fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Jagiellonią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia przegrała 0-2 z Jagiellonią po zawstydzającej grze. Podopieczni Romeo Jozaka nie tylko bowiem zagrali słabo, ale też, zwłaszcza w pierwszej fazie spotkania, brutalnie i w efekcie już po kwadransie Antolić został wykluczony po czerwonej kartce. Gra w osłabieniu nie jest jednak żadnym wytłumaczeniem bowiem wicemistrzowie Polski całkowicie zdominowali nasz zespół, który na ich tle był bezradny.

1. Klęska. Wynik 0-2 jest dalece mylący. Tak naprawdę Jagiellonia bowiem rozniosła Legię i te dwie bramki to najniższy wymiar kary. Jagiellończycy oddali na Łazienkowskiej 23 strzały, z czego 11 w światło bramki (Legia - 6/1). Jej zawodnicy byli nieuchwytni dla legionistów, grali szybko, z polotem i planem. Nawet gdy obie drużyny grały w pełnych składach, to już goście zyskali przewagę. Legia miała swoje szanse jedynie na samym początku. Potem dała się zepchnąć na swoją połowę. Mistrzowie Polski nie radzili sobie z oskrzydlającymi atakami dynamicznych białostocczan, ich ruchliwością i szybkimi wymianami podań. Goście właściwie co chwilę zagrażali bramce Malarza, ale byli nieporadni podczas finalizowania ataków. To była pełna dominacja i pozostaje tylko pogratulować trenerowi Mamrotowi i jego graczom.

2. Bałagan. Jak wiadomo Jagiellonia nie dysponuje nadzwyczaj dobrymi piłkarzami. Zaryzykowałbym nawet tezę, że w większości to przeciętni gracze nawet jak na ekstraklasowe warunki. Trenerzy potrafili jednak zrobić z nich wyróżniający się, ale nade wszystko poukładany zespół. Od początku meczu wiedzieli jak zrealizować nakreślony im przez szkoleniowca plan wygrania w Warszawie. A w Legii? Całkowity bałagan. Pomysł na grę z pewnością jakiś był, ale zabrakło realizacji. Czyli można wnioskować, że był zły, choć oczywiście można tłumaczyć, że grę „Wojskowych” zdeterminowało wykluczenie Antolicia. Niemniej już po czerwonej kartce dla Chorwata drużyna wyglądała jakby nie wiedziała, jak ma reagować na boisku: cofnąć się i próbować kontrataków, czy starać się utrzymać się przy piłce albo podjąć próby przeniesienia ciężaru gry na połowę gości. Wygląda na to, że Romeo Jozak przez dłuższy czas nie mógł się zdecydować jaki wariant przyjąć. Trener nie pomógł swojej drużynie, choć próbował. W końcówce meczu nawet całkowicie zmienił ustawienie i linię obrony. W pewnych momentach wyglądało to dość desperacko, gdy Remy przejmował piłkę i próbował samodzielnie przepchać się z nią do przodu. Pomysły Chorwata niczego dobrego nie przyniosły, a nawet zaszkodziły, bo straciliśmy drugą bramkę. Strasznie wyglądały też ilość wolnej przestrzeni, którą legioniści, również w środku pola, zostawiali rywalom. Szczególnie wyraźnie było to widać między strefami pomocy i obrony.

3. Ociężałość. Legioniści byli ociężali. Zawsze odrobinę wolniejsi, zawsze ciut spóźnieni i jakby gorzej antycypujący. Najgorsze jednak, że tych niedostatków nie potrafili zniwelować ustawieniem. Brakowało asekuracji. Szybko też skończyła się wiara, że można wygrać. Po czerwonej kartce dla Antolicia legioniści sprawiali wrażenie pogodzonych z losem. I chyba o to można mieć do nich największe pretensje.

4. Przemotywowani? Rzadko się w Legii zdarza, by tak ostro zaczęła mecz. Prawda jest bowiem taka, że po kwadransie powinniśmy grać już w 9. Najpierw bowiem Vesović wysoko podniesioną nogą przy wślizgu wjechał w Guilherme, a następnie Antolić brutalną nakładką zaatakował Frankowskiego. W obu przypadkach sędzia pokazał tylko żółte kartki, z tym że w drugim przypadku swą decyzję naprawił po konsultacji VAR. Czy obu panom z Bałkanów po prostu w mózgach zrobiły się zwarcia? Wydaje mi się, że nie. Pomysł podostrzenia gry na początku, rozstawienia gości po kątach mógł wziąć się z szatni, choć trudno powiedzieć, czy od sztabu, czy był inicjatywą samych zawodników. W każdym razie był… bardzo dobry. Problem jednak w tym, że nasi gracze zdecydowanie przesadzili, a i rywali w ogóle nie wystraszyli, bo ci cały czas grali swoje. Co więcej, po czerwonej kartce Chorwata, reszta drużyny już obawiała się ostrej gry, a tylko walką, zadziornością mogła jeszcze coś w tym meczu zdziałać.

5. Bez lidera. Legia wpadła w zakupowy szał. Pozyskuje kolejnych piłkarzy, ale jak nie było lidera, gościa, który w trudnym momencie weźmie na siebie grę do przodu, jak robił to Odjidja-Ofoe, tak nie widać, by miał się pojawić. Opieranie wszelkich nadziei w 34-letnim Radoviciu, który w dodatku wciąż nie jest w pełni sił jest oczywiście uzasadnione, bo to znakomity piłkarz. Mecze jednak udowadniają, że na tę chwilę nie jest gotowy fizycznie. Eduardo też gra jakby na zaciągniętym hamulcu. Kolejne spotkania pokazują, że nic nie zostało z jego największego atutu – dynamiki i ciężko uwierzyć, że 35-latek pociągnie zespół. Hamalainen zaś po prostu nie ma mentalnych predyspozycji do tego. Spotkanie z Jagiellonią obnażyło smutną prawdę, że w trudnych momentach nie ma nikogo, kto na boisku przynajmniej postarał się wziąć odpowiedzialność za grę i postawę zespołu.

6. Wina Malarza? Bramkarz ma parszywy fach. Może bronić fantastycznie przez cały mecz, być prawdziwym super bohaterem, by jedną interwencją położyć cień na całym dorobku. Gdy bowiem popełnia błąd, to z reguły nie ma już komu go naprawić. Malarz spisywał się świetnie. To w dużej mierze dzięki niemu niemal do końca I połowy utrzymywaliśmy bezbramkowy remis. Potem jednak zrobił coś zwyczajnie głupiego – w polu karnym wjechał wślizgiem w napastnika, który nie miałby szans strzelić gola z ostrego kąta przy linii końcowej boiska. Faul. Karny. Gol. Malarza winiłbym jednak najmniej. On pomylił się raz, a jego koledzy robili to notorycznie i gdyby nie nasz Arek, to porażka byłaby dużo wyższa.

7. Grajcie na Pazdana! Parafrazując pamiętny okrzyk widza z Bielska-Białej, każdy zespół grający przeciwko Legii powinien ustawiać swe ataki na strefę reprezentanta Polski, bo ten jest „cienki”. Oczywiście to duże uproszczenie tematu, ale faktem jest, że Pazdan popełnia dużo błędów. Tak było w Lubinie i Krakowie, tak też było we wtorek. Co więcej, wyglądało to tak, jakby trener nakazał atakować przez strefę MP, co oczywiście okazało się słuszną koncepcją. Co się dzieje z Pazdanem? Na pewno coś niedobrego w głowie, jak to często u niego. Pojawiły się też głosy o problemach pozaboiskowych. Jedno jest pewne, w takiej formie pan Michał nie powinien nie tylko jechać na mundial, ale i grać w podstawowym składzie Legii.

8. Zamazywanie rzeczywistości. Od lat na stadionowym telebimie podawana jest frekwencja. Sensem tego działania jest wskazanie ile osób jest obecnych na stadionie. Ostatnio jednak wygląda na to, że władze klubu zdecydowały się upiększyć rzeczywistość i na stadionie zaczęto podawać informacje o sprzedanych biletach. Tak więc we wtorek na telebimach pojawiła się nic nie wnosząca informacja, że Legia sprzedała 20500 biletów (na meczu ze Śląskiem była mowa o "uprawnionych do obejrzenia"). Na trybunach obecnych było zaś 12939 widzów. Co władze klubu chcą w ten sposób osiągnąć, udowodnić? Pokazać, że mamy wielu kibiców? No mamy, wszyscy to wiedzą. Może powinni więc też za każdym razem podawać liczbę wyrobionych kart kibica? Po co to zamieszanie i wprowadzanie w błąd? Nic z tego nie rozumiem.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.