fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Lechią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia wygrała w Gdańsku 3-1 z liderującą przez niemal cały sezon Lechią. Legioniści odzyskali tym samym trzypunktową przewagę, którą posiadali jeszcze w środę, a którą poniekąd na własne życzenie roztrwonili. Trzy punkty zdobyte w meczu z bezpośrednim rywalem mają wprawdzie większą wartość niż zwykła taka przewaga, choć jednak mniejszą niż sześć, które mogły już być. Ale nie wybrzydzajmy.

1. Zasłużenie. Mistrz ograł lidera z kłopotami, przegrywając przecież 0-1 i słabo grając przez większość I połowy, ale całościowo nikt nie ma jednak wątpliwości, że zasłużenie. Lechia okazała się być właściwie taka, jak się wszyscy spodziewaliśmy, czyli sportowo ograniczona, choć rzeczywiście zmobilizowana i wykręcająca wyniki ponad stan. Legia zaś wykorzystała w sposób możliwie najlepszy swoje możliwości, zagrała jak na mistrzów przystało: konsekwentnie, dojrzale, skutecznie i co najważniejsze cierpliwie. Wyszło doświadczenie "Wojskowych" w meczach o najwyższą stawkę i w lepszych piłkarsko ligach. Mecz oddzielił mężczyzn od chłopców i to właściwie dosłownie. Ci pierwsi poniekąd na własne życzenie narobili wokół siebie bałaganu i choć długo nie potrafili go posprzątać, to nie zwątpili, że są w stanie to zrobić. Ci drudzy, gdy udało im się wprowadzić swoje porządki i utrzymać je przez pewien czas, nagle pozwolili gościom robić co chcą i odebrać sobie wymarzoną zabawkę.

2. Vuković > Stokowiec. Legia wyszła z założeniem, że w sposób kontrolowany pozwoli się Lechii wyszumieć. Pozwoliła, ale tę kontrolę straciła. Trener Vuković jednak nie wykonywał nerwowych ruchów. Wierzył w swój pomysł i zespół. A zawodnicy z minuty na minutę, krok za krokiem, zaczynali przejmować kontrolę. W środku pola trwała zażarta rywalizacja, wyniszczająca fizycznie piłkarzy, głównie gospodarzy. Legia wiedziała co chce w tym meczu zrobić i jak tego dokonać. Lechiści już nie umieli. Dość prosty plan Stokowca, by szybko zyskać przewagę, strzelić gola i okopać się na swojej połowie mógł sprawdzać się ze słabszymi piłkarsko i fizycznie zespołami. Z Legią zawalił się, obnażając słabość Lechii, w tym jej ławki rezerwowych. I jak Vuković wiedział co robić, kiedy i kogo wprowadzić, tak Stokowiec nie miał alternatywy personalnej i taktycznej. W pojedynku trenerów też górą był więc polski Serb.

3. Siła! Wiele mówi się w Legii o przygotowaniu fizycznym, tymczasem nikt nie wspomina o przygotowaniu przeciwników. Taka Lechia miała siły na jedną połowę, a potem zupełnie nie była w stanie przeciwstawić się w tym zakresie legionistom. Nie wiem, czy to wina Stokowca, czy też po prostu jego piłkarze nie potrafią grać na dwóch frontach przez cały sezon, ale faktem jest, że nie wytrzymali tego meczu kondycyjnie. Legia przeciwnie, sprawiała wrażenie, że może jeszcze zagrać co najmniej dogrywkę. To niewątpliwie zasługa Sa Pinto i jego ludzi. Możliwe jednak, że też kalkulacji Vukovicia, który ze względu na kartkowe absencje w Poznaniu najlepszych piłkarzy (Jędrzejczyka i Martinsa), przypuszczalne zmęczenie kilku innych (Rocha, Szymański, Medeiros), niejako poświęcił tamten mecz. Jakby jednak nie było, to Legia zachowała więcej sił, zepchnęła rywala do defensywy i w efekcie wygrała mecz.

4. Czy bardzo dobra druga połowa możliwa byłaby, gdyby nie słabsza pierwsza? Na to pytanie nie ma oczywiście jednoznacznej odpowiedzi, ale możemy przypuszczać, że nie. Trudno bowiem powiedzieć, by w tym czasie "Wojskowi" dawali z siebie wszystko. Grali w wolnym tempie, pozwalali Lechii dość spokojnie rozgrywać piłkę. To się zmieniło po przerwie, gdy zupełnie zdominowali słabnących gospodarzy. Możemy więc przypuszczać, że to też był element taktyki.

5. Akcja na 1-2. Polskim zespołom bardzo rzadko wychodzi wszystko w jednej akcji, dlatego godna uwagi jest rozegranie ataku Legii przy golu Hamalainena. Najpierw Cierzniak świetnie wznowił grę. Carlitos pięknie opanował ją w środku pola. Martins jednym dotknięciem futbolówki uruchomił Szymańskiego. Ten pognał skrzydłem, minął Kuciaka i przytomnie wycofał do Hamalainena, który trafił do siatki. Czas akcji: 11 sekund. Coś niesamowitego. Wielkie brawa.

6. (Prawie) Od zera do bohatera. Kto mógł przypuszczać, że Stolarski, który miał potężne problemy w pierwszej połowie, był współwinnym utraty gola, po zmianie stron będzie nie tylko nie do przejścia w obronie, ale i wyrówna? Kto sądził, że niewidoczny Hamalainen zaliczy asystę i gola? Kto wierzył, że nieefektywny Szymański przeprowadzi kluczową dla losów meczu akcję i wspaniale będzie asystował? Kto wreszcie mógłby sądzić, że Kucharczyk, mimo nie najwyższej formy, zabiega jednak na tyle rywali, że Medeiros wejdzie na bardzo podmęczonych przeciwników i strzeli gola? Myślę, że jedna osoba na pewno. Trener.

7. Egzekutor Medeiros. Dawno nie widziałem w Legii piłkarza, który z piłką przy nodze na 18-20 metrze od bramki stanowiłby realne zagrożenie dla bramki przeciwnika. Owszem, był Ljuboja, ale on jednak bardziej lubił grę kombinacyjną. Medeiors w tym aspekcie przypomina mi tylko Leszka Pisza. Portugalczyk, gdy ma futbolówkę w dobrym dla siebie miejscu na lewej nodze strzela nie tylko bardzo czysto, ale przede wszystkim niesamowicie precyzyjnie. Szeroko tę kwestię opisaliśmy tutaj.

8. Jędza king! Kapitan po powrocie był najlepszy na boisku. Lider defensywy, boiskowy przywódca, a nade wszystko zawodnik w wysokiej formie. Na końcówkę sezonu to prawdziwy skarb.

9. Błędy Stefańskiego. Stefański powinien był wyrzucić z boiska Łukasika, pochopnie podyktował też rzut karny dla Lechii, ale na szczęście swą decyzję zweryfikował po zastosowaniu VAR i konsultacjach z sędziami w wozie. Parokrotnie też mylił się w drobniejszych sprawach. Więcej błędów nie zostało stwierdzonych. Cała nagonka na arbitra, za to że zdecydował się wycofać z rzutu karnego, w tym wytykanie mu zamieszkiwania w Warszawie, jest niesamowicie żenująca i poniżej jakichkolwiek standardów. Równie niskie jest wałkowanie tego tematu przez media, w szczególności sport.pl, przez długi okres i takie, niewytłumaczalne niczym innym jak niechęcią do Legii, chciejstwo dziennikarzy pokroju pana Kołtonia, czy byłych arbitrów, by sędziego ukrzyżować. Zastanówmy się na zdrowy rozsądek nad sekwencją zdarzeń. Stefański obserwuje akcję. Widzi, że piłka trafia Jędrzejczyka w rękę. Zarządza rzut karny. W słuchawkach dostaje komunikat od sędziów VAR, że sytuacja nie jest oczywista. Konsultuje się z nimi, a wreszcie sam ogląda sytuację na monitorze. Prawdopodobnie dochodzi do wniosku, że Jędrzejczyk zatrzymał futbolówkę prawidłowo ciałem (biodrem?), a następnie trafiła go w naturalnie ułożoną rękę, którą się podpierał. Być może także uznaje, że piłka i tak nie wpadłaby do bramki. Ma więc podstawy do zmiany decyzji, od czego z pewnością nie odwodzą go koledzy z VAR, zwłaszcza że sami mieli wątpliwości. Czego by więc nie mówić, sytuacja nie była jednoznaczna, Stefański mógł, również zdaniem znawców tematu, anulować rzut karny. I cały temat. Można to oceniać na różne strony, można analizować rozstrzygnięcie, ale z jednego powodu rozpętała się histeria i manipulowanie faktami. Ten powód to ten ból, że znów Legia wygrała, bo była lepsza. Trzeba było więc znaleźć sobie jakieś inne wytłumaczenie.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.