220 kibiców Legii w Tyraspolu - fot. Piotr Kucza / FotoPyK
REKLAMA

Relacja z trybun: Popękane felgi i godziny na granicy. Naddniestrzańska wyprawa fanatyków ze stolicy

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

"Pojadę na fazę grupową" - tak z pewnością wielu kibiców tłumaczyło sobie odpuszczenie wyjazdowego meczu Legii w Tyraspolu. Nie pierwszy raz zresztą okazało się, że nie ma co zbyt daleko wybiegać w przyszłość - na wyjazdy trzeba jeździć, kiedy tylko jest możliwość. W tym roku mieliśmy możliwość wzięcia udziału w trzech eskapadach - przez Wyspy Alandzkie, azjatyckie stepy, po samozwańczą republikę Naddniestrza.

Niestety na kolejną możliwość podróżowania za Legią po Europie musimy poczekać przynajmniej do czerwca przyszłego roku i to tylko w przypadku jeżeli nasze gwiazdy zdołają wywalczyć miejsce w europucharach. Patrząc na aktualne zaangażowanie zawodników, a także sytuację kadrową, niestety pewności mieć nie można.



Sheriff Tiraspol (Mołdawia) - znajdowało się na karteczce wylosowanej przez "włochatego" z UEFA. Tymczasem Tyraspol z Mołdawią ma niewiele wspólnego i leży w samozwańczej republice Naddniestrza, gdzie wjeżdża się (również z Mołdawii) przez granicę. Ten nieformalny kraj ma swoją walutę oraz bardzo bliskie związki ze Związkiem Radzieckim. O tym na własne oczy przekonało się 220 fanów Legii, którzy wybrali się na wyjazd by wspierać klub.



Sposobów docierania do celu było naprawdę wiele. Najłatwiejsze rozwiązanie, czyli bezpośrednie loty Warszawa - Kiszyniów - Warszawa były jednocześnie opcją najdroższą (ok. 1000 zł). Oczywiście nie brakowało chętnych na takie rozwiązanie. Były także loty przez Kijów, czy Berlin. Jak zwykle nie mogło zabraknąć ekipy, która w drogę ruszyła samochodami i busami, obierając różne trasy przejazdu. Szlaki wyjazdowy wiodłe przez Ukrainę (1100 km, ok. 16 godzin jazdy + postoje na granicach) lub przez Słowację, Węgry i Rumunię (1400 km i ok. 22h jazdy). Byli także tacy, którzy podróżowali pociągami i rejsowymi busikami. Ostatnia konfiguracja była najbardziej czasochłonna, ale jednocześnie najtańsza. Za niewiele ponad 200 złotych można było pokonać trasę w obie strony, a więc dla chcącego nic trudnego.



Oczywiście, co było do przewidzenia, największą niewiadomą były granice. Na nich legioniści spędzili co najmniej kilka godzin. Ze strat doliczyć należy także rozwalone felgi, poprzebijane opony - dla tych, którzy mieli okazję podróżować przez Ukrainę choćby do Botoszanów, nie była to żadna niespodzianka. Stąd też wiele osób wybrała drogę dłuższą, górzystą, ale na której kilkumetrowe dziury zdarzały się sporadycznie.



Pierwsze osoby docierały do Mołdawii lub Naddniestrza we wtorek. Ci, którzy chcieli zostać na terenie Naddniestrza aż do meczu, musieli codziennie meldować się na komendzie - bez tego można przebywać na terenie tego kraju tylko 24 godziny. Taki wymysł kraju, którego waluta (rubel naddniestrzański) nie jest nigdzie indziej respektowana i zapewne wielu z nas dzisiaj może posłużyć do rozpalenia grilla. Podobnie jest ze ślubami - te zawarte w Tyraspolu, nie są respektowane przez żaden inny kraj. Na wschód nie jechaliśmy jednak żenić się, tylko by wspierać nasz klub i godnie reprezentować najpiękniejsze barwy na świecie.



Bez względu na rodzaj podróży, każdy z nas w czwartek 6 godzin przed meczem stawił się na wyznaczonym wcześniej miejscu w Kiszyniowie, by wspólnie dotrzeć na stadion Sheriffa. Ostatecznie w drogę liczącą ponad 70 kilometrów, ruszyliśmy około godziny 16 czasu lokalnego, czyli cztery godziny przed pierwszym gwizdkiem. Można powiedzieć, że trasa przebiegała niezwykle sprawnie. Kawalkada naszych busów miała zapewniony bezproblemowy przejazd przez granicę, bez konieczności wypełniania jakichkolwiek dokumentów. Wystarczyło jedynie okazać z daleka paszport i można było jechać dalej. Co prawda gorzej byłoby, gdyby komuś przyszło wracać do Kiszyniowa bez całej grupy - ze względu na brak kwitka wjazdowego, można byłoby mieć niemałe problemy.



Od granicy jechała obok nas naddniestrzańska psiarnia zapakowana w starą ładę. Ogon mieliśmy na bardzo krótkim odcinku, bowiem zaraz po przekroczeniu granicy, dotarliśmy pod kompleks Sheriffa, gdzie znajduje się m.in. wybudowana za kilka baniek euro hala, w której zespół trenuje zimą, a także boiska treningowe i naprawdę niczego sobie stadion, szczególnie biorąc pod uwagę 130-tysięczną miejscowość. Tu miała miejsce wymiana zakupionych w Warszawie voucherów na docelowe bilety - zrobione z jeszcze cieńszego papieru niż paragon fiskalny. Następnie trzeba było ustawić się w kolejce do punktów kontroli osobistej. Te znajdowały się za firankami w barwach Lecha. Ochrona dokładnie sprawdzała każdego delikwenta, nakazując zdejmowanie butów, a także zabierając tak niebezpieczne przedmioty jak monety. Jak widać biorą garściami nie tylko od ruskich, ale również Rumunów.



Kiedy pojawiliśmy się na trybunach, stadion był jeszcze pusty. Do naszej dyspozycji był catering, w którym można było zakupić napoje (w tym 0,5-procentowe piwo), ale niestety z jedzeniem było zdecydowanie gorzej. No chyba, że ktoś chciał najeść się chipsami, bo żadnej innej strawy miejscowi dla nas nie przygotowali. Płatności przyjmowane były we wszystkich walutach (euro, dolary, leje mołdawskie i ruble naddniestrzańskie), ale reszta wydawana jak popadnie - niestety również w lokalnej, nigdzie indziej niewymienialnej walucie.



Na naszym sektorze wywieszone zostały trzy flagi - "Legia Fans", reprezentacyjna "Legia" oraz czaszka. Doping prowadziliśmy bez bębna, co niestety miało nie najlepszy wpływ na jego głośność i koordynację. Nieźle było szczególnie na początku, kiedy daliśmy o sobie znać okrzykami "Jesteśmy zawsze tam...", zanim jeszcze uformowany został młyn "Szeryfów". Ci zajęli miejsca po przekątnej, za drugą bramką i wywiesili dwie flagi jeszcze zanim ktokolwiek z ich ekipy pojawił się na trybunie. Później zebrali się w około 150-200 osób. W trakcie meczu kilka razy ryknęli naprawdę głośno, z bębnem dudniącym niezwykle głośno. Nie wiedzieć czemu, takich właśnie mocniejszych momentów mieli nie więcej niż 4-5.



Od samego początku każdy z nas zdawał sobie powagę sytuacji - tylko wygrana Legii, bądź remis 2-2 i wyższy dawał nam awans do fazy grupowej. Po ostatnich latach pełnych gier naszego klubu w Lidze Europy i Lidze Mistrzów, nikt nie wyobrażał sobie innego rozwiązania. Doping naszej 220-osobowej grupy miewał momenty naprawdę niezłe, ale były też takie, kiedy trudno było wykrzesać ze wszystkich obecnych maksymalne zaangażowanie.



W grze piłkarzy Legii brakowało tego, co widać było od pierwszej do ostatniej minuty rewanżowego meczu z Astaną - pełnego zaangażowania. Wtedy pomimo niekorzystnego wyniku (tylko 1-0), czuliśmy że każdy dał z siebie wszystko. W Tyraspolu zaangażowania niestety nie było, o czym być może nie wszyscy wiedzą, bowiem transmisja meczu (tylko internetowa) nie była śledzona przez wszystkich zainteresowanych. Z poziomu trybun szczególnie w końcówce meczu dało się zauważyć większe zainteresowanie poczynaniami na boisku - chyba każdy powoli wyczuwał, że to ostatnie nasze minuty w europucharach. I niestety stało się to faktem. Końcowy wynik bolał niesamowicie, szczególnie że w ostatnich latach przyzwyczailiśmy się już do fazy grupowej. Piłkarze, którzy ze spuszczonymi głowami podeszli pod nasz sektor, chyba sami czekali na rozmowę wychowawczą. Usłyszeli jedynie pojedyncze personalne uwagi, po czym prowadzący doping "Szczęściarz" pokazał, by lepiej udali się do szatni.

Niezwykle wkur...ni, kilkanaście minut po końcowym gwizdku mogliśmy udać się do naszych busów, którymi szybko i sprawnie ruszyliśmy w stronę Kiszyniowa, gdzie dotarliśmy przed północą. Tylko niektóre fury i busy ruszyły w drogę powrotną do Polski bezpośrednio po meczu. Pozostali wracali w piątek rano, zaś inni wracają dopiero w sobotę wieczorem. Wszak już w niedzielę kolejny mecz Legii, tym razem w lidze.

Niestety w piątkowe popołudnie nikomu nie chciało się śledzić kolejnego losowania europucharów. Zanim dotarliśmy do domów, dotarła do nas informacja, że UEFA nałożyła na Legię karę za pierwszy mecz z Sheriffem - zamkniętą Żyletę na kolejny mecz europucharów. Ten jednak będzie miał miejsce najwcześniej za rok. Nie pozostaje nam nic innego jak wspierać Legię w lidze oraz Pucharze Polski, byśmy za rok wrócili na należne nam miejsce z przytupem.

Frekwencja: 7500
Kibiców gości: 220
Flagi gości: 3

Autor: Bodziach

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.