Sebastian Szymański, Marko Vesović, Inaki Astiz, Domagoj Antolić, Artur Jędrzejczyk - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Stało się to, czego mogliśmy się spodziewać. Legia kolejny raz okazała się lepsza od Lecha i ponownie udowodniła, że gdy musi, to robi swoje i wygrywa. „Wojskowi”, choć nie zagrali wielkiego meczu, zwyciężyli pewnie. Gospodarze zaś spuentowali sezon we właściwym sobie stylu – niby prezentowali się nieźle, niby osiągnęli przewagę w środku pola i posiadaniu piłki, ale bramce Malarza zagrozili poważnie raz.

1. Bezstresowe zwycięstwo. Legia szybko otworzyła wynik i już wówczas można było spokojnie oglądać boiskowe wydarzenia. Nawet, gdy Lech osiągnął przewagę optyczną, to z ich naporu niewiele wynikało. Nasz zespół znakomicie się bronił, a gospodarzom wyraźnie brakowało determinacji w osiągnięciu celu. Potem spotkanie się wyrównało i oglądało się je na pewniaka – lechici bezradnie bili głową w mur, a jak się raz przebili, to sytuację tradycyjnie uratował Malarz, a mistrzowie Polski grali konsekwentnie. I kontrowali, w efekcie czego zdobyli drugą bramkę i było po meczu. Dosłownie, bo zaraz potem spotkanie zostało przerwane. Właściwie więc nie było momentu, w którym można było się denerwować, że coś podzieje się nie po naszej myśli.

2. Właśnie tak! Mecz w Poznaniu był niejako kwintesencją postawy Legii w fazie mistrzowskiej. Po wszystkich przejściach z wiosny, wiedzieliśmy, że nie możemy od tego zespołu oczekiwać fajerwerków, porywającej gry. Mogliśmy za to domagać się wzięcia odpowiedzialności za wynik, efektywności w grze defensywnej i po prostu wygrywania, bez oglądania się na styl. Chcieliśmy, by drużyna skorzystała ze swych bogatych doświadczeń, umiała grać wynikiem. To wszystko zobaczyliśmy przy Bułgarskiej. Legia kontrolowała wydarzenia, nawet, gdy przechodziła do defensywy. Wygrała to spotkanie opanowaniem, swoistą rutyną piłkarzy, w których Lech, jak każda inna ekipa z Ekstraklasy, nie robi wrażenia. Zagrała na miarę swoich aktualnych możliwości, gdzie największą siłą jest defensywa.

3. Skuteczność. Legia oddała w tym meczu cztery celne strzały (z czego 3 Kucharczyk) i zdobyła dwie bramki. Efektywność godna mistrzów, widać też, że zawodnicy trzymali nerwy na wodzy i swoje stuprocentowe okazje wykorzystali z zimną krwią.

4. Starsi profesorowie. Doskonały Malarz, znakomity Astiz, liderujący Radović. Nasi weterani kolejny raz sobie poradzili. O ile do świetnej formy Malarza zdążyliśmy się już przyzwyczaić (wczoraj mistrzowsko zatrzymał Gytkjaera), o tyle profesura 35-letniego Astiza, który w fazie mistrzowskiej tworzył z Pazdanem podstawowy duet stoperów, sadzając na ławce dobrze spisującego się wcześniej Remy`ego i Mauricio, jest już zaskoczeniem. Hiszpan wydawał się być idealnym rezerwowym, a tymczasem grał właściwie bezbłędnie. Co najważniejsze, nawet, gdy się pomylił, to umiejętnie potrafił wyjść z opresji. W Poznaniu jednak był nie do przejścia. Radović zaś, choć wciąż nie jest w formie, z jakiej go pamiętamy (czy jeszcze będzie?), potrafił nie tylko przeprowadzić akcję, w której obsłużył podaniem zdobywcę pierwszej bramki Antolicia, ale i potem skupiał na sobie uwagę poznańskich obrońców, starał się przytrzymać piłkę. Myślę, że swoje zadanie spełnił - zanotował kluczową asystę, powalczył, pomógł drużynie doświadczeniem.

5. Wszędobylski Antolić. Chorwat od pewnego czasu grał nieźle. Dużo walczył, biegał, zanotował kilka otwierających podań, w tym asystę w finale pucharu Polski. W niedzielę zaś strzelił debiutanckiego gola i było to znakomite wykończenie akcji. Antolić zaimponował spokojem i precyzją strzału. Potem znów było go wszędzie pełno, atakował lechitów, starał się przeszkadzać i odbierać piłkę. Bardzo pożyteczna postać środka pola.

6. Problem w środku boiska. Mimo że Antolić dużo biegał, to Legia jednak nie potrafiła dłużej utrzymać się przy piłce w środkowej strefie. Być może wynikało to z obranej strategii – oddania inicjatywy gospodarzom, przyczajenia się na własnej połowie i konstruowania kontrataków, ale faktem jest, że Lech wydawał się mieć tam przewagę, a Cafu i Philipps dość niemrawo starali się rozbijać ataki rywali. Na szczęście, najlepsza drużyna w Wielkopolsce nie umiała z tego skorzystać.

7. Prezenter z Poznania. Zenon Laskowik w legendarnym skeczu „Pani Pelagia” opowiadał, że prezenter to zbiera prezenty. I Lech jest takim prezenterem, z tym że on nie zbiera, a rozdaje. Obie bramki dla Legii to były podarunki od gospodarzy. Pierwszy bez wątpienia, bo był to bardzo wyraźny błąd. Drugi już mniej widoczny, ale jeśli przyjrzymy się ustawieniu Lecha w momencie straty piłki, przesuwaniu się zawodników, to dostrzeżemy ekipę św. Mikołajów w niebieskich kubraczkach. Podobnie wyglądał ich cały sezon. Zrozumiała jest frustracja tamtejszych kibiców (choć już nie sposób jej wyrażania), którym przez lata wmawiano, jak silny zespół jest i się buduje. I oni widząc tę „słabą” Legię w tym sezonie, wierzyli, że już teraz wygrają tego wyśnionego „majstra”. Tymczasem ich piłkarze tradycyjnie zawiedli oczekiwania. W fazie mistrzowskiej przegrali wszystkie 4 mecze u siebie, z wyjazdów przywieźli 5 punktów i zakończyli sezon z ogromną stratą do Legii (10 punktów).

8. Co było fajne? Pewna wygrana, a w efekcie 14. tytuł mistrza Polski, siła spokoju, gra defensywna, kontrataki, wręczenie przez kibiców pucharu i medali piłkarzom.

9. Co było słabe? Wszystko przyćmiły wydarzenia pozaboiskowe – rzucanie środkami pirotechnicznymi na murawę, wyłamanie płotu itd. Lech nie umie przegrywać.

LEGIA NA TRONIE W PODWÓJNEJ KORONIE!

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.