Bogusław Leśnodorski w swoim gabinecie - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Jesteśmy najsilniejsi - wywiad z prezesem Legii

Qbas i Woytek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Obrona mistrzostwa, feta, transfery, rozczarowania, sponsorzy, akademia, rezerwy, Urban, Berg, nadchodząca walka o Ligę Mistrzów - o tym wszystkim tuż po zakończeniu sezonu rozmawialiśmy z Bogusławem Leśnodorskim. Zapraszamy do lektury obszernego wywiadu, którego prezes i współwłaściciel Legii Warszawa udzielił serwisowi Legionisci.com.

Ładny wrzut na ścianie. Sam pan malował?
Bogusław Leśnodorski: - Nie sam, ale mój pomysł. Super, nie?

A jak tam świętowanie? Daje pan radę?
- Brzuch mnie boli. Ale najważniejsze jest to, że jeszcze podczas fety wygraliśmy dwa mecze. Wszyscy stanęli na wysokości zadania, bo nie oszukujmy się, gdybyśmy przegrali z Lechem, choć to nie było już istotne, to byłby to nieprzyjemny moment. Przy tym pokazaliśmy, że potrafimy się bawić. To też bardzo ważne.

Czemu więc do skutku nie doszła impreza na Agrykoli?
- Z całej masy powodów. Zmieniały się plany, koncepcje. Najpierw nie wiedzieliśmy, że wygramy mistrzostwo przed telewizorem, ogarnialiśmy jeszcze przejazd przez miasto. Potem okazało się, że jest przyjazd prezydentów, zamknięte miasto, Dzień Dziecka, w związku z czym byłaby masa kłopotów przy organizacji tej imprezy. Wychodziło bardzo drogo, limit 5 tysięcy osób... Do tego przejazd przez miasto wypadł świetnie i cokolwiek byśmy nie zrobili po nim, to byłoby już słabsze. Ta Agrykola byłaby troszkę na siłę, nie byłoby to takie spontaniczne. Ale przyznam szczerze, że równie istotne było to, że my w klubie nie mieliśmy już siły się tym zająć. Działo się tyle, że goniliśmy w piętkę, wszyscy chodzili jak lunatycy i nie byłoby komu tego zrobić, a to przecież duże przedsięwzięcie.

fot. Mishka / Legionisci.com
Mistrzowska feta 2014 - fot. Mishka / Legionisci.com

Świętowanie świętowaniem, ale pan na pewno myśli już o przyszłości. Jakie są plany na operację europejskie puchary?
- My już od dawna planujemy, by być nie tylko najlepszą drużyną w Polsce, ale i liczyć się w Europie. Teraz pracujemy nad tym, aby w przeciągu dwóch najbliższych tygodni ogarnąć skład drużyny. Potem zaczną się przygotowania i zrobimy wszystko, by było dobrze.

Rok temu nie zrobiliście chyba wszystkiego, by było dobrze. W ataku mieliśmy chimerycznego Dwaliszwiliego, wiekowego "Sagana", nieopierzonego Mikitę i ciągle kontuzjowanego Efira...
- To był błąd, którego teraz nie powtórzymy. Inna sprawa, że zbyt wiele zmian w składzie drużyny też nie pomaga. Ostatnio byliśmy w przebudowie, jedni przychodzili, inni odchodzili. Pora to trochę ostudzić i ustabilizować skład. Ale jestem przekonany, że będziemy mocniejsi.

Może być też trudniej niż przed rokiem, bo nie będziemy rozstawieni w III rundzie.
- Wszyscy w klubie uważamy, że jesteśmy dużo silniejsi. Czujemy się pewni swoich umiejętności. Oczywiście, różne rzeczy mogą się zdarzyć, np. kontuzje. Rok temu mieliśmy ich sporo i praktycznie żadnego meczu nie mogliśmy zagrać tym samym składem, co mocno utrudniało nam działania.

Zastanawiał się pan już, na którą z drużyn nie chcielibyście trafić?
- W zasadzie nie ma takich drużyn. Nie wpadniemy przecież na Real. Ze wszystkimi jesteśmy w stanie powalczyć, ale np. Red Bull Salzburg to są bardzo mocni goście. Jest to ekipa budowana od dłuższego czasu za bardzo duże pieniądze. Podejrzewam, że jak awansują do Ligi Mistrzów, a pewnie awansują, to i z grupy wyjdą.

Ta Liga Mistrzów to już robi się taka obsesja. Media ciągle wyliczają od ilu lat tam nie graliśmy. A czym to jest dla pana?
- Tak, rzeczywiście robi się z tego obsesję. Dla mnie to nie jest cel. Wiadomo, że każdy ma swoje ambicje i wszyscy chcielibyśmy jej spróbować. Ale gdy włączamy głowę, to dla nas najważniejszym jest, byśmy zrobili progres. Nawet gdy będziemy grali w Lidze Europy, to planujemy osiągnąć lepszy wynik niż ostatnio. Musimy iść cały czas do przodu, rozwijać się i to dużo szybciej niż w ostatnich latach, jeśli chcemy wejść na wyższy europejski poziom.

Legia jeszcze bardziej odskoczy rywalom w Polsce?
- Szybko przyzwyczajamy się do dobrego. Na ten moment jesteśmy najmocniejsi i to na wielu polach. W lidze mamy ogromną przewagę nad Lechem i to jest fajne, ale by notować progres, musimy mieć też silniejszą ligę. Musimy mieć dwie, trzy drużyny na zbliżonym poziomie. Jeśli za rok będziemy mieli jeszcze większą przewagę, to nic dobrego z tego nie będzie.

To największa przewaga nad wicemistrzem od 1999 r., gdy tytuł zdobywała Wisła...
- Wisła zdobywała je wtedy seryjnie i bardzo prawdopodobne, że nie awansowała do Ligi Mistrzów właśnie dlatego, że nie miała konkurencji w lidze.

Orlando Sa to taka gorsza wersja Danijela Ljuboji?
- Lepsza. Zdecydowanie lepsza. Na sytuację Sa w drużynie wpłynęło kilka czynników. Przede wszystkim celem było zdobycie mistrzostwa Polski. Pewien system zaczął się sprawdzać, więc nie zmienialiśmy go na siłę. Świetnie zaczął grać Żyro, zaskoczyła współpraca Radovicia z Dudą, a w perspektywie pucharów chcieliśmy, by oni grali ze sobą jak najwięcej. Do tego Sa miał trochę przygód jak tu przyjechał: najpierw kontuzja, potem grał mniej, potem się zdziwił tym, co się tutaj dzieje. Jest bardzo silny, gra obiema nogami, dobrze uderza z głowy. On piłkarsko na pewno da radę.

Trener Berg chyba go jednak nie lubi. W meczu z Lechem wpuścił Orlando dopiero w doliczonym czasie gry.
- To różnie bywa. Z perspektywy trybun często wiele rzeczy wygląda inaczej, niż jest naprawdę. Mówi się, że Michał Żyro zagrał słabiej, ale już mało kto wie, że on grał z wysoką gorączką. Wiadomo, że nie powinien grać, ale trzeba też umieć balansować emocjami tych gości. Oni pomimo imprezowania byli nabuzowani na grę. Każdy chce wyjść i zmierzyć się z Lechem. Wszyscy ambitni i posadzenie na ławce kogoś to jest bardzo trudna decyzja. Wiadomo, że na świecie gra się tak, że napastnika zmienia się ok. 60. minucie. W Szczecinie zaczął Orlando, a potem wszedł "Sagan". Nie rozmawiałem jeszcze z trenerem Bergiem, więc nie wiem, czemu tak zrobił, ale widocznie miał swoje powody.

fot. Woytek / Legionisci.com
Bogusław Leśnodorski i Dariusz Mioduski - fot. Woytek / Legionisci.com

Skoro o "Saganie" mowa, to on ma kontrakt ważny jeszcze przez rok.
- Super, że on się wyleczył. Wiadomo, że nigdzie już nie wyjedzie, więc z pewnością zostanie z nami do końca umowy. Bardzo się cieszę, że mamy go w drużynie. Nie tylko jest dobrym duchem zespołu, ale i jest w świetnej formie. Paradoksalnie, po kontuzji, w najlepszej od kiedy pamiętam.

W napadzie mamy jeszcze Dwaliszwiliego, który też ma ważną umowę...
- Ale on prawdopodobnie odejdzie. To jest normalna sportowa sytuacja. Jest ambitnym gościem, chce grać i nie godzi się z rolą trzeciego napastnika. Przy bardziej pozytywnych zbiegach okoliczności jego historia mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, bo miał przecież ze 3 takie sytuacje, które powinien był strzelić i to by mu bardzo pomogło.

Ma oferty?
- Są kluby, które się nim interesują, ale jeszcze nie rozmawialiśmy z "Lado". W najbliższych dwóch tygodniach wiele powinno się wyjaśnić. Niczego jednak na razie nie przesądzam.

Dla kogo jeszcze mamy oferty?
- Dla wszystkich.

Yy...
- Są kluby, które każdego z naszych piłkarzy wzięłyby z pocałowaniem w rękę. My jednak nie prowadzimy żadnych poważnych rozmów. Te negocjacje, które podejmujemy dotyczą zawodników spoza pierwszego składu, młodych, którzy chcą grać. Rozważamy możliwości ich wypożyczenia. Taki Raphael Augusto grałby w każdym klubie w Polsce, bo to jest bardzo dobry zawodnik. A u nas co? Za "Rado" miałby wejść?

Augusto bardzo dobry?
- My jesteśmy zadowoleni zarówno z niego, jak i z Alana. Goście są bardzo dobrzy technicznie i zdecydowanie pomagają temu zespołowi się rozwijać, choćby przez to, że podnoszą jakość treningu. W innej drużynie na treningi wpadają nastolatkowie, którzy nominalnie są obrońcami, a grają na "10", by wypełnić lukę. U nas gra 11 na 11 i piłkarze grają na swoich pozycjach, co jest bardzo ważne. To potem daje doskonałe efekty. Zobaczcie, że my na wiosnę właściwie nie strzelaliśmy przypadkowych bramek. Zdecydowana większość z nich to były przemyślane akcje...

Ale ta decydująca w Gliwicach nie miała prawa paść (śmiech).
- To jest cały "Kosa", z niczego potrafi zrobić zagrożenie, nigdy nie można go spuszczać z oczu. A wracając do sedna, to niemal wszystkie zespoły w lidze zdobywają gole jak im tam wyjdzie. Jedynie Ruch i Lech mają swoje pomysły na zdobywanie bramek. Ruch ma świetnie dopracowane stałe fragmenty, a Lech ma Pawłowskiego i Lovrencsicsa, którzy walą wrzutki z boku w Teodorczyka i on coś tam czasem strzeli.

Kto będzie bronił dostępu do bramki Legii?
- Dusan Kuciak.

A gdyby jednak nie?
- Mamy jakąś tam opcję doświadczonego zawodnika. Pomysł jest taki, że pierwszy bramkarz ma być właśnie tym doświadczonym, a przy nim trenuje dwóch młodych.

W Szczecinie bardzo dobrze zagrał Jałocha.
- To jest chłopak od nas z akademii, tu się wychowywał. Bardzo się cieszę, że tak świetnie sobie poradził.

A co ze Szwochem? Weszło.com poinformowało, że przechodzi do Legii. My zaś zasięgnęliśmy języka w Gdyni i wiemy, że Mateusz jeszcze nie podpisał kontraktu, a do tego sam mówi, że rozważa różne możliwości.
- Dopóki się nie podpisze umowy, to są tylko spekulacje. Prawdopodobne jest to, że się porozumiemy, ale oni mają jeszcze jeden mecz. Nie wypada gościa wcześniej przyciskać, szczególnie, że my z Arką bardzo dobrze żyjemy. Niech Szwoch dogra sezon do końca, a potem siądziemy i porozmawiamy.

Kończąc wątek transferów, to Możdżeniowi kończy się kontrakt z Lechem.
- To dobry piłkarz, ale zdaje się, że ma duży problem. Jego agentem jest Marek Jóźwiak.


fot. Woytek / Legionisci.com
Prezentacja Henninga Berga - fot. Woytek / Legionisci.com

Gdy zwolnił pan trenera Urbana, powiedział pan, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Po zdobyciu mistrzostwa przez nowego szkoleniowca pan już tego szampana pije, czy on wciąż się chłodzi?
- Za dużo szampana ostatnio piję (śmiech).

Za trenera Berga też?
- To byłoby uproszczenie, bo tu chodzi o cały sztab, filozofię funkcjonowania drużyny. Chcieliśmy iść w trochę inną stronę w rozwoju zespołu. Co nie znaczy, że trener Urban był gorszy. Oni są po prostu inni. Chodziło o to, by na każdym polu doganiać Europę, a nie skupiać się na wygrywaniu meczu z Podbeskidziem.

Mówił pan, że z trenerem Urban różniliście się w wizji co do rozwoju drużyny, ale na czym to tak naprawdę polegało?
- Składa się na to wiele aspektów: trening indywidualny z zawodnikami, kwestia współpracy ze sztabem, analizy. Chcieliśmy spróbować działań, które podejmowane są w wielu klubach na świecie i się sprawdzają. Janek uważał inaczej. Szukaliśmy więc trenera, który spełniałby nasze, zbudowane wcześniej, oczekiwania. Nie chodziło tu tylko o osobę szkoleniowca, ale także o jego sztab, sposób myślenia i działania. Jak do tej pory jesteśmy z zadowoleni z pracy, jaką wykonuje ekipa Berga.

A na czym polega różnica w grze zespołu? Można spotkać się z twierdzeniem, że za Urbana Legia grała ładniej, jakby po hiszpańsku. Natomiast Legia Berga to drużyna osiągająca cel prostszymi, ale bardziej skutecznymi środkami, co może okazać się kluczowe w meczach pucharowych.
- Jak my przegraliśmy ze Steauą?! Trzy bramki strzeliliśmy sobie sami! Jak w dwumeczu strzelamy sobie sami trzy gole, to jak można było wygrać? Taktyka jest bardzo ważna. Jak hiszpańskie drużyny mają jedenastu bardzo dobrze wyszkolonych technicznie graczy, to wystarczy, że rzucisz im piłkę i oni sobie sami poradzą. Ale jak już grasz przeciwko komuś, kto w tym elemencie jest od ciebie lepszy, to musisz być mocniejszy jako drużyna. We wszystkich aspektach.

Tak po ludzku, to nie bał się pan tej zmiany szkoleniowca?
- Ja to z natury w ogóle nie mam stracha, ale w tym przypadku po prostu bardzo cierpiałem, bo wiedziałem, że to w stosunku do Urbana nie jest fair. Wiedziałem, że z nim też obronimy mistrzostwo. Z drugiej strony jestem tu gdzie jestem, podejmowaliśmy decyzję w szerszym gronie i niestety dla Janka najrozsądniej było to zrobić już zimą. Robienie rewolucji na tydzień przed pucharami nie jest dobre.

Na stanowisku szkoleniowca mamy teraz łysego Berga, a może w jakiejś perspektywie będziemy mieli siwego Magierę?
- Wydaje mi się, że jest na to bardzo duża szansa.

"Magic" nie zawiódł pana w "dwójce"?
- Nie, absolutnie. On pracuje tam kilka miesięcy, a zrobił wiele dobrego. Mają nowy sztab, muszą się ze sobą dograć. Najważniejsze, że dla tych piłkarzy nie był to czas stracony. W III lidze to jest rąbanka, ci sędziowie, te boiska... Wychodzi taki Bartczak czy Tomasiewicz na 30-latków i zaczyna się napierdalanka. Uważam nasi zawodnicy są na tyle dobrzy, że z powodzeniem mogliby grać w II, a nawet w I lidze. System jest jednak chory. W przyszłym sezonie III liga będzie już lepsza, bo spada dużo fajnie grających zespołów. Znając Jacka, on znów powalczy o awans, bo to bardzo ambitny facet.

A może ambicje ma większe niż III liga i będzie chciał spróbować z seniorami?
- Jeszcze nie rozmawialiśmy, ale jestem przekonany, że z wyniku są niezadowoleni, ale chcą zostać i dalej pracować, by ci młodzi chłopcy się rozwijali z korzyścią dla nich i całego klubu.

fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com
Bogusław Leśnodorski na zgrupowaniu w hiszpańskim Mijas - fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com

Największe rozczarowanie i największy pozytyw wśród piłkarzy Legii w tym sezonie.
- Nie ma jakichś wielkich rozczarowań. Na początku sezonu wydawało się, że "Kosa" i Ojamaa będą naszymi podstawowymi skrzydłowymi. "Kosa" był długo kontuzjowany, a wiadomo, że on bazuje na szybkości. Te wszystkie zabiegi, operacje mu nie służyły. Te kontuzje nie wynikały z jednego urazu, tylko z tego, że wszyscy w lidze go przez dwa lata napier... Ma bardzo duży potencjał, jest równie ambitny. Za tydzień bierze ślub, a potem może się skoncentrować na piłce i bardzo na niego liczymy. Natomiast tego, co stało się z "Heńkiem" kompletnie nie rozumiem…

On miał całkiem dobre wejście do ligi, ale zamiast grać mądrzej, grał coraz bardziej głupio...
- Nikt nie wie do końca, co się z nim dzieje. Na pewno jego potencjał jest dużo większy niż pokazał. Nie wyszło nam też z Wojtkiem Skabą. To świetny chłopak, przecież rok temu bardzo nam pomógł zdobyć Puchar Polski. W trudnym momencie musiał zastąpić kontuzjowanego Kuciaka. Z tym, że nie traktuję Skaby jako rozczarowania. Tak po prostu wyszło.

A pozytywy?
- Myśleliśmy, że Duda zacznie grać dopiero latem. A on od razu wszedł, bez przygotowań z zespołem, i na świeżości zagrał kilka świetnych meczów. Pod koniec po prostu zabrakło mu paliwa, przewracał się o własne nogi. Ale to też bardzo ambitny chłopak. Świetnie zrozumiał się z Radoviciem i przyjemnie patrzyło się na ich grę. Gość ma bardzo dobrze poukładane w głowie, wie czego chce, ma wsparcie ojca, który jest trenerem. To wszystko jest bardzo ważne.

Czyli nie obawia się pan, że zaszkodzi mu trąbienie ile to Legia na nim zarobi?
- Mamy trochę takich przykładów, że media potrafią zagłaskać piłkarza, któremu potem z głową odwala. Wszyscy, łącznie z zawodnikiem, myślą, że będzie gwiazdą, drugim Maradoną... Mamy kilka takich przykładów nawet w naszej drużynie. O Dudę jestem jednak spokojny, jest ogarnięty.

A taki Mikita? Już nie "kosmita"?
- On jest dużym rozczarowaniem. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski i takich błędów nie popełniać. Mamy świadomość, jak ważną rolę społeczno-wychowawczą odgrywa nasza akademia. Przygotowujemy chłopaków nie tylko do tego, by grać w piłkę, ale i radzić sobie z całą otoczką.

Staracie się wytworzyć taką atmosferę, dzięki której młodzi piłkarze z Polski chcą grać w Legii.
- Tak powinno być. Przez kilkanaście lat było u nas tak, że pierwsze co chciał robić młody zawodnik, to zmywać się na Zachód. Dla nas ważne jest to, byśmy byli klubem pierwszego wyboru, by każdy, a zwłaszcza młody, zawodnik wiedział, że jak tu przyjdzie, to nie straci, a zyska. Staramy się trzymać rękę na pulsie, mieć baczenie na to, co robią piłkarze wieczorami czy po nocach, ale każdy, kto skończy 18 lat staje się pełnoletni i może o sobie decydować. Tu dużą rolę odgrywa właśnie akademia. Spójrzmy na cały rocznik 92, który trenował z trenerem Mazurkiem od małego. To są chłopaki, którzy potrafią się odnaleźć w piłce, a Patryk przyszedł z Agrykoli i już się nie ogarnął. Miejmy nadzieję, że jest na tyle młody, by zdążyć wyciągnąć wnioski. Na razie jest dużym rozczarowaniem.

Skoro jesteśmy przy takich sprawach, to przypomnijmy, że dużo mówiło się o problemach Jodłowca z hazardem. Rozumiemy, że klub o tym wie?
- Nad hazardem to trzeba by się mocno zastanowić. Bo gdzie tu jest granica sensu? Każdy ma swoje życie. Nie da się żyć w kieracie. Jeden pije, drugi gra, trzeci gra po nocach w gry komputerowe. Dopóki gra się za mniej niż się zarabia, nie narobi sobie długów na mieście, nie obstawia ligi, to robienie z tego jakiegoś halo nie ma sensu. Tym niemniej, piłkarz nie będzie grał wiecznie, więc dla niego lepiej, by oszczędzał na przyszłość.

"Jodła" do tego ma za sobą świetny sezon.
- To jest w ogóle bardzo ciekawe. Tomek, tak samo jak Brzyski, Broź czy Bereszyński, po raz pierwszy gra w profesjonalnym klubie, otoczeniu. Trenują w świetnych warunkach i to ma przełożenie na wyniki.

Gorzej było, gdy Jodłowiec grał, jak w Śląsku, na środku obrony.
- Tam jest inna presja. Jak w Śląsku stracisz 5 bramek, to nikt nie zwróci na to uwagi. A w Legii, jak stracisz trzy, to jest halo na pół kraju. "Jodła" przychodził do nas jako defensywny pomocnik, a w obronie grał z konieczności. W przypadku obrońców bardzo ważne są dwa aspekty: stres i koncentracja. Gra stoperów w dużej mierze na tym się opiera. Ich odpowiedzialność jest bardzo duża. Kuba czy Inaki grają wspaniale. W ogóle uważam, że "Rzeźnik" jest obecnie najlepszym stoperem w lidze. Bierze się to z tego, że umiał sobie wszystko poukładać w głowie. Jest odporny na stres, potrafi zachować koncentrację.

Był pan zwolennikiem reformy ligi. Jak z perspektywy całego sezonu pan ją ocenia?
- Jest OK. Na pewno to nie jest docelowe rozwiązanie. Dzisiaj najrozsądniejszym wyjściem jest stworzenie 10-zespołowej Ekstraklasy, a w przyszłości, w takim kraju jak Polska, powinno być 18-20 drużyn. Na razie jednak nie ma tylu dobrze zorganizowanych klubów. Liga w obecnej formie to jest pewien kompromis, ale nie jest źle.

fot. Woytek / Legionisci.com
Efektowne graffiti w gabinecie prezesa Legii jest jednym z wielu legijnych akcentów - fot. Woytek / Legionisci.com

Jak to się robi, że w ciągu 1,5 roku osiąga się więcej niż wszyscy prezesi razem wzięci w ciągu ostatnich 19 lat?
- Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. Na pewno ciężka praca. Nawet nie tyle moja, co wielu ludzi w klubie.

Bogusław Leśnodorski to jest taki... Bogusław Linda. Jak on w "Psach", tak pan w Legii robi porządek. Zwolnił pan Marka Jóźwiaka, poukładał wiele spraw. Rozwalił pan układy panujące w klubie?
- Czasami najtrudniej jest zrobić najbardziej oczywiste rzeczy, a najciemniej bywa pod latarnią. Nie ma sensu już do tego wracać. Przede wszystkim dlatego, że uważam za błąd mówienie źle o sobie, czyli o klubie. Ludzie, którzy byli tu wcześniej często nie byli źli z natury, tylko stali się ofiarami systemu, który tu funkcjonował. Choć np. taki "Beret" na pewno się do nich nie zalicza...
Stworzony został patologiczny układ, gdzie wszyscy przymykali oczy na przykład na to, że ktoś przez 10 lat okradał klub, bo zarabiał zbyt mało, by mu wystarczyło na przeżycie, zamiast dać mu po prostu podwyżkę. W Legii było wiele takich rzeczy, które przez lata się nie zmieniały. Nasza poprzednia ekipa lekarska to przecież też byli dobrzy ludzie, ale zostali tu zatrudnieni na początku lat 90. Teraz medycyna jest kilkanaście razy dalej niż wtedy, a oni sobie tu siedzieli i dalej tkwili w latach 90. - nikt ich nie stymulował, nie szkolił.

Zrobił pan też wiele prostych rzeczy, które bardzo poprawiły wizerunek klubu. Choćby osoba rzecznika prasowego.
- To jest dosyć oczywiste, że młode i fajne laski są lepsze niż stare i brzydkie (śmiech).

Zgoda, ale wcześniej ktoś tego nie widział.
- Moim zdaniem klub to jest misja społeczna. Jest częścią pewnej społeczności. Jak ktoś próbuje z niego zrobić korporację, to się musi źle skończyć. Po pierwsze klubu nie stać na to, by płacić bardzo dobrze swoim bardzo dobrym pracownikom, bo nie ma takich pieniędzy w polskiej piłce. Taki pracownik musi wówczas kraść albo być sfrustrowanym. A jeśli jeszcze nie kocha tego co robi i przychodzi tutaj jak do pracy, to w ogóle nie tędy droga. U nas wszystko oparte jest na emocjach, wspólnej pasji, wierze, zaangażowaniu ludzi, poczuciu, że jest cel. Tu się dobrze nie zarabia, a pracuje się bardzo ciężko.

Gdzie powstanie akademia?
- Dziś wygląda to tak, że będą dwa projekty. Chcemy porozumieć się z miastem i wybudować boiska obok stadionu. Jest w okolicy trochę miejsc do wykorzystania. To byłoby najlepsze rozwiązanie dla dzieciaków do 12 lat, bo i tak rodzice przywożą ich na treningi, a tu mamy centrum miasta i wszyscy mają blisko. Cokolwiek innego byśmy zrobili, to będzie gorzej, bo logistycznie to byłaby masakra. Natomiast dla starszych, tak od gimnazjum w górę, musimy zrobić ośrodek z akademikiem. Jesteśmy blisko, by to zrobić. Najbardziej prawdopodobnym miejscem jest Sulejówek, ale jeszcze umowy nie podpisaliśmy. Kluczem jest to, że taka gmina musi mieć swoje grunty pod rekreację, bo nikogo nie stać, by kupić ziemię w aglomeracji warszawskiej. Bardzo mocno nad tym pracujemy. Myślę, że w najbliższych miesiącach powinno się to zakończyć.

A co z nazwą stadionu? Kończy się umowa z Pepsi.
- Pepsi zostaje z nami, choć nie wiem, czy zostanie w nazwie stadionu. Nasze relacje z Pepsi są bardzo dobre i pewnie takie już zostaną. My nie jesteśmy na szczęście w takiej sytuacji, że musimy zrobić to tanio. Możemy też przebierać w ofertach, a chcemy to zrobić z dużą marką. Jak mielibyśmy się nazywać np. Drutex Arena, to przecież zabiją nas śmiechem. Po meczu z Jagiellonią, na którym doszło do zamieszania, wywrócił nam się bardzo poważny japoński kontrahent, gdzie wiele spraw już było ustalonych.

Jak wyglądają negocjacje z miastem w sprawie czynszu?
- Temat jest trudny, bo w Polsce jakbyśmy cokolwiek zmniejszyli, to byłoby to przedmiotem wielkiej debaty. Na dziś sytuacja wygląda tak, że miasto coraz lepiej rozumie, że jako klub spełniamy też misję społeczną, a do tego jesteśmy wizytówką Warszawy. To sprawia, że współpracujemy na wielu płaszczyznach. Czynsz więc przestaje być jakąś kluczową kwestią. Jest dużo więcej innych spraw, które są ważniejsze i które możemy z ratuszem zrobić. Jeśli fakt, że płacimy czynsz daje jakiś komfort grupie ludzi, zadowala ich, mimo że jesteśmy jedynym klubem w Ekstraklasie o charakterze czysto komercyjnym, to nie warto o to kruszyć kopii. Wolimy skupić się na innych pozytywnych formach współdziałania i taką drogą idziemy. Boli nas to, ale na dziś nie ma sensu podnosić tego tematu.

A sam stadion? Minęło już kilka lat od otwarcia, jak on się sprawuje?
- To najlepszy obiekt w Polsce, na światowym poziomie, a w dodatku zbudowany za rozsądne pieniądze. Nie zamierzamy tam nic zmieniać. Jedynie, jeśli wejdą zmiany w ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych, na Żylecie zdemontujemy krzesełka – tanie to nie będzie, ale chyba warto. To jest absurd, że nie może być miejsc stojących na trybunach, gdzie ludzie i tak stoją. Do tego to jest bardzo drogie w utrzymaniu, bo krzesełka co chwilę trzeba naprawiać czy wymieniać.

Frekwencja w tym sezonie to 18,5 tys., nie wliczając meczów bez kibiców.
- Nie ma tragedii. Fajnie by było, gdyby było średnio ok. 22 tysiące. Choć wiadomo, że na pewno nie będzie tak, że na mecz z Podbeskidziem na koniec listopada będą przychodziły dzieci z rodzicami. Nigdy nie będzie tak, że na polską ligę w listopadzie będzie pełen stadion, ale powinno być lepiej. Wydaje się, że ceny które teraz wprowadziliśmy są bardziej racjonalne i to powinno dać już jakiś efekt. Wiadomo też, że duża część kibiców chciałaby wyniku sportowego. Nie jesteśmy zamożnym społeczeństwem, a to nie jest supertania zabawa. Nie chodzi tylko o bilety, bo ludzie też zostawiają coraz więcej pieniędzy w sklepie i to nas bardzo cieszy. Sprzedaż gadżetów wzrosła dwukrotnie. W ogóle jest wiele jest zmiennych, które decydują o frekwencji. Ogólnie klimat medialny wokół piłki temu nie pomaga. Nie pomaga też temu obowiązek posiadania kart kibica. Taki klub jak Legia powinna mieć na każdym meczu od 10 do 15% kibiców turystów, przyjeżdżających z innych miast czy z zagranicy, bo tak to wygląda w innych państwach.

fot. Mishka / Legionisci.com
Bogusław Leśnodorski i wojewoda Jacek Kozłowski - fot. Mishka / Legionisci.com

Mecz przeciwko Jagiellonii to był najtrudniejszy moment w sezonie?
- Zdecydowanie tak, ale nie ma sensu już do tego wracać i się rozwodzić. Temat został omówiony na wszystkie strony.

Nie ma pan obaw przed kolejnym sezonem w europejskich pucharach? Tamten sporo Legię kosztował.
- Wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy bardziej świadomi, wiemy czym to się je. Trudno w to pewnie uwierzyć, ale większość naszych przygód z UEFA to był wynik nieświadomości. Nie było jakiejś wielkiej presji, by nie wiadomo co zrobić. Dostaliśmy kary za Wojtka Hadaja, za to, że ktoś rzucił butelką, no i za te flagi. To jest jakaś masakra.

A Wojtek Hadaj będzie spikerem w trakcie meczów europejskich?
- Nie wykluczam, że nie. Na pewno nie będzie spikerem w meczach o Ligę Mistrzów. Chodzi o jego emocje. On sam przyznaje, że nie jest w stanie się ogarnąć. A takie codzienne uszczypliwości w lidze nikomu krzywdy nie robią. Wiadomo, jaki on jest, czasami przegina pałę, a stadion to nie teatr. Wiadomo jednak, że na pewne sprawy nie możemy sobie pozwolić w pucharach i nie zawsze jest tam miejsce na spontan. Również w kwestiach kibicowskich. Koszty skandalu są tak wysokie, że można ich nigdy nie nadrobić. Dlatego trzeba wcześniej używać głowy.

Nie uważa pan, że w polskiej piłce, w relacjach z kibicami, w całej tej otoczce jest za dużo spiny?
- Dużo za dużo. To są o wiele prostsze sprawy niż się wielu osobom wydaje. Moja ocena jest taka, że gros odpowiedzialności za to ponoszą media. One przedstawiają jednostronny obraz, co potem nakręca polityków. Większość tych gości, nawet z obecnej ekipy rządzącej, to są kibice piłki nożnej. Ci ludzie kumają sytuację na stadionach. Kilka lat temu doszło do tego, że ktoś uznał, że politycznie opłaca się wytoczyć jakąś tam wojnę z kibicami. Do tego było Euro, gdzie wszyscy byli przestraszeni, że będzie obciach. Doszło więc do jakiejś eskalacji nieufności. W normalnym społeczeństwie jest tak, że jak ktoś robi coś źle, to wie, że robi źle, jak robi źle trochę mniej, to się przymyka oko. 95% ludzi, którzy robią jakiś odpał jest świadomych konsekwencji swoich działań. Trzeba dążyć do tego, by zmieniać postawę służb, by nie dochodziło do patologicznych sytuacji, gdzie masowo wypisuje się mandaty za przejście na czerwonym świetle. To deprecjonuje powagę sytuacji. Jest pewna części ludzi, która za wszelką cenę chce zaistnieć. Wśród kibiców też. Oni wiedzą, że jak coś zrobisz dobrze, a jak coś rozpierd... to zaraz będzie o tym głośno w mediach. To jest prosty mechanizm.

Czyli podejście Canal+, który od lat nie pokazuje negatywnych wydarzeń na stadionach, jest najlepsze.
- Oczywiście, nie dolewają oliwy do ognia. Najgorzej, jak się pojawiają jacyś dziennikarze z misją. Wydaje im się, że zza biurka zmieniają świat, a to już jest tragedia.

Ostatnio zdjął pan kibicowi zakaz przez Twittera... stała praktyka? :)
- Z tymi zakazami to jest chora kwestia. Ja fundamentalnie nie zgadzam się z całą tą instytucją. Z drugiej strony mam świadomość, że są ludzie, do których nie dociera jak się z nimi normalnie rozmawia. To temat na długą rozmowę... Nie ma dzisiaj w systemie sensownego rozwiązania.

Zapowiadał pan oddanie głosu w wyborach na wojewodę...
- Nie poszedłem (śmiech).

To więc przez pana wojewoda nie dostał mandatu do Parlamentu Europejskiego (śmiech).
- Nie chcę już wałkować tego tematu z wojewodą. Fakty są takie, że większość ludzi, czy to z miasta, z policji, czy straży pożarnej, z którymi współpracujemy jest bardzo sensowna. I to jest kolejny paradoks. Oni wiedzą czego chcą, o co chodzi, ale przychodzi jakaś zawieja polityczna, usztywnienie kursu i wszystko się sypie. Oni są częścią pewnej machiny i bardzo często podejmują decyzje, z którymi się nie zgadzają, ale muszą je podjąć. Jestem przekonany, że prędzej czy później to wszystko się unormuje. Choć wiadomo, że przygody z kibicami nigdy się nie skończą (śmiech).

fot. Woytek / Legionisci.com
Legia czeka na awans do Ligi Mistrzów - fot. Woytek / Legionisci.com

Gazeta Wyborcza pisała, że koszykarska Legia może pójść drogą koszykarskiego Bayernu. Czy powołanie tej spółki to inwestycja w najbardziej perspektywiczną sekcję?
- Trzeba im pomóc. Koszykówka to gra drużynowa i to obciach, że w stolicy tego kraju nie było żadnej poważnej drużyny. Miasto chyba też to rozumie. Najważniejsze, że ci goście, którzy do tego doszli, pokazali determinację. Można sobie usiąść i gadać, że coś tam zrobimy, a oni to zrobili. Należało im pomóc z szacunku. My wierzymy, że to co robimy jest właściwe. Kwestią do rozważenia było nie "czy" tylko "jak" pomóc. Nas też nie stać na nie wiadomo co, bo opiera się to na zaangażowaniu czasu. Z koszem będzie trochę jak z piłką nożną: co byśmy nie zrobili, to ciągle będzie mało. Jak awansujemy do Ligi Mistrzów, to tydzień po awansie wszyscy będą mówili żebyśmy wygrali z Schalke.

Lepiej awansować i przegrać sześć meczów czy jednak powalczyć o punkty w Lidze Europy?
- To jest dobre pytanie. Myślę jednak, że jak awansujemy, to damy sobie radę. Nie dostaniemy sześć razy, ale najpierw trzeba się skupić na każdej kolejnej rundzie i nie robić długofalowych planów. Zobaczymy kogo wylosujemy w II rundzie - pewnie najtrudniej byłoby gdybyśmy trafili na Malmoe. Nie ma co patrzeć nie wiadomo gdzie, trzeba być skoncentrowanym tu i teraz.

Rozmawiali Jakub Majewski i Wojciech Dobrzyński

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.