Piłkarze Legii dziękują kibicom za doping po meczu w Dublinie - fot. Piotr Kucza / FotoPyK
REKLAMA

Felieton: Dlaczego mogło być tak źle, skoro jest tak dobrze?

voytek - Wiadomość archiwalna

Jak co roku, lipiec przyniósł najnowszy ranking finansowy Ekstraklasy, w którym Legia znów jest niekwestionowanym liderem. Peleton z każdym rokiem traci coraz więcej. W tej materii prezes Bogusław Leśnodorski wspierany Dariuszem Mioduskim sprawdzają się znakomicie. Podobną supremację osiągnięto wiosną na ligowych boiskach. Schody zaczają się, kiedy trzeba wyściubić nos z własnego podwórka i zmierzyć z poważniejszą piłką, dla polskich klubów definiowaną coraz częściej jako kluby z Irlandii czy Estonii.
Nie chciałbym skupiać się na trenerze, który jakby pogubił się przy zadaniu „Legia w Europie”. Początek sezonu pokazał, że powierzoną mu misję traktuje śmiertelnie poważnie, odpuszczając Superpuchar i dziwnie rotując składem. W ogóle, na jakiej podstawie Berg ma być gwarantem awansu do LM czy nawet grupy LE, w której jako trener nigdy nie gościł? Wybitnych graczy też nie sprowadzono. W pół roku nie mógł wnieść wszystkich na mityczny international level, więc może warto przyjrzeć się kim tak naprawdę chcemy awansować do LM lub osiągnąć dobry wynik w LE. W Europie oprócz umiejętności trenerskich trzeba zaprezentować jakość, głównie na boisku. Piłkarzy, którzy zrobią różnicę. Odnoszę wrażenie, że Legia poszła w ilość, kosztem jakości, której zaczyna brakować właśnie w pucharach. Nikt nie żąda wydanych milionów, ale zamiast dwóch czy trzech średniaków warto sprowadzić kogoś doświadczonego, jak swego czasu Żewłakow czy Ljuboja, którzy poukładają swoje formacje ciągnąc resztę za uszy, co obserwowaliśmy trzy lata temu w najlepszym pucharowym starcie Legii od lat, kiedy jeszcze wiosną przyszło emocjonować się rozgrywkami Ligi Europy. Skorża to wykorzystał. Urbanowi rok temu zabrakło napastnika, co po roku przyznał sam prezes, oraz kontuzjowanych Kuciaka i Radovica - stąd między innymi takie a nie inne wyniki w Europie.

Transfery ery Leśnodorskiego

Z pierwszego zimowego zaciągu na stałe do pierwszej jedenastki, głównie dzięki przesunięciu z obrony do pomocy, wskoczył Tomasz Jodłowiec. Gdyby pozostał na stoperze byłby jednym z walczących o pierwszy skład. Na pozycji 6/8 wyrósł na prawdziwego lidera środka pola, bez którego nikt nie wyobraża sobie dzisiejszej Legii. Zimą mocno zabiegano o sprowadzenie na Łazienkowską Wladimera Dwaliszwiliego, który po niezłym starcie, jesienią wobec braku konkurencji został dosłownie zajechany i zwyczajnie odpuścił. Jeśli tylko znajdzie się chętny płacić mu podobne pieniądze jak Legia na pewno odejdzie. Dziś Gruzin przestał straszyć nawet w lidze, ale należy pamiętać, że pomimo wszechobecnej krytyki, to jemu zawdzięczamy ubiegłoroczną obecność w grupie LE dzięki bramce strzelonej w Molde. Sprowadzony z Poznania Bartosz Bereszyński po kapitalnej debiutanckiej rundzie, w której „jechał” głównie na ambicji, latem mógł nawet opuścić Legię. Gdyby tylko Benfica Lizbona była tak zdeterminowana w sprawie transferu jak naczelny „Weszło”, prawego obrońcy nie oglądalibyśmy już w Warszawie. Dziś jest jednym z trzech przeciętnych prawych obrońców, który na pewno nie podnosi poziomu sportowego Mistrza Polski. Ostatnim z pierwszego zaciągu, który ostał się w Legii jest najlepszy asystent poprzedniego sezonu Tomasz Brzyski, który w defensywie wypada słabiej od sprzedanego do Rosji Wawrzyniaka. Dziś nie straszy nawet dośrodkowaniami. Takim Brzyskim Europy nie zwojujemy. Reasumując, na pięć transferów (bramkarz Berezowski) tylko Jodłowiec jest wzmocnieniem na poziomie europejskich pucharów.

Sezon 2013/14 to głównie penetracja rynku cypryjskiego i średnio udane letnie transfery, z których jedynie obrońcę Dossę Juniora można zaliczyć na plus, głównie ze względu na brak mocnej konkurencji wśród stoperów. Drugi zakontraktowany latem „Cypryjczyk” Helio Pinto, z każdym kolejnym meczem udowadnia, że jego transfer był nieporozumieniem i zamiast regulować tempo gry głównie ją zwalnia, a jego największą zasługą dla Legii staje się pomoc w sprowadzeniu do Warszawy swojego szwagra. Niestety same rzuty wolne to za mało, aby brylować nawet w tak słabej lidze jak polska. Zaciąg z Fluminense (Augusto, Peu, Alan) okazał się wzmocnieniem co najwyżej rezerw i został w komplecie odesłany do domu. Sprowadzony z Łodzi Łukasz Broź jest tylko uzupełnieniem i tak silnie obsadzonej prawej strony obrony. Mimo że wydaje się ciut lepszy od Bereszyńskiego, w Europie nie gwarantuje nic ponad przeciętność. No i wisienka na torcie – estoński CR7, czyli Henrik Ojamaa, który w pojedynkę chciał wygrywać mecze. Niestety, zawiedli się wszyscy, od prezesa po trenera, kończąc na samym zawodniku, którego ego nie widzi żadnego problemu. Kolejny jeździec bez głowy, który wkrótce może wrócić na stare śmieci. Jedynym usprawiedliwieniem Estończyka jest fakt, że nie pozwolono mu zagrać na swojej nominalnej pozycji, czyli „dziesiątce”, ale to już odrębny temat, bo ostatnimi czasy skauci Legii mają dziwny nawyk mnożenia zawodnikom pozycji lub przekwalifikowywania dopiero w Legii.
Zimą kontynuowano kierunek portugalsko-cypryjski „w końcu” kontraktując nowego napastnika. Orlando Sa na papierze wydawał się transferem prawie idealnym. Niestety, zapowiada się, że podzieli los Pinto, czyli inkasujemy sporą kasę i zbytnio się nie przemęczamy. Pomimo zakończonych perypetii z „aklimatyzacją i wprowadzeniem do składu” Sa ze względu na kontuzję raczej nie zdąży zrobić różnicy w Europie, podobnie jak okrzyknięty wzmocnieniem po zaledwie dwóch meczach Brazylijczyk Guilherme, który od miesięcy zwiedza głównie gabinety odnowy i delektuje się polską kuchnią. Na szczęście po zaciętych bojach prezesów, z Koszyc sprowadzono słowackie połączenie Wolskiego z Furmanem czyli Ondrieja Dudę, który jako jedyny z całego zaciągu ma szanse pokazać się z dobrej strony w Europie już teraz, bo potrafi naprawdę sporo. Podobnego zdania jest najwidoczniej Henning Berg, który dla Dudy postanowił zrezygnować z klasycznej „dziewiątki”.

Tuż przed kolejną batalią Legii w pucharach nie sprzedano nikogo z podstawowego składu, co jak na polskie standardy jest wręcz niewiarygodne, zaś transfery do klubu to uzupełnienie kadry. Na Łazienkowską trafili młodzi zdolni drugoligowcy (nazywajmy rzeczy po imieniu), czyli Szwoch i Budziłek, na razie niemający większych szans na grę nawet w lidze. Z Flumienense przyszedł lewy obrońca Ronan, na którego chrapkę kiedyś miała nawet Chelsea. Miał być konkurencją dla „Brzytwy” i zluzować mocno eksploatowanego wiosną legionistę. Kontuzja pokrzyżowała plany, więc z weryfikacją umiejętności Brazylijczyka trzeba wstrzymać się kilka tygodni. Z Zawiszy kupiono Igora Lewczuka, kolejnego prawego obrońcę, który ma grać … w środku defensywy. Atak „wzmocnił” Arkadiusz Piech, spadkowicz z Zagłębia Lubin. Ponad rok temu nie poradził sobie w Turcji ale w nagrodę za bramki w Lubinie wygrał szóstkę w lotka, czyli angaż w Legii. Wypada wspomnieć o Krystianie Bieliku z Lecha Poznań, który docelowo ma zostać następcą sprzedanego latem do Gdańska Daniela Łukasika a może nawet Jodłowca. Czy któryś nich jest w stanie podnieść jakość Legii? Na pewno nie teraz.

Kadra na Europę?

O ile w bramce pozycja Dusana Kuciaka jest niepodważalna, tak obrona Mistrza Polski wygląda przeciętnie. Szczególnie boki. Po kontuzji Ronana na lewej stronie jesteśmy skazani na walecznego acz niepewnego Brzyskiego. Na prawej flance niby kłopoty bogactwa, ale w obecnej formie Bereszyński ani Broź nie zapewniają komfortu słowackiemu bramkarzowi. Jest jeszcze Lewczuk, sprowadzony z myślą o środku defensywy, który w meczu z Bełchatowem zagrał na prawej stronie. Na trzech prawych obrońców żaden nie gwarantuje odpowiedniego poziomu, aby spokojnie myśleć o potyczkach choćby z Celtikiem Glasgow. Środek to przyzwoity Dossa, grający w kratkę Inaki Astiz i Jakub Rzeźniczak, którzy według mnie jest z tej trójki najsłabszy. Hiszpan w formie przewyższa go o klasę. Najmocniejsze wydają się pozycje 6 i 8 obsadzone przez Ivicę Vrdoljaka i Jodłowca. Obaj w formie potrafią opanować środek pola, pod warunkiem że będzie to Ivica z rundy wiosennej a nie Iviva z meczów ze Steauą. Niestety po sprzedaży Łukasika nie mamy ogranych zmienników. Oprócz młodzieży zostaliśmy tylko z niesprawdzającym się w Legii a wciąż otrzymującym kolejne szanse Pinto, który na siłę mógłby odnaleźć się może na pozycji nr „dziesięć”, ale tam gra duet nie do ruszenia czyli Duda - Radović. Skrzydła pomocy zadowalają tylko ilościowo, bo jakości jak na lekarstwo. „Gui” ciągle się leczy. Kosecki jakby „odleciał” i trudno ściągnąć go na ziemię, w czym na pewno nie pomagają częste kontuzje. Żyro po rundzie życia jesienią musi udowodnić, że wiosenne wyczyny to nie jednorundowy wybryk a stały progres. Ojamę w Legii skreślono kosztem Michała Kucharczyka, który jeszcze wiosną był na wylocie z klubu i z dnia na dzień stał się zbawianiem boków Legii nawet w pucharach. Atak, tak jak polska piłka, istnieje tylko teoretycznie. Dwaliszwili (miejmy nadzieję) szuka nowego klubu. Markowi Saganowski bliżej do piłkarskiej emerytury niż zbawienia legijnego ataku. Sa, który miał strzelać bramki w Europie okazuje się gwoździem do trumny cypryjskich kontaktów skautingu Legii. No i Piech, który może i jest dobry na kontry, tylko Legia z kontry gra bardzo rzadko. Może przyda się z Celtickiem? W całej wyliczance ewidentnie brakuje mi solidnych boków, szczególnie obrony. Jeszcze niedawno uważałem, że jakość w Legii to Radović i Kuciak. Teraz mógłbym dodać Jodłowca i Dudę. Nadal za mało, aby ze spokojem spoglądać na kolejne mecze w europejskich pucharach.

Gramy dalej

Jesienią ubiegłego roku wiele osób uważało, że niemal ten sam skład (bez Dudy) zawiódł. Dlatego już zimą zareagowano, a najlepszym transferem miał być Henning Berg, który pomimo niemal zerowego doświadczenia w europejskich pucharach ma poprowadzić Legię przynajmniej do grupy Ligi Europy, łapiąc kolejne oczka potrzebne do rozstawienia w kolejnych sezonach eliminacji do piłkarskiego raju, jakim dla polskich klubów jest Liga Mistrzów. Gramy dalej! Rok temu obiecywano wzmocnienie ataku, jeśli awansujemy do LM. W tym roku wzmocnienie, jeśli awansujemy do 4 rundy eliminacji LM. Może choć raz wzmocnienia należałoby zrobić przed? Zbudować drużynę, w której przeciętniacy będą musieli równać do najlepszych. Przy braku silnej konkurencji bywa odwrotnie. Nie dziwmy się, że „byle” Mak ucieka do Grecji (może i dla pieniędzy), widząc jaki poziom prezentują jego niedoszli koledzy w pierwszym meczu z St. Patrick’s. Jak najszybciej równajmy kadrę do Ljuboji zamiast Piecha, bo za rok może nić być już w klubie Kuciaka czy Dudy, a w międzyczasie znów na tle ligowej szarzyzny możemy ulec ułudzie, że mamy mocny zespół gotowy konkurować z europejskimi średniakami. Nic bardziej mylnego, dopóki o awansie do LM/LE będzie musiało decydować szczęśliwe losowanie.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.