Kibice Legii w Poznaniu - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Veni, vidi, vici

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Na wyprawy do stolicy Wielkopolski, w której rezyduje chyba najbardziej znienawidzony przez nas rywal „Wojskowych”, nikogo specjalnie namawiać nie trzeba. Spotkania Legii z Lechem od lat elektryzują bowiem kibiców obu drużyn, zwłaszcza poznaniaków, którzy na długo przed konfrontacjami z warszawiakami ustawicznie wyprzedają bilety. Gospodarze przyznali nam 2 tysiące wejściówek, wobec czego praktycznie każdy, kto chciał wesprzeć legionistów, miał taką możliwość.
Chętnych na wyjazd nie brakowało, zwłaszcza że wszyscy pragnęliśmy wreszcie obejrzeć zwycięstwo naszych zawodników na trudnym terenie.

Do grodu Przemysława udaliśmy się pociągiem specjalnym ze stacji Warszawa Zachodnia. Nasz środek transportu niestety zaliczył opóźnienie na samym wstępie, wobec czego z dworca ruszyliśmy dopiero o 13:45. Po trzyipółgodzinnej podróży dotarliśmy do wsi Palędzie, skąd specjalnie podstawionymi autobusami przewieziono nas w okolice stadionu. Wejście na obiekt „Kolejorza” odbywało się dość sprawnie, tak że wszyscy zdążyli znaleźć się na trybunach przed pierwszym gwizdkiem. Przed spotkaniem zarówno lechici, jak i my nie szczędziliśmy sobie wymownych, wzajemnych „pozdrowień”. Gdy nasi futboliści wyszli na murawę, zewsząd dało się słyszeć przenikliwe buczenie i gwizdy poznaniaków. Zareagowaliśmy na nie przekonującym hasłem „Kto wygra mecz?”, na które można było udzielić jedynej słusznej odpowiedzi: Legia! W szczelnie wypełnionym sektorze rozciągnęliśmy sektorówkę eLkę, na którą jeszcze za czasów „Naszej Legii” wszyscy wspólnie zbieraliśmy pieniądze. Przygotowaliśmy także liczne duże flagi na kijach. Gdy zaczęliśmy śpiewać „Mistrzem Polski jest Legia”, zajmowane przez nas trybuny momentalnie rozbłysły blaskiem dziesiątek rac, które fantastycznie dopełniały czerwono-biało-zielone flagi. Można śmiało powiedzieć, że to racowisko miało swój smaczek.



Fani Lecha z kolei przygotowali kilka okolicznościowych choreografii odnoszących się głównie do obchodów 94-lecia powstałego w 1922 roku klubu (choć bardziej wypadałoby obchodzić 10-lecie fuzji z Amiką Wronki). Na początek meczu zaprezentowali efektowną kartoniadę „Kolejorz”, która nawiązywała do jednej z najbardziej znanych flag Lecha. Na kolejną oprawę składały się: podwójny transparent „Wielkopolska to nasz dom. Kolejorz dumą, sercem i krwią” oraz postaci trzech kibiców, nad którymi znajdowały się herby miast. Całość dopełniały rząd czerwonych rac oraz pasowa, niebiesko-biała foliada. W drugiej połowie lechici zaprezentowali w swoim „Kotle” bardzo długo trwający pokaz stroboskopów, których zadymienie spowodowało kilkuminutową przerwę w grze, oraz sektorówkę z symbolami grup ultras Lecha - Ultras Lech 01 i e-Lech 02. Co jakiś czas w ich sektorach dawało się słyszeć wybuchy achtungów. Przedstawili także coś na kształt żywej flagi – stojący na wyższych poziomach kibice ubrali się w niebieskie koszulki, a ci znajdujący się najniżej przyodziali białe. Trzeba obiektywnie przyznać, że przygotowane przez nich prezentacje wyglądały naprawdę dobrze i solidnie.

Doping poznaniaków w pierwszej połowie był bardzo wyrazisty, zwarty, żywiołowy i donośny i przebijał się do naszego sektora mimo prowadzonego przez nas śpiewu; w drugiej jednak, zwłaszcza w jej końcowej części, znacząco osłabł, co najpewniej miało związek z utrzymującym się, dwubramkowym prowadzeniem „Wojskowych” i brakiem perspektyw na choćby minimalne, remisowe odrobienie strat. Warto dodać, że podczas samego meczu fani Lecha ograniczyli do minimum lżenie na Legię i koncentrowali się przede wszystkim na wspieraniu własnych futbolistów. Na duży plus zasługuje fakt wywieszenia przez lechitów „pouczającego” transparentu odnoszącego się do „Haniora”. Co ciekawe, kibice „Kolejorza” tak bardzo nie mogą pogodzić się z przejściem Kaspra Hämäläinena do Legii, że… przygotowali specjalnego męskiego dmuchanego „lala”, którego powiesili na czymś w rodzaju szubienicy. Czemu się jednak dziwić kibicom, skoro nawet niektórzy ludzie związani z klubem nazywali obecnego zawodnika „wojskowych” judaszem, a jeden ze sponsorów Lecha zaproponował kibicom… wymianę koszulek z jego nazwiskiem.



Wróćmy jednak do wydarzeń mających miejsce w naszym sektorze. Początkowo, przez krótki czas, mieliśmy problem z odpowiednim zsynchronizowaniem dopingu. Później jednak zgrywaliśmy się już wzorowo. Przez co najmniej dziesięć minut skupialiśmy się na wykonywaniu melodyjnej wersji naszego hitu wyjazdowego „Jesteśmy zawsze tam”, który wychodził nam świetnie i niezwykle donośnie, przez co brzmiał przyjemnie dla ucha i motywował wszystkich i każdego z osobna do dalszej, nieustannej wokalnie pracy. Motywowaliśmy naszych piłkarzy, by ci wytężyli siły, stanęli do walki z – wkrótce już byłym – mistrzem Polski i pozwolili nam się cieszyć z goli. „Jazda z k…, hej Legio jazda z k…” – krzyczeliśmy. O ile wydarzenia na murawie miały dość dynamiczny przebieg, o tyle z każdą kolejną minutą nasz doping nieco tracił na mocy. Na pewno nie wykorzystaliśmy całego potencjału głosowego, który w nas drzemał. A to, że możliwości mieliśmy, pokazał dobitnie ostatni kwadrans pierwszej połowy, kiedy przez ponad dziesięć minut śpiewaliśmy jak w transie utwór odświeżony podczas pucharowego spotkania z Zawiszą przy Łazienkowskiej. „Nie poddawaj się, ukochana ma! Nie poddawaj się, Legio Warszawa!”.
W prawdziwą ekstazę wpadliśmy kilka minut przed końcem pierwszych pierwszej połowy, kiedy nie kto inny jak Nemanja Nikolić wykorzystał błąd zawodników Lecha i świetnym strzałem pokonał golkipera rywali. Rzucaliśmy się sobie w ramiona i z jeszcze większym impetem śpiewaliśmy odświeżony niedawno utwór. W tym szaleństwie była metoda, bo parę chwil później mogliśmy się cieszyć z drugiej bramki dla legionistów. Ondrej Duda został sfaulowany w polu karnym, a fantastyczny „Niko” postawił przysłowiową kropkę nad i. Na zajmowanych przez nas trybunach ponownie eksplodowała trudna do opisania radość, która udzieliła nam się także w „pozdrowieniach” dla niebiesko-białych: „A my Lecha…” – niosło się bardzo głośno z naszego sektora. Na sam koniec zatańczyliśmy jeszcze legijnego walczyka i w dobrych nastrojach czekaliśmy na początek drugiej części spotkania.

Drugą połowę rozpoczęliśmy od hymnu Legii. W naszym repertuarze nie zabrakło takich utworów jak: „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina”, „W pociągu jest tłok”, „Ja kocham Legię, ooooo”, „Niepokonane miasto” czy „Od kołyski aż po grób”. Nie zapomnieliśmy także pozdrowić zaprzyjaźnionych z nami ekip. Mimo poprawnego wykonywania przyśpiewek, brakowało w nich odpowiedniego pazura. Wprawdzie bardzo chcieliśmy, żeby Lech nie był u nas słyszalny, ale w praktyce to postanowienie było niezwykle trudne w realizacji. Dopiero około 70. minuty, kiedy znowu wrzuciliśmy na ruszt hit ze spotkania z Zawiszą, który „wałkowaliśmy” ponad dziesięć minut, znacznie wzrosła ilość decybeli. W końcu atmosfera zrobiła się na tyle gorąca, że przez ładnych minut dopingowaliśmy bez koszulek, wykonując m.in. piosenkę śpiewaną tylko podczas wyjazdów czy „Dziś zgodnym rytmem”. Z ogromnym podekscytowaniem czekaliśmy na końcowy gwizdek Marciniaka, a ten z powodu wcześniejszej przerwy w grze nie nadchodził. W tzw. międzyczasie przypomnieliśmy lechitom całą „plejadę” utworów stworzonych specjalnie dla nich. Gdy spotkanie wreszcie dobiegło końca, a piłkarze zmierzali ku naszemu sektorowi, okrasiliśmy ich gromkimi brawami. W końcu wygrana w Poznaniu smakuje podwójnie dobrze. Zawodnicy odwzajemnili nasze brawa i odśpiewali z nami „Warszawę”. „Dziękujemy!” – głośno krzyczeliśmy w ich kierunku, a następnie ryknęliśmy „Mistrz, mistrz, Legia mistrz!”, by nie zapomnieli, o jaki cel wciąż walczą. Na zakończenie kibice Lecha usłyszeli od nas jeszcze jedną przyśpiewkę, którą zaprezentowaliśmy tydzień wcześniej ich zgodowiczom z Krakowa: „Tak to już bywa, że Legia z k… wygrywa”. Łukaszowi Trałce z kolei dobitnie wykrzyczeliśmy, co o nim sądzimy.

W naszym sektorze zawisło bardzo wiele flag, m.in. „Wielki CWKS”, „Prażanie”, „Old Fashion Man Club”, „Capital City”, „Kołobrzescy Legioniści”, „A melanż trwa…”, „Legia Fans”, „Szczecinek”, Deyna, „UZL”, „Tradycja Pokoleń”, „Zachodnia Koalicja”, czaszka, „Turyści”, „Miasto Stołeczne Warszawa”, „Semper Heroica”, „Warriors”, Legia Warszawa. Ponadto, gdy wygrywaliśmy, wywiesiliśmy okolicznościową flagę „Veni Vidi Vici”, a także zaprezentowaliśmy transparenty skierowane do naszych braci po szalu: „Skrzypek zdrowia” oraz „Pozdrowienia do więzienia – Kelner trzymaj się”.



W porównaniu z innymi obiektami – ze względu na usytuowanie trybuny dla przyjezdnych na uboczu, z dala od kibiców gospodarzy – czekaliśmy tylko pół godziny na wyjście ze stadionu. Szybko zapakowaliśmy się do podstawionych autobusów, którymi z powrotem przewieziono nas do podpoznańskiej wioski. Podróż powrotna pociągiem minęła nam błyskawicznie i w wyśmienitych nastrojach, ucieszeni zwycięstwem Legii i umocnieniem jej pozycji na fotelu lidera Ekstraklasy, zameldowaliśmy się w Warszawie o czwartej nad ranem.

Przed nami dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach związana z występami polskiej reprezentacji. Ponownie widzimy się już jednak 2 kwietnia – wówczas o 20:30 przy Łazienkowskiej rozegramy mecz z gdańską Lechią. Już teraz przypominamy o akcji "Na stulecie - pełny stadion!"

PS. W trakcie sobotniego meczu na trybunach doszło do tragicznego wydarzenia. Jeden z sympatyków Lecha zasłabł i niestety zmarł mimo przeprowadzonej resuscytacji. Rodzinie kibica składamy najszczersze kondolencje.

Frekwencja: 41567
Goście: ok. 2000
Flagi gości: 21

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.