Michał Kopczyński podczas treningu w Warce - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Wywiad

Kopczyński: Nie chcę być piątym kołem u wozu

Wiśnia, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Podczas zgrupowania w Warce mieliśmy okazję porozmawiać z Michałem Kopczyńskim, który wrócił do Legii po wyprawie niemal na drugi koniec świata. Z pomocnikiem stołecznego klubu porozmawialiśmy o jego pobycie w Nowej Zelandii, różnicach pomiędzy tamtejszą a naszą piłką, a także nowych nadziejach po powrocie do Polski. Udało nam się także dowiedzieć, o których piłkarzy Legii pytał trener jego poprzedniego klubu Wellington Phoenix. Zapraszamy do lektury!

Wróciłeś do Legii po niedługim czasie, ale w zespole zaobserwowaliśmy wiele zmian.
- Nie było mnie 11 miesięcy. W drużynie rzeczywiście jest dużo nowych twarzy - również w sztabie. Część osób jednak znam, chociażby Marka Saganowskiego czy Jana Muchę. Co ma jednak powiedzieć Igor Lewczuk, który po trzech latach zna trzy osoby na krzyż. Ze mną nie jest aż tak źle, ale widać i czuć tę zmianę.

Po powrocie masz również nowego trenera.
- Jak odchodziłem, to kto inny był trenerem. W międzyczasie jeden zdążył już odejść, a teraz mamy następnego. Śledziłem wszystko, co się dzieje w Legii, jednak czasami różnica czasu to utrudniała. Zgadzam się jednak, że ogólne zmiany są naprawdę duże. Śledziłem poczynania moich kolegów, lecz samych meczów nie oglądałem zbyt często. Można powiedzieć, że przez ten okres byłem na drugim końcu świata.

Czym różni się piłka nożna na tym "drugim końcu świata"?
- Dalej jest to piłka i zasady są takie same. Nie trzeba mieć kangura w składzie (śmiech). Jest to jednak trochę inny styl pracy. Sama specyfika ligi też jest inna. Tych różnic trochę było.

Grałeś również na nowej pozycji.
- Tak, zagrałem sezon na innej pozycji, ale cieszę się z tego, bo daje mi to dużo możliwości na przyszłość. Na pewno rozwinęło mnie to jako zawodnika.

A w Legii jak się na ciebie zapatrują? Stoper czy jednak pomocnik?
- Do tej pory na treningach bardziej grałem jako stoper. Natomiast inaczej gra się w ustawieniu z trójką obrońców (w takiej formacji grał Kopczyński na wypożyczeniu - przyp. Legionisci.com), a inaczej z czwórką z tyłu. Może faktycznie po tym ostatnim sezonie bliżej mi do formacji obronnej. Zobaczymy, co się wydarzy, gdzie będę się lepiej spisywał i gdzie będą mnie widzieć trenerzy. Być może fakt, że mogę grać na dwóch pozycjach działa na moją korzyść. Taką mam nadzieję.

Wróćmy do przeszłości. Co myślałeś, kiedy dostałeś tak egzotyczną ofertę?
- Tak naprawdę w pierwszej chwili myślałem, że chodzi o klub z Australii. Nigdy nie wymyśliłbym, że pojadę grać tam w piłkę. To jest jednak coś ciekawego, a ja potrzebowałem zmiany. Miałem zupełnie stracone pół roku, więc chciałem coś zmienić, chociaż nie miałem w planach lecieć na drugi koniec świata. Pojawiła się jednak ciekawość i powiedziałem, że jestem zainteresowany tą ofertą i czekam na więcej szczegółów. Za chwilę przyszła wiadomość, że to jednak jest Nowa Zelandia, a nie Australia, co w pierwszej chwili wywołało u mnie zawód, ale potem przypomniałem sobie, co wiem o tym kraju i w sumie jeszcze bardziej się ucieszyłem. Decyzję musieliśmy podjąć w miarę szybko. Wykonałem kilka telefonów odnośnie tamtejszej ligi i piłki. Jeżeli chodzi o pozostałe sprawy, to ludzie czasami oszczędności życia wydają, żeby tam polecieć i zobaczyć to miejsce, a ja mogłem tam mieszkać i grać w piłkę. Zdecydowaliśmy się więc z tego skorzystać.

Co było najtrudniejsze po przybyciu do nowego kraju?
- Na szczęście mój angielski był na w miarę dobrym poziomie. Mam nadzieję, że po pobycie tam jest jeszcze dużo lepszy. Nie obawiałem się bariery językowej, ale sama piłka była dla mnie niewiadomą. Zdawaliśmy sobie sprawę, że wylatujemy na drugi koniec świata i nie będzie możliwości zobaczenia rodziny czy znajomych. Taka oferta zdarza się jednak pewnie raz w życiu. Można teoretycznie pomyśleć, że jestem w dziwnym wieku na tak egzotyczną podróż, jednak uznaliśmy, że musimy tego spróbować.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Na miejscu spotkałeś się m.in. ze Stevenem Taylorem oraz Filipem Kurto. To były dodatkowe plusy?
- Tak, zdecydowanie. Filipa nie znałem wcześniej, poznaliśmy się dopiero tam. Szybko złapaliśmy dobry kontakt. To naprawdę fajny facet, z którym mamy podobne zainteresowania. Dobrze się dogadywaliśmy, co było dla mnie sporym ułatwieniem podczas załatwiania spraw w urzędach. Z kolei obecność takiej osoby jak Steven Taylor, który podpisał kontrakt niewiele przede mną, również pokazała mi to, że to nie może być przypadkowa drużyna. Wiedziałem, że chcą tutaj zbudować coś naprawdę fajnego.

W drużynie mieliście też bardzo dobrego napastnika.
- Zgadza się. Roy Krishna z Fiji był "kozaczkiem". Został królem strzelców ostatniego sezonu oraz jej najlepszym zawodnikiem. Mieliśmy z przodu siłę rażenia. Teraz Roy co prawda odszedł, podpisał bardzo korzystny kontrakt w Indiach. To był bardzo dobry zawodnik, który na pewno strzelałby w Europie.

Piłkarze z ligi australijskiej, chociażby z Wellington, daliby sobie spokojnie radę w Ekstraklasie?
- Tak. Często dostaję takie pytania - o porównanie ze sobą dwóch lig. Nie chcę dawać jednego wyroku, kto jest lepszy, a kto nie, ponieważ nikt tego nie widział i nie jest w stanie zweryfikować. Natomiast moim zdaniem trzy czołowe drużyny tego sezonu A-League spokojnie walczyłyby o puchary w Ekstraklasie. Miałyby również duże szanse na mistrzostwo. Z kolei niektóre drużyny odstawały. W Polsce pewnie walczyłyby o utrzymanie.

W A-League drużyna może mieć kilku "marquee players" - dwóch którzy nie wliczają się w Salary Cup, które tam obowiązuje. Każda drużyna ma dwóch-trzech fajnych piłkarzy z przeszłością, którzy liznęli piłki na naprawdę poważnym poziomie - chociażby Keisuke Honda z Melbourne Victory. Natomiast często uzupełnienia składów są mocno średnie. Musiałoby dojść do konfrontacji polskiej drużyny z australijską, żebyśmy poznali odpowiedź na to pytanie. Drużyny z A-League postawiłbym jednak w naszej lidze jako faworytów.

Jak zmieniłeś się jako piłkarz przez ostatnie 11 miesięcy?
- Podstawową sprawą jest zmiana pozycji. Rozegrałem sezon w innym miejscu na boisku, chociaż sami graliśmy również innym systemem. Ustawienie 3-5-2 często w Polsce się nie sprawdza, natomiast u nas to funkcjonowało fajnie. Trener uznał, że mamy piłkarzy pod tę formację i to wałkowaliśmy. Sezon gry na innej pozycji dodaje doświadczenia i więcej opcji na przyszłość. Ponadto grałem bardziej z lewej strony, więc częściej używałem również lewej nogi. Na pewno rozwinąłem się również ze względu na to, że była to liga wymagająca fizycznie. Jestem z tego roku piłkarsko bardzo zadowolony.

Nie kusiło cię, aby zostać tam na dłużej?
- Żyło mi się tam bardzo dobrze. Brałem pod uwagę, że zostanę tam na dłużej. Nawet teraz nie wykluczam, że mogę tam wrócić. W Phoenix dawali mi jasno do zrozumienia, że chcą, abym został. Natomiast pod koniec sezonu trochę się jednak pozmieniało. Nasz trener poinformował, że odchodzi z klubu, więc szybko został zakontraktowany nowy szkoleniowiec, który będzie budował drużynę po swojemu. Ja byłem jednym z "Visa Players", czyli graczy spoza Australii, których w zespole może być tylko pięciu. To więc dosyć odpowiedzialna funkcja. Często jest również tak, że nowy trener sprowadza do klubu swoich zaufanych piłkarzy. W kontekście mojej gry pojawiło się więc trochę niewiadomych. Nie zapominajmy, że mimo wszystko byłbym daleko od rodziny i znajomych. Opcja pozostania tam wydawała się być więc dla mnie coraz mniej korzystna. Drzwi mam jednak tam cały czas otwarte. Zobaczymy, jak się rozwinie moja sytuacja w Polsce. Być może to będzie dla mnie rezerwowa opcja na przyszłość.

A co możesz powiedzieć o swoim trenerze?
- Praca z nim była dla mnie ciekawym doświadczeniem. Przyszedłem do drużyny z naprawdę ciekawym CV - miałem wpis o grze w Lidze Mistrzów, byłem kilkukrotnym mistrzem Polski, wyglądało to więc dobrze. Dużo lepiej niż w rzeczywistości. Jesteś jednym z tych pięciu zawodników spoza Australii i wobec ciebie stawiane są duże wymagania. Trener od początku nie ukrywał tego, że jestem tutaj po to, aby zrobić różnicę. Wszedłem w mocny trening i miałem wrażenie, że w tych pierwszych tygodniach wyglądałem naprawdę dobrze. Potem jednak dał o sobie znać długi okres przygotowawczy. Właśnie w tym doszukuję się swoich problemów. Czułem się słabiej pod względem fizycznym. Trener zaczął mieć do mnie po pewnym czasie trochę pretensji. Moim zdaniem nie zawsze były one uzasadnione. Zdarzyło mi się czasami mu coś odpowiedzieć, kilkukrotnie między nami zaiskrzyło. Przytrafił mi się jeszcze drobny uraz podczas przygotowań.

Podczas zgrupowań cały czas byłem szykowany do gry, a w końcu na pierwszy mecz wypadłem. Chłopaki zagrali super i trener potem już nie zmieniał składu. Pierwsze trzy mecze byłem poza kadrą meczową, która w lidze australijskiej wynosi 16, a nie 18 zawodników. Wydawało się, że będzie ciężko. Miałem obawy, że nic z nie będzie. Na szczęście powoli trener zaczął mi dawać szanse. Nasze relacje wróciły na odpowiedni tor. Trener był bardzo wymagającą i ostrą osobą. Rudan bardzo twardą ręką prowadził zespół. Początkowo myślałem, że mogę się postawić, lecz później zauważyłem, że działa to na moją niekorzyść. Zacząłem więc robić swoje i pokazywać się na treningach. Na szczęście wykorzystałem swoje szanse i w drugiej części sezonu byłem już podstawowym zawodnikiem i rozstawałem się ze szkoleniowcem w bardzo przyjacielskich warunkach, chociaż początek mieliśmy ciężki. Dotychczas zazwyczaj byłem gościem, który był ceniony. Jeżeli nie za umiejętności, to za podejście do roboty - nieważne czy grałem czy nie to z trenerami miałem dobre relacje. Tutaj było trochę inaczej.

fot. Woytek / Legionisci.com

Tamte regiony stają się teraz coraz bardziej popularne. Przykładem jest chociażby transfer Radosława Majewskiego.
- Decyzja Radka mnie nie zaskoczyła. Wiedziałem, że coś się dzieje w kwestii jego transferu tam. W trakcie sezonu pytał się o niego trener Rudan. Tak naprawdę pytał się jeszcze o kilku innych zawodników. Chyba zrobiliśmy więc polskim piłkarzom całkiem dobrą reklamę - szczególnie Adrian Mierzejewski czy Filip Kurto, który został bramkarzem sezonu. Myślę, że ja też się do tej przyczyniłem. Co więcej, w trakcie sezonu dołączył do nas również Cillian Sheridan. Działacze bardziej otworzyli się na zawodników z polskiej ekstraklasy. Uważam, że Radek podjął bardzo dobrą decyzję. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że będą na niego mocno liczyli. Drużyna Western Sydney Wanderers ma za sobą słaby sezon. Zmieniają teraz większość składu i liczą w przyszłych rozgrywkach na więcej.

A pojawiło się zainteresowanie piłkarzami Legii?
- Tak, pojawiały się nazwiska graczy Legii.

A kto konkretnie?
- Pod koniec mojego pobytu było zapytanie o Michała Kucharczyka. Wcześniej przed sprowadzeniem Cilliana trener pytał także o Jose Kante. Widać było, że trener musiał gdzieś obserwować Legię.

Jak zapatrujesz się na swoją przyszłość? Chciałbyś zostać w Legii?
- Nie zamykam się na nic. Widzę jaka jest sytuacja w Legii. Moje pozycje są dosyć mocno obsadzone. Nie jestem napięty w tej chwili na nic. Przygotowuję się z drużyną i jeżeli będę potrzebny, to będę grał w Legii. Od zawsze było to dla mnie priorytetem. W międzyczasie szukam sobie jednak innych opcji - polskich i zagranicznych. Jeżeli pojawiłoby się coś z zagranicy to na pewno mocno bym to przemyślał. Jestem otwarty i chciałbym grać gdzieś, gdzie będę potrzebny i będę czerpał z tego przyjemność, a nie będę piątym kołem u wozu.

Rozmawiał: Jan Wiśniewski

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.