kilka – a to zmiana dietetyka i przejścia na naturalne suplementy, a to błędy podczas przygotowań do sezonu, a to nadmierna liczba spotkań na trzech frontach. Efekt był taki, iż jesień kończyliśmy w piętnastu, a szczęśliwcami niedotkniętymi przez kontuzje okazali się Wojciech Skaba oraz Dominik Furman.
Jeśli jesteśmy przy zdrowiu, to trzeba wspomnieć, iż doszło do zmiany w sztabie medycznym. Wbrew prośbom Jana Urbana z pracą przy Łazienkowskiej pożegnali się Stanisław Machowski i spółka. Ponadto Legia podpisała umowę z rzymską kliniką, której gabinety zwiedził już Michał Efir.
Wobec powyższego, wypada wszystkim życzyć przede wszystkim zdrowia w 2014 roku!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.