fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Realem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Po wyjątkowym meczu i historycznym wyniku pozwolę sobie na osobisty wstęp. Po meczu nie wiedziałem co powiedzieć. Podparłem ścianę i stałem. Zbierałem myśli, moje tętno się wyrównywało. Legia zremisowała 3-3 z najbardziej monumentalnym klubem świata, mimo, że po pół godzinie przegrywała 0-2. To było coś nierealnie pięknego.

1. Tak się tworzy historię. Miała być stypa, zaduszki i bolesne zderzenie z rzeczywistością pustego stadionu, na którym goście odbędą strzelecką sesję treningową. Co więcej, po dwóch kwadransach na to się zanosiło. Atmosfera była przygnębiająca, a „Królewscy” wyszli na prowadzenie zanim wielu widzów zdążyło zasiąść przed telewizorami. Legioniści nie zamierzali jednak położyć uszu po sobie. Stanęli nie tylko przeciwko przygnębieniu, ale przede wszystkim uznali, że jak ktoś się wypina do lania, to trzeba lać. A przy okazji pokazać się piłkarskiemu światu z jak najlepszej strony. No i pokazali. Znów się nie przestraszyli madryckich matadorów futbolu, ale tym razem już nie przypominali rozjuszonego byka. „Wojskowi” grali już mądrzej, nie zostawiali tyle miejsca przeciwnikom, nie konstruowali frontalnych ataków. Ba, role się odwróciły. To Legia przejęła szpadę z muletą i boleśnie kłuła chaotycznie szarżującego byka z Bernabeu. Mówi się, że za kilkanaście lat będziemy wymieniać skład mistrzów Polski z tego spotkania, jako ten, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii. Ale ja mam nadzieję, że oni dopiero zaczynają pisać swoją kartę.

2. To co dla nas jest sufitem dla nich jest podłogą. Sam awans do Ligi Mistrzów, to największy sukces naszego klubu od wielu lat. Tymczasem dla Realu to od zawsze codzienność, w której może m. in. sprawdzać nowe warianty gry. Inny pułap. W środę jednak legioniści nie zamierzali zostać na tej podłodze. Co i rusz podskakiwali do sufitu, podpierali się wzajemnie, włazili po ścianach. Aż wreszcie udało się zahaczyć o żyrandol. I do końca meczu nie dali się z niego zepchnąć. Coraz rzadziej w sporcie zdarzają się niespodzianki, przez pieniądze i rozwarstwienie w poziomie często ucieka jego piękno. Remis Realu z Legią, to jak porażka Bolta w sprincie albo olimpijskie srebro reprezentacji USA w koszykówce. Niby niemożliwe, ale przecież to tylko sport. W tym przypadku: „football, bloody hell”.

3. Więcej niż trener. Z 7 lat temu na łamach tygodnika „Idziemy” opublikowałem artykuł o Jacku Magierze pod takim właśnie tytułem. Naprawdę trudno mi powiedzieć, jakim jest trenerem, bo przecież nie znam się na tym. Wiem zaś na pewno jakim jest człowiekiem. Jest pracowity, uczciwy, sprawiedliwy, skromny, a jednocześnie pewny siebie. Posiada rozległą wiedzę zawodową, a przy tym popiera ją latami doświadczenia w roli piłkarza i szkoleniowca. W ten sposób buduje autorytet, jakim się cieszy. Po Hasim piłkarze i sztab Legii nie potrzebowali cudotwórcy. Potrzebowali gościa, który będzie z nimi rozmawiał, wysłucha, rozpracuje rywala, na spokojnie pokaże im jak mają grać, wytłumaczy, będzie wymagał, ale równocześnie będzie fair. Przecież to dobrzy zawodnicy, trzeba było z nich wydobyć to, co mają najlepszego. Przed meczami z Realem Magiera przekonał ich, że mają się nimi cieszyć. Wycisnąć jak najwięcej dla siebie, pokazać umiejętności całemu światu, mieć o czym opowiadać nawet za wiele lat. Przy tym wyciągnął wnioski po spotkaniu w Madrycie. Legia nie popełniała już tylu prostych błędów, miała pomysł na grę i potrafiła go realizować. Co więcej, nie odeszła od niego mimo niekorzystnego rezultatu. Cierpliwie robiła swoje. Niwelowała różnicę poziomów sposobem - trener wiedział, że jego gracze reagują wolniej od rywali, że potrzebują więcej czasu na rozegranie. Nakazał więc grę na 1-2 kontakty. Zadziałało. Magiera nie bał się też posadzić na ławce słabego ostatnio reprezentanta Polski Jodłowca i wystawić niedoświadczonego w międzynarodowych rozgrywkach Kopczyńskiego. Już na początku pracy w Warszawie osiągnął historyczny rezultat. Oby to był przyczynek do dalszych sukcesów.

4. Crazy gang. Kiedyś tak określano zespół AFC Wimbledon. Jego zawodnicy to była banda boiskowych i knajpianych rzezimieszków, ale przy tym doskonale zintegrowanych, tworzących prawdziwą drużynę, „Szalony gang”. Legioniści oczywiście to przy nich wzór profesjonalistów, a i z integracją nie było najlepiej, ale widać już, że tworzy się w zespole dobra atmosfera. Wspólne śpiewy i celebrowanie wygranych to jedynie wycinek tego co wiemy. Pozytywne fluidy widać również na boisku, gdzie zawodnicy mocno się wspierają, a w razie czego całą drużyną skaczą rywalom do oczu. Pamiętam obrazek sprzed 3 lat. Graliśmy chyba w Trabzonie albo Rzymie. Jodłowiec miał jakąś scysję z rywalem i od razu obskoczyło go kilku jego kolegów. „Jodle” nie pomógł nikt. Wygląda na to, że dziś taka sytuacja w Legii byłaby nie do pomyślenia. Ogromna w tym zasługa trenerów. Przede wszystkim Aleksandara Vukovicia, który przekłada na zespół swój pomysł na budowanie klimatu podlewając go gęsto sosem z bałkańskim temperamentem i jest ojcem chrzestnym gangu, w którym zagraniczniaki ryczą polskie piosenki, „Kuchy” szaleje z wózkiem, a „Rado” bębni z impetem po szafkach. Ale i Jacka Magiery, który pozwolił „Aco” być sobą. Magiera wiedział, że drużynie potrzeba ognia, którego sam może nie być w stanie im dać. No i ten ogień widać, gdy z furią broniliśmy się w wydawałoby się beznadziejnych sytuacjach przed atakami Realu, a nasi zawodnicy rzucali się desperacko pod nogi rywalom i gdy ruszali większą ilością zawodników do ataku. Jeden pracował na drugiego, a trzeci zasuwał, by czwarty miał większą możliwość rozegrania piłki. Nie było zespołu i jest. Brawo DRUŻYNA!

5. Problemy Realu, to … problemy Realu. Jasnym i oczywistym jest, że Real Madryt grający na żyle z Legią nie dałby nam szans na korzystny rezultat. Sufit. Podłoga. Jasne jak słońce. Dla wielu, w tym również ludzi zawodowo zajmujących się sportem, jednak nie na tyle, by tego koniecznie nie podkreślić. Madrytczycy zlekceważyli Legię, nie dali z siebie wszystkiego… Typowo polskie blablanie. Nas nie obchodzą problemy Realu. Jeśli Zidane chciał testować nowe ustawienie, to albo jest ono złe, albo piłkarze źle realizowali jego założenia, bo przecież tylko zremisowali ze znacznie słabszym mistrzem Polski. Nie świadczy to też dobrze o trenerze, który nie potrafił odpowiednio zmotywować swych podopiecznych. Motywacja, szacunek do rywala, zaangażowanie to też elementy gry w piłkę nożną. Składają się na pełen obraz siły i możliwości zespołu w danym meczu. To już kłopot Realu. Legia ze sferą mentalną nie miała w obu starciach z nimi żadnego problemu. Swoją drogą, to dziwne, że nikt nie ujmuje Górnikowi Łęczna, czy Arce, że wygrali z Legią, bo ta ich zlekceważyła i niepoważnie podeszła do starć z tymi rywalami.

6. Futbol to gra błędów. Legia ich nie uniknęła, o czym szczególnie boleśnie przekonaliśmy się przy trafieniach nr 2 i 3 dla Realu. W obu przypadkach zawiódł Moulin, a w pierwszym również można mieć pretensje do Odjidji-Ofoe, a pewnie i ktoś czepiłby się Radovicia. Paradoksalnie więc zawiedli strzelcy bramek. Żeby jednak w pełni oddać słuszność tezy tego punktu, to Real też popełniał szereg błędów. Kovacić, który wyrównał na 3-3, najpierw bez problemów przepuścił Vadisa i ten zdobył bramkę kontaktową, a potem razem z Balem i Kroosem byli spóźnieni do Radovicia. Natomiast Niemiec przy trzecim golu zostawił całkowicie odkrytą strefę przed polem karnym, co skwapliwie wykorzystał Moulin. Futbol… Wiadomo co…

7. Czterej pancerni. Bereszyński, Rzeźniczak, Pazdan, Hlousek. Każdy z nich zasłużył na ogromne brawa. Grający na Cristiano „Bereś” nie dał mu strzelić żadnego gola w dwumeczu i niech to wystarczy za komentarz (choć wczoraj też kilkukrotnie zachwycił wspaniałymi rajdami na skrzydle). Rzeźniczak… W obu spotkaniach właściwie bezbłędny. Po prostu bezbłędny. Jest mi bardzo głupio, że przestałem w niego wierzyć po meczu w Szczecinie. Kuba, przepraszam! Znów jesteś wielki, chylę czoła. Pazdan… Ktoś w trakcie meczu powiedział, że włączył mu się tryb Euro 2016. Moim zdaniem był jeszcze lepszy. Król własnego pola karnego. Parafrazując klasyka, znów zrobił Cristiano dziecko, ale i nie tylko jemu, bo Bale, Morata i Benzema też sobie przy nim za bardzo nie pograli. Hlousek dał to co miał najlepszego – siłę, wytrzymałość, waleczność, ale i chłodną głowę. Wszyscy walczyli jak lwy, wypluwali wątroby, by powstrzymać „Galacticos”. I choć stracili 3 gole, to spisali się na medal. Prawdziwy pancerniacy.

8. Kop dla „Kopy”. Nie ukrywam, że gdy zobaczyłem nazwisko Michała w wyjściowym składzie, to byłem bardzo zaskoczony. Ale też szybko przeanalizowałem na chłodno: „Jodła” potrzebuje odpoczynku, nie gra dobrze, a zespół potrzebuje kogoś, kto będzie walczył w środku pola, który da z siebie wszystko. Magiera wie, jak ważne są starcia z Realem dla „Kopy”. Dlatego też pozwolił mu zagrać w Madrycie, podbudował go, a teraz dał szansę od 1. minuty. I się nie zawiódł. Michał nie ma po tym spotkaniu statystyk, które robiłyby wrażenie, ale jednak często po prostu wystarczyło, że był w swojej strefie, że swoją obecnością odcinał rywalom możliwość rozegrania akcji. Kopczyński nie jest wybitnym piłkarzem, pewnie nigdy nie przeskoczy pewnego poziomu, ale zawsze traktowany był życzliwie, bo to wychowanek i bardzo inteligentny, sympatyczny facet. W Madrycie i Warszawie zaś pokazał, że jest zawodnikiem na miarę Legii Warszawa. Wielki, pozytywny kop. Oby Michał jeszcze się bardziej rozwinął.

9. Trzy bramki zza pola karnego. Konia z rzędem temu, kto wyszpera w annałach mecz, w którym Legia strzeliła trzy gole zza „szesnastki”. A skoro o statystykach mowa, to warto zauważyć, że Radović dogonił Leszka Pisza w klasyfikacji strzelców bramek dla „Wojskowych” w Lidze Mistrzów. Ponadto, wszystkie trafienia w tym sezonie w Champions League zanotowali gracze, którzy zostali sprowadzeni latem do zespołu. Równocześnie wciąż to Jerzy Podbrożny pozostaje ostatnim Polakiem, który strzelił dla Legii w LM. Natomiast remis z Realem był pierwszym Jacka Magiery w roli trenera Legii, a równocześnie w historii starć polskich klubów z tym zespołem.

10. Z życia mix zony. Piłkarze Realu w ogóle nie chcieli rozmawiać z pismakami. Nie to, że z nami. Nawet z hiszpańskimi. Niektórzy tylko łaskawie stanęli przed kamerami. Reszta nawet nie przystanęła. Hiszpanie w końcu się wkurzyli i wymogli na rzeczniku prasowym, by ktoś z nimi porozmawiał. Karnie więc sprowadzono Bale`a. Natomiast na końcu ogonka stała grupka polskich dziwaków, którzy nie chcieli rozmawiać z piłkarzami Realu. Chcieli sobie z nimi robić zdjęcia.

11. Nie zmarnujcie tego. Każdy mecz w Lidze Mistrzów to dla Legii wspaniała nauka. Co ważne, taka, z której, jak widać potrafimy wyciągać wnioski. Remis z Realem Madryt 3-3 i to w niesamowitych okolicznościach jest ogromnym zastrzykiem pozytywnej energii. Nie można tego nie wykorzystać. Przy takim paliwie możemy jeszcze dojechać do mety rozgrywek ligowych na pierwszym miejscu, a kto wie? Może i uda się z tej grupy wyjść? Nie jest to już nierealne.

12. Legio, dziękuję! Jesteście wspaniali.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.