Matus Putnocky i Nemanja Nikolić - fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Kopała Ekstraklasa - podsumowanie 24. kolejki

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Z Ekstraklasą jest tak jak ze związkiem – najpierw każdy uważa swoją połówkę za idealną, z czasem zaczyna dostrzegać wady, które niepokojąco szybko się rozrastają, aż w końcu widzi, że w sumie nie ma to absolutnie żadnej przyszłości, ale za późno by odejść, bo się człowiek zdążył przyzwyczaić. Zapraszamy zatem na podsumowanie 24. kolejki tej trudnej miłości.

Śląsk Wrocław 0-0 Górnik Zabrze
Żeby zobaczyć wizytówkę Chin należy obejrzeć Wielki Mur, jeśli ktoś myśli o symbolu Francji, to przed oczami staje mu Wieża Eiffla, natomiast w przypadku chęci posmakowania esensji Ekstraklasy, należy obejrzeć mecz Śląska Wrocław. Nie ma kolejki, w której piłkarze WKS-u nie uraczyliby kibiców zagraniami pachnącymi boiskami klasy B. Dłużni nie pozostają im wirtuozi z Zabrza, którzy podobno są na finiszu swojej debiutanckiej książki pt. „1001 sposobów jak nie trafić w bramkę”. Wiadome było zatem, iż przy starciu takich tytanów, atrakcyjność widowiska musiała być porywająca. Jako pierwsi Wielkie Derby Pudłowania rozpoczęli gospodarze, którzy po potknięciu się o piłkę dwóch obrońców Górnika z gracją uderzyli w słupek bramki Radka Janukiewicza. Goście odpowiedzieli efektowną akcją sam na sam, w której Ken Kallaste trafił prosto w wychodzącego z bramki Mariusza Pawełka, co w obecnej formie golkipera Śląska jest przecież niemałą sztuką. Zawody od początku stały na wysokim poziomie, jednak dokonanie zespołu WKS-u z 31 minuty przebiło wszystkie akcje meczu. Podanie do pomocnika Śląska, dogranie na piąty metr, wybicie obrońcy w obrońcę, który następnie kopnął prosto w gracza gospodarzy, futbolówka znów zagrana – tym razem na trzeci metr – składający się do strzału Morioka i... Jak można zobaczyć poniżej, Japończyk bardzo szybko zdołał się zaaklimatyzować w naszej lidze.

VIDEO: Morioka zapomniał o japońskiej precyzji

Cracovia 1-2 Zagłębie Lubin
Podobno nic w przyrodzie nie ginie, toteż nic dziwnego w tym, że Zagłębie po zeszłotygodniowej porażce 1-2, pokonało Cracovię 2-1. Trochę bardziej niż natura zdziwieni byli bukmacherzy, a bezsprzecznie największe zaskoczenie malowało się na twarzach piłkarzy „Pasów”. Gospodarze często uderzali w stronę bramki Polacka – co prawda kierunek był dobry, jednak za nic nie mogli zapamiętać jej wymiarów, co skutkowało kolejnymi kopnięciami w przysłowiowe porzeczki. Dużo bardziej konsekwentne było Zagłębie, które zdecydowało, że nie ma co się zbytnio przemęczać i jak już trzeba kopać, to raz a dobrze. Celny strzał numer jeden, celny strzał numer dwa i goście mogli wyjechać z Krakowa z trzema punktami. Oczywiście, nie zawsze było tak kolorowo, bo Zagłębie – jak każda szanująca się drużyna – musiało zadbać o odpowiednią atrakcyjność spektaklu. Najefektowniej wyszło to gościom w 42 minucie. Namiestnikiem Wykończenia Akcji w tej kolejce bezapelacyjnie został Krzysztof Piątek. W końcu gość z takim nazwiskiem musi dać się ponieść wodzom fantazji.

VIDEO: Nie do końca udany piątek Piątka

Górnik Łęczna 3-2 Korona Kielce
„Ile cię trzeba dotknąć razy, żeby się człowiek poparzył” - śpiewa Happysad o nieszczęśliwej miłości i braku wyciągania z niej wniosków. Jeśli piłkarze Korony mieliby parzyć się za każdym powtarzaniem własnych błędów, to musieliby poddać się operacji przeszczepu skóry. Dwie kolejki temu „Scyzory” grały z Pogonią Szczecin i do przerwy prowadzili 2-0, po bramkach Bartłomieja Pawłowskiego i Airama Cabrery. Zapomnieli jednak wyjść na drugą połowę, bo ostatecznie przegrali z „Portowcami” 2-3. Dobra, zdarza się najlepszym (zwłaszcza pierdołom), ale trzeba było żyć dalej. Korona na (zostając w tematyce muzycznej) „jednej z dzikich plaż” klepnęła Lechię Gdańsk 4-2 i wydawałoby się, że wszystko zmierza na właściwe dla niej tory. Z Łęczną goście zagrali identycznie jak z Pogonią. Dosłownie. Nie dość, że prowadzili 2-0, nie dość, że bramki strzelili Pawłowski z Cabrerą, to zrobili to praktycznie w tych samych minutach, co w meczu sprzed dwóch kolejek. Nic więc dziwnego, że chłopaki z Kielc przeżyli deja vu, także nawet specjalnie zawzięcie nie bronili dostępu do własnej bramki, pokornie akceptując wyroki sił wyższych, które nakazały im powtórkę z rozrywki. Oprócz aspektów metafizycznych, warto jednak zwrócić uwagę na bramkę dającą dwubramkowe prowadzenie Koronie. Nowy bramkarski nabytek Górnika Łęczna, przywitał się z Ekstraklasą w najlepszy z możliwych sposobów.

VIDEO: Bartkus za długo przytrzymał przycisk wyjścia z bramki

Lechia Gdańsk 3-1 Piast Gliwice
Zawodnicy Piasta muszą być zagorzałymi socjalistami, bo redystrybucją punktów zajmują się perfekcyjnie. Pieczołowicie zagarniali je przez całą jesień, żeby w rundzie wiosennej obdarowywać nimi każdego, kto tylko będzie miał na nie ochotę. Z 9 możliwych oczek zdobyli zaledwie 2, co oznacza, że oddali rywalom prawie 80% swojego dorobku – Adrian Zandberg pęka z dumy. „Piastunkom” łatwiej byłoby zdobywać punkty, gdyby udało im się kopać w stronę bramki, jednak ten aspekt piłkarze ze Śląska podczas przerwy wyćwiczyli raczej średnio. Całe szczęście, że grali akurat z Lechią Gdańsk, której precyzja również nie jest najmocniejszą stroną. Gospodarze mogli wyjść na prowadzenie już w 23 minucie, ale Michał Mak nie uznał za stosowne trafienia z pięciu metrów do pustej bramki. Postanowił zrobić to jednak Grzegorz Kuświk, co ostatecznie przekonało Maka, że mimo wszystko warto trafiać do siatki i pomocnik Lechii sam wpisał się na listę strzelców. Socjaldemokratyczny duch piłkarzy Piasta w końcu udzielił się Łukaszowi Budziłkowi. Golkiper Lechii z żalem patrzył na utrudzonych rywali, którzy nie byli w stanie oddać celnego strzału na bramkę. Wobec tego, zgodnie z lewicowym nurtem postępu stwierdził, że każdemu coś się należy i bezzwłocznie zaczął działać celem polepszenia dorobku bramkowego gości. Nie było łatwo (wszak ciężko jest przepuścić strzały, których nie ma), zatem Budziłek wpadł na pomysł rewolucyjny – nietuzinkową interwencją przemienił dośrodkowanie na gola przyjezdnych. Zapędy bramkarza udzieliły się części kolegów, bo mimo znakomitych okazji na zdobycie bramki, jakoś nie mieli serca krzywdzić dalej drużyny Piasta. Jak pokazują badania, lewica ma bardzo małe poparcie wśród młodzieży, toteż młody Paweł Stolarski nie uważał za stosowne udzielania gościom jakiejkolwiek zapomogi i – jak to z młodością bywa – w pojedynkę postanowił zmienić świat. Obrońca – zgodnie z konserwatywną myślą „kto nie ryzykuje ten nie je” - przebiegł całe boisko, podłączył się do akcji ofensywnej i mocnym strzałem ustalił wynik spotkania. W piłce jak w życiu – goście wprowadzili socjal i od razu wszystko zaczęło się sypać.

VIDEO: Budziłek decyduje się na redystrybucję bramek

Wisła Kraków 1-2 Podbeskidzie Bielsko-Biała
Jeśli Piast wdraża idee lewicowe, to aż głupio napisać jakie wzorce pokazuje krakowska Wisła, która od czterech miesięcy uprawia wprost niesamowite rozdawnictwo. Jeśli od pół roku nie grający w piłkę Rafał Wolski był najlepszym zawodnikiem w zespole, to mówi to chyba bardzo dużo. Były legionista najpierw sam bliski był wpisania się na listę strzelców, a potem zanotował świetną asystę przy trafieniu Zdenka Ondraska. Czech wyprowadził Wisłę na prowadzenie i w tym momencie zaczął się prawdziwie czeski film. To czy był on komedią czy też tragedią, zależy już od indywidualnej interpretacji. Są rzuty karne ewidentne, są takie, które wzbudzają kontrowersje, ale tak idiotycznej „jedenastki” jak ta, która dała wyrównanie Podbeskidziu, nie widziałem już dawno. Do zagrania w pole karne o mniejszej szkodliwości społecznej niż sączenie piwa w parku wystartował Rafał Pietrzak i wszystko byłoby w porządku, gdyby obrońca Wisły pamiętał, że w footballu jedną z podstawowych zasad jest niedotykanie piłki rękami. Niestety zapomniał i było 1-1. Wkrótce do poziomu kolegi dostosowali się partnerzy z defensywy, którzy postanowili pobawić się w strefę Schengen – oni byli granicą, piłkarze Podbeskidzie zaś pełnili rolę swobodnego przepływu osób i towarów. 1-2 i Wisła wylądowała w strefie spadkowej. Kojarzycie z pewnością słynną przeróbkę hymnu „Białej Gwiazdy”, zaczynającą się od słów: „Jak długo na Wawelu gołębie będą srać, tak długo wasza Wisła ch... będzie grać”. Podobno w całym Krakowie rozpoczęła się masowa eksterminacja gołębi.

VIDEO: Pietrzak myli dyscypliny sportowe

Lech Poznań 0-2 Jagiellonia Białystok
Mój dziadek ma działkę położoną obok nasypu kolejowego. Często opowiadał mi, jak pewnego razu został wyrwany ze snu z powodu wielkiego huku, a po wyjrzeniu przez okno przywitał go widok lokomotywy zagrzebanej w ziemi babcinego ogrodu warzywnego. Przez całe życie bezskutecznie próbuję zwizualizować sobie ów widok, na szczęście bezcenną pomocą jest tutaj dla mnie obecna forma „Kolejorza”. Sezon Lech Poznań zaczął gorzej niż źle, po czym spadł na dno absolutne, z którego mozolnie zaczął się podnosić. Wreszcie miało miejsce wyjście na prostą, stopniowe rozpędzanie się poznańskiej lokomotywy, aż w końcu nastąpiło wykolejenie i lot z nasypu prosto w krzaki. Jagiellonia dawała Lechowi jasne sygnały, że do Poznania nie przyjechała na wykopki. Sam na sam Cernycha jeszcze obronił Burić, ale dobra postawa poznańskiego bramkarza nie zachęciła kolegów do wykrzesania z siebie jakichkolwiek pokładów energii. Podbita po rzucie rożnym piłka spadała wystarczająco długo, by podczas jej lotu kibice mogli udać się do toalety. Niestety, defensywa „Kolejorza” czas mierzy chyba inaczej, bo mimo wszystko nie udało im się zdążyć z interwencją w terminie. Zdążył za to Ten z Długimi Włosami i Jagiellonia wyszła na prowadzenie. Arbitrowi nie wyszła za to decyzja o rzucie karnym dla przyjezdnych, po którym goście mogli cieszyć się z dwubramkowego prowadzenia. Błąd sędziego naturalnie spowodował nastanie nastrojów rewolucyjnych wśród poznaniaków. Pomyłka ewidentna, nie ma dyskusji, ale chłopcom z Krainy Kwitnącej Bulwy pragnę przypomnieć, że do wygrywania meczów przydaje się zdobywanie goli. No chociaż oddawanie celnych strzałów na bramkę. Lech takowym popisał się raz – w 90 minucie spotkania.

VIDEO: Dłuższy był lot piłki, czy włosy Tarasovsa?

Pogoń Szczecin 1-1 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Nie po raz pierwszy mogliśmy zaobserwować ciekawy ekstraklasowy paradoks, mówiący o tym, że często strzela nie ten, który atakuje, lecz ten, który akurat jest atakowany. Termalica kombinowała, rozgrywała piłkę, uderzała na bramkę, więc musiało się to skończyć trafieniem Pogoni na 1-0. „Słoniki” wyciągnęły jednak wnioski z przebiegu gry i zdecydowały, że skoro do zdobywania goli potrzebne jest nierobienie niczego, to wystarczy tylko oddać inicjatywę gospodarzom, a sytuacja sama się rozwiąże. No i bingo. Klubowi z wiejskimi tradycjami z pewnością nie jest obca cnota cierpliwości – oczekiwanie na zasiew, pielęgnacja plonów i zbiory – to wszystko musi trwać. Tak też i trwało na boisku, bo ponad 90 minut zajęło gościom przygotowanie akcji, po której nareszcie mogli cieszyć się z gola. Podobno szczeciński duet stoperów Czerwiński-Fojut ma to do siebie, że rywale widząc dwóch słusznej postawy łysych jegomości oddają nie tylko piłkę, ale również telefon i portfel. Nic z tych rzeczy, Kędziora przebojem wskoczył między defensorów i w doliczonym czasie gry zapewnił Termalice cenny punkt, dający dwa oczka przewagi nad Wisłą. Kiedyś, to z Niecieczy przyjeżdżano na mecze w Krakowie, być może od przyszłego sezonu nastąpi zmiana trendów?

VIDEO: W Szczecinie mało śmiechu – skrót meczu

Legia Warszawa 2-0 Ruch Chorzów
Jak nie idzie to nie idzie, a w tym spotkaniu strzelanie bramek zdecydowanie nie szło Nemanji Nikoliciowi. Swoją nie najlepszą dyspozycję Węgier musiał wyczuć już na początku meczu, więc postanowił wcielić w życie zupełnie nową taktykę: skoro „Niko” nie może do bramki, to bramka przyjdzie do „Niko”. Nemanja wyrobił sobie w lidze taką pozycję, że teraz nawet jeśli on sam nie może strzelić, to zawsze ktoś zrobi to za niego, nawet jeśli ten akurat gra w przeciwnej drużynie. Tutaj jedno spojrzenie wystarczyło i warszawski snajper zdobył gola za pomocą Pawła Oleksego. Obrońca Ruchu może się tłumaczyć, że on nie chciał, że to wypadek, ale znakomite ułożenie piszczela mówi wszystko – to była wykonana z zimną krwią bratobójcza egzekucja. Nie obyło się rzecz jasna bez kontrowersji, bo oto w momencie dośrodkowania nasz zawodnik znajdował się na pozycji spalonej, przez co w całej Polsce gwałtownie skoczyło stężenie dwutlenku węgla, spowodowane masowo dymiącymi tylnymi częściami ciała. Swędzenia do kukli dodał fakt przypadkowego uderzenia łokciem Kamila Mazka w polu karnym, przez co połączenia internetowe w niektórych rejonach kraju zostały zerwane, nie wytrzymując tak gwałtownej fali nienawistnego tsunami. Na szczęście Adam Hlousek zdobył zupełnie niekontrowersyjną bramkę i Legia po ponad połowie roku powróciła na fotel lidera. Cóż zrobić – psy szczekają, tyłki bolą, a karawana jedzie dalej.

VIDEO: Przepiękne ułożenie piszczela Oleksego dale Legii prowadzenie

Mem kolejki:

fot. Facebook

Wpis kolejki:

fot. Facebook

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.