Łukasz Stasiak - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Łukasz Stasiak: Legia daje emocje

Fumen, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Łukasz Stasiak rok temu pojawił się przy Łazienkowskiej w roli spikera. Jednak jego rola ewoluowała. O minionych dwunastu miesiącach, o trudach codziennej pracy, o emocjach jakie daje Legia Warszawa, a także innych sprawach związanych ze sportem i muzyką porozmawialiśmy ze "Stasiakiem". Zapraszamy do lektury.

W połowie kwietnia minął rok od chwili, kiedy pierwszy raz złapałeś za mikrofon w roli spikera na stadionie Legii. Jak wrażenia?
Łukasz Stasiak: Ogólnie? Super! Wydaje mi się, że jest jeszcze spore pole do popisu, jeśli chodzi o tę funkcję. Szczególnie, że ta rola w przypadku naszego klubu silnie wiąże się z emocjami. Często jesteśmy pod baczną lupą obserwatorów i delegatów PZPN. To z kolei ma przełożenie na oceny, które otrzymujemy. Niemniej jednak jest jeszcze sporo do zrobienia, aby wypracować swój styl. Samo spikerowanie jest bardzo zamknięte w określonych ramach, bo taka osoba jest częścią służby informacyjnej. Aczkolwiek na Legii jest możliwość do działania, aby się wyróżniać, żeby zapaść kibicom w pamięć.

W jaki sposób?
- Chodzi o to, żeby się uwolnić od pewnych schematów, które są narzucone. Być może już od nowego sezonu. Nie zawsze jest czas, aby na spokojnie przepracować pewne elementy. Niemniej jednak chęci są. Pewnym utrudnieniem jest fakt, że nie zawsze jesteśmy razem z "Jurasem" na meczu. Czasami spotkania przy Łazienkowskiej kolidują z moimi terminami koncertowymi, a czasami to Łukasz ma gale KSW i jest nieobecny. To też jest pewna przeszkoda w utrzymaniu pewnej ciągłości, ale robimy wszystko, żeby dostosować kalendarz do terminów meczów i zawsze być na Łazienkowskiej. Staramy się, żeby to był priorytet. W absolutnie awaryjnych sytuacjach, jak na meczu z Zagłębiem Lubin, na "ławce rezerwowych" spikerów potrzebna jest trzecia osoba.

Analizując Twój miniony rok w Legii, można dojść do wniosku, że wszystko co najlepsze, przeżyłeś na początku swej pracy.
- Oj tak. Było zaczęte z górnego "C". Zdobyliśmy mistrzostwo Polski, a dla mnie ogromnym przeżyciem było odliczanie do podniesienia trofeum przez naszych zawodników. Następnego dnia docierały do mnie głosy, że byłem słyszany na Saskiej Kępie. To była wielka rzecz. Szczególnie, że później miałem przyjemność podróżowania autokarem razem z drużyną. Jednocześnie było to rzucenie mnie na głębokie wody.

Jednak nie spodziewałeś się, że na dłużej zagrzejesz na stanowisku.
- Pamiętam, że jak spotkałem się z Jarkiem Jankowskim celem omówienia mojej roli, myślałem, że będę góra dwa mecze. To było jeszcze przed ogłoszeniem szczegółowego terminarza rundy mistrzowskiej. A zaznaczę, że już wówczas miałem napięty kalendarz związany z koncertowaniem. I tu był pewien kłopot. Jednak gdy stało się jasne gdzie, kto z kim gra, okazało się, że dosłownie wszystkie terminy mi pasują. Pomyślałem wtedy: "Co za akcja! To się chyba uda. Nieźle!". A później już się potoczyło, było mistrzostwo, które ciężko przebić pod względem emocji, wrażeń. I teraz, jak już jestem dłużej w Legii, jak już poznałem funkcjonowanie klubu, poznałem zawodników, ma to również dla mnie aspekt rozwojowy.

Emocje związane z mistrzostwem bez wątpienia ciężko było przebić. Można rzec "nuda, nic się nie dzieje proszę Pana".
- Być może wdarła się pewna rutyna, ale taki jest charakter tej pracy i to należy zrozumieć. O ile przed meczem można coś "powariować", o tyle już w trakcie meczu trzeba się mocno pilnować. Nie możemy w pewien sposób zareagować i nie wyskoczyć poza ramy określone przez prawo, bo delegat PZPN czuwa. Niemniej jednak nie działo się nic strasznego. Teraz wyzwaniem dla nas jest... VAR. Nawet przedstawiciele PZPN nie zawsze są w stanie nas w tym wesprzeć. Następuje przerwa, ludzie są skonsternowani, my z jednej strony informujemy, że jest weryfikacja, ale to też zależy - bywa różnie. Raz arbiter podbiega do linii bocznej i wówczas jest jasne - wyświetlamy planszę i informujemy publiczność. Jednak są też momenty, kiedy sędzia tylko konsultuje się przez słuchawkę. W takim momencie nie wiemy do końca jak powinniśmy reagować - mówić cokolwiek, wyświetlać? Pytaliśmy o to delegata, ale on stwierdził, że... sam nie wie. Także na takie chwile musimy być bardziej przygotowani.

Mówisz o pewnej rutynie podczas meczów, a przecież i w aspektach czysto piłkarskich nie było kolorowo. Szybko odpadaliśmy z europejskich pucharów, zwolniony został trener Jacek Magiera...
- Moje serce było za Jackiem Magierą. Miałem wielką nadzieję, że będzie to trener na wiele, wiele lat. Zatem jak gruchnęła wiadomość, że został zwolniony, to pojawił się smutek. Jednak to nie były moje decyzje. Gdybym był prezesem, to pewnie nie wykonałbym takiego ruchu, bo działałbym przez pryzmat emocji, ale nie mam przeglądu całej sytuacji i wszystkich danych. W klubie pracuje sztab ludzi odpowiedzialnych za to, a ja jestem za mały, żeby cokolwiek i komukolwiek sugerować. Inna rzecz, że Jacek Magiera jest świetnym gościem. Trochę na zasadzie, że myślisz, że chciałbyś mieć takiego przyjaciela, wujka, dla niektórych może nawet i ojca. Super człowiek.

Jak przychodził Jacek Magiera do klubu, wówczas pisałeś SMS do rzeczniczki prasowej Izy Kruk z obawami "czy sobie poradzi?". Jak na Łazienkowską przychodził Romeo Jozak, to też wysyłałeś wiadomości do znajomych?
- Postać Romeo Jozaka nic mi nie mówiła. Jednak jak poczytałem, zgłębiłem temat, to patrząc przez pryzmat strategii klubu wydawało mi się, że to może się udać. Zresztą pewnie podobnie myślał prezes. Jak się uda, to będzie świetna decyzja z korzyścią dla wszystkich. Ostatnie decyzje pokazały, że to się nie sprawdziło, ale w końcówce sezonu to my mamy największe szansę na tytuł.

My, jako kibice patrzymy na futbol przez pryzmat emocji. Ty będąc jeszcze bliżej klubu, kuluarów, rozmów na korytarzach, pewnie masz nieco inny pogląd na pewne sprawy.
- Aż tak to nie, bez przesady. Nie przesiaduję u prezesa w gabinecie, ani tym bardziej w szatni. To miejsca magiczne, ale to nie są źródła mojej wiedzy. Osobiście wyznaję życiową zasadę, że "Kim ja jestem, aby ci mówić, że to jest zła decyzja?". Skoro ją podejmujesz, to najwidoczniej masz wystarczająco dużo danych. Owszem, mam swoje opinie i dopiero po czasie okazuje się czy miałem racje czy nie. Niemniej w klubie są osoby, które mają kluczowy głos i daleki jestem od ocen. W Polsce jest taka tendencja, że jesteśmy ekspertami od wszystkiego. Czy to się tyczy sfery muzycznej, sportowej czy jakiejkolwiek innej. Przykład. Ktoś wydaje płytę, a inni zaczynają to podważać, sugerować, że album powinien być inny. Od razu zapala się lampka. "Chwila, moment! Jak powinieneś nagrać inną płytę?!". To ja sam doskonale wiem, co chcę nagrać i to po prostu robię. Prezes powtarzał, że Legia to nie jest jego własność, tylko własność wszystkich, a on tylko zarządza. Tu wszyscy wkładają ogromne serce - od najmłodszych do najstarszych kibiców. Bez nich nie ma drużyny. Absolutnie! Wiadomo, że trzeba się liczyć z ich zdaniem, ale finalnie ktoś podejmuje decyzję. Ktoś kto ma właściwe dane.

Lubiłeś zawodników pokroju Krzysztofa Ratajczyka, Artura Boruca czy Marka Saganowskiego. Nie uważasz, że obecnie kibice nie mają za bardzo kogo podziwiać, że nie ma piłkarza, na którego warto przychodzić? Kogoś jak swego czasu Daniel Ljuboja czy Vadis Odjidja-Ofoe. Charakter pokazuje Arkadiusz Malarz...
- ...no, a "Kuchy"?

Michał Kucharczyk to zawodnik o innym profilu. Bazujący na walorach innych niż finezja.
- On ma serducho do Legii i głęboko wierzę, że będzie tu jeszcze długo grał. Takich ludzi tutaj potrzeba. A czy jest na kogo przychodzić? Jak stoję na murawie i widzę jak wychodzi nasza drużyna, to widzę takiego Jarka Niezgodę, na którego chce się coraz bardziej patrzeć. Uważam, że jest przed nim wielka przyszłość z korzyścią dla rodzimego futbolu. Wydaje mi się, że jest mądrze prowadzony i krok po kroku zmierza w kierunku prawdziwej kariery piłkarskiej. Pamiętam, że jak przeniósł się do Warszawy, to był nieco wycofany. Dziś, jest coraz bardziej świadomym graczem. Robert Lewandowski też nabierał pewności w szatni, na boisku, podczas transferów, w trakcie sukcesów oraz poznając smak porażki. Także wszystko przed nim. Poza tym jest wielu zawodników Legii, na których miło się patrzy, ale oni muszą to pokazywać w meczach. Jeśli widać, że dają z siebie wszystko i jak schodzą na przerwę w ubrudzonych białych strojach, to widać, że włożyli w grę serce. Wspomniany Ljuboja miał inne zadania. Był takim lisem pola karnego i nie musiał robić rajdów przez pół boiska. Zagrać piętką i zdobyć bramkę, to już prędzej.

Masz jeszcze kogoś na myśli poza Kucharczykiem i Niezgodą?
- Pewną wartość medialną ma Michał Pazdan, którego ludzie kojarzą z reprezentacji Polski. Co prawda nie wiem jak długo pogra u nas, bo co okienko, to mówi się o jego odejściu. Życzę mu jak najlepiej, aby z tej kariery piłkarskiej wycisnął jeszcze więcej, choć gra w Legii to już jest dowód bycia na jakimś poziomie. Generalnie są gracze, na których kibice mogą lub będą chcieli przychodzić, ale dopóki drużyna nie będzie wygrywać, to nikt za specjalnie nie będzie chciał jej oglądać.

Mówiłeś, że rodzina, Alkopoligamia oraz Legia Warszawa, to są trzy główne obszary Twego życia. Mam wrażenie, że przez wiele lat to właśnie działalność muzyczna była nieco faworyzowana kosztem Legii. Czy ostatni rok zmienił ten układ sił?
- Od jakiegoś czasu Legii jest w moim życiu dużo, dużo więcej. Angażuję się w kwestie związane w materiałami wideo wypuszczanymi przez klub. Więcej mnie widać, więcej mnie słychać. To tworzy pewną spójność. Niemniej jednak nie chcę przypisywać konkretnych wartości procentowych do ww. obszarów. To nadal są trzy filary, na których się skupiam. Patrząc z dystansem, umiejscawiając na osi czasu, to uważam, że nie mogło ułożyć się lepiej. Zacząłem zajmować się rapem pod koniec lat 90. i cały czas jestem w grze. Nie mówię o moich albumach, ale mam na myśli działalność wydawniczą, menedżerską czy koncertową z Mesem. To jest stale wysoki poziom mojej działalności. Do tego jestem blisko klubu, który kocham całym sercem, na który zacząłem chodzić od 1994 roku. To jest fantastyczne.

Wspomniałeś o latach 90., a przecież nad Wisłą to był złoty czas dla koszykówki spod znaku NBA. A z koszykówką amerykańską idealnie współgra kultura hip-hop, z którą byłeś związany. W związku z tym nie ciągnęło Cię bardziej w stronę kosza niż Legii?
- Miałem czas, kiedy mocno interesowałem się również basketem. Jednak mając 185 centymetrów wzrostu średnio nadawałem się do gry w kosza. Niemniej jednak zajawka była. Nawet słuchałem Shaquille’a O’Neala, który grę na parkiecie łączył z nagrywaniem płyt. Tylko mam taką dziwną przypadłość, że dużo ciężej mi się interesować sportem, którego uprawianie sprawia mi pewną trudność. Zawsze było tak, że oglądałem mecz lub program NBA na TVP2, później wychodziłem na boisko i nie latałem jak tamci za oceanem. Ba, nawet nie doskakiwałem do obręczy! I szybko doszedłem do wniosku, że to jednak nie jest dla mnie. Owszem, nawet do dziś zdarza mi się oglądać najciekawsze akcje, zagrania, ale to nie ma związku z pasją. Zdecydowanie bliżej mi do koszykarskiej Legii, o której rozmawiam z chłopakami w klubie.

Wasz zespół, czyli 2cztery7 współtworzyłeś jeszcze ze znanym w środowisku legijnym Pjusem oraz Mesem. Przypuszczam, że o ile z Karolem mieliście wspólne tematy związane z naszym klubem, o tyle Piotrek...
- Zgadza się, że Mes nie interesuje się piłką nożną, ale jeśli miałby określać swoje preferencje, to na pewno wybrałby Legię Warszawa. Jest taki legendarny rysunek, który wisiał u niego na lodówce przez długi czas. Musiał to narysować jeszcze w czasach podstawówki lub najpóźniej na początku liceum. Na kartce widniała klękająca postać w koszulce z napisem Bakoma, do której mierzył z pistoletu stojący obok jegomość. Także jest to bardzo wymowne i jednoznacznie wskazuje sympatię klubową. A Karol - wiadomo, zdecydowanie bardziej zaangażowany w kwestie Legii, a szczególnie w ruch kibicowski. Te złote czasy Cyberf@nów, te oprawy, które wtedy miały miejsce. Dopóki mu zdrowie dopisywało, dopóty był wkręcony w te klimaty totalnie. Wtedy mogłem jedynie podpytać go o kilka rzeczy, słuchać jego opowieści.

Nie mogę Cię nie zapytać o FC Barcelonę. Miałeś dość polskiej piłki i zacząłeś się bardziej interesować Dumą Katalonii?
- Na pewno nie zadziałało to u mnie jak np. u Krzysztofa Stanowskiego, który nie znajdował emocji w polskiej piłce, kiedy poznał ją od środka, kiedy poznał naszych piłkarzy. Natomiast ja nigdy nie byłem tak blisko tego środowiska, to po pierwsze. Druga rzecz, to bardzo lubię Barcelonę jako miasto. Wydaje mi się, że to drugie po Warszawie moje ulubione miejsce w Europie. Stolica Katalonii jest piękna, świetnie położona, z wyjątkowym klimatem. Także tu nie ma co się dopatrywać szczególnej ideologii. Miałem okazję, miałem czas, żeby poczuć dodatkowe emocje, chociażby przy okazji meczów Ligi Mistrzów. Jednak teraz nie interesuję się losami blaugrany. Nawet nie wiem, na którym miejscu się plasują poza tym, że są wyżej niż Real Madryt. Nie jestem w stanie być na bieżąco, bo codzienne obowiązki mi na to nie pozwalają.

Mówisz, że Ty nie byłeś blisko środowiska piłkarzy, ale od jakiegoś czasu pracujesz w klubie. Jakby nie patrzeć, jesteś jego częścią. Nie masz obaw, że wraz z biegiem czasu będzie zmieniać się Twoja perspektywa i podejście?
- Owszem, jestem w wewnętrznych strukturach klubu, więc dużo więcej wiem i znacznie więcej informacji do mnie dociera. Jednak to mi nie zbrzydzi świata. Zawód redaktora Stanowskiego jakby wymagał, żeby przeszedł na bardziej neutralną stronę. Nie mógł być cały czas kibicem Legii, choć przez lata deklarował jej sympatię. To nie mogła być dla niego zdrowa sytuacja. A ja mogę nadal nim być. Nie wiem, może za kilka lat coś takiego się wydarzy, nie chcę mówić "nie". Niemniej będzie o to naprawdę ciężko, aby tak się stało.

Trochę na tę niekorzyść działa wiek, dojrzewanie. Dawniej przychodziłeś na mecz na 2-3 godziny przed meczem. Później zdarzało Ci się wpadać na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem.
- Mam wrażenie, że tak ze wszystkim jest. Nawiązując znowu do obszaru muzyki. Ktoś przyjeżdża sobie na festiwal muzyczny i każdy ten festiwal przeżywa po swojemu. Ktoś pójdzie pod scenę główną, ktoś w stronę alternatywy. Jeden zje hamburgera prosto z foodtrucka, a drugi wybierze danie wegetariańskie. I tak samo każdy ma swoją Legię. Są kibice, którzy żyją nią cały czas, angażują się w wiele działań klubowych. Innym wystarczy przejrzenie stron internetowych oraz prasy w poszukiwaniu informacji i posiadanie karnetu, aby być na każdym spotkaniu. Jest też grupa fanów, którzy wchodzą na stadion z odpowiednim wyprzedzeniem, zajmują lepsze miejsca na Żylecie i czekają aż gniazdowy da sygnał do głośnego dopingu. A przecież jeszcze jest trybuna rodzinna, na której dzieją się genialne rzeczy dla dzieciaków. W efekcie każdy z nas ma pewien wycinek, taką swoją Legię, na tyle, na ile pozwala każdemu czas. Oczywiście nie można tu stosować porównań i klasyfikacji na zasadzie - Ty jesteś kiepskim kibicem, bo tylko wpadasz na Ł3 i po ostatnim gwizdku szybko wypadasz z trybun. To świetna sprawa, że są fani zaangażowani na maksa, którzy jeżdżą po całej Polsce i po Europie. Oni poświęcają czas, pieniądze. Fajnie też, że są Ci, którzy nie muszą dbać o stan portfela i kupują najdroższe wejściówki, aby po prostu zasiąść wygodnie na sektorze. A to, w jakiej grupie się znajdujesz, to na to wpływa wiele czynników.

Co Ci dała Legia jako kibicowi, jako człowiekowi?
- Ciężkie pytanie. Szeroko pojęta turystyka i odwiedzanie miejsc, w których gra Legia - to na pewno. Niemniej, to wszystko zależy od bodźców jakich potrzebujesz. Odkąd pamiętam jestem sympatykiem naszej drużyny i nie wyobrażam sobie, żeby nie mieć takiego przywiązania. Nie wyobrażam sobie weekendu, żeby nie był okraszony o emocje, które towarzyszą meczom. Kiedyś było zdecydowanie trudniej, bo jadąc na koncert kombinowałem jak się da. Szukałem streamów, ktoś mi podsyłał SMS-y w trakcie grania. Teraz tak rozwinęła się technologia, że mam Canal+ na telefonie. Siedzimy po próbie, jemy obiad, a ja po prostu odpalam mecz i oglądam. Każdy ma swojego bzika, jak mówią słowa piosenki. Jedni pałają się modelarstwem, drudzy uczęszczają na treningi i walą w worek, a jeszcze inni mają Legię. I taka Legia przynosi wiele rzeczy. Przede wszystkim daje emocje - od tych skrajnych po porażkach, przez smutek, ale także radość. Tylko czym była ta ogromna radość po mistrzostwie, gdybyśmy wcześniej nie przeszli przez te negatywne chwile? Gdybyśmy tak wszystko wygrywali? Mecz za meczem, zwycięstwo za zwycięstwem, i co, i mistrz, i już?

Czyli jesteś zwolennikiem rywalizacji do końca?
- Wydaje mi się, że jeśli chcesz wszystko w pełni celebrować, jeśli chcesz poczuć smak mistrzostwa, tej fety, tych SMS-ów do kolegów z Poznania, to musisz przyjść tutaj. Przyjść na każdy mecz, czasem wrócić do domu w grobowym nastroju na zasadzie "dlaczego oni przegrali?! przecież oni to powinni wygrać!", "dlaczego oni dostali w dupę z tak nędzną drużyną u siebie?!". Musisz przez cały sezon dostać całe spektrum skrajnych emocji, żeby finalnie poczuć jak zajebiście smakuje mistrzostwo. To daje kibicowanie. Gdyby wszystko szło jak z płatka, to finalny sukces nie miałby aż takiej wartości. Musisz być najpierw być przeorany, rzucić plecakiem w kąt, cisnąć telefonem o podłogę czy wyrzucić telewizor przez okno, przejechać setki kilometrów, wrócić do domu nad ranem, żeby następnie pójść zmęczony do roboty. To jest trochę jak ciężkie treningi, które po jakimś czasie dają spodziewany efekt. Szykujesz się do maratonu, wylewasz litry potu na przygotowaniach, pokonujesz trudności i później robisz życiówkę. To jest niesamowite. To jest smak zwycięstwa.
Przed laty nie zawsze było kolorowo, bywała walka o utrzymanie czy plasowaliśmy się w środku tabeli. Sukcesy przychodziły stopniowo, co jakiś czas. Teraz dopiero są złote czasy, o czym świadczą ostatnie trofea. I bardzo dobrze, bo my musimy być najlepsi.

Patrząc przez pryzmat Twojego toku myślenia, to nie był łatwy sezon. Właśnie pełen skrajnych emocji. To czyli co, będziemy tym mistrzem?
- Byliśmy szczęśliwi 2 maja i będziemy również na koniec sezonu.

Ostatnia kolejka, stadion Lecha w Poznaniu, 93. minuta...
- Hamalainen (śmiech).

Rozmawiał Paweł Krawczyński / Fumen

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.