fot. Hagi / Legionisci.com
REKLAMA

Słowo na niedzielę: Era

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Skończył się sezon i wreszcie pora odsapnąć. Wprawdzie nie był to tak wyczerpujący czas, jak jeszcze niedawno, gdy grę w kraju z powodzeniem łączyliśmy z rozgrywkami międzynarodowymi, a liczba meczów sięgała niemal 60, ale i teraz, gdy przyszło nam obejrzeć 48, w większości przeciętnych lub słabych, spotkań Legii, można było dojść do kibicowskich granic wytrzymałości.

Rozgrywki 2018/19 były dla Legii kompletnie nieudane. Przegraliśmy wszystko, co można było przegrać. Łącznie z Centralną Ligą Juniorów, a nie udało się wygrać nawet klasyfikacji Pro Junior System, w której czołowe miejsce stanowić ma powód do chluby. Doszły do tego kolejne niewytłumaczalne ruchy władz klubu, zachowania trenerów, piłkarzy i ich rotacje. Czynnikiem determinującym zaś wiele z tych poczynań były problemy finansowe klubu, który, jak wynika ze sprawozdań finansowych, wpadł w głębokie długi.

Pierwsze symptomy nadchodzących klęsk pojawiły się … jeszcze w sezonie 2017/18. Zdobycie mistrzostwa jedynie zamazało obraz, przypudrowało niezbyt atrakcyjną rzeczywistość. Na stanowisku utrzymał się Dean Klafurić, kolejny wynalazek-wizjoner wśród ludzi prezesa, który w kluczowych dla budżetu klubu meczach stosował nowe ustawienie taktyczne z trójką obrońców.

Trzeba jednak przyznać, że trenerowi nie pomagali działacze. Wszyscy mieliśmy bowiem wrażenie, że Klafurić to czwarty wybór, efekt nieudolności negocjacyjnych i braku zdecydowania w zarządzie i pionie sportowym. Do tego był jedynie wariantem tymczasowym, prowizorycznym. Wszystko to z pewnością negatywnie wpływało na pozycję Chorwata w drużynie. Pierwsze zgrzyty nastąpiły jeszcze na zgrupowaniu w Warce, z którego Pasquato został odesłany do Warszawy. Włoch miał ekspresyjnie krytykować pracę szkoleniowca.

W międzyczasie od występów w I drużynie odsunięto Jędrzejczyka, bo podobno próbowano na nim wymusić wyrażenie zgody na rozwiązanie kontraktu albo jego obniżenie. W efekcie późniejszy kapitan zespołu nie został zgłoszony do eliminacji Ligi Europy i absencji Hlouska na lewej obronie grał Nagy, a w środku obrony wystawiany był weteran Astiz albo środkowy pomocnik Philipps. Legia odpadła więc najpierw z mistrzem Słowacji w eliminacjach Ligi Mistrzów, a przypomnijmy, że jest to klub, w którym na mecz z „Wojskowymi” pomalowany trawę na zielono, co kosztowało Klafuricia posadę. Następnie Vuković, kolejny tymczasowy szkoleniowiec, poprowadził drużynę w jednym z najbardziej kompromitujących meczów w historii – porażce 1-2 z luksemburskim Dudelange. Niewiele lepiej spisał się debiutujący Sa Pinto, który w rewanżu potrafił tylko zremisować. W dniu 16 sierpnia 2018 r. skończyliśmy więc występy w Europie.

Z kadry zespołu jednak nie odszedł nikt znaczący, a do tego pozyskano Carlitosa, najlepszego zawodnika ekstraklasowych boisk, przyszły także uzupełnienia. Sa Pinto dostał czas na spokojną pracę z drużyną, przede wszystkim w zakresie przygotowania fizycznego, bo to właściwie nie istniało. Pracę stracili też ostatni w klubie Chorwaci – Sos, niby fachowiec właśnie od przygotowania, i dyrektor (bodajże techniczny, a de facto sportowy) Kepcija. Skończyła się więc Legia chorwacka, a zaczęła portugalska. Zaczęły się też pierwsze spięcia trenera z mocnymi charakterami w szatni, w wyniku czego Malarz został drugim bramkarzem, a na koniec roku nawet czwartym. Od drużyny z niejasnych przyczyn (mówi się o kwestiach kontraktowych) odsunięto także Mączyńskiego. „Wojskowi” zaś głównie biegali, biegali i biegali, by nadrobić zaległości. I już po przerwie na kadrę wygrali z Lechem 1-0.

Wrzesień wyglądał obiecująco – trzy wygrane i remis. Ale przyszedł październik, gdzie proporcje się odwróciły (1-3-0), a także listopad (2-0-1). Można było jednak mieć nadzieje, że będzie lepiej – obiecująco grał Martins, przy jego boku swój najlepszy czas w Legii miał Cafu, choć też bez przesady. Błyszczeli Carlitos i Nagy, a w obronie dominował Jędrzejczyk. Do składu wskoczył też młody Majecki, co wydawało się optymalnym rozwiązaniem przy, jak sądziliśmy, silnej kadrowo Legii.

Grudzień to cztery wygrane, jeden remis i choć od patrzenia na „Wojskowych” bolały oczy, to liczyliśmy, że po przygotowaniach w Portugalii obejrzymy wreszcie autorski zespół Sa Pinto – ekipę bulterierów, będących w stanie zabiegać każdego rywala, a przy dołożeniu do tego piłkarskiej jakości naszych piłkarzy, wierzyliśmy w świetlaną wiosnę. Jednocześnie ze zgrupowań w Portugalii napływały niepokojące głosy. RSP podejmował coraz dziwniejsze decyzje, zespół dużo biegał, ale słabo grał w piłkę. Marnie prezentowali się także nowo pozyskani Rocha i Agra, a Dariusz Mioduski twierdził, że to piłkarze przez lata obserwowani przez legijny skauting. Wiosna pokazała, że albo kłamał, albo mamy słaby skauting. Doszedł też Medeiros, potencjalna gwiazda ligi, ale szybko okazało się, że nie jest przygotowany do gry od początku, a że nie zamierzał też się w Polsce specjalnie wysilać, to szybko pożegnaliśmy go bez najmniejszego żalu.

„Wiosnę” zaczęliśmy od zwycięstwa w Płocku, po bardzo słabej grze i zaczęła się gra w kratkę – dwie porażki, dwa zwycięstwa, porażka, zwycięstwo i porażka. Wszystkie te spotkania łączyło jednak jedno – graliśmy słabo, a tylko czasem przeciętnie. Legia odpadła więc z pucharu Polski z pierwszoligowym Rakowem, a jeszcze wcześniej Sa Pinto, po przegranej z Cracovią, urządził Mioduskiemu awanturę, w której wykrzykiwał, że nie ma wsparcia i tylko on się zna na piłce. To był początek końca, który nastąpił po klęsce 0-4 na Wiśle Kraków.

Tymczasowym trenerem został znów Vuković, o którym pisałem, że powinien dostać szansę w obecnie istniejących realiach. Zaczął bardzo dobrze, bo wygrał pięć meczów i jeden przegrał. Zespół grał lepiej, choć też bez przesady, bo nawet w tych zwycięskich spotkaniach zdarzały mu się marne występy. Ostatnie zwycięstwo było jednak kluczowe dla losów tytułu. W Gdańsku legioniści okazali się lepsi od Lechii, głównego wówczas pretendenta do mistrzostwa i całkowicie zeszło z nich powietrze. Szkoleniowiec nie potrafił nad tym trendem zapanować, choć wykonywał różnego rodzaju ruchy, nawet nerwowe i trudno wytłumaczalne. Drużyna się jednak rozlazła i nie wygrała już żadnego z czterech pozostałych meczów tracąc mistrzostwo Polski.

Wcześniej jednak Vuković podpisał roczną umowę i to on pozostanie na stanowisku trenera. Prezes zachował się więc w tym przypadku w końcu racjonalnie, choć nie wiadomo, jakie konsekwencje, zwłaszcza w świetle nieudanej końcówki, pociągnie za sobą ta decyzja. Zapowiadana jest kolejna rewolucja w składzie, odchodzą takie postaci, jak Hlousek, Kucharczyk, Hamalainen, czy Malarz, a to pewnie dopiero początek. Sprzedaż Szymańskiego może być bowiem przyczynkiem do szerszej wyprzedaży. W każdym razie przyjdą nowi, rotacja będzie duża i nie sposób określić, jak szybko uda się ten zespół poukładać na nowo.

Przyszłość jest więc bardzo niepewna i przypomina sytuację z 2010 r., czyli poprzedniego, w którym Legia niczego w lidze nie wygrała, z tą różnicą, że wówczas nie awansowała nawet do pucharów. Po nieudanym sezonie zespół został mocno przebudowany i, choć w lidze nadal było kiepsko (m. in. aż 11 porażek), zanotował lekki progres – wygrał puchar Polski w 2011 r. Kolejnym krokiem naprzód było lato 2011 r. i rozsądne wzmocnienia w postaci choćby Żewłakowa i Ljuboji, walka do końca o tytuł i kolejny puchar. A potem zaczęła się złota era.

Era, która się właśnie skończyła, a symbolem jej końca jest właśnie ten sezon – miotania się w koncepcjach, błędnych decyzjach, nierealnych wizjach, niekompetencji zarządzających, rozleniwieniu piłkarzy, pomyłkach trenerów.

Jednocześnie jednak, Legia nadal nie straciła szansy, by ten koniec jednej stał się początkiem kolejnej ery sukcesów.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.