fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Kopała Ekstraklasa - podsumowanie 26. kolejki

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Tydzień, w którym trzykrotnie oglądamy popisy naszych zawodników, powinien refundować Narodowy Fundusz Zdrowia. O stan zdrowia kibiców nie dba jednak nikt i na stadion przychodzimy wyłącznie na własną odpowiedzialność. Zrobienie tego trzykrotnie w ciągu 7 dni to już co prawda masochizm, ale mimo wszystko gdzieś w głębi serca odczuwamy z tego przyjemność. Zapraszamy zatem na cowtorkowe sadomaso z Kopała Ekstraklasa.

Podbeskidzie Bielsko-Biała 1-1 Korona Kielce
Kiedy murawa w Bielsku w poprzedniej kolejce przekroczyła jakiekolwiek granice absurdu, można było przypuszczać, że „Górale” uczynią cokolwiek, żeby między kałużami i zwałami błota wyrosło choć trochę trawy. Nic z tego, wiosenne roztopy nie ominęły stadionu przy ulicy Rychlińskiego, a sztab klubu składa się z samych zapalonych ekologów – nikt bowiem nie zamierzał jakkolwiek walczyć z siłami natury. Można się śmiać z nieudolności bielskich greenkeeperów, ale mi udało się odkryć misternie tkaną intrygę. Pamiętacie słynne kontrowersje wokół Gran Derbi, kiedy Xavi narzekał za wysoką o dwa centymetry trawę, na której, jego zdaniem, nie dało się normalnie grać w piłkę? Ekstraklasa to jednak nie miejsce na jakieś mizianie się z wysokością murawy – tutaj, by zaskoczyć rywala bez ceregieli wjeżdża się na nią kombajnem. Kiedy piłkarze z Kielc grzęźli w błocie, Podbeskidzie przeprowadzało kolejne ataki. Już na początku spotkania mogło być 1-0, ale kapitalna interwencja na linii bramkowej uchroniła gości od straty bramki. Nie od dziś wiadomo, że nasza liga stosuje najnowsze rozwiązania taktyczne, wobec czego strzał Szczepaniaka fenomenalną robinsonadą odbił nie bramkarz, ale obrońca „Scyzorów”. Gospodarze mieli jeszcze kilka wyśmienitych okazji, lecz futbolówka uparcie nie chciała wpaść do bramki. Wszyscy jednak wiemy, że „jak się popieści, to się wszystko zmieści”. Marek Sokołowski strzałem z dystansu popieścił zatem nogę Wierchowcowa, piłka po rykoszecie gruchnęła w poprzeczkę, a do pustej bramki skierował ją Szczepaniak i Podbeskidzie mogło się cieszyć z prowadzenia do przerwy. Gościom przypomniało się wtedy, że przecież oni także w Kielcach grali na niekiepskim kartoflisku i zaraz włączyli drugi bieg. Przyniosło to efekt w postaci 25 strzałów na bramkę, z czego jeden golem w końcówce wykończył Michał Przybyła. Pamiętacie, przeciwko jakiej drużynie swoją ostatnią bramkę strzelił ten wielki zawodnik?

VIDEO: Nowatorska taktyka dublowania pozycji bramkarza autorstwa Korony Kielce

Wisła Kraków 1-1 Piast Gliwice
„Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze” - już na pierwszy rzut oka widać, że Wisława Szymborska musiała być związana z Krakowem. Są mecze, które naprawdę ciężko jest mi skomentować, bo piłkarze na boisku jednym zagraniem potrafią wyrazić więcej, niż ja kilkugodzinnym klepaniem w klawiaturę. Spotkanie z Piastem już teraz śmiało można wcielić do sakramentalnego kanonu, pokazującego przaśność naszej ligi. Wisła zaczęła z wprost nieprawdopodobnym jak na nią animuszem – kolejnymi atakami starała się przestraszyć obronę Piasta, co wychodziło jej dość dobrze. Defensorzy z
Gliwic odnajdywali się w swoim fachu na tyle słabo, że zarząd Piasta chciał ponoć wysłać nagranie z meczu do TVP, by ta reaktywowała popularny przed laty serial „Zagubieni”. Goście nieporadnie się bronili, Wisła biła głową w mur, więc przyjezdni postanowili zaryzykować i zobaczyć co się stanie, kiedy zaatakują. Okazało się to strzałem w dziesiątkę i niczego niespodziewająca się Wisła musiała odrabiać straty. Przenieśmy się zatem do momentu kluczowego dla wszystkich spektakli – zakończenia. Na zegarze widniała 81 minuta, kiedy kibice Wisły pomyśleli, że ich zespół być może jednak nie jest tak słaby jak się wydaje – Boban Jović przebojem wdarł się w pole karne i z dzięki uprzejmości Patrika Mraza, po którym rykoszetem przeszła piłka, dał krakowiakom upragnione wyrównanie. Zabiły mocniej serca pod Wawelem – kiedy jak nie teraz?! Nawet piłkarze Wisły przez moment zapomnieli o swojej obecnej formie i z ułańską fantazją ruszyli po bramkę, która miała dać im zwycięstwo. Arbiter doliczył 3 minuty, a kiedy na 60 sekund przed końcem Rafał Boguski nie trafił do bramki z 10 metrów, kibice gotowi byli do ewakuacji. Nadzieja umiera jednak ostatnia i choć wydawało się to nieprawdopodobne, to „Biała Gwiazda” na 2 sekundy przed końcem spotkana otrzymała rzut karny. Fani oszaleli z radości, ale zaraz przypomnieli sobie, że „jedenastkę” trzeba jeszcze wykorzystać. Gdy do piłki podszedł Paweł Brożek serca krakowskich kibiców stanęły – jak się okazuje bardzo słusznie. Tylko w Ekstraklasie możesz być 13-krotnym mistrzem kraju, który broni się przed spadkiem, dostać rzut karny na wagę zwycięstwa w ostatniej sekundzie meczu i wysłać do niego Pawła Brożka, który jak gdyby nigdy nic postanawia przedłużyć znakomitą serię 11 meczów bez zwycięstwa. „Ty, który tu wchodzisz żegnaj się z nadzieją” - głosi napis nad wejściem do piekła w „Boskiej komedii” Dantego. Kraków jest w końcu miastem poetów – myślę, że stadion przy Reymonta 22 chyba zasłużył na wyrycie w jego murach tak znakomitego cytatu.

VIDEO: Paweł Brożek pisze nowy rozdział w historii Ekstraklasy

Górnik Łęczna 1-2 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Nie było to pierwsze spotkanie, w którym „Słoniki” przez pierwsze minuty spokojnie obserwują poczynania atakujących ich rywali, po czym ni stąd ni zowąd zabierają się za strzelanie bramek. Zazwyczaj drużyna, która pokona Legię jest tak wypruta, że w następnym meczu gra na pół gwizdka i praktycznie za darmo oddaje punkty rywalowi. Tu jednak, ku mojemu zdziwieniu, było inaczej, bo po Termalice nie było widać śladu zmęczenia (co raczej nie jest najlepszym świadectwem dla naszych piłkarzy). Goście w swoim stylu od początku patrzyli do czego zdolny jest Górnik. Kiedy doszli do wniosku, że absolutnie do niczego, sami postanowili spróbować strzelać. Jeśli widzieliście kiedyś targowisko w Egipcie lub Tunezji, to z łatwością możecie wyobrazić sobie, jaki porządek panował w polu karnym gospodarzy. Przysłowiowy „pożar w burdelu” do zdobycia gola wykorzystał Dawid Sołdecki, potem w zupełnie przyzwoitym stylu na 2-0 podwyższył Kędziora. Łęcznianie reagują na bodźce w sposób zdecydowanie opóźniony, bo o konieczności zdobywania goli przypomnieli sobie na 3 minuty przed końcem. Bramkę kontaktową udało im się zdobyć, ba, bliscy byli nawet wyrównania i jeśli na przyszłość opanują sztukę strzelania nie w bramkarza a obok niego, to takie efektowne powroty z pewnością będą mogły im się udać. Modne jest ostatnio bycie solidarnym z Lechem, łęcznianie poszli o krok dalej i już teraz zaczęli solidaryzować się z Wisłą – jeśli już nie wykorzystywać szans w końcówce, to razem zawsze jest raźniej.

VIDEO: Czy Świerczok nadaje się już do Wisły?

Śląsk Wrocław 0-2 Zagłębie Lubin
Niezmiernie szanuję sportowców, którzy mimo przeciwności losu dalej trwają w tym co robią. Z tego właśnie względu bardzo wysoko cenię Mariusza Pawełka – mimo że zupełnie nie potrafi on bronić, to od kilkunastu lat niezłomnie wchodzi na boisko i bez narzekań raz po raz wyciąga piłkę z bramki. Ten człowiek to żywa legenda – niewiele bowiem osób w historii świata wniosło do kultury coś, co jest sygnowane ich nazwiskiem. A tu proszę, na naszej polskiej ziemi wyrosła prawdziwa ikona światowego futbolu. Kto dziś krytykując golkiperów mówi, że jeden albo drugi wpuścił „szmatę”, czy też „babola”? W XXI wieku bramkarze mogą co najwyżej zrobić Pawełka. Niezwykle dumny ze swojego osiągnięcia Mariusz nie mógł wytrzymać nawet minuty, by znów przypomnieć o swojej legendzie całej Europie. Golkiper Śląska dostał piłkę w polu karnym, popatrzył do przodu, poszukał kolegów, po czym zagrał do wybiegającego Łukasza Piątka, który nie miał najmniejszych problemów z umieszczeniem futbolówki w siatce. Nie minął kwadrans, kiedy goście prowadzili już 2-0 po trafieniu Kubickiego. Śląsk jako przyjaciel Wisły również postanowił dorównać jej poziomem, czego absolutnie nie zamierzało zrobić Zagłębie, które piłkarzy z Wrocławia rozstawiało po boisku jak sprawna przedszkolanka rozrabiające dzieci. Nie spodobało się to wrocławskim kibicom, którzy najwyraźniej stwierdzili, że słaba dyspozycja ich ulubieńców musiała wynikać z przegrzania organizmu, wobec czego po meczu postanowili zdjąć z piłkarzy hamujący dopływ powietrza ciężar koszulek.

VIDEO: Mariusz Pawełek znów tworzy historię na naszych oczach
VIDEO:
Wielka promocja odzieżowa we Wrocławiu

Legia Warszawa 3-1 Górnik Zabrze
Legia to taki polski Robin Hood. Nie mamy problemów z tym, żeby zabrać punkty głównym konkurentom do tytułu, by za chwile rozdać je drużynom z okolicznych wiosek i miasteczek. Swoje dobre serce „Wojskowi” pokazali jeszcze przed przerwą, kiedy pozwolili Górnikowi zdobyć pierwszą bramkę od niemal trzech miesięcy. Honory domu czynił sam kapitan, bo Kuba Rzeźniczak absolutnie nie zamierzał przeszkadzać Sebastianowi Stebleckiemu w rozkoszowaniu się skierowaniem piłki do bramki. Na szczęście Adam Hlousek nie zdołał się jeszcze zaaklimatyzować w drużynie na tyle, by przystosować się do charytatywnych tradycji i jeszcze przed przerwą dał Legii wyrównanie. Wówczas legioniści najwyraźniej zrozumieli, że charytatywna wiosna wcale nie ma polegać na oddawaniu punktów rywalom, bo zespół zdecydowanie wziął się do pracy i nakrył Górnika czapką. Goście błądzili w ciemności (prawie tak jak niegdyś ich kibice, którzy – jak przypomniała im Żyleta – kopali metro w Warszawie), a Legia zdobywała kolejne bramki. Przewaga pozwoliła legionistom na odprężenie się, a nawet skupienie na innych rzeczach niż football. Michał Kucharczyk stwierdził, że sobotni wieczór to doskonałe miejsce na poćwiczenie nowych umiejętności sztuk walki. „Kuchy” bawił się bardzo dobrze, nieco gorszy nastrój miał za to Bartosz Kopacz, będący jego workiem treningowym. Mimo niezłego zwycięstwa internet wciąż jeszcze przypomina warszawskim kibicom blamaż ze środy. Swoją drogą fakt, że Termalica Bruk-Bet Nieciecza stanowi symbol potęgi tej ligi, mówi chyba wszystko o Ekstraklasie.

VIDEO: Kucharczyk stara się o nabór do Legia Fight Club

Lechia Gdańsk 5-1 Jagiellonia Białystok
Miło jest popatrzeć na młodą osobę, która ma swoje autorytety i stara się je naśladować. Mecz z Lechią na zawsze zostanie zapamiętany przez Bartłomieja Drągowskiego, który nareszcie wcielił w życie jakość gry podpatrzoną u Mariusza Pawełka. O ile gdańszczanie ze zdobyciem pierwszego gola poradzili sobie sami, o tyle przy trafieniu na 2-0 ogromną rolę odegrało czysto pawełkowe wybicie piłki przez bramkarza Jagiellonii. Trener Probierz zawsze powtarza zawodnikom, że mają być jednością, toteż do dyspozycji swojego kolegi w bramce dostosowali się białostoccy defensorzy i do przerwy gospodarze prowadzili trzema golami. „Biało-Zielonym” tak łatwo szło rozgrywanie piłki, że w ogóle zapomnieli o fakcie grania tego meczu z jakimś przeciwnikiem. Kiedy Fiodor Cernych zabrał futbolówkę ustawionemu pod własnym polem karnym Pawłowi Stolarskiemu i zdobył pierwszego gola dla Jagiellonii, wszyscy na stadionie w Gdańsku byli niesamowicie skonfundowani. Konieczne było więc powiększenie stopniałej przewagi, a wkrótce było to możliwe dzięki rzutowi karnemu. I tutaj dochodzimy do akcji kolejki. Drągowski najwyraźniej nie wyciągnął wniosków z lekcji na Łazienkowskiej, bo w rywalizacji z Lechią przekroczył jakiekolwiek dopuszczalne normy robienia z siebie idioty. Rzut karny dla gospodarzy, do piłki podszedł Krasić, a w tym czasie z trybun ktoś rzuca w bramkarza gości zapalniczkę. Rzucającego prawdopodobnie celności uczył sam Denis Thomalla, bo przedmiot wylądował dobrych kilka metrów od celu, jednak fala uderzeniowa musiała być naprawdę olbrzymia, bo Drągowski padł jak rażony piorunem. Tłumaczył się potem, że chciał zdekoncentrować strzelającego, ale jedynymi osobami, jakie jego popisy artystyczne mogły zdekoncentrować byli rodzice bramkarza, którzy zaczęli zastanawiać się, gdzie popełnili błąd wychowawczy. Na Krasicia takie popisy cyrkowe wielkiego wpływu najwyraźniej nie miały, bo Lechia jeszcze powiększyła swoje prowadzenie. Na 5-1 w 93 minucie strzelił Flavio Paixao, a Drągowskiemu zostało jedynie pogodzić się z wynikiem. Uświadomienie sobie prawdy następnego wersu robiącej furorę przyśpiewki, pewnie jeszcze zajmie mu trochę czasu.

VIDEO: Drągowski naśladuje Pawełka
VIDEO: Golkiper Jagiellonii ledwo uchodzi z życiem

Lech Poznań 2-1 Cracovia Kraków
Tak to bywa między przyjaciółmi, że za bardzo się nie kłócą, a jak mają skoczyć sobie do gardeł, to robią to na tyle szybko, że raz dwa i jest po krzyku. Cracovia wyszła na prowadzenie już w 7 minucie i tak się nim ucieszyła, że nie pomyślała o tym, jak to fajnie byłoby je utrzymać. Przewagą nad Lechem podniecała się aż dwie minuty, bo grający w obronie „Pasów” Jakub Wójcicki uznał, że dobrym pomysłem byłoby asystować i efektownym zagraniem tyłem głowy, wyłożył piłkę nadbiegającemu Jevticiovi. Potem rozpoczęło się wielkie strzelanie wszędzie, tylko nie w bramkę. Dobrzy znajomi nie chcieli zrobić sobie krzywdy, więc dla pewności nieustannie posyłali futbolówkę ponad poprzeczkę. Jako pierwszy z paktu o nieagresji wyłamał się Maciej Gajos, który na 3 minuty przed końcem ustalił wynik tego meczu. To jednak wcale nie zdobycie bramki będzie tutaj przedmiotem naszej analizy, a jedno z dośrodkowań pomocnika Lecha. Czasem po prostu jest tak, że losy meczu ważą się w ostatnich minutach, a twoja drużyna atakuje. Co zrobić, by niedokładnym podaniem nie narazić przypadkiem zespołu na kontrę? Maciej Gajos uczy i bawi.

VIDEO: Gajos wyznacza nowe trendy dośrodkowań

Pogoń Szczecin 2-3 Ruch Chorzów
Ruch w Szczecinie nie wygrał od 13 lat, sam ostatnio odniósł dwie porażki z rzędu, ale że Ekstraklasa jaka jest każdy widzi, to śmiało można było postawić na zespół z Chorzowa. Początkowo strzelali jednak wyłącznie „Portowcy”, a jak się domyślacie, umiejętność uderzania na bramkę może przerodzić się w gole. Tak było i tym razem – już w 4 minucie wrzutkę Gyurcso na trafienie zamienił Akahoshi. Koledze z zespołu niesamowicie pozazdrościł Adam Frączczak. Chociaż jest obrońcą, to dziewiątka na koszulce wyzwala w nim z pewnością dziki strzelecki instynkt, nad którym trudno mu zapanować. Swoich zapędów nie udało poskromił również tym razem, bo chęć zdobycia gola była silniejsza od racjonalnego zastanowienia się, do której bramki należy strzelać i defensor Pogoni w strzeleckim amoku wpakował piłkę do własnej bramki. Jeszcze przed przerwą znów trafił jednak Akahoshi i szczecinianie mogli być spokojni o swój byt. Poczuciem bezpieczeństwa nie zachwiał nawet rzut karny, jaki mieli goście, bo wykonujący go Stępiński zdecydował się sprawdzić wytrzymałość słupka. I kiedy wszystko miało się ku lepszemu, znów dała znać o sobie legenda Mariusza Pawełka. Tym razem to Jakub Słowik poczuł potrzebę naśladownictwa słynnego golkipera. Dostał wycofane podanie z linii pomocy i miał wystarczająco dużo czasu i możliwości, by pozbyć się piłki na 1001 sposobów. Wybrał jednak wariant 1002, ponieważ spróbował przedryblować Mariusza Stępińskiego. Jak się okazało nie była to najlepsza decyzja jaką podjął w życiu, bo nie dość, że sfaulował gracza Ruchu w swoim polu karnym, to jeszcze wyleciał z boiska. Pamiętamy, że w „Kilerach dwóch” Lipski początkowo chciał podzielić się z Siarą w stosunku „trzy sztabki pan Lipski, jedna pan Siara”, ale tutaj zadowolił się jedynie dwoma bramkami. Patryk Lipski najpierw zamienił na gola „jedenastkę”, a 5 minut przed końcem meczu zdobył zwycięskie trafienie. Co ciekawe, Lipski wychowywał się w Szczecinie i kibicował Pogoni. No cóż, jaki klub taki Lewandowski i Arruabarrena.

VIDEO: Słowik Pawełkiem Pogoni

Mem kolejki:



Wpis kolejki:

fot. Twitter

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.