fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Rakowem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W Częstochowie Legia przegrała 1-2 po dogrywce i w ćwierćfinale odpadła z rozgrywek o Puchar Polski. Mistrzowie Polski byli może i równorzędnym rywalem dla liderującego w I lidze Rakowa, ale niewątpliwie gorzej grali w piłkę. Po prostu. I dlatego była to porażka zasłużona.

1. Plan marcowy nie zostanie zrealizowany. Po dwóch porażkach z rzędu można było mimo wszystko z optymizmem spoglądać w przyszłość. W marcu legioniści mieli przed sobą teoretycznie łatwy terminarz. Dwa słabe zespoły z Ekstraklasy, pierwszoligowiec w Pucharze Polski i znów drużyna z dolnych rejonów ligowej tabeli, a potem przerwa na mecze reprezentacji. Można w planie na marzec założyć komplet zwycięstw, co na początku miesiąca i wysokiej stracie do Lechii wydawało się być warunkiem koniecznym do pozostania w walce o podwójną koronę. „Wojskowi” wygrali dwukrotnie, by jednak potem przegrać i wypaść z gry o puchar. Na szczęście w lidze sytuacja jest jeszcze otwarta.

2. Wygrał futbol. Z antyfutbolem. Wygrała aktywność z biernością. Wygrało serce z kalkulacją. Wygrał pomysł z jego brakiem. Wygrała długofalowa wizja rozwoju klubu z krótkowzrocznością i miotaniem się od ściany do ściany. Wygrały czyny ze słowami. Wygrała świeżość z czerstwością. Wygrał polot z topornością. Tak oto pierwszoligowy Raków wygrał z mistrzem Polski.

3. Fatalna gra. Trzy celne strzały na bramkę Rakowa przez 120 minut gry. Może ze dwie wykreowane sytuacje. Właściwie żadnego zagrożenia po stałych fragmentach. Znów wystarczyło, że Legia trafiła na poukładany zespół, z planem na mecz, mający swoje schematy, myśl przewodnią, wiedzący co chce grać i jak. Grający odważnie swoje. Znaczenia okazało się przy tym nie mieć, że to klub z I ligi. Na Legię wystarczyło. Doszła do tego niemądra gra defensywna legionistów, którzy zostawiali rywalom dużo miejsca, kompletnie zdezorganizowany pressing i niepotrzebne faule w strefie obronnej, gdzie Raków słynie z przygotowanych, rozgrywanych na różne sposoby, rzutów wolnych, po których często stwarza zagrożenie pod bramką przeciwnika. „Wojskowym” tradycyjnie brakowało wyćwiczonych schematów, próbowali dość rozpaczliwie gry krótkimi podaniami na zmianę z długimi zagraniami. Niewytłumaczalne są też decyzje personalne RSP, u którego Kucharczyk zaczynał wiosnę jako prawy obrońca, potem grywał na skrzydle, a przeciw Rakowowi w ataku, natomiast Antolić i Hamalainen po raz pierwszy zaczęli spotkanie w wyjściowym składzie. Co jednak najgorsze, na boisku nie widać było różnicy w przygotowaniu fizycznym. Zawodnicy trenera Papszuna do końca nie odstawali od mistrzów, podczas gdy przecież to ten aspekt gry miał być rozstrzygającym spotkania na naszą korzyść. Raziła też niechlujność podań, brak wiary w powodzenie, marazm w grze. Czyli w sumie wszystko to, co oglądaliśmy we wszystkich meczach wiosną, w mniejszym albo większym stopniu.

4. Zmiana podejścia. Długo stałem po stronie Sa Pinto. Tolerowałem jego prymitywne wojenki z całym światem, puszczałem mimo uszu głupoty, które wygadywał na konferencjach, pogardliwe traktowanie wszystkich wokół, zachowania nie pasujące zupełnie do klasy klubu, w którym pracuje. Uważałem, że zasługuje na szansę, na czas, by poukładać rzeczy po swojemu, a poza tym wiedziałem, że taki po prostu jest. Liczył się cel, który Portugalczyk miał do zrealizowania. Podwójna korona. Ma wprawdzie przed sobą możliwość walki o jej ważniejszą połowę, ale nawet jeśli to się powiedzie, to znów dzięki słabości rywali, a sile trenera i dziwnie rozłożonej drużynie.

Najgorsze jednak, że nie wiadomo co dalej. Legia przegrała wiosną już więcej meczów niż jesienią pod wodzą RSP (3 teraz, 2 wtedy). Tymczasem właśnie teraz mieliśmy zobaczyć zespół przygotowany i poukładany według pomysłu Portugalczyka. Jesienią miał przecież drużynę zapuszczoną przez chorwackie wynalazki p. Mioduskiego. Na jego autorską Legię czekaliśmy do wiosny. I jest gorzej niż było. Nie tylko zraził do siebie wszystkich, łącznie z piłkarzami, ale jeszcze nie ma wyników. A we mnie coś pękło. Mam szczerze dość nie tylko fatalnie grającej Legii, ale i człowieka, który z niezrozumiałych przyczyn nie potrafi się zachować stosownie do swojej funkcji. Wiele opowiada o szacunku, a sam nie poważa absolutnie nikogo, z rywalami na czele (zauważcie, że przeciwnicy nigdy nie są lepsi, nigdy nie strzelają zasłużenie gola, nigdy nie mają przewagi). Uważam więc, że dopóki RSP nie zacznie dostrzegać własnych błędów, albo ktoś nad nim w klubie nie zacznie im mu ich wytykać, i doceniać rywali oraz ludzi, z którymi współpracuje, to nie osiągnie sukcesów w Warszawie. A jestem pewny, że niestety nie zacznie.

5. … sześć, siedem Legia wygrała trzy mecze wiosną i trzy przegrała. Strzeliła ledwie 6 goli i straciła aż 7. Poziom dramatycznej skuteczności „Wojskowych” obniża jeszcze świadomość, że tylko jedna z tych bramek została zdobyta po ataku, który można nazwać pozycyjnym. Przeciw Wiśle Płock – po rzucie rożnym, przeciw Miedzi – po rzucie rożnym i po przechwycie na połowie rywala, przeciw Arce – jedyny gol po ataku pozycyjnym, drugi z kontrataku, Raków – przechwyt na połowie rywala.

6. Pod ścianą. RSP nie lubi, gdy zadaje mu się niewygodne pytania. Nie lubi tego też p. Zasławski, p. o. rzecznika prasowego, tłumaczący konferencje, który w Częstochowie najpierw autorytatywnie stwierdził, że pytanie „I co dalej? Mamy na koncie już trzy porażki” jest zbyt ogólne, a następnie nie zadał pytania, które padło o ewentualną możliwość podania się trenera do dymisji. Sa Pinto przed zarzutami bronił się stwierdzeniem, że jego zespół ma obecnie więcej punktów w lidze niż przed rokiem, a wynik i konferencja na tyle wyprowadziły go z równowagi, że wdał się w awanturę z jednym z pracowników klubowych mediów. Obserwując go jednak uważnie, odnoszę wrażenie, że sprawiał wrażenie zrezygnowanego. Zdają się o tym świadczyć również jego rozpaczliwe tłumaczenia. Portugalczyk, mimo iż czasem zachowuje się jakby był oderwany od rzeczywistości, zdaje się jednak mieć świadomość, że obecnie znalazł się pod ścianą.

7. Klimat na Rakowie. Robotnicze osiedle, robotniczy klub, bloki z lat 50., 60. XX-wieku, stadion ruina, ale wszystko to ma swój urok. Widać było, że całe miasto żyło tym meczem, cieszy się ze swojej drużyny i czeka na więcej. Sportowo i infrastrukturalnie. Powodzenia.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.