fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Kopała Ekstraklasa - podsumowanie 27. kolejki

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

PSG zostało mistrzem Francji na 8 kolejek przed końcem sezonu, co jest oczywiście nudą i amatorszczyzną – prawdziwe legendy futbolu trzymają bowiem kibiców w napięciu do ostatniej minuty kończącej sezon kolejki. Ekstraklasa od zawsze spowita jest tajemnicą i rzeczy pewne po prostu w niej nie istnieją. Zapraszamy na zatem na kolejne podsumowanie 27. kolejki zmagań najciekawszej ligi na świecie.

Korona Kielce 2-2 Śląsk Wrocław
Spotkania 13 i 15 zespołu w lidze nie są raczej nigdy zbytnio porywającymi widowiskami, ale ten mecz nie bez podstaw zelektryzował publiczność w całej Polsce. Nastąpiła bowiem zmiana na ławce trenerskiej Śląska i mało rozpoznawalnego Romualda Szukiełowicza zastąpiła żywa legenda, niekwestionowany ulubieniec warszawskich trybun, Mariusz „Całe Życie Drugi” Rumak. Przeciwnik szpalerów ostro zabrał się do roboty i jeszcze przed meczem wyeliminował z gry największy atut rywali, sadzając na ławce Mariusza Pawełka. Posunięcie trenera owoce przyniosło już w 14 minucie. Nie od dzisiaj wiadomo, że Ekstraklasa to liga, w której stosuje się najnowocześniejsze rozwiązania taktyczne. Taki Lewandowski (który był przecież za słaby na Legię) może potrafi strzelić piętką, czy innymi nożycami, ale gola za pomocą murawy jeszcze nie zdobył. Udało się to natomiast Tomaszowi Hołocie, który niczym wytrawny fizyk obliczył wszelkie parametry lotu i uderzył piłkę prosto w kępkę trawy, co pozwoliło futbolówce diametralnie zmienić kąt padania i wlecieć do siatki obok zaskoczonego Dariusza Treli. Golkiper Korony – jak również cała Polska – zdziwili się jeszcze bardziej, kiedy Śląsk podwyższył na 2-0. Wówczas gospodarze przypomnieli sobie, że istnieją pewne granice brawury, a porażka ze Śląskiem Wrocław stanowiłaby ich zdecydowane przekroczenie. Airam Cabrera, który jeszcze do niedawna był jednym z bohaterów tego materiału, przeszedł na wiosnę tajemniczą przemianę i w niecały kwadrans załatwił „Scyzorykom” remis. Tak się z niego śmiałem, a tu proszę - 7 goli w 5 ostatnich meczach. Jeśli tak szydera stanowi tak cenną kurację, to chyba muszę zacząć sobie dworować z Nikolicia.

VIDEO: Hołota zdobywa bramkę murawą

Piast Gliwice 3-2 Podbeskidzie Bielsko-Biała
Zdobywanie bramek samemu w naszej lidze stało się passé. Każdy szanujący się ekstraklasowy futbolista wie, że wymagająca polska publiczność oczekuje od zawodników nowego wymiaru footballu. W pierwszym meczu kolejki bramkę zdobyto za pomocą murawy, więc zupełnie zrozumiały jest fakt, że piłkarze Piasta i Podbeskidzia nie chcieli być gorsi od swoich kolegów po fachu. Worek z bramkami rozpruł się już w 9 minucie, kiedy Kohei Kato zgodnie z nową modą kopnął piłkę prosto w obrońcę, by ta odbiła się od niego i wleciała do siatki. Wyszło rewelacyjnie i Podbeskidzie prowadziło 1-0. Nieco ponad 10 minut później doczekaliśmy się kolejnego dreszczyku emocji, kiedy do dogrania w pole karne wystartował Martin Nespor. Napastnik nie zdobył bramki od grudnia i podobno trener Podoliński surowo przykazał swoim podopiecznym, by taki stan rzeczy się nie zmienił. Słowa szkoleniowca pilnie zanotował Paweł Baranowski, bo obrońca gości stwierdził, że skoro po płaskim podaniu w szesnastkę bramka już musi paść, to lepiej samemu skierować futbolówkę do siatki i czubkiem buta zapewnił gospodarzom wyrównanie. Równie wysoki poziom defensywy prezentowali piłkarze Piasta, bo trzech obrońców urządziło sobie w polu karnym klub dyskusyjny, którego przedmiotem było rozważanie na temat tego, kto z nich powinien odebrać piłkę Jozefowi Piackowi. Nie doszli jednak do porozumienia, a zawodnik gości w końcu zniecierpliwił się na tyle, że po prostu kopnął ją do bramki, wybawiając „Piastunki” od konieczności podjęcia decyzji. Obrońca Podbeskidzia doskonale poradził sobie zatem w polu karnym rywali, ale tak dobrze nie szło mu już we własnej szesnastce, gdzie padł ofiarą nowej mody, bo po strzeleniu w niego piłka trafiła prosto pod nogi Barisicia, któremu głupio było spudłować z dwóch metrów. Każda z bramek nadawałaby się do podręcznika o nazwie „Ekstraklasa w pigułce”, więc arbiter chciał choć raz popatrzeć na normalnego gola i podyktował rzut karny. Jednak i on nie spełnił jego oczekiwań, gdyż nawet „jedenastkę” Vacek wykorzystał na raty. Zniesmaczony takim kaleczeniem footballu sędzia zakończył mecz, ale my wszyscy jak najbardziej doceniamy wysoką wartość kabaretową piątkowego spektaklu.

VIDEO: Karuzela śmiechu w Gliwicach

Jagiellonia Białystok 1-0 Górnik Łęczna
Piątek upłynął nam na fali zdobywania bramek za pomocą osób trzecich, sobota natomiast zaczęła się od jeszcze nowszej mody – piłkarze obydwu zespołów doszli do wniosku, że bramkę z pola karnego potrafi strzelić każdy idiota. Widać, że w naszej lidze mamy samych mądrych zawodników, bo nikt nawet nie pokusił się o uderzenie, gdy tylko znajdował się w obrębie szesnastki. Co innego poza nią – tam miał miejsce pokaz umiejętności, o jaki nigdy nie podejrzewałbym naszych wspaniałych futbolistów. Część z Was pewnie grała w Fifę 07. Była to gra magiczna, bo o niebo łatwiej było zdobyć gola z 35 metrów niż z 5. Oglądając spotkanie Jagiellonii i Górnika miałem wrażenie, że przeniosłem się do wirtualnej rzeczywistości sprzed dziesięciu lat. Stadion także był podobny (w końcu w odsłonie popularnej gry z 2007 roku na stadionach brakowało kibicowskich flag), więc z zapartym tchem śledziłem kolejne poczynania ligowych wirtuozów. Jedni i drudzy zacięcie uderzali na bramkę z coraz to większego dystansu, aż wreszcie graczom Górnika zabawa się znudziła i zadania podejmowali się tylko gracze Jagiellonii. W „siódemce” zawsze zdobywało się gola z dystansu, więc i tutaj pod koniec meczu Vassiljev zapewnił gościom 3 punkty. Tym razem Bartłomiej Drągowski nie miał problemów by pogodzić się z wynikiem.

VIDEO: Białystok areną FIFA 07

Cracovia 1-2 Legia Warszawa
Walka między obydwoma zespołami rozpoczęła się jeszcze przed meczem, bo grupa kibiców Cracovii postanowiła zmierzyć się z autobusem Legii. O dziwo ze starcia zwycięsko wyszli krakowiacy (choć podobno kilku z nich odniosło obrażenia), bo udało im się pomazać markerem lewą burtę autokaru. Zapewne wyrafinowanymi malunkami na klubowym środku lokomocji fani „Pasów” chcieli pobudzić swoich graczy do równie wyrafinowanej gry. Atmosfera przy Kałuży była bardzo gorąca, piłkarze uwijali się jak w ukropie, a robota dosłownie paliła im się w rękach, bo po 10 minutach było już 1-1. Guilherme popisał się znakomitym przyjęciem i świetnym rajdem zakończonym bramką, więc Igor Lewczuk kryciem Jendriska na radar, który najwyraźniej był zepsuty, dobitnie przypomniał nam, jaką ligę mamy nieprzyjemność oglądać. Komentatorzy tonęli w zachwytach nad tym, jak świetne widowisko zwiastuje tak mocny początek i rzeczywiście się w nich utopili, bo do 82 minuty jedni i drudzy bili głową w mur. Oczywiście znany playboy Arek Malarz postawił być jedynym facetem w Warszawie, który sam potrafi podnieść ciśnienie połowie kobiet w mieście, ponieważ przy kilku jego interwencjach można było zacząć żegnać się nogą. Na szczęście mamy Wielki Post i Igor Lewczuk postanowił odkupić swe winy z pierwszej połowy. Jego przejęcie i przytomne zagranie do Prijovicia doprowadziły Legię do prowadzenia, a kibiców Cracovii do białej gorączki. Wściekła była również grupa kibiców Polonii, która wspierała swoją krakowską zgodę. Chłopaki, wyluzujcie, już w sobotę macie przecież arcyważne spotkanie z Wartą Działoszyn.

VIDEO: Arkadiusz Casanova doprowadza połowę warszawianek do wrzenia

Ruch Chorzów 1-3 Lech Poznań
Widać, że Maciej Gajos nie zapomniał skąd przyszedł do Lecha Poznań, bo postanowił zaczerpnąć wzorce z postawy byłych kolegów z Jagiellonii Białystok i wynik meczu otworzył kapitalnym trafieniem z dystansu. Podjudziło to apetyty przyjezdnych, którzy naciskali gospodarzy. Wiadomo, jak poważne konsekwencje zdrowotne może mieć nadmiar stresu, co najlepiej widać na przykładzie Łukasza Surmy i Michała Koja. Piłkarze nie wytrzymali presji i doznali prawdziwego kryzysu tożsamości. Zapomnieli, że są przecież obrońcami, a przypominać im tego nie miał zamiaru Darko Jevtić, który beztrosko wpadł pomiędzy nich i nie niepokojony przez nikogo zdobył gola na 2-0. W końcu Mariusz Stępiński zauważył, że spotkanie gospodarzom zaczyna wymykać się z rąk i dał sygnał do ataku. Wpadł w pole karne, minął bramkarza przyjmując piłkę chyba każdą kończyną i tak był przejęty umieszczeniem jej w bramce, że dla pewności postanowił zmieścić w niej jeszcze siebie. Piłkarze Ruchu zdecydowali się postawić wszystko na jedną kartę i za pomocą najnowocześniejszej psychologii sportowej postanowili zasiać niepewność w szeregach rywala. Oznajmili zatem Jevticiowi, że gdyby nie kryzys tożsamości obrony, to Szwajcar bramki na pewno by nie zdobył. Jak każdy facet natychmiast dał się podpuścić i po sakramentalnym „potrzymaj mi piwo” uderzeniem z dystansu ustalił wynik spotkania na 1-3.

VIDEO: Nowatorska bramka Stępińskiego

Zagłębie Lubin 1-1 Pogoń Szczecin
Są takie mecze jak Cracovii z Legią, w którym „Wojskowi” oddali 2 celne strzały, co wystarczyło im do zwycięstwa 2-1. Od razu widać natomiast, że Zagłębie i Pogoń z wojskiem mają tyle wspólnego co Ekstraklasa z poważną piłką. Gdyby bowiem zawodnicy obydwu zespołów byli żołnierzami, to biorąc pod uwagę celność ich strzałów, pierwsza lepsza wojna zmiotłaby państwo polskie z powierzchni ziemi. Od momentu bramki Pogoni w pierwszych minutach, jedni i drudzy kopali jak szaleni – uderzali głowami, piętami, wolejami i przewrotkami, ale było to równie udane jak pomalowanie elewacji hotelu „Sobieski” na Placu Zawiszy. Zagłębie próbowało wszystkiego, aż wreszcie Łukasz Piątek przypomniał sobie, jak najlepiej było strzelić bramkę w poprzednich kolejkach i z 25 metrów huknął prosto w okienko. Po takim golu każdy uwierzyłby, że coś tu jest jeszcze do wygrania i piłkarze gospodarzy na bramkę Pogoni naciskali jeszcze mocniej. Apogeum była 93 minuta, kiedy „Miedziowi” dwukrotnie zmusili gości do wykopywania piłki z linii bramkowej. Za trzecim razem futbolówka do siatki wpadła, jednak sędzia dopatrzył się przewinienia, bramki nie uznał i zakończył mecz. Myślę, że opuszczając stadion miał większą eskortę niż sam prezydent.

VIDEO: Koniec imprezy, nie ma takiego strzelania

Górnik Zabrze 1-1 Lechia Gdańsk
Bardziej niż twierdzenie Górnika, że utrzyma się w lidze, przekonuje mnie Lech Wałęsa mówiący, że on sam tymi ręcoma obalił komunę. Drużyna gospodarzy chyba sama ma świadomość, że oprócz chleba, z tej mąki nie będzie także Ekstraklasy, bo z większymi polotem i finezją niż oni na boisko, każdy z nas rusza co poniedziałek do swoich zajęć. Lechia co chwila kolejnymi strzałami próbowała dać do zrozumienia Górnikowi, że w sumie to przydałyby się jej 3 punkty. Ten za bardzo nie protestował i w 55 minucie goście w końcu objęli prowadzenie. Wówczas Roman Gergel oznajmił, że nie ma więcej zamiaru kopać się po czołach z zawodnikami o tak wątpliwej renomie i pod pretekstem drugiej żółtej kartki, udał się do szatni. Nie wiem czy dobrze jechało się piłkarzom Lechii na stadion Górnika, ale z pewnością ich wjeżdżanie w pole karne gospodarzy było jeszcze przyjemniejsze. Grzegorz Kasprzik w bramce dwoił się i troił, by rezultat na tablicy wyników nie zrobił tego samego. Golkiper z Zabrza przez cały mecz próbował przekonać kolegów, że mimo wszystko warto strzelać na bramkę, a udało mu się to dopiero w 88 minucie. Wówczas gospodarze ulegli namowom kolegi i spróbowali kopnąć w światło bramki po raz pierwszy. Nie spodziewał się tego chyba nikt, a już na pewno nie goście, ale piłka wylądowała w bramce. Szał radości na trybunach przyćmiewa jedynie fakt, że punkt Górnikowi daje mniej więcej tyle, ile znajomość języka elfów z „Władcy Pierścieni” - fajne, ale do niczego się to nie przyda. Kilka osób zaczęło mi zwracać uwagę, że nie powinienem śmiać się w ten sposób z tak utytułowanego klubu. Macie rację, biję się w piersi, temu zespołowi po prostu trzeba pomóc. Jeśli ktoś uruchomi fundusz dla emigrantów z Ekstraklasy do I ligi, to jako pierwszy wpłacę pieniądze.

VIDEO: Pierwsza liga u bram Górnika

Termalica Bruk-Bet Nieciecza 2-4 Wisła Kraków
Tak to bywa w naszej lidze, że drużyna z 750-osobowej wioski może być faworytem w spotkaniu z 13-krotnym mistrzem Polski. Wisła zmieniła szkoleniowca na Dariusza Wdowczyka, który jeszcze nie tak dawno mówił, że nie wyobraża sobie utrzymania „Białej Gwiazdy”. Jak mogliśmy zaobserwować szybko zmienił zdanie, bo teraz jest święcie przekonany o tym, że pod Wawelem Ekstraklasa gościć będzie nie tylko przy Kałuży. Efekt nowej miotły efektem nowej miotły, ale przy tym wyniku kobiece wahania nastrojów to najbardziej przewidywalna rzecz na świecie. Wisła nie wygrała od początku listopada, Małecki nie strzelił gola od połowy sierpnia, więc w naszej ligowej rzeczywistości zupełnie zrozumiały jest fakt, że to właśnie on wyprowadził zespół z Krakowa na prowadzenie. Później worek z bramkami rozpruł się na dobre, raz jedni, raz drudzy trafiali do siatki, aż wreszcie piłkarze Wisły przytomnie wpadli na pomysł, że w piłce nożnej możliwe jest przecież także bronienie. Od tej pory Termalica nie mogła już wpadać w pole karne Wisły jak Norek do Krawczyków i „Słoniki” zaczęły drżeć o wynik. Drżały im również nogi, bo zamiast do pustej bramki, preferowali kopanie w słupki. Taktyka ta nie przyniosła im sukcesu i tym sposobem upadł kolejny symbol potęgi polskiej piłki.

VIDEO: Smuczyński wybiera słupek zamiast gola


Mem kolejki:

fot. Facebook

Wpis kolejki:

fot. Twitter

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.