Radość Michała Świderskiego - fot. Bodziach
REKLAMA

Niespodzienka mogła być większa - relacja z dwóch meczów w Ostrowie

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Przez wyjazdem do Ostrowa Legia skazywana była na pożarcie. Niepokonana we własnej hali od 20. meczów Stal Ostrów, wygrywająca do tego mecze bardzo pewnie - często różnicą przynajmniej kilkunastu punktów - jawiła się jako rywal nie do przejścia, tym bardziej wobec absencji jednego z najlepszych graczy naszego zespołu - Marcela Wilczka.

W sobotę Legia przez większość meczu była lepsza i wydawało się, że sprawi niespodziankę, ale ostatecznie wygraną przypieczętowała Stal. W niedzielę Legia zaczęła słabo, ale wróciła do gry i pokazała charakter. Udany pościg, walka na całego na całym boisku i wreszcie wygrana. Tego było trzeba tej drużynie, która naprawdę ma potencjał, by zdystansować nie tylko Stal, ale i ewentualnego rywala w finale play-off. Aby to jednak nastąpiło, trzeba wygrać dwie kolejne batalie z ostrowianami, tym razem przed własną publicznością w Wilanowie.



"Chcesz rozmawiać z przegranym trenerem?" - odpowiedział podczas kolacji, po sobotnim spotkaniu trener Bakun, na pytanie, czy możemy przeprowadzić tradycyjną rozmowę, którą opublikujemy na stronie. Nie przypomnę już sobie zdania, które wypowiedziałem w szybkiej ripoście, ale miało ono przesłanie krótkie - Bakun to trener przegranego dziś zespołu, który w tym sezonie wywalczy awans do ekstraklasy. W czasie 8-minutowej rozmowy, którą rejestrowaliśmy kamerą w hotelu (niestety nie opublikujemy jej ze względu na problemy z dźwiękiem), trener powiedział jakże prorocze zdanie: "Tragedii nie ma - przegraliśmy pierwszy mecz, ale jutro wychodzimy i zwyciężamy".

Słowa Bakuna sprawdziły się kolejnego dnia, chociaż po kilkunastu minutach spotkania można było zwątpić w końcowy sukces. A jednak. Kibice, którzy już dzień wcześniej prowokowali Łukasza Wilczka, znowu zaczęli swoje zaczepki, starając się wyprowadzić z równowagi najpierw Wilczka, a później kolejnych zawodników. To właśnie przyniosło skutek, tyle że odwrotny od zamierzonego. Legioniści z ławki, nawet przy stanie -15 (najwyższe prowadzenie Stali w niedzielnym meczu), mobilizowali się wzajemnie, do walki na całego.

Na dwie minuty przed przerwą, Legia zaczęła łapać wiatr w żagle, zmniejszając straty do 6 punktów (36-30), a po trójce Ochońki i niecelnych osobistych Czarka, Łukasz Wilczek wyłuskał piłkę od Ochońki i pomknął w stronę kosza rywali. Zanosiło się na kolejną punktową akcję naszej drużyny... Tymczasem sędziowie odgwizdali legioniście zagranie nogą i przyznali piłkę dla rywali. Zezłoszczony "Wilku" powiedział coś pod nosem, o czym doniósł sędziemu Sirijatowicz. Sędziowie, ku uciesze publiczności odgwizdani naszemu zawodnikowi "dacha" i dzięki temu rywale wyszli na 12 punktowe prowadzenie. Wilczek, chyba jeszcze miał zbyt gorącą głowę, bo kolejny rzut przestrzelił. W ostatniej przed przerwą akcji naszej drużyny, rozgrywający zszedł do prawej strony i rzucał z półdystansu, po stronie ławki Legii. Piłka znowu nie wpadła do kosza, ale "Kobi" zbił ją do "Pandy", a ten tuż przed końcową syreną trafił "trójkę". 44-35 do przerwy i jeszcze wszystko mogło się zdarzyć. Dało się zauważyć ogromną radość całej drużyny po trafieniu Aleksandrowicza i to dobrze zwiastowało przed drugą częścią spotkania.


Żurawski przy Malewskim nie pograł zbyt wiele - fot. Bodziach

Legionistów schodzących do szatni pożegnały niezbyt przyjazne okrzyki z trybun... co tylko pomogło warszawiakom do podwójnej mobilizacji w czasie przerwy. Już po meczu nasi koszykarze przyznali, że reakcje kibiców pomogły im samym jeszcze mocniej nakręcić się do walki po zmianie stron. Trzecia kwarta już nie raz była zmorą Legii, ale w Ostrowie na szczęście było zupełnie inaczej. Już w pierwszej minucie gry Czarek Trybański dwukrotnie trafił z bliska, a chwilę później to samo uczynił "Panda". Po półtorej minuty trzeciej kwarty, znów byliśmy w grze. 46-41.

Legia grała agresywnie w obronie, czego efektem był choćby efektowny blok Kobusa na Mroczku-Truskowskim. W końcu Legia, właśnie za sprawą "Kobiego" zdobyła pięć punktów z rzędu, doprowadzając do stanu 49-46. Wtedy właśnie Stal złapała drugi oddech i znowu wyszła na 9-punktowe prowadzenie. Świetnym zagraniem okazało się wprowadzenie na parkiet Andrzeja Paszkiewicza. "Czarny" trafił w tej kwarcie dwie trójki, z czego drugą - na sam koniec tej części gry. Dwupunktowa strata (58-56) dawała powody do optymizmu. Czwartą kwartę gospodarze rozpoczęli w zupełnie innym zestawieniu niż kończyli trzecią - z pierwszej piątki na boisku brakowało tylko Mroczka, którego zastąpił Adamczewski. Już w pierwszych sekundach tej kwarty, Paszkiewicz był faulowany przy rzucie za 3 punkty. Nasz zawodnik trafił 2 z 3 przyznanych rzutów wolnych i na tablicy pojawił się remis 58-58. Po nieskutecznym ataku gospodarzy, Legię na prowadzenie wyprowadził Kobus. W kolejnej akcji sędziowie odgwizdali faul "Czarnego", choć równie dobrze można było gwizdnął "ofens" Pisarczyka.

Tymczasem dwie trójki z rzędu Ochońki oraz niecelne podanie "Pandy" (odgrywał piłkę na obwód, gdzie nie było żadnego z naszych graczy), sprawiły, że znów nadzieje gospodarzy odżyły. "Wszyscy wstają, pomagają" - skandowali fani "Stalówki", gdy ta ponownie prowadziła różnicą czterech punktów. Kapitalne spotkanie rozgrywał Aleksandrowicz. Nasz rzucający po tym meczu powinien zmienić ksywę z "Panda" na "Lew", bowiem walczył na parkiecie za dwóch. Nie było dla niego straconych piłek. Po celnym trafieniu, wyłuskał piłkę Sulińskiemu, który tego dnia nie prezentował się najlepiej. Rzucający Stali dał się nam we znaki w lutowym meczu sezonu zasadniczego. W niedzielę trafił tylko 1 z 8 rzutów z gry. W końcu błysnął jak dzień wcześniej Pisarczyk, który rzutem za 3 punkty, kolejny raz wyprowadził swój zespół na 4-punktowe prowadzenie.



Ostatnie w tym meczu. Legia w ostatnich siedmiu minutach pokazała klasę. Nie straciła punktu, a sama uzyskała ich aż 16. Takiej końcówki meczu z tak trudnym rywalem jeszcze w tych rozgrywkach nie rozegraliśmy. Zero z przodu ze strony Stali w tej części gry wynikało na pewno zarówno z mocnej obrony Legii, ale także ze słabszej dyspozycji rzutowej graczy Stali, no i gorszej wytrzymałości. Legioniści po krótkim przestoju w ataku, gdy również nie mogli trafić kilku rzutów, przełamali się po trafieniu Paszkiewicza (tym razem za 2), a półtorej minuty przed końcem "trójką" poprawił "ulubieniec" ostrowieckiej publiczności, Łukasz Wilczek. Gospodarze przy stanie 67-74 wzięli czas na żądanie, próbując ustawić kolejną akcję. Na nic to się zdało. Legioniści przechwycili piłkę i chociaż faulowany Wilczek nie trafił wolnych, to w kolejnej akcji, gdy Stal spodziewała się rzutu "Czarnego", ten odegrał piłkę do Kobusa, a ten ze stoickim spokojem dokonał dzieła zniszczenia. 10 punktów przewagi na 45 sekund przed końcem... to musiało się udać. Rywale próbowali jeszcze dwóch rzutów za 3, ale nieskutecznie, zaś Kobus, po odważnym wejściu na kosz był nieprzepisowo zatrzymywany przez Adamczewskiego. Piłka co prawda do kosza nie wpadła, ale dwa rzuty wolne nasz kapitan egzekwował skutecznie.

Na 24 sekundy przed końcem, Legia wyprowadzać miała piłkę spod własnego kosza, po niecelnym rzucie Zębskiego i nieudanej zbiórce Żurawskiego. Gospodarze stanęli wysoko, co sprawiło, że Piotr Bakun na wszelki wypadek wziął czas dla drużyny, przy stanie 79-67. O to właśnie po końcowej syrenie, pretensje miał szkoleniowiec gospodarzy, Mikołaj Czaja. Każdy ze szkoleniowców obstaje przy swoim - trener Stali uznał to za upokorzenie, zaś Bakun przekonuje, że skoro miał czas, wolał z niego skorzystać, by przenieść akcję na połowę przeciwnika, niż narazić się na nerwowe ostatnie sekundy. Tak czy inaczej, po wznowieniu gry, zawodnicy Stali, stanęli w narożniku przy swojej ławce. Wobec tego, legioniści akcji już nie rozgrywali i zaczęli świętować wygraną, której przed rywalizacją nikt się nie spodziewał.

Tymczasem przy odrobinie szczęścia, Legia mogła zwyciężyć dwukrotnie w niepokonanej dotychczas od kilkunastu miesięcy hali. To co cieszy, to ogromna waleczność naszej drużyny, poukładana gra w ważnych momentach i fakt, że zmiennicy dawali zespołowi wiele. Pod nieobecność Marcela Wilczka, Legia pokazała, że potrafi grać i bez swojego czołowego gracza. Stal w sobotę straciła do końca sezonu gracza swojej pierwszej piątki, Tomasza Andrzejewskiego, który w niedzielę w hali pojawił się o kulach. Stan jego zdrowia będzie zdiagnozowany w tym tygodniu, gdy zejdzie mu opuchlizna, ale nie ma co liczyć, by w tym sezonie pojawił się jeszcze na parkiecie. Oby wrócił do gry na kolejne rozgrywki - niestety takie są pierwsze diagnozy.

Przed Legią tymczasem wyśmienita okazja, by wywalczyć trzeci raz z rzędu awans do finału play-off. Po zeszłorocznym awansie z II do I ligi, chyba mało kto spodziewał się, że nasz zespół dojdzie tak wysoko. Legioniści tymczasem w Ostrowie pokazali, że to nie jest ich ostatnie słowo w obecnych rozgrywkach. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak zagrać równie ambitnie w dwóch meczach w Wilanowie i dwukrotnie zwyciężyć. Stan 1-1 w rywalizacji do trzech wygranych stawia nasz zespół w fantastycznej sytuacji. Teraz nie można jej zmarnować, bo piątego meczu półfinałowego na pewno dobrze byłoby uniknąć. Tym bardziej wobec finału play-off w kolejny weekend, który w przypadku Legii rozpoczniemy na pewno na wyjeździe. I Miasto Szkła Krosno, które prowadzi 2-0 z Sokołem, i drużyna z Łańcuta, po sezonie zasadniczym uplasowali się wyżej od nas. Legia pokazała jednak ostatnio (Łańcut, Stargard Szczeciński), że dobra gra na wyjazdach nie stanowi dla niej problemów. Najpierw wykonajmy jednak kolejne dwa kroki do finału, zanim zaczniemy się nim emocjonować. Wszystko w naszych rękach!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.