Bartosz Bereszyński - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Będziemy jak taran - rozmowa z Bartoszem Bereszyńskim

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Dwa lat temu Bartosz Bereszyński został ulubieńcem kibiców Celtiku Glasgow. Zagrał tylko kilka minut w rewanżu, który Legia wygrała 2-0, ale, że był zawodnikiem nieuprawnionym do gry, to mistrzowie Polski zostali ukarani walkowerem i odpadli z eliminacji Ligi Mistrzów. Dziś historia zatoczyła koło - "Wojskowi" z Bereszyńskim w składzie wreszcie zrealizowali marzenia o Champions League. Przeczytajcie, co "Bereś" miał do powiedzenia o tym i o wielu innych sprawach.

Pamiętasz, co robiłeś 6 sierpnia 2014 r.?
Bartosz Bereszyński: Nie…

Wszedłeś na parę końcowych minut rewanżu z Celtikiem…
- Kontrowersyjna sprawa z moim udziałem, ale zupełnie bez mojego błędu. Nazwisko „Bereszyński” wszędzie się przewijało. Minęło jednak już sporo czasu, nawet zdążyłem wymazać to z pamięci. Mamy nową rzeczywistość. Inną, znacznie lepszą.

Historia zatoczyła koło. Wtedy było blisko, a dziś mamy upragnioną Ligę Mistrzów, a ty wciąż jesteś w Legii, a do tego znowu pojawiłeś się na boisku na końcówkę.
- Ostatnie pół roku miałem trudne. W ogóle nie grałem. Przyszedł Artur Jędrzejczyk i z miejsca otrzymał pewny plac w drużynie, bo wiadomo było, że szykuje się tutaj do Euro. Nie wyglądało więc to różowo. Nie wiedziałem, czy dalej będę grał w Legii. Podjąłem decyzję, że zostaję i jestem zadowolony. Wróciła rywalizacja z Łukaszem Broziem o miejsce w składzie. Chcę grać w I zespole, robię wszystko, by udowodnić, że na to zasługuję. Cieszę się więc, że mi się to udaje, a drużyna wywalczyła awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Radość pewnie jest tym większa, że trafiliście na fantastycznych przeciwników. Taka grupa to prezent na stulecie.
- Każdy chciałby być na naszym miejscu i zmierzyć się z Realem Madryt. Oglądałem losowanie i miałem w głowie Barcelonę i Arsenal. Ale tą wymarzoną była grupa z Realem, Borussią i Tottenhamem. W przypadku tych ostatnich dlatego, że w Lidze Mistrzów grają na Wembley, a ja bardzo chciałbym tam kiedyś wystąpić. Nie udało się, jest Sporting i też jest świetnie. Lizbona to piękne miasto, fajny stadion.

O dobre wyniki będzie jednak trudno.
- Wiadomo, że to będzie już najwyższy światowy poziom. Mamy dwie wielkie marki, a wierzymy, że między nami i Sportingiem rozegra się walka o 3. miejsce. Zmierzymy się z największymi gwiazdami. Uważam więc, że to niezwykle udane losowanie.

Skazywani jesteście na pożarcie, ale z drugiej strony wreszcie zagracie bez presji wyniki, z jaką spotykacie się na co dzień. Tym razem wy nic nie musicie.
- Pewnie, że łatwiej gra się bez presji. Przyjedzie Real i nikt nie powiedział, że będzie miał tutaj łatwo. Skoro przegrywali w lidze z Grenadą, a niedawno w Champions League z Łudogorcem, to czemu nam na wstępie odbierać szanse na dobry wynik? To nie są przecież roboty. Oczywiście trudno przed spotkaniem z Realem zakładać, że je wygramy, a jednak będziemy starać się to zrobić. Chcemy podjąć rywalizację, zobaczyć siebie samych na tle najlepszych piłkarzy świata, określić w jakim miejscu jesteśmy. Takie starcie, to również ogromne doświadczenie, które na pewno zaprocentuje. Słyszałem już wprawdzie, że po meczach z nami Cristiano Ronaldo zapewni sobie koronę króla strzelców, ale my nie zamierzamy się poddawać. Będziemy gryźć trawę i zobaczymy, co przyniesie mecz. Podejrzewam przy tym, że Realowi rzadko zdarza się grać w takiej atmosferze i dopingu, jaki jest przy Łazienkowskiej.

Powiedz szczerze: nie boicie się ich?
- Gdyby ktoś zobaczył jak wczoraj cieszyłem się po wylosowaniu naszej grupy, to by zrozumiał, że nie ma mowy o strachu. Skoro już trafiliśmy do Ligi Mistrzów, to powinniśmy grać z najlepszym drużynami. A przecież najlepszy jest teraz Real! Transmisję naszego meczu obejrzą ludzie na całym świecie, zaś starcie np. z Benficą interesowałoby już niemal wyłącznie fanów obu klubów.

Zdajecie sobie sprawę, że po tym awansie przeszliście do historii polskiej piłki?
- Gdy przychodziłem do Warszawy, to zdobyliśmy tytuł po 7 latach oczekiwania. Potem dołożyliśmy jeszcze dwa i trzy Puchary Polski. Rzadko zdarza się w naszym kraju, by w tak krótkim okresie jeden klub tyle wygrał. Jednocześnie oczekiwania wzrosły. Klub i kibice marzyli o Lidze Mistrzów. My też bardzo chcieliśmy awansować. Po 20 latach przerwy Polska znów ma swojego reprezentanta i rzeczywiście można mówić o historycznym awansie. Każdy z nas, który dołożył cegiełkę do tego awansu, zapisał się już na łamach historii.

fot. Mishka / Legionisci.com

Jak twoje zdrowie? Trenujesz już z pełnymi obciążeniami.
- Przed meczem z Dundalk trenowałem dużo indywidualnie, miałem zajęcia z piłkami, aż wreszcie odbyłem dwa treningi z zespołem. W rewanżu usiadłem więc na ławce, a boiskowa konieczność sprawiła, że pojawiłem się na placu gry. Na samym meczu czułem się już dobrze. Nie miałem też żadnych obaw psychicznych. Okolice pachwiny, podbrzusze to bardzo wrażliwe miejsca i przy ich urazach trudno od razu wyrzucić z głowy taki podświadomy lęk. Z dnia na dzień jednak zapominałem o tym i jestem do dyspozycji trenera.

Dużo już czasu straciłeś przez kontuzje. Wyhamowały bardzo twój rozwój.
- Urazy bardzo mnie wyhamowały. Tym bardziej, że wychodziłem z jednego, a wpadałem w drugi. Co gorsza, nie brały się one z moich zaniedbań, a z sytuacji boiskowych. Złamana noga, złamany nos. Można powiedzieć, że miałem takie rwane półtora roku. A jeszcze doszła ta sytuacja z Celtikiem, gdzie jednak też psychicznie było to dla mnie obciążenie, choć wiedziałem, że nie zawiniłem.

Zdaje się, że wspomniana Benfica też się przyczyniła do tego, że nie jesteś na poziomie, na jakim sam spodziewałeś się być.
- Rok 2013 był dla mnie szalony. Przejście z Lecha do Legii, potem fajna runda, mistrzostwo, puchar, powołanie do reprezentacji, wreszcie propozycja z Lizbony. Strasznie dużo się działo wówczas w mojej głowie…

… a byłeś jeszcze bardzo młody.
- I miałem za sobą 20 lat życia w domu z rodzicami. Nagle przeprowadziłem się do Warszawy i musiałem zacząć radzić sobie sam. Było o krok od przenosin do wielkiego klubu. Wszystko toczyło się bardzo szybko i nie ukrywam, że odbiło się to na mnie oraz mojej dyspozycji. Teraz na szczęście mogę polecieć do Lizbony i przypomnieć się grając tam fajny mecz przeciwko Sportingowi.

fot. Mishka / Legionisci.com

Prezes w rozmowie z nami porównywał cię do Jędrzejczyka i widać było, że bardzo w ciebie wierzy. Opowiadał, że jesteś w stanie wejść na znacznie wyższy poziom. Czego ci brakuje, by zrobić ten oczekiwany krok do przodu?
- Stabilizacji, przez którą rozumiem regularną grę. Kolejne mecze, zwłaszcza te zwycięskie, dodają pewności, pozwalają przekonać samego siebie, że się potrafi. Głowa u piłkarza jest najważniejsza. Jak jest czysta, czuje się poparcie trenera, kolegów, władz klubu, to znacznie łatwiej udowodnić swoją przydatność dla drużyny. Stać mnie, by zrealizować oczekiwania prezesa, jak i swoje. Wierzę, że dzięki meczom w Lidze Mistrzów nastąpi to bardzo szybko. Wciąż jestem jeszcze młody jak na obrońcę, ale też ciągle uczę się tej pozycji. Gram na niej od 3,5 roku, a wcześniej zawsze grywałem w ataku. Przez pobyt w Warszawie bardzo poprawiłem grę obronną, co jest podstawą do występów na mojej pozycji. W grze ofensywnej wciąż sobie nieźle radzę, mam to we krwi.

No dobrze, ale jak na razie to masz więcej trofeów niż goli i asyst.
- Obrońca odpowiada za defensywę, za to jestem rozliczany, jednak mam też odcisnąć swoje piętno w ataku. Czasami tego w liczbach nie widać, ale obrońca może mieć ogromny wpływ na zdobycie przez drużynę bramki: odebrać piłkę, zagrać dobrze do kolegi, który podaniem obsłuży napastnika. Niemniej, zgadzam się, że taki defensor jak ja powinien mieć kilka, czy kilkanaście asyst w sezonie. Powinienem poprawić te liczby. Pracuję nad tym już od dłuższego czasu i wierzę, że jeśli zdrowie dopisze, to progres przyjdzie również w tym zakresie.

Wracając do trofeów: masz 4 tytuły mistrzowskie, 3 puchary. Zaraz się okaże, że przegonisz Kubę Rzeźniczaka.
- Moim małym celem było przegonienie ojca (śmiech). Ojciec trzy razy wygrywał ligę, ja już mam cztery triumfy – jeden z Lechem i trzy z Legią. Muszę więc mierzyć wyżej. „Rzeźnik” ma tyle samo tytułów co ja, ale więcej pucharów. No, jest to do zrobienia (śmiech).

Nie boisz się, że „Jędza” wróci i pokrzyżuje twoje plany?
- Gdy wiosną wrócił Artur zacisnąłem zęby i trenowałem ciężko, bo wiedziałem, że muszę być gotowy do gry. W tym sezonie wszystko idzie w dobrą stronę, w wielu meczach pokazywałem potencjał, który mam i zaczynam w końcu wykorzystywać. „Jędza” jest świetnym piłkarzem i świetnym człowiekiem, ale nie bałbym się podjąć z nim rywalizacji. Byle byłaby na zdrowych zasadach i każdy miał równe szanse pokazać, na co go stać.

Na stulecie klubu zdobywacie wszystko: mistrzostwo, puchar i wchodzicie do Ligi Mistrzów. Nastroje nie są jednak obecnie dobre. Zespół gra bardzo słabo. Ciężko was oglądać, a atmosfera jest bardzo gęsta. Nie owijając w bawełnę: kibice są wściekli, obserwatorzy nie zostawiają na was suchej nitki.
- Zdajemy sobie sprawę z tego, w jakim stylu awansowaliśmy. Wiemy, że graliśmy źle, ale jednak awansowaliśmy. Byliśmy bardzo skuteczni, wykorzystaliśmy swoje szanse. Mamy jednak świadomość tego, ile punktów straciliśmy w Ekstraklasie i zamierzamy szybko odrobić dystans do czołówki. Chcemy zmazać plamę, jaką daliśmy w lidze. Jestem przekonany, że awans do fazy grupowej bardzo nam w tym pomoże. Jesteśmy pozytywnie naładowani, zeszła z nas presja. Nabraliśmy pewności siebie. Odpalimy tak, że będziemy taranować każdego rywala na naszej drodze!

Myślisz, że to kwestia pewności siebie?
- Psychika jest najważniejsza. Gdy ktoś wychodzi na boisko i obawia się, że mu nie wyjdzie, to tak będzie. Jesteśmy bardzo dobrze przygotowani, czujemy się mocni…

No to czemu do tej pory tej pewności siebie wam brakowało?
- Nie wychodzą nam początki meczów. Z Arką zaczęliśmy przecież dobrze, stworzyliśmy kilka sytuacji, a po chwili straciliśmy gola, potem drugiego i już było ciężko się podnieść. Brakuje nam skuteczności, konsekwencji w defensywie. Potrzebujemy meczu, w który dobrze wejdziemy - szybko strzelimy gola, czy dwa i wówczas pokażemy swoją siłę.

Z tego co mówisz można przyjąć, że wierzycie trenerowi i obraną przez niego drogę.
- Latem byliśmy jakby w przebudowie. Przygotowania zaczęliśmy w bardzo okrojonym składzie. Połowa podstawowych zawodników wyjechała na Euro 2016, a wielu obecnie ważnych postaci doszło już po starcie sezonu. Pazdan, Jodłowiec, Nikolić grali na mistrzostwach i nie przepracowali okresu przygotowawczego. Moulin, Langil i Vadis występują teraz w pierwszym składzie, stanowią ważne ogniwa zespołu, a przecież niedawno dopiero przyszli. Wciąż się poznajemy.

fot. Woytek / Legionisci.com

A nie jest dla was problemem gra w nowym ustawieniu 1-4-1-2-2-1? Patrząc z góry wygląda to tak, jak byście nie wiedzieli co macie robić na boisku albo wiedzieli i nie potrafili tego wykonać.
- Doskonale wiemy, co mamy robić. Ćwiczymy to przecież prawie od trzech miesięcy. Jak już jednak mówiłem wcześniej, wiele zależy od okoliczności meczowych. Gdybyśmy wykorzystali na początku jedną z sytuacji, które stworzyliśmy sobie w spotkaniu z Arką, to jestem pewien, że byśmy je wygrali i nie mówiłoby się teraz, że Legia grała słabo. Pokazaliśmy przy tym już kilka razy, że potrafimy realizować założenia taktyczne naszego szkoleniowca.

Jak więc byś zdefiniował sposób, w jaki ma grać Legia Hasiego? Obecnie chyba wszystkim ciężko to określić.
- Od początku wiedzieliśmy mniej więcej, jakie oczekiwania wobec nas będzie miał trener Hasi. Prowadził Anderlecht, a wiadomo, że oni grają futbol ofensywny, rozmachem. Myślę, że tutaj też mamy zawodników, którzy tak potrafią, do tego właśnie tacy zostali sprowadzeni do drużyny. Mamy duży potencjał, co widać już na treningach. Czasem aż przyjemnie popatrzeć, jak zawiązujemy akcje. Musimy to teraz przełożyć na mecze.

Czyli co? Powrót na właściwe tory zaczynamy już w Chorzowie?
- Mamy potężne możliwości w środku pola, świetnych napastników i skrzydłowych. Zobaczycie, że już za chwilę będziemy demolować ligę. Jesteśmy bardzo zdeterminowani. Nas też to bardzo irytuje, że przegrywamy. My naprawdę mocno to odczuwamy. Wierzcie, że nie spływa to po nas. Co to, to nie. W szczególności nie jest łatwo wejść do szatni po przegranej na Łazienkowskiej… Mam jednak silne przekonanie, że wygramy z Ruchem i to przekonująco.

Rozmawiał: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.