fot. Paweł Dudzik
REKLAMA

Kopała Ekstraklasa - podsumowanie 25. kolejki

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Rozgrywanie tej ligi w środku tygodnia zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem. Nie chodzi tutaj wyłącznie o kłopot z dotarciem na mecz podczas normalnego dnia pracy, bo – co pokazał wyjazd do Niecieczy – za swoim klubem można podróżować nawet promem rzecznym. Problem stanowi tutaj wyłącznie nasze zdrowie. Jeśli papieros skraca życie o 5 minut, to jedna kolejka Ekstraklasy wysysa nam z niego całe miesiące. Zapraszamy zatem na tradycyjne podsumowanie najbardziej zabójczej ligi na świecie.

Podbeskidzie Bielsko-Biała 2-0 Górnik Łęczna
Jeśli wybieracie się czasem na mecze niższych lig, to oglądając mecz Podbeskidzia z Łęczną powinniście czuć ów charakterystyczny swojski klimat, jaki towarzyszy ósmej lidze mistrzów i przedsięwzięciom o zbliżonej atrakcyjności. Nie chodzi mi rzecz jasna o poziom sportowy (bo do wątpliwych walorów piłkarskich tych rozgrywek wszyscy zdążyliśmy się chyba przyzwyczaić), ale warto pochylić się nad czynnikami infrastrukturalnymi, które sprawiły, że rozegrane we wtorek spotkanie na długo pozostanie w pamięci kibiców. Widząc kielecką piaskownicę sprzed dwóch kolejek pomyślałem, że gorzej murawy chyba naprawdę nie da się przygotować. Ekstraklasa jest jednak ligą dużych możliwości i wyrażenia „nie da się” próżno szukać w jej słowniku. Bielsko-Biała dokonało kolejnego przełomu na skalę europejską, tym razem w malowaniu linii na boisku. Kto powiedział, ze trzeba używać maszyn i wapna, skoro równie skutecznie plac gry może oznaczyć pani Stenia za pomocą mąki ziemniaczanej? Tak znakomicie przygotowanej murawie musiał dorównać odpowiedni poziom sportowy. Piłkarze dwoili się i troili, żeby mecz nie pozostał w pamięci kibiców wyłącznie z powodu stanu boiska. Zwycięzca tej boiskowej rywalizacji mógł być jednak tylko jeden. Golkiper Górnika, Dziugas Bartkus, już w zeszłej kolejce został bohaterem Kopała Ekstraklasa, ale – jak mawiał marszałek Piłsudski - „zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska”. Litwin to bardzo ambitny zawodnik, który poprzeczkę stawia sobie naprawdę wysoko. Myślę, że niejednej osobie śledzącą ligową kopaninę, brakuje legendarnego Rysia Zajaca. Cóż można powiedzieć – umarł król, niech żyje król!

VIDEO: Bartkus dostosował się do poziomu murawy dosłownie i w przenośni

Zagłębie Lubin 1-0 Lechia Gdańsk
Za każdym razem, gdy przychodzi mi opisywać spotkania Zagłębia Lubin, trzeba mi motywować się podwójnie. „Miedziowi” muszą być wielkimi fanami Shakespeare'a, niezależnie bowiem od rezultatu spotkania tworzone przez nich spektakle zawsze są dramatem. Do podobnego wniosku najwyraźniej doszli kibice z Lubina, ponieważ frekwencja podczas wtorkowego Zagłębia była równie wysoka, jak ta na słynnej manifestacji Komitetu Obrony Demokracji w Barcelonie. Kibicom nie chciało się przyjść na stadion, piłkarzom nie chciało się grać, no ale te 90 minut trzeba było jakoś wymęczyć. Męczyli się więc jedni i drudzy, ale skutek był tak samo mizerny, bo tablica wyników nieustannie pokazywała wynik bezbramkowy. Można żałować, że operator nie zastąpił go słynną piosenką Lady Pank, „Mniej niż zero”, bo ta zdecydowanie lepiej oddałaby poziom widowiska w Lubinie. Mimo wszystko Zagłębiu zależało na zdobyciu gola, a skoro nie potrafiło dokonać tego przeprowadzając akcję, musiało uciec się do fortelu – Krzysztof Piątek spróbował skupić na sobie uwagę obrońcy Lechii, Rafała Janickiego. Osoba Piątka była tak ciekawa, że przyjrzeć się jej z bliska postanowił również Mario Maloca. Piątek czarował lechistów swoim urokiem osobistym w najlepsze, a kiedy ci zupełnie stracili czujność, napastnik Zagłębia odegrał piłkę do zupełnie pozbawionego opieki Filipa Starzyńskiego, który na wzór samotnego jeźdźca popędził na bramkę gdańszczan i zdobył jedynego gola w spotkaniu. Lechia niby próbowała odpowiedzieć, ale w swoich atakach była równie przekonująca jak ostatnie tłumaczenia Lecha Wałęsy. Skończyło się 1-0 i nieliczni zgromadzeni na stadionie kibice mogli zakończyć swój udział w tym koszmarze estety.

VIDEO: Krycie środka obrony według Janickiego i Maloki

Ruch Chorzów 2-3 Cracovia Kraków
Wiadomo, że kiedy w spotkaniu Ekstraklasy pada dużo bramek, to istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że przynajmniej jedna z nich będzie trafieniem z gatunku kartoflisk świata. Na stadionie przy Cichej potrzeba było zaledwie pięciu minut, by fani obydwu drużyn przypomnieli sobie, za co najbardziej kochamy tę ligę. Dośrodkowanie z rzutu rożnego spadło prosto na głowę Boubacara Diabanga. Nie wiem jak Senegalczyk chciał główkować, ale na pewno nie tak jak to zrobił, bo futbolówka plasnęła o ziemię i swobodnie leciała prosto w kierunku Matusa Putnocky'ego. O ile golkiper Ruchu zazwyczaj ma przysłowiowy klej w rękawicach, o tyle tym razem najwyraźniej zapomniał go użyć, bo z chwytu piłki wyszło mu poturlanie jej do Erika Jendriska, a że spudłować z metra jest już naprawdę trudno, to pomocnik Cracovii wyprowadził swój klub na prowadzenie. Szybko próbował odpowiedzieć Mariusz Stępiński, który zupełnie niepilnowany głową uderzał na bramkę gości, ale trafił tylko w poprzeczkę. „Pasy” zgodnie stwierdziły, że skoro chorzowianie nie zamierzają kopać w bramkę to najwidoczniej zbędne jest jej bronienie. Nie była to najlepsza z możliwych decyzji, bo gospodarze jeszcze przed przerwą zdołali wyjść na prowadzenie. Zszokowało to graczy Cracovii do tego stopnia, że zapomnieli zupełnie na jakim poziomie występują i zdecydowali się naruszyć ekstraklasowe normy, ponieważ Mateusz Centnarski wyrównał zdecydowanie zbyt ładną jak na polskie warunki bramką. Na szczęście fanów na ziemię sprowadziła obrona Ruchu, która w polu karnym zostawiła Damianowi Dąbrowskiemu wystarczająco dużo miejsca na wylądowanie helikopterem. Pomocnika Cracovii co prawda nie kusiło za bardzo zwiedzanie przestworzy, ale zdobycie decydującego gola jak najbardziej. 2-3, choć kto wie jak potoczyłyby się losy rywalizacji, gdyby nie pomroczność golkipera gospodarzy w pierwszych minutach?

VIDEO: Zdecydowanie zbyt śliskie rękawice Putnocky'ego

Termalica Bruk-Bet Nieciecza 3-0 Legia Warszawa
Tak naprawdę pisanie czegokolwiek nie jest konieczne, bo samo spojrzenie na wynik może dostarczyć znakomitych wrażeń komediowych. Jednak po spektaklu, jaki na małopolskiej prowincji zaserwowali nam nasi piłkarze, czuję wewnętrzną potrzebę podzielenia się z Wami bogatym walorem wrażeń estetycznych, których doznałem siedząc na trybunie Teatru Marzeń w Niecieczy. „Ekstaza świętej Teresy” Giovanniego Berniniego to przy tym pikuś. Tutaj można było zaobserwować raczej „Kurwicę redaktora Jelenia”. Zaczęło się miło i sympatycznie – a to strzał Dudy, a to uderzenie Nikolicia i wszystko zdawało się być w najlepszym porządku. Nie jestem typem człowieka, którego łatwo zaskoczyć, ale 35 minuta sprawiła, że zbierając szczękę z podłogi, skorzystałem z bogatego arsenału słów, przy pomocy których raczej nie zrobiłbym oszałamiającej kariery w parlamencie. Zagrana zza połowy piłka pod pole karne, kilkumetrowa przewaga Pazdana nad Kędziorą – w żadnej normalnej lidze taka sytuacja nie mogłaby zakończyć się golem. Możliwości zażegnania niebezpieczeństwa w tej sytuacji było co najmniej kilka, ale środowy wieczór w Niecieczy był przełomowym momentem w dziejach europejskiego footballu. Michał Pazdan porozumiał się z Arkiem Malarzem równie dobrze jak ja z moją byłą i piłka w niewyjaśnionych okolicznościach trafiła pod nogi Wojciecha Kędziory. Napastnik Termaliki był do tego stopnia zszokowany, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje, że nie oddał strzału, lecz dla pewności wbiegł z piłką do bramki i Nieciecza oszalała z radości. To jednak było zaledwie pierwsze danie z obfitego posiłku wrażeń, jaki zaserwowali nam piłkarze. Szef kuchni, Dalibor Pleva, postanowił przygotować spaghetti a'la Termalica. Wykonanie posiłku było nadzwyczaj proste – należało nawinąć na widelec Hlouska, Kucharczyka i Borysiuka, co słowackiemu pomocnikowi udało się znakomicie. Sos do makaronu z Artura Jędrzejczyka zrobił Patrik Misak i gospodarze prowadzili już dwoma bramkami, a kibicom Legii podane jedzenie zaczęło stawać w gardle. Moglibyśmy udławić się już w 71 minucie, bo Michał Pazdan znudzony rolą obrońcy chciał sprawdzić swoich umiejętności jako rozgrywający. Wyszło kapitalnie – jego podanie do Kędziory było imponujące, 9/10. Ten jeden punkt odjęty od oceny zagrania wynika wyłącznie z faktu zagrywania piłki do napastnika rywala. Gdyby tylko Michał kopał futbolówkę we właściwą stronę, wówczas nie zawahałbym się przyznać mu najwyższej noty. „Słoniki” miały jeszcze kilka okazji na podwyższenie wyniku, ale z deserem niecieczanie poczekali do ostatniej minuty. Nie było niestety wisienki na torcie, bo na koniec spotkania zostaliśmy uraczeni kotletami mielonymi z defensywy Legii Warszawa. Tutaj fani ze stolicy mogli już tylko wymiotować. Podobno gra się tak jak przeciwnik pozwala – skoro z Jagiellonią Legia zagrała dumnie jak dynastia Jagiellonów, z Zagłębiem na własnej połowie była ustawiona zdecydowanie za głęboko, to logiczne jest, że z Bruk-Betem „Wojskowi” zrównali się z brukiem. Strach pomyśleć o ich dopasowywaniu się poziomem do nazwy rywala w sobotę - jakby nie było gramy z Górnikiem.

VIDEO: Jak niemowa z niewidomym – komunikacja Malarza z Pazdanem

Górnik Zabrze 0-2 Lech Poznań
W tamtym sezonie na meczu z Górnikiem można było usłyszeć prawdziwy popis kreatywności „Starucha”, który co chwila nową kompozycją muzyczną przy akompaniamencie Żylety przypominał piłkarzom z Zabrza, że ich podłożenie się w meczu z Lechem nie było najbardziej honorową rzeczą jaką zrobili w życiu. Teraz zabrzanie nie muszą się nawet nikomu podkładać, bo w obecnej dyspozycji pokonać mógłby ich nawet zespół pieśni i tańca „Mazowsze”. Nic więc dziwnego, że prezentujący nieco wyższy poziom Lech nie miał najmniejszych problemów ze zgarnięciem trzech punktów. Oczywiście, „Trójkolorowi” próbowali udawać, że im na czymś zależy, bo jako pierwsi stworzyli sobie groźną sytuację. Najgroźniejsze w piłce nożnej są mimo wszystko gole, a takiego zdobył Dawid Kownacki. Naturalnie zdenerwowało to gospodarzy, a największa frustracja udzieliła się Szymonowi Matuszkowi, który stwierdził, że skoro z jego podań nie korzystają koledzy z ataku, to chociaż asystuje przy trafieni gości. Nic z tego, podanie co prawda wyszło świetne, ale sam na sam zmarnował Linetty. Jak widać, zabrzanom nie wychodzi nawet zagrażanie własnej bramce, no chyba, że akurat jej bronią. Wówczas to właśnie obrońcy Górnika są asem w rękawie rywala. Tak było również podczas bramki na 0-2, kiedy defensywa gospodarzy rozpaczliwie miotała się z wybiciem piłki, którą ostatecznie do siatki zapakował Pawłowski. Odnoszę wrażenie, że „Górnikom” łatwiej jest się pozbyć z domu świadka Jehowy, niż futbolówki z własnego pola karnego. A już najprościej chyba będzie im wyrzucić Górnik Zabrze z Ekstraklasy.

VIDEO: Na Zachodzie bez zmian – dzień jak co dzień w obronie Górnika

Jagiellonia Białystok 0-0 Pogoń Szczecin
Tak właściwie to jestem wdzięczny piłkarzom obydwu drużyn, że po traumie w Niecieczy umożliwili mi totalny relaks i spokojny sen. W tej rywalizacji nie wydarzyło się praktycznie nic, wszelkie strzały albo leciały prosto w bramkarza, albo w okolice górnego piętra trybun. Komentatorzy ciągle liczyli na ożywienie spotkania, ale akurat nikt nie miał pod ręką defibrylatora (choć atrakcyjności takiego spotkania nie podniosłyby raczej największe nawet elektrowstrząsy). Chyba nie ma większego sensu jakkolwiek rozwodzić się nad tym meczem – był, został rozegrany i skończył się. Koniec jednej kolejki nie oznacza jednak ani chwili wytchnienia – na kolejne kopanie się po czołach wystarczy poczekać do dzisiejszego wieczora.

Mem kolejki:

fot.

Wpis kolejki:

fot.


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.