Henning Berg spędził w Legii prawie dwa lata - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Koniec najazdu wikingów, czyli jaka była Legia za Berga

Wiśnia, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

653 dni. Tyle trwała praca Henninga Berga na stanowisku pierwszego trenera Legii Warszawa. 4 października, po meczu z Górnikiem Zabrze, Norweg przestał być szkoleniowcem stołecznej drużyny i oddał stery Rosjaninowi Stanisławowi Czerczesowowi. Jak wyglądał pobyt Berga w Legii? Na pewno okraszony był wzlotami i upadkami. Zdecydowaliśmy się podsumować jego karierę w stolicy.

Witaj wielki świecie!

Kibice Legii doskonale pamiętają końcówkę 2013 roku. Drużyna dowodzona przez Jana Urbana gra słabo, brakuje jej stylu, lecz pomimo tego jest liderem ligowej tabeli i ma aż pięć punktów przewagi nad drugim Górnikiem Zabrze. W ostatnim spotkaniu przed przerwą świąteczną legioniści przegrywają 1-3 na Roosvelta i żegnają się z Pucharem Polski. Dzień później z posady trenera zostaje zwolniony Jan Urban, który nie spełniał oczekiwań zarządu. W jego miejsce przychodzi Henning Berg - były znakomity obrońca Manchesteru United, zdobywca mistrzostwa Anglii oraz Ligi Mistrzów, który uzyskał rekomendację od samego sir Alexa Fergusona. Z jego przybyciem do Warszawy wiązano wielkie nadzieje. Trzeba przyznać, że zimnego wówczas grudnia powiało na Łazienkowskiej prawdziwym światowym futbolem. Berg zadanie miał jasne - utrzymać pozycję Legii w ekstraklasie i polepszyć jej status na arenie międzynarodowej. Zadanie pozornie łatwe, lecz już na samym początku nie brakowało sceptycznych opinii, co do osoby nowego opiekuna Legii. Pytano wówczas – jak to możliwe, że osoba bez żadnych sukcesów trenerskich dostaje do prowadzenia klub, aspirujący do mistrzostwa Polski? Berg ściągnął do Warszawy dwójkę asystentów i rozpoczął pracę na Łazienkowskiej.

fot. Woytek / Legionisci.com

14 lutego 2014 roku Berg zadebiutował na ławce trenerskiej nowego zespołu. Legia podejmowała wówczas na własnym stadionie Koronę Kielce, którą pokonała skromnie 1-0. Styl gry gospodarzy był jednak bardzo rozczarowujący. Przez kilkadziesiąt minut bili głową w mur i widać było, że minie jeszcze sporo czasu, zanim zostanie odciśnięte piętno nowego szkoleniowca. Z biegiem czasu "Wojskowi" radzili sobie coraz lepiej - w kolejnych 12 pojedynkach przegrali tylko raz, kiedy zostali ukarani walkowerem za starcie z Jagiellonią Białystok. Wspaniała dyspozycja została utrzymana do końca sezonu 2013/2014, dzięki czemu Legia mogła świętować zdobycie mistrzostwa Polski. To smakowało wyjątkowo dobrze, ponieważ w ostatnim meczu ligowych rozgrywek legioniści wygrali u siebie z Lechem Poznań. Nastał czas wielkiej euforii, ale i pierwszy zgrzyt wokół osoby Henning Berga. Norweg miał nie zgodzić się na wyjście na murawę Jana Urbana, który zgodnie z zasadami również uprawniony był do świętowania z piłkarzami i do odebrania złotego medalu. Ostatecznie poprzednik Berga został uhonorowany na jednej z kolacji z prezesem Bogusław Leśnodorskim. Latem 2014 roku rozpoczęto w Legii operację pod kryptonimem "Liga Mistrzów". W klubie wierzono, że doświadczenie piłkarskie Henninga Berga pozwoli zespołowi na spokój w rywalizacji o upragniony awans do piłkarskiej elity. Pamiętna sytuacja z meczu ze Steauą Bukareszt, kiedy przestraszeni legioniści przegrali awans w kilka minut, miała się już nie powtórzyć.

fot. Mishka / Legionisci.com

Pierwsze potknięcia

Początek nowego sezonu był jednak bardzo rozczarowujący. Berg kompletnie zlekceważył spotkanie o Superpuchar Polski, na które wystawił skład rezerwowy. W tym momencie sam odebrał sobie szansę na pierwszy samodzielny sukces w klubie. Norweg chyba zbyt szybko uwierzył, że jest w stanie walczyć na krajowym podwórku drugą jedenastką, za co został szybko skarcony. Przez kolejne półtora tygodnia przez Warszawę przeszło małe trzęsienie ziemi. Legia najpierw cudem zremisowała z Saint Patrick's, strzelając gola w doliczonym czasie gry, a niebawem przegrała 0-1 z beniaminkiem - GKS-em Bełchatów. W tym drugim starciu Berg ponownie dał zagrać piłkarzom rezerwowym, wystawiając od pierwszej minuty m.in. Mateusza Wieteskę i Adama Ryczkowskiego. Po tym pojedynku po raz pierwszy pojawiły się głosy na temat zwolnienia obecnego szkoleniowca Legii. Oczywiście, wówczas były to wypowiedzi mocno przesadzone. Drużyna dopiero wchodziła w nowy sezon, lecz niepotrzebne rotowanie składem irytowało wszystkich kibiców. Od tej pory legioniści złapali jednak odpowiedni rytm. Zdeklasowanie Saint Patrick's w starciu rewanżowym, a wysoka wygrana z Cracovią to był tylko przedsmak wspaniałego dwumeczu z Celtikiem Glasgow. Legioniści najpierw pokonali Szkotów u siebie aż 4-1, natomiast w rewanżu dopełnili formalności, zwyciężając 2-0. Niestety, ich radość nie trwała długo, ponieważ przez błąd administracyjny Legia została ukarana walkowerem i ostatecznie marzenia o Lidze Mistrzów trzeba było ponownie odłożyć. Był to kolejny ważny epizod z życia Berga na Łazienkowskiej. Kto wie, jak potoczyłyby się losy legionistów w kolejnej rundzie eliminacyjnej? Kto wie, czy będący na fali stołeczni piłkarze nie wywalczyliby wtedy historycznego awansu? Na te pytania nie poznamy już nigdy odpowiedzi. Ostatecznie po pewnym wyeliminowaniu FK Aktobe "Wojskowym" przyszło znów występować w mniej prestiżowej Lidze Europy.

Europejska dominacja

Nie będziemy już przytaczali wyników z fazy grupowej tych rozgrywek. Niech przemówi tutaj sama statystyka – 5 zwycięstw na sześć meczów i awans do 1/16 finału z pierwszego miejsca w grupie. Taki rezultat musiał zrobić wrażenie, więc i Berg zbierał zasłużone pochwały. Prowadzona przez niego drużyna może nie grała nadzwyczaj widowiskowo, lecz zabójczo skutecznie. Jej mecze zazwyczaj kończyły się skromnymi wygranymi, lecz co najważniejsze z zerową stratą bramkową. Dusan Kuciak coraz częściej mógł cieszyć się z zachowania czystego konta, a wszystko dzięki dobrej postawie całego bloku defensywnego. Rok 2014 Legia zakończyła wprost fantastycznie – pierwsze miejsce w ligowej tabeli, dalsza gra w Pucharze Polski oraz pewny awans do fazy pucharowej Ligi Europy. Czego chcieć więcej?

fot. Woytek / Legionisci.com

Wszystko odmieniło się na początku tego roku. Berg przedłużył kontrakt z klubem aż do 2018 roku. Mówiono wówczas, że rozpoczyna się akcja "Projekt Berga", która miała być współpracą długofalową. Zarząd zdecydował się na dotrzymanie słowa danego Norwegowi, które gwarantowało mu podpisanie nowej umowy po wypełnieniu stosownych założeń. Trener wymagania spełnił - wyszedł z grupy LE i świetnie spisywał się w ekstraklasie. Zimą, będąc niesamowicie podbudowana Legia, sumiennie przygotowywała się do ważnych meczów z Ajaxem Amsterdam. Jak później przyznał Bogusław Leśnodorski było to dużym błędem. Skupienie się na spotkaniach w Europie kosztem ekstraklasy, która miała się niemal „wygrać sama”, to bardzo gorzka nauczka na przyszłość. Berg całe zimowe zgrupowanie uczył drużynę nowych schematów gry, a ataki w ofensywie opierał na Miroslavie Radoviciu. Ze swojego najlepszego piłkarza nie mógł jednak potem skorzystać – najpierw nie wystawił go w pierwszym meczu w Holandii, ponieważ stwierdził, że nie był mentalnie gotowy na grę. W rewanżu z kolei Radovicia nie było już w ogóle w Warszawie, lecz w Chinach gdzie postanowił kontynuować swoją dalszą karierę. Czy legioniści mieliby szansę w meczu z Ajaxem, gdyby Berg miał do dyspozycji "Rado"? Być może. Czy legioniści mieliby szansę, gdyby Michał Żyro nie spudłował w Amsterdamie z kilku metrów? Również istnieje taka ewentualność. Jak więc była wina Berga w odpadnięciu z Ajaxem? Wydaje się, że bardzo mała. Za tę klęskę odpowiadała głównie nieodpowiedzialna polityka transferowa.

Koniec marzeń o tytule. Triumf w Pucharze Polski

Po odpadnięciu z Ligi Europy, Legii nadal pozostawało walczyć o obronę krajowego mistrzostwa. Powrót do ligowej piłki na początku 2015 roku był dosyć ciężki. Jeszcze przed pierwszym spotkaniem z Ajaxem legioniści przegrali na własnym stadionie z Jagiellonią Białystok, przez co zmniejszyli swoją przewagę w tabeli nad resztą stawki. Potem przyszedł jeszcze bezbramkowy remis z Koroną Kielce, który tłumaczono przygotowywaniem się do rewanżu z holenderskim gigantem. Kiedy europejska przygoda zakończyła się nie było już żadnych wymówek, ale początkowo być ich nawet nie musiało. Legia w ekstraklasie radziła sobie świetnie, a potknęła się dopiero remisując u siebie 2-2 z Wisłą Kraków. Tydzień potem nadeszła porażka z Lechem w Poznaniu, co było tylko zwiastunem bardzo nerwowego lata. Mozolne pokonywanie kolejnych rywali na niewiele się zdało. Następne potknięcie w Gdańsku i przegrana z Lechią po bardzo słabym widowisku. Kibice się niecierpliwią i oczami wyobraźni widzą pamiętny sezon za kadencji Macieja Skorży, gdy niemal pewny tytuł został przegrany w ostatnich kolejkach.

fot. Woytek / Legionisci.com

W przerwie ligowych rozgrywek rozegrano finał Pucharu Polski, w którym Legia grała na Stadionie Narodowym z Lechem. Całe spotkanie było pięknie "opakowane". Atmosfera napięcia towarzyszyła wszystkim już na kilka dni przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Po 90 minutach twardej walki puchar wznieśli legioniści, chociaż gdyby lechici potrafili wykorzystać swoje sytuacje z pierwszej części gry, to triumf Berga mógłby zostać odłożony w czasie. Na Łazienkowskiej znów było wiele euforii, która musiała zostać szybko stonowana.

Już tydzień później Lech przyjechał na Łazienkowską, aby walczyć o fotel lidera tabeli. Przyjezdni pokonali ekipę gospodarzy 2-1 i wskoczyli na pierwsze miejsce, którego nie oddali już do końca. Znamienne jest jednak to, że po tym przegranym starciu legioniści już w następnej kolejce zgubili punkty remisując ze Śląskiem Wrocław, a na początku czerwca stracili dwa oczka z Lechią Gdańsk. Gdyby nie to, to nawet porażka z poznaniakami nie miałaby dla nich większego znaczenia. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w sezonie 2014/2015 Lech zagrał z Legią trzykrotnie - dwukrotnie był górą, a raz obydwie ekipy podzieliły się punktami. Czy oznacza to, że lechici zdobyli mistrzostwo zasłużenie? Raczej świadczy to o tym, że Legia je po prostu oddała. I wcale nie chodzi tutaj o wspomniane spotkania z "Kolejorzem", ale o wpadki z końcówki sezonu, kiedy forma drużyny powinna być jak najwyższa. Trudno nawet w tym momencie przypominać przegrane z początku sezonu, jak np. ta z GKS-em Bełchatów, lecz nie ma co się oszukiwać, że kilka punktów więcej w końcowym rozrachunku pozwoliłoby na świętowanie mistrzostwa.

fot. Piotr Galas / Legionisci.com

Druga (kolejna?) szansa Berga

Po zakończeniu poprzedniego sezonu wszędzie można było przeczytać o potrzebie wymiany sztabu szkoleniowego Legii. Kibice mieli już dość eksperymentów Berga, któremu zarzucano, że przez swoje nieodpowiedzialne decyzje - niepotrzebne zmiany w jedenastce, konflikt z Orlando Sa - utracił pewne mistrzostwo kraju. Spekulowano, że poprzednim razem Norweg miał sporo szczęścia, ponieważ po prostu dociągnął wózek rozpędzony przez Jana Urbana, dzięki czemu mógł wpisać do swojego CV zdobycie tytułu mistrza Polski.

Bogusław Leśnodorski szybko jednak uciął wszelkie spekulacje. Jeszcze przed zremisowanym 0-0 meczem z Lechią w Gdańsku oświadczył piłkarzom, że bez względu na końcowe miejsce w tabeli, Henning Berg pozostanie trenerem. Jednym mogło się to spodobać, innym nie, lecz na Łazienkowskiej zdecydowano się na danie Norwegowi jeszcze jednej szansy. Inna sprawa, że wówczas nie zamierzano wykonywać żadnych pochopnych ruchów, za które trzeba by bardzo obficie zapłacić. Latem zespół gruntownie przebudowano, a Norweg sam decydował jakich piłkarzy brakuje mu do skompletowania odpowiednie silnej kadry. Większość jego życzeń spełniono. Do Legii nie przyszedł jedynie wyróżniający się lewy obrońca, mogący walczyć o miejsce w wyjściowym składzie z Tomaszem Brzyskim.

Przygotowania przebiegały bez zakłóceń. Berg opracował wreszcie nowy system gry, który miał zaskoczyć przeciwników. Debiut nowego stylu kompletnie jednak nie wypalił. W przeciwieństwie do Norwega, Maciej Skorża spotkanie o Superpuchar Polski potraktował niezwykle poważnie. Lech pewnie ograł Legię na własnym stadionie, obnażając jej wszelkie błędy. Legioniści zostali ZDOMINOWANI w każdy elemencie piłkarskiej rzemiosła. Wszelkie treningi, nowe warianty rozgrywania akcji po prostu nie zdały egzaminu. Uspokajano jednak, ponieważ początki sezonu bywają różne i niekiedy na nadejście odpowiedniej formy trzeba po prostu poczekać.

fot. Mishka / Legionisci.com

Z biegiem czasu lepsza dyspozycja faktycznie nadeszła. Legia zaskakiwała rywali w lidze, a w 1. kolejce rozgromiła we Wrocławiu miejscowy Śląsk aż 4-1. Potem nadeszły jeszcze pewne wygrane z Podbeskidziem, FK Kukesi, Górnikiem Łęczna... Aż wreszcie wszystko się zacięło. Koniec. Gra Legii przypominała nieco nowy trudny szyfr, który został dostarczony do kryptoloanalityka. Początkowo miał z nim problemy, lecz w końcu znalazł rozwiązanie i "kod nie do złamania" nie miał przed nim już żadnych tajemnic. Rywale w ekstraklasie szybko nauczyli się, że Nemanja Nikolić będzie zbiegał na skrzydło, Guilherme z prawej flanki znajdzie się za chwilę w środku pola gry, natomiast Aleksandar Prijović zajmie miejsce w środku szesnastki. Za takie schematyczne granie Legia została szybko ukarana. Najpierw przegrała u siebie z Piastem Gliwice, a potem z Koroną Kielce. Następnie dwukrotnie zremisowała - najpierw z Jagiellonią Białystok, a potem z Zagłębiem Lubin. Oczywiście, w między czasie awansowała do fazy grupowej Ligi Europy, lecz paradoksalnie nie było w tym nic dziwnego. Berg przekonał nas przecież, że jak nikt potrafi przygotować drużynę do spotkania na arenie międzynarodowej. Na zaprzeczenie tych słów przegrał jednak w 1. kolejce z FC Midtjylland, a kilka tygodni potem z SSC Napoli. Kilka dni wcześniej zremisował z kolei w beznadziejnym stylu z Termaliką, która przyjechała na Łazienkowską... jak po swoje. Jeżeli beniaminek przyjeżdża do stolicy bez żadnego respektu i czuje niedosyt po remisie z Legią to, cytując klasyka, wiedz że coś się dzieje.

Z tym, iż coś jest nie w porządku, wiedział również zarząd, który chcąc ratować historyczny dla klubu sezon zdecydował się na bardzo restrykcyjny krok. Postanowiono zwolnić Berga, a zatrudnić jego przeciwieństwo. Dlaczego Berg i Czerczesow to dwa różne światy? Pierwszy z nich wielokrotnie mydlił oczy kibicom oraz dziennikarzom na konferencjach prasowych. Na siłę szukał pozytywów gry swojej drużyny i zawsze chwalił zawodników. Nawet, gdyby zagrali właśnie swój najgorszy mecz w życiu. U Rosjanina takie rzeczy nie przejdą. Na Łazienkowskiej nadchodzą ciężkie czasy. Kto da radę, a kto nie poradzi sobie ze zbliżającym się zimnym wiatrem ze wschodu? Tego pewnie dowiemy się już podczas najbliższego okna transferowego.

fot. Mishka / Legionisci.com

Podsumowując...

Po dwóch latach Henninga Berga w Polsce można nieco podsumować jego karierę trenerską w naszym kraju:

1) Norweg wcale nie sprowadził do zespołu utalentowanych krajan, tak jak zapowiadano na początku jego pracy w Legii. Z transferowego punktu widzenia jego światowe kontakty nie zdały się na nic

2) Zabrakło obiecywanego promowania młodych piłkarzy z drugiej drużyny. Zamiast tego Berg zaczął mieszać się w skład Legii II, co w końcu zaowocowało paradoksem, kiedy mecz rezerw prowadził Pal Arne Johansen, a Jacek Magiera siedział za nim na ławce rezerwowych i oglądał jego plecy

3) Przesadna rotacja to wcale nie jest najlepszy sposób na wprowadzanie młodych zawodników

4) Berg zlekceważył ekstraklasę, chcąc początkowo wygrać ją drugim składem. Zakończyło się to sromotną klęską

5) Nie był zbyt wylewny na konferencjach prasowych, na których unikał kontrowersyjnych wypowiedzi. Nie zdradzał żadnych nowinek taktycznych, ani przypuszczalnego składu. Pod koniec swojej pracy uniknał nawet informowania o kontuzjowanych zawodnikach. Spotkania z dziennikarzami były kompletnie bez wyrazu

6) Również i on sam w dużej mierze jest odpowiedzialny za nienajlepsze przygotowanie fizyczne swoich zawodników. To on był zwolennikiem ściągnięcia do Warszawy Geira Kaasene, który w październiku 2014 roku zajął się w klubie przygotowaniem fizycznym legionistów. Nie ma co ukrywać, że za Cesara Sanjuana piłkarze Legii wyglądali lepiej pod względem dynamicznym i szybkościowym.

7) Nie można popadać w skrajność i za słabe wyniki winić tylko Berga. Owszem, Norweg popełnił trochę błędów podczas swojej pracy na Łazienkowskiej, za co przyszło mu bardzo słono zapłacić. Zastanówmy się jednak, jaki wpływ na osiągane rezultaty miała postawa zarządu. Nie przypominamy w tym miejscu jedynie sytuacji z Radoviciem, ale wszelkich innych przykładów jest wiele. Znamienne są słowa Berga, który przed meczem z Napoli wbił szpilkę Bogusławowi Leśnodorskiemu, retorycznie pytając jak to się dzieje, że klub wydaje na kupno nowych zawodników trzy razy mniej niż zarabia na sprzedaży innych. Nie sposób przyznać w tym momencie racji Norwegowi. Niedawne działania prezesa, który na łamach mediów oficjalnie mówi o rozmowach z potencjalnymi kandydatami na stanowisko trenera, aby za chwilę wyrazić swoje pełne poparcie dla Berga jest również, mówiąc bardzo łagodnie, nielogiczne...

Infografika - Henning Berg jako trener Legii Warszawa
Kliknij w grafikę by powiększyć:
fot. Woytek / Legionisci.com

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.