fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: I tak Legia, panowie!

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Wyścig żółwi do mistrzostwa trwa. Tak można by chyba w najprostszy i najbardziej obrazowy sposób określić to, czego jesteśmy świadkami w rundzie finałowej Ekstraklasy. Dwa najbardziej liczące się w walce o tytuł mistrzowski kluby, czyli Legia i Lechia, niespiesznie posuwają się naprzód, nie zauważając chyba, a może raczej lekceważąc trzeci zespół, który sukcesywnie depcze im po piętach. Mowa tu o Piaście, który po wygranej przy Łazienkowskiej niebezpiecznie zbliżył się do Legii.

Sobotnia konfrontacja obu drużyn przyciągnęła na trybuny 23,5 tysiąca kibiców, co stanowi najlepszy pod względem frekwencji wynik w bieżącym sezonie. Jak na majówkę, ów rezultat jest iście zaskakujący. Z pewnością wpływ na to miał gest ze strony włodarzy klubu, którzy udostępnili 5000 darmowych wejściówek dla najmłodszych fanów, obniżyli nieco ceny biletów na Żyletę oraz przygotowali darmowy grill na stadionie. Kibice, którzy przybyli na stadion, mogli raczyć się połówką „giętej” z kajzerką, którą rozdawano w punktach cateringowych oraz złocistym „Królewskim”, które rozlewano w specjalnych punktach pod schodami prowadzącymi na piętra trybun. Musieli jednak uzbroić się w cierpliwość i odstać swoje w kolejce, ponieważ chętnych na te polskie specjały nie brakowało.

Przed początkiem spotkania NS ponownie zbierali pieniądze na oprawy w ramach zapowiedzianej przed kilkoma tygodniami akcji „#MistrzNaStówę”. Warto dodać, że na trybunach obecny był Andrzej Fonfara. Na murawie z kolei pojawili się przedstawiciele Olimpiad Specjalnych z banerem „Stadiony bez barier” – akcji mającej zachęcać niepełnosprawnych kibiców do czynnego uczestnictwa w meczach.

Pod nieobecność etatowych gniazdowych, naszym dopingiem kierował Bobicz, znany przede wszystkim z rozkręcania gorącej atmosfery podczas meczów legijnego kosza – był to dla niego debiut przy Ł3. Trema go jednak nie zjadła i jeszcze na długo przed pierwszym gwizdkiem motywował nas do wyjątkowo wzmożonego dopingu. A ten był niezbędny, jako że chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że walka na murawie toczyć się będzie o jedyny słuszny cel, jakim jest mistrzostwo Polski.

fot. Mishka / Legionisci.com

Gliwiczanie, wspierani przez GKS Jastrzębie i BATE Borysów, przyjechali do Warszawy pociągiem specjalnym liczną grupą i dość szczelnie wypełnili górną część sektora gości. Ich śpiewy praktycznie nie miały jednak szans przedrzeć się na „Żyletę”. Nawet po zdobytej bramce próżno było usłyszeć radość fanów Piasta. Warto dodać, że w drugiej połowie zaprezentowali nieźle wyglądające flagowisko. Niebiesko-czerwoni byli skupieni głównie na wspieraniu własnej drużyny (także bez koszulek), choć zdarzyło nam się kilka razy wymienić „uprzejmości”. W złorzeczeniu gliwiczanie gorąco uaktywnili się zwłaszcza tuż po zakończeniu spotkania i w trakcie oczekiwania na opuszczenie naszego stadionu.

Wróćmy jednak na nasze trybuny. Nasi ultrasi przygotowali oprawę, którą zaprezentowali w trakcie odśpiewywania „Snu o Warszawie” oraz „Mistrzem Polski jest Legia”. Z góry „Żylety” zjechała sektorówka, po rozwinięciu której ukazał się wąsaty sędzia z kieszenią wypchaną dolarami i pokazujący czerwoną kartkę. Całość dopełniły, jakżeby inaczej, czerwone race, które rozświetliły boki trybun oraz znajdujący się na dole transparent z ubiegłorocznym cytatem Dominika Furmana: „I tak Legia, panowie! I tak Legia mistrzem!”. Biorąc pod uwagę medialną burzę, która rozpętała się po meczu z Lechią i po ponoć faworyzującym stołeczny klub sędziowaniu, przesłanie było chyba aż nadto wymowne. ;)



Od samego początku zasuwaliśmy ze śpiewem jak źli. Wiedzieliśmy jednak, że nasi piłkarze również potrzebują odpowiedniej motywacji. „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!”, „Jazda z k..., hej Legio, jazda z k...!” i „Nie ma litości…!” – krzyczeliśmy do legionistów. Staraliśmy się także możliwie jak najczęściej angażować w śpiew fanów zasiadających na innych trybunach, namawiając ich do przejęcia wokalnej inicjatywy. Tego dnia jednak niestety w zasadzie nic nie szło po naszej myśli. Goście dość szybko, bo w trzynastej minucie konfrontacji, objęli prowadzenie. Ukąszenie Piasta wymusiło na nas zmianę repertuaru i jednocześnie pobudziło do zdwojonej pracy. „Jesteśmy z Wami, hej Legio, jesteśmy z Wami!” oraz „Nie poddawaj się!” – donośnie wołaliśmy nieprzerwanie przez kilka minut do naszych grajków, wierząc, że szybko odpowiedzą gliwiczanom odpowiednim ciosem.

O ile my dawaliśmy z siebie wszystko na trybunach, powodując wzrost decybeli na Estadio WP z każdą minutą, o tyle na murawie nie było już tak różowo. Nieliczne strzały, które nasi zawodnicy oddawali na bramkę rywali, były zbyt słabe, żeby doprowadzić do wyrównania. Nie pomagał nam także nasz „ulubiony” arbiter Marciniak, który sędziował tak, jakby szukał tylko okazji, by przerwać większość akcji konstruowanych przez „Wojskowych”. Otrzymał za to porcję solidnych „podziękowań”, w tym dwutrybunowe „Marciniak! Co?! Ty k...!”.

W pewnym momencie Bobicz tak się wkręcił w żywiołową atmosferę, że zainicjował „Legia gol, allez allez”, z tym że zamiast „gol” zaśpiewał... „kosz”. Ta humorystyczna sytuacja została przyjęta ze śmiechem i życzliwością. Na wyjątkowo duży plus zasługuje fakt, że często starał się dyrygować naszym dopingiem bez udziału bębna, a my ani nie zwalnialiśmy ani nie przyspieszaliśmy, tylko rytmicznie śpiewaliśmy kolejne legijne pieśni. A tych w pierwszej połowie było naprawdę sporo, m.in.: „Ole ole, ole ola”, „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina” czy rzadko wykonywane „Do boju Legio marsz!”. Pozdrowiliśmy także wszystkie nasze zgody.



Ogromne poruszenie w naszych szeregach wywołało uderzenie króla „Kuchego”, który trafił w spojenie słupka z poprzeczką. Soczyste wyrażenie „k... mać” rozległo się z ust niejednego kibica. Nabuzowani frustracją z niekorzystnego obrotu sytuacji dwoiliśmy się i troiliśmy, żeby zmienić wynik meczu. „Legia, Legia, Legia, Legia goool” i „Legia walcząca, Legia walcząca do końca!” – krzyczeliśmy, łudząc się, że „Wojskowi” doprowadzą do remisu jeszcze w tej części spotkania. Niestety, po pierwszych 45 minutach przegrywaliśmy 0-1. „Jesteśmy z Wami, hej Legio, jesteśmy z Wami!” – wołaliśmy do naszych zawodników, żeby zapewnić ich o naszym ciągłym wsparciu. W przerwie mogliśmy podziwiać występ naszych czirliderek.
Drugą połowę zaczęliśmy od głośnego „Legia Warszawa!” i „Mistrzem Polski jest Legia!”. Wszyscy wiedzieliśmy, że aby realnie myśleć o odpowiedniej przewadze w walce o mistrzostwo, Legia musiała z Piastem wygrać. Wiedział o tym także nasz wodzirej, który dawał z siebie absolutnie wszystko, by zarazić nas swoją energią. Tego swoistego „wirusa” mogliśmy doświadczyć już w odpowiedzi na „Ceeeeee...”, które zainicjował. Była ona tak wgniatająca w ziemię, że aż ciary przechodziły po plecach. Świetnie wychodziła nam również przyśpiewka „Hej Legia gol!”, którą wykonywaliśmy przez dobrych kilka minut. Nie gorzej zaśpiewaliśmy „Czarną eLkę”, „W tramwaju jest tłok”, „Dziś zgodnym rytmem” czy pozostałe utwory, których różnorodnością przepełniony był nasz repertuar. Najczęściej jednak skupialiśmy się, podobnie jak w pierwszej części pojedynku, na „Nie poddawaj się!”, cały czas licząc na to, że odczarujemy niekorzystny dla nas wynik. W pewnym momencie wydawało się, że Legia wreszcie doprowadzi do wyrównania, jednak finalnie Hämäläinenowi nie udało się dosięgnąć nogą futbolówki, by skierować ją do bramki Piasta. Zamiast tego to przeciwnicy zaczęli nacierać na naszą połowę i tylko cud sprawił, że gliwiczanie najpierw trafili w poprzeczkę, a kilkanaście minut później w słupek bramki strzeżonej przez Cierzniaka. Sytuacje te wzmagały w nas zarówno bezradność, jak i rozwścieczenie: „Jazda z k...!”, „Tylko zwycięstwo...!” i intonowane wielokrotnie „Nie poddawaj się!” – wrzeszczeliśmy do naszych grajków, by ci się ogarnęli i zaczęli wreszcie przeprowadzać składne akcje, po których moglibyśmy się doczekać upragnionych goli. Nie poprawiało to jednak realiów boiskowych. Co gorsza, wydawało się, że legioniści przestali mieć jakikolwiek pomysł na kreatywną grę. Oliwy do ognia dolewał sędzia Marciniak, którego decyzje były dla trybun co najmniej kontrowersyjne.

fot. Piotr Galas
fot. Piotr Galas

Niestety, mimo zaangażowania z naszej strony, zawodnicy nie stanęli na wysokości zadania i nie wykorzystali okazji, by utrzymać względnie bezpieczną odległość punktową względem Lechii. Co więcej, swoją przegraną spowodowali, że od drużyny ze Śląska dzieli ich obecnie różnica zaledwie jednego punktu. Biorąc pod uwagę fakt, że Piast jest w przysłowiowym gazie i niczym walec taranuje na razie wszystkich na swojej drodze, Legia nie może sobie już pozwolić na jakiekolwiek straty.

Pozytywne jest to, że po zakończonym meczu, gdy „Wojskowi” podeszli przed „Żyletę”, zaśpiewaliśmy w ich kierunku: „Legia walcząca, Legia walcząca do końca!”, „Tylko mistrzostwo, hej Legio, tylko mistrzostwo!” oraz „Walczyć, trenować, Warszawa musi panować!”. Pamiętajcie, dumni po zwycięstwie, wierni po porażce, no i najważniejsze: „i tak Legia, panowie! I tak Legia mistrzem!”. ;)

35. rozdział książki pt. „O tym, jak Legia zdobywa mistrzostwo 2019” przeczytamy już w najbliższą niedzielę o 15:30 przy Łazienkowskiej. Każdy, kto tylko może, melduje się wtedy obowiązkowo na Ł3.

PS. Na trybunach wywieszono transparent „Kanapka, trzymaj się!”.

Frekwencja: 23 403
Goście ok. 800
Flagi gości: 6

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.