Aleksandar Prijović strzela gola na 1-0 - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Obrońcy Pucharu Polski rozbili kolejnych pretendentów. Tym razem padło na Lechię Gdańsk, która została odprawiona z bagażem czterech goli, przy jednym zdobytym. Trzeba jednak przyznać gościom, że bardzo ułatwili zadanie naszym zawodnikom. Nie tylko fatalnie bronili, ale byli też kompromitująco nieskuteczni.

1. Zabójcy z Bałkanów. Duet Prijović - Nikolić sieje spustoszenie w szeregach obronnych rywali. Choć ten pierwszy strzelał rzadziej, to w ostatnich dwóch meczach zdobył 3 gole, a do tego dorzucił asystę. Prijović dobrze radzi sobie w rozegraniu piłki, podczas którego nie tylko świetnie współpracuje z Nikoliciem, ale i świetnie wypuszcza na wolne pole skrzydłowych lub podłączających się bocznych obrońców. Nikolić? Niech przemówią liczby: 18 meczów, 12 bramek. On rzeczywiście nie nadaje się do Lecha.

2. Typowy „Bergizm”? Choć Legia wygrała wysoko, to nie rozegrała dobrego spotkania. „Wojskowi” mieli problemy z konstruowaniem akcji ofensywnych. Brakowało ruchu z przodu, zbyt mało zawodników angażowało się w ataki. Z tego powodu obrońcy często zagrywali długie podania, głównie do Prijovicia, ba, robił to nawet Kuciak. Miejsce między liniami Lechii próbował znaleźć Guilherme, ale bez powodzenia. Dużo pracował także wspomniany już duet Prijović – Nikolić. Efektem była jednak tylko jedna klarowna okazja Serba na początku II połowy. Mimo to, skończyło się wygraną 4-1. Trzykrotnie zdobywaliśmy gole po zagraniach Brzyskiego ze stałych fragmentów gry, a raz wyprowadziliśmy kontrę. Wypisz wymaluj więc Legia z wiosny 2015 r. Trzeba przy tym zaznaczyć, że legioniści strzelają bramki w tym sezonie w o wiele bardziej urozmaicony sposób. Gdy są w gazie strzelają dużo z akcji, często misternie kleconych. Gdy zaś nie idzie, jak wczoraj, ratują się stałymi fragmentami.

3. Spięcia z Kuciakiem. Takowe zaliczyli w czwartek Rzeźniczak i Furman. Pierwszy po tym, gdy niepotrzebnie zagrywał niebezpiecznie głową w kierunku wychodzącego już na przedpole bramkarza. Drugi, po tym, jak Słowak popełnił błąd w końcówce I połowy, gdy fatalnie wybił futbolówkę pod nogi jednego z lechistów i koledzy ofiarnie ratowali mu skórę. Trzeba obiektywnie powiedzieć, że obrona Legii znów miała sporo problemów. Rzeźniczak fantastyczne interwencje przeplatał (na szczęście krótkimi) momentami trudnej do wytłumaczenia dekoncentracji, Brzyskiemu, niejako tradycyjnie, zdarzyło się parokrotnie zdrzemnąć (np. dopuścił do dobitki Nazario w 42 min.), Bereszyński, który w ogólnym rozrachunku wypadł bardzo dobrze, dał się dwukrotnie dziecinnie łatwo ograć (raz w końcówce I połowy i raz w końcówce drugiej). Najpewniej w towarzystwie wyglądał Lewczuk, który czyścił praktycznie wszystko. Do tego zdobył gola. Paradoks polega na tym, że Igor, gdy już zaczął dobrze grać, to straci miejsce w składzie, bo do zdrowia wrócił Pazdan. A Kuciak? Zbiera żniwa tego, że sam kiedyś ostro naskakiwał na obrońców. Nie jest lubiany przez wielu kolegów. Za to jest wyśmienitym fachowcem.

4. Słaby środek pola. Nasi środkowi pomocnicy nie są w dobrej formie. Furman nie jest w stanie wziąć na siebie ciężaru rozegrania, popełnia błędy w ustawieniu, spóźnia się z powrotami, traci sporo piłek, mało daje z siebie w grze ofensywnej. Dobrze przynajmniej, że wciąż korzystnie wyróżnia się w odbiorze piłki. Być może to kwestia przemęczenia – Dominik wczoraj został szybko zmieniony, a w końcówce swego pobytu na boisku wyglądał, jakby miał już dość. Natomiast Vranjes na razie głównie człapie. Jest o tempo za późno. Do tego słabo wypada w konstruowaniu akcji, nie prezentuje żadnych walorów ofensywnych, nawet nie próbuje kreować gry drużyny. Jest zresztą współwinnym, razem z Makowskim, straconej bramki – Bośniak nie dał z siebie wszystkiego, by dogonić Wojtkowiaka, a „Makoś” ustawił się za głęboko i zostawił wolną strefę Makowi. Środek pola, to obecnie największy problem zespołu.

5. Historyczne wydarzenie. Legia wygrała drugi mecz z rzędu 4-1, co poprzednio zdarzyło się ponad... 55 lat temu. W 1960 r. w tym stosunku Legia najpierw u siebie ograła Polonię Bytom, a potem na wyjeździe Pogoń Szczecin. Co ciekawe, rok później było blisko nawet poprawienia tego rezultatu. Legioniści ograli 4-1 znów Polonię Bytom oraz Zawiszę Bydgoszcz. W międzyczasie wszystko jednak musiał (jak zwykle) popsuć „Kolejorz”, który przegrał u siebie z „Wojskowymi” 2-4.

6. Lechia – czyli najsłabszy rywal w tym sezonie. Wojtkowiak, Wawrzyniak, Borysiuk, Łukasik, Makuszewski, Peszko, Krasić, Mila, Mak… Można by tak jeszcze wymieniać znane w polskim futbolu nazwiska, które grają w Lechii. Piłkarzy mają świetnych. Drużynę tragiczną. To co wyprawiali wczoraj przy Łazienkowskiej zakrawa o kpinę. Ich lenistwo aż biło po oczach. Trudno pojąć, w jaki sposób doprowadzono w Gdańsku do takiego bałaganu. Słowo należy się też Peszce, bo cała krytyka ogniskuje się na Krasiciu. Tymczasem prawoskrzydłowy Lechii nie zanotował ani jednego udanego zagrania. Był poniewierany, tłamszony i ośmieszany przez zawodników Legii już od pierwszych minut. Swą bezradność podsumował zaś chamskim faulem na Brzyskim. Na szczęście, nie nasz cyrk i małpy też nie nasze.

7. „Lechijko, gramy u siebie!” Przed meczem wyjazdowa ekipa gdańszczan musiała ostro zażywać, skoro wpadła na pomysł, bo zarzucić takie hasło na stadionie, na którym zawsze jest bardzo głośno. Szanuję to oczywiście, choć zrozumieć nie mogę. Niemniej, gratuluję abstrakcyjnie życzeniowego myślenia.

Autor: Qbas
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.