Dariusz Mioduski, Aleksandar Vuković i Radosław Kucharski - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Felieton

Słowo po niedzieli: Waga

Qbas - Wiadomość archiwalna

Parę dni temu minęło pół roku odkąd Aleksandar Vuković został trenerem Legii. Czas więc na pierwsze rozliczenia, choć jednak nieostateczne. Podejmując się tego należy pamiętać, że w tym okresie, podobnie zresztą jak przez wszystkie miesiące rządów p. Mioduskiego, w klubie działo się bardzo dużo i wszystko należy wziąć pod uwagę przy ocenie polskiego Serba.

Spoglądając na osiągnięcia i wyniki, to jest bardzo źle. Drużyna pod rządami Vukovicia przegrała najważniejsze mecze – o mistrzostwo Polski i Ligę Europy. Z 21 spotkań ligowych wygrała tylko 10 i aż 7 razy przegrała. Średnia zdobytych punktów w tym czasie jest niecodziennie niska i wynosi 1,62 na mecz, a to oczywiście za mało, by myśleć o mistrzostwie. Co ciekawe, średnia Ricardo Sa Pinto, jaką legitymował się w momencie zwolnienia, była wyraźnie wyższa i wynosiła 1,91, ale też nie zapewniłaby Legii tytułu.

Najgorsze jednak, że Legię Vukovicia, zresztą zupełnie jak jego poprzedników, po prostu ciężko się ogląda. Nie dość więc, że słabo punktują, to jeszcze nie prezentują niczego godnego zapamiętania. Oferują futbol dla koneserów, którzy muszą się doszukiwać w ich grze pozytywów. Brakuje przy tym stylu, co rzucało się w oczy już w końcówce poprzedniego sezonu. I o ile jeszcze w sierpniu wydawało się, że legioniści wypracowują pewien sposób grania, wprawdzie mało atrakcyjny, to jednak efektywny, a polegający na szczelnej defensywie, odpowiedzialnej, cierpliwej grze i ciężkiej walce, że ta drużyna zaczyna mieć sens, to przyszedł wrzesień. Zalążki dobrego wrażenia prysły. W sześciu meczach po reprezentacyjnej przerwie, bilans Legii to 2-1-2, a dokładając mecz z Piastem to 2-1-3, bramki 6-7. Jeśli zestawić to z danymi za lipiec i sierpień (3-1-1, bramki 7-5), to wychodzi, że punktujemy znacznie gorzej niż w najtrudniejszym okresie sezonu, jakim jest letnie łącznie ligi z eliminacjami europejskich pucharów. Regres widoczny jest również w jakości gry, szczególnie obronnej, w której notujemy niewytłumaczalnie dużo błędów indywidualnych.

Wyniki (w tym kuriozalne 0-0 na Gibraltarze) i brak stylu spotęgowały nieufność fanów względem trenera, których duża część od początku z dużą rezerwą przyjmowała powierzenie mu Legii. Nieufność wzbudzały też decyzje trenera. Na początku ta o wymianie wielu piłkarzy na mecz w Białymstoku w maju, potem zgoda na pozbycie się kilku piłkarzy, w tym Kucharczyka, a potem marginalizowaniu, zmianie pozycji, odsunięciu Carlitosa i stawianiu na nieskutecznego Kulenovicia. Później doszły eksperymenty z pozycją Gwilii, a także „rozbicie” świetnie współpracującej w środku obrony pary Jędrzejczyk – Lewczuk, czy, jak się wydaje, błędne decyzje przy wyborze wyjściowego składu i dziwne zmiany w trakcie spotkań. Wszystkie te decyzje miały oczywiście swe racjonalne uzasadnienie, ale by uznać je za słuszne musiałyby bronić się osiąganymi rezultatami. Tymczasem największym osiągnięciem jest awans do IV rundy eliminacji Ligi Europy. Zresztą, to wynik na miarę aktualnych możliwości Legii.

Minęło więc pół roku, a Vuković nie tylko przegrał wszystko, ale ma też fatalną opinię wśród kibiców, części dziennikarzy i ekspertów. Kluczowe jednak dla przyszłości szkoleniowca i klubu jest indeks jego akcji u Mioduskiego i skupionych przy nim podpowiadaczy. Ci zdają się zachowywać spokój, choć powoli licencjonowani przez klub dziennikarze zaczynają sondować reakcję na zmianę trenera. Czy zresztą ktoś byłby zdziwiony, gdyby w prezesie, wbrew kolejnym, solennym zapewnieniom, coś po raz piąty pękło?

Vuković zdaje się tym nie przejmować i koncentrować na kwestiach, na które ma wpływ. Czy to dobrze? Dla niego niekoniecznie. To on przecież firmuje nazwiskiem kolejne osłabianie drużyny, pozyskiwanie graczy przeciętnych, niewyrazistych charakterologicznie. Mioduski co rusz podkreśla pełną zgodę w pionie sportowym, ale tu nie ma powodów do zadowolenia. Pisałem o tym już kiedyś: tam powinno iskrzyć, powinny trwać konstruktywne spory. Tymczasem wygląda to dziś tak, że AV zgodził się na to, co zaproponował mu duet Kucharski – Kiełbowicz. Popełni więc podobny błąd jak dwa lata temu Jacek Magiera, który, choć otrzymał graczy, których nie chciał lub nawet o nich nie słyszał, to nie potrafił się temu wyraźnie przeciwstawić. To chyba w ogóle problem legionistów pracujących na stanowisku trenera w Legii. Nikczemnie wykorzystuje się ich miłość do klubu, gotowość do poświęceń. U Mioduskiego i Magiera, i „Vuko” stali się zakładnikami swego oddania.

Czy Vuković dobrze wykonuje swoje obowiązki? Nie mam wątpliwości, że najlepiej jak potrafi. Pracuje w pełni oddany, jest zaangażowany, spędza masę czasu w klubie. Czy jego najlepiej wystarczy, by Legia osiągała sukcesy? Nie wiadomo, bo też pracuje z wątpliwej jakości materiałem. To co jest pewne, to wprowadzenie przez trenera zdrowych zasad w szatni. Wszystkich traktuje na równi, pracując sumiennie każdy otrzymuje szansę gry, a odsuwa tych co oczekują innego podejścia (vide: Carlitos). Jest sprawiedliwy i piłkarze to doceniają. Władze klubu o tym wiedzą. Pamiętajmy jednak, że zawodnicy najbardziej doceniają szkoleniowca, gdy zwyciężają. Gorzej, gdy ich praca nie przynosi efektów…

Jak Vuković może się bronić? Przede wszystkim warunkami, w których pracuje. W Legii trwa nieustająca wymiana piłkarzy. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat przyszło 30 zawodników do I zespołu, a odeszło 25. Ktoś serio mówi o stabilności w drużynie? Zresztą wystarczy spojrzeć na mecz przeciwko Piastowi. W podstawowym składzie na mecz z Piatem wybiegło aż 8 graczy, którzy nie znaleźli się w wyjściowej „jedenastce” na spotkanie w końcówce ubiegłego sezonu. Oczywiście należy wziąć pod uwagę kontuzje, transfery i aktualną formę, ale i tak zespół znów został całkowicie zmieniony, ponownie tracąc na jakości. Przy czym trudno uwierzyć, by przemeblowania się skończyły, gdyż jakościowo nowi zawodnicy w większości dają jeszcze mniej niż ich poprzednicy. Zresztą sam fakt, że w podstawowym składzie wychodzi zawodnik pokroju Kante jest bardzo znamienne. Przy czym jaki poważny klub, mający rzeczywiście aspiracje, pozbywa się najbardziej kreatywnych piłkarzy lub też tych, mających duży wpływ na drużynę i nie zastępuje ich w ogóle (jak w ataku) albo zawodnikami o innej charakterystyce (np. Gwilia to typowa „ósemka”, a na „dziesiątce” gra z konieczności, bo przecież nie ma komu). Nowy środkowy obrońca, nowy środkowy pomocnik, zupełnie inne skrzydła i zestawienie ataku. Jeśli ci zawodnicy mogą grać lepiej, choć wcale nie jestem o tym przekonany, to potrzebują czasu. Wystarczy tu przywołać przykłady Cracovii, Lechii, czy Pogoni, w których cierpliwość prezesów popłaciła i teraz te zespoły zaliczają się do czołówki Ekstraklasy.

Przyjęło się oczywiście mówić, że w Legii tego czasu nie ma, ale coraz bardziej potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której władze klubu dochodzą do wniosku, że próbowali już wszystkiego, a przy ograniczonych możliwościach finansowych, co ma przełożenie na umiejętności pozyskiwanych zawodników, nie mogą liczyć na kolejne ryzyko wpadki z drogim trenerem, więc trzeba po prostu przejść przez okres przejściowy, dać szansę swojemu szkoleniowcowi i, ryzykując wynikami, pójść śladem innych klubów, promujących młodzież, zarabiających sporo na transferach. Jeśli jednak takie założenie nie zostało postawione, to sądzę, że w gabinetach przy Łazienkowskiej zrobiło się bardzo nerwowo, zwłaszcza w kontekście publicznych zapewnień prezesa.

Vuković dysponuje również drużyną wciąż niezgraną i niedoświadczoną w grze pod warszawską presją. Dość powiedzieć, że trzynastu piłkarzy, którzy wystąpili w Glasgow miało łącznie na swoim koncie 723 mecze w Legii. Dla porównania piłkarze zespołu Legii, który niemal równo pięć lat temu wygrał w Trabzonie mieli wówczas 1613 meczów dla „Wojskowych”. Obecnie 23 zawodników ma doświadczenie w klubowej rywalizacji międzynarodowej. Głównie w eliminacjach europejskich pucharów nazbierali 417 meczów (Jędrzejczyk najwięcej – 56). Gracze tylko podstawowej jedenastki mierzącej się wtedy z Trabzonsporem mieli wtedy tych meczów ok. 500. Oczywiście, na jakość piłkarzy i ich doświadczenie, trener też ma, a przynajmniej powinien mieć, wpływ więc te kwestie nie w pełni usprawiedliwiają naszego szkoleniowca.

Podkreślę znowu: nie wiem, jakim trenerem jest AV. W ogóle mam problem z definiowaniem klasy szkoleniowców, bo na to składa się wiele zmiennych, w tym szczęście. Nie wiadomo przy tym, jakie wyniki osiągałby z lepszymi zawodnikami. Być może ktoś inny poradziłby sobie z nimi lepiej. Problem w tym, że Mioduski właściwie tylko raz podjął wytłumaczalną decyzję przy zatrudnianiu trenera. I to właśnie powierzając prowadzenie Legii Vukoviciowi. Oczywiście można było uważać, że to zła decyzja, nie zgadzać się, krytykować, ale przynajmniej miała jakieś racjonalne przesłanki, zwłaszcza biorąc pod uwagę poprzednie doświadczenia w tym zakresie. A jakie one były? Zastąpienie Magiery miłym bajkopisarzem, tego zaś trenerem od piłki kobiecej, aż wreszcie wybranie człowieka, którego zachowanie świadczy, że dla jego dobra wskazanym byłoby gruntowne badanie psychiatrycznie. Prezes i jego ludzie podejmują fatalne decyzje personalne, zresztą na każdym polu. Nie sposób więc wierzyć, by nagle to się miało zmienić i przy bardzo ograniczonych możliwościach finansowych znaleziony został ktoś pokroju Henninga Berga, ale pamiętajmy, że i on objął gotowy zespół, który miał za zadanie udoskonalić, wprowadzić na wyższy poziom. Trudno przy tym spodziewać się, że Legia w ogóle prowadzi jakąś sensowną analizę trenerskiego rynku, bo z doświadczenia wiemy, że szukać zaczyna dopiero, gdy się pali.

Najgorsze przy tym, że Legię prowadzą kolejni trenerzy, a gra od ponad dwóch lat wygląda tak samo. Pod rządami Dariusza Mioduskiego drużyna rozegrała już ponad 130 meczów w rożnych rozgrywkach. Ile z nich możemy wymienić jako bardzo dobre? Jasne, możemy żartować, że to futbol dla koneserów, ale zwyczajnego kibica, spragnionego po prostu atrakcyjnej piłki, Legia nie przyciąga swą jakością. Działa jeszcze jedynie wyblakła marka.

Czy więc Vukovicia należy zwolnić? Na jego obronę jest mniej niż niewiele, szala wagi przechyliła się mocno na niekorzyść, ale w mojej ocenie, w obecnej sytuacji warto zachować cierpliwość. Zwłaszcza, że zawodnicy nadal w niego wierzą. Wyrzucenie trenera, kolejny raz bez konkretnego pomysłu na to, kogo chcemy zatrudnić, jak grającej Legii oczekujemy i co chcemy osiągnąć, nie ma sensu. Tym bardziej, że kolejna zmiana trenera po paru miesiącach pracy potwierdzałaby tylko, że Mioduski nie jest poważnym człowiekiem, a przecież on i tak już chodzi w wadze Jesusa Gila, czy Józefa Wojciechowskiego. Nasz prezes ponownie ośmieszyłby się, zwłaszcza po gorących jeszcze deklaracjach poparcia dla szkoleniowca. Wiadomo jednak, że DM jest zdolny do wszystkiego i tylko sporadycznie działa racjonalnie. Może więc nagle uznać, że najważniejsze jest ratowanie pucharów, jakby to miało jakiekolwiek pozytywne znaczenie dla klubowych finansów i posłać do diabła obietnice, co przy nader spłaszczonej tabeli musi bardzo kusić. Byłoby to więcej niż prawdopodobne, gdyby klub było stać na taki ruch.

Od bardzo dawna podkreślam i całą stanowczością robię to ponownie: to w zarządzaniu klubem potrzeba tak gruntownych przekształceń, że nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie ich przeprowadzenia. I tu na wadze nie leży dobro prezesa, doradcy, członka rady nadzorczej, czy któregoś z licznych dyrektorów. Leży przyszłość klubu, który pod nieudolnymi rządami nieustannie pikuje. To nie praca Vukovicia jest tu problemem.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.