Michał Kucharczyk po meczu z Lechem - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Trzeci mecz ligowy z Lechem w tym sezonie, trzecie zwycięstwo. Bilans bramek 6-2. Liczby oczywiście nie mówią wszystkiego, bo choćby podczas spotkania w Poznaniu gospodarze byli równorzędnym rywalem mistrzów Polski, ale mimo to wystarczająco wiele, by wiedzieć, która drużyna jest lepsza. W środę Legia wyraźnie udowodniła swoją wyższość i pewnie ograła siódmą drużynę zeszłego sezonu 2-0.

1. Tego było wszystkim trzeba. Chcieliśmy, by Legia wygrała zdecydowanie. By pokazała Lechowi, że nie tylko jest w lepszej formie, ale i w ogóle jest dużo silniejszym zespołem. W poprzednich spotkaniach wynik długo wisiał na włosku, Lech się ryglował, Legia bała w pełni zaryzykować. Tym razem jednak „Wojskowi” dali przykład manifestacji swej siły. Siły, która powinna doprowadzić ją do obrony tytułu. Lechowi zaś ten mecz też się może przydać i dać impuls do zmian. Władze tego klubu powinny zrozumieć, że z tymi zawodnikami nie są w stanie skutecznie rywalizować z Legią, przynajmniej dopóki ona dysponuje tak dobrymi i doświadczonymi piłkarzami. To była więc dla nich dobra lekcja. Pytanie, czy wyciągną z niej wnioski i odrobią pracę domową? Patrząc na sposób, w jaki dotychczas zarządzali Lechem trudno w to uwierzyć.

2. Wstępna nawałnica. Legia nie zamierzała czekać na to, co zrobi rywal. Od początku meczu ruszyła do frontalnego natarcia, spychając lechitów do defensywy. W pierwszym kwadransie „Wojskowi” mieli przynajmniej trzy bardzo dobre sytuacje strzeleckie, z czego jedną wykorzystali. Potem zaś na spokojnie kontrolowali spotkanie, wykorzystując umiejętność gry wynikiem. Oczywiście, gol na 1-0 bardzo pomógł gospodarzom, ustawił im spotkanie i pozwolił na spokój w prowadzeniu akcji. Ale warto podkreślić, że nie wziął się on z przypadku, tylko był efektem wyraźnej przewagi, jaką legioniści wypracowali sobie w pierwszych minutach.

3. Modelowo. Mecz z poznaniakami przebiegł jakby zgodnie z wzorcowym scenariuszem – szybko strzelamy gola, kontrolujemy grę, dajemy pograć przeciwnikowi i kontrujemy na 2-0. Trzeba przy tym zaznaczyć, że mistrzowie Polski właściwie jednak nie pozwolili Lechowi dojść do słowa. Nawet wówczas, gdy goście wydawali się przejmować inicjatywę w środku pola, trudno było oprzeć się wrażeniu, że dzieje się to niejako za zgodą legionistów, którzy akurat postanowili złapać oddech. Kiedy zaś chcieli, to podkręcali tempo i stwarzali sobie kolejne okazje. No i w końcu jedną wykorzystali.

4. Jak maluch z TIR-em. Legia stłamsiła wychwalanego do niedawna Lecha, pokazała im miejsce w szeregu. Symbolem tego spotkania ponownie była rywalizacja Kownackiego z duetem Dąbrowski – Pazdan. To, podobnie jak podczas starcia w Poznaniu, było jak zderzenie malucha z TIR-em, a właściwie z dwoma. Tak też wyglądał cały mecz. Legia była szybsza, silniejsza, znaczniej lepiej zorganizowana i nieporównywalnie bardziej zdeterminowana. Co symptomatyczne, goście, w najprawdopodobniej kluczowym spotkaniu sezonu, oddali jedno celne uderzenie. I to właściwie mówi wszystko o przewadze ekipy Magiery.

5. Wszystko zgodnie z planem. Pora podzielić się z Wami małą tajemnicą – Legia po meczu z Bruk-Betem, a przed Lechem właściwie nie trenowała. W poniedziałek lekka siłownia dla grających w niedzielę, we wtorek trening dla niegrających. Wyniki badań pozwoliły wrzucić na luz, a jednocześnie zespół do spotkania z poznaniakami musiał się przygotowywać taktycznie dużo wcześniej. I przygotował się doskonale. Legia już na początku zaskoczyła rywali długimi podaniami za linię obrony, a jedno takie zagranie przyniosło efekt w postaci gola. Pomysł Magiery na rundę wiosenną był prosty – przygotowujemy się zimą na cały rok, mamy świadomość, że będziemy wyglądać gorzej wiosną, ale szczyt formy mamy osiągnąć w fazie mistrzowskiej. No i osiągnęli. Oby już tak do końca ligi.

6. Znów bez straty gola. Legioniści po raz trzeci z rzędu nie stracili bramki. W tym czasie zdobyli ich aż 10. Pamiętamy, że spośród 31 straconych goli w Ekstraklasie, aż 20 padło po stałych fragmentach gry (za kadencji Magiery 12 z 19). W spotkaniu z Lechem nasi zawodnicy przy stałych fragmentach bronili się jednak świetnie, wygrywali praktycznie wszystkie „główki”, ani razu nie dali się zaskoczyć.

7. Król Warszawy i cisi bohaterowie. Vadis Odjidja-Ofoe. Król. Po prostu król. Bez niego nie bylibyśmy liderem. Z Lechem ponownie zagrał wyśmienicie, a do tego strzelił piękną bramkę. Belg ma za sobą niezłe 4 dni – 2 asysty w niedzielę i bramka w środę. Co pokaże w Białymstoku? Warto jednak pamiętać, że Ofoe nie gra sam. Świetnie spisał się też Tomasz Jodłowiec, który, można to już śmiało powiedzieć, wrócił do formy sprzed roku. „Jodła” nie tylko zanotował wspaniałą asystę przy golu na 2-0, ale i przez całe spotkanie razem z Moulinem rządził w środku pola. Wspaniale rozbijał akcje przeciwników, a przy tym podłączał się do ataków. Bardzo szkoda, że nie trafił do siatki w końcówce I połowy. Zasłużył. Drugim z cichych bohaterów był zaś Maciej Dąbrowski. W obronie bezbłędny, a jeśli dodamy do tego niemal wzorcowe wyprowadzenie piłki i cudowną asystę po kilkudziesięciometrowym podaniu, to wyłoni się obraz zawodnika klasy reprezentacyjnej.

8. Joker. Legia promowała spotkanie z Lechem Hamalainenem w roli jokera. Okazało się, że trener Magiera w rękawie ma takich kilku. Tym razem wystrzelił, i to dosłownie, wracający po kontuzji Michał Kucharczyk, który ustalił wynik spotkania. I dokonał tego po spektakularnym przerzuceniu piłki nad bramkarzem. Inna sprawa, że mając przed sobą pustą bramkę nieomal się spektakularnie przewrócił. Ot, cały „Kuchy”. Bez wątpienia jednak – king!

9. Zagotowany „Rado”. Miroslav Radović nie jest zadowolony ze swojej formy. „Rado” ma problemy z kolanem, nie gra tak, jak potrafi i jak oczekują tego kibice i on sam. Wciąż jest jednak bardzo ważną postacią zespołu, wiodącą na boisku i w szatni. Niestety, tak jak jeszcze niedawno Odjidja-Ofoe, tak teraz Radović zbyt często przegrywa z negatywnymi emocjami, którym pozwala na ujście. A to symuluje, a to faulowany „oddaje” wierzgając nogami, a to przydarza mu się niebezpieczny atak na przeciwnika. W środę znów go poniosło i dwukrotnie przyłożył rywalom łokciem. Za pierwszym razem obejrzał żółtą kartkę, za drugim mu się upiekło, choć wcale nie musiało. Warto byłoby obniżyć temperaturę emocji naszego kapitana, tym bardziej, że Legia swoją wyższość udowadnia wynikami, a nie rozdawaniem kuksańców.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.