890 kibiców Legii w Gliwicach - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Zmarnowany potencjał

Hugollek - Wiadomość archiwalna

Na stadionie gliwickiego Piasta ostatni raz gościliśmy przed niespełna dwoma laty – w grudniu 2017 roku. Wówczas na zakazie zjawiliśmy się na śląskim obiekcie w niespełna czterysta osób. Potem, ze względu na solidarność z fanami „Piastunek”, którzy bojkotowali mecze w wyniku konfliktu ze swoimi działaczami, dwukrotnie odpuściliśmy wyjazdy na „Tesco Arenę”.

Tym razem jednak nic nie stało na przeszkodzie, aby wybrać się we wczesnopaździernikową niedzielę na sektor gości stadionu przy Okrzei. Na śląską eskapadę w wyjątkowo chłodny dzień zdecydowało się 890 kibiców naszego klubu, czyli wykorzystaliśmy całą przyznaną nam pulę. Wspierała nas, co naturalnie przy okazji tego typu spotkań nie dziwi, spora delegacja zaprzyjaźnionego Zagłębia. Wszyscy zresztą spotkaliśmy się wpierw na sosnowieckiej „Patelni”, skąd wspólnie dojechaliśmy samochodami do Gliwic. Przejazd odbył się nad wyraz sprawnie, tak że na placu przed kołowrotkami prowadzącymi na trybuny zjawiliśmy się ponad dwie godziny przed rozpoczęciem pojedynku. Dzięki temu, a także za sprawą sprawnego wpuszczania naszej grupy przez ochroniarzy, bez najmniejszych problemów wszyscy jak jeden mąż zameldowaliśmy się w sektorze o czasie. Ci głodniejsi mogli posilić się w miejscowym punkcie cateringowym, gdzie serwowano m.in. pokaźnych rozmiarów gięte w bułce czy solidnie wyglądające zapiekanki. Z kolei ci bardziej zniecierpliwieni mogli umilić sobie czas oczekiwania na pierwszy gwizdek, słuchając specyficznej mieszanki muzycznej wydobywającej się z głośników. Co by nie mówić, ale puszczanie w zasadzie na przemian „żabola” Crazy Frog i „mocnych” panów niemieckiej grupy Rammstein to wyjątkowo dziwne połączenie.

Gdy do meczu pozostawało jeszcze sporo czasu, na rozgrzewkę wybiegła część naszych zawodników i otrzymali stosowną porcję braw. Krzyknęliśmy w ich kierunku „Tylko zwycięstwo…”, wierząc, że od początku pojedynku dadzą z siebie wszystko i gładko poradzą sobie z Piastem. Gliwicki obiekt zapełniał się fanami miejscowych bardzo powoli. Zresztą, co tu dużo pisać – sam młyn niebiesko-czerwonych zapełniał się dość ślamazarnie, a summa summarum, to trudno napisać o trybunie dla najzagorzalszych kibiców „Piastunek”, że pękała w szwach. Było bardzo kiepsko z frekwencją. Pod tym względem dużo lepiej prezentowały się sąsiednie trybuny, choć trzeba przyznać, że w ostatnim czasie na Legii wcale nie bywa lepiej.

Dopingiem, już po raz kolejny zresztą, dyrygował Michał. Trzeba przyznać, że zaczęliśmy z wysokiego „C” i to jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego, głośno wykonując naszą wyjazdową przyśpiewkę. Oczywiście, z racji wspierania nas przez fanów z Sosnowca, nie mogło zabraknąć braterskiego okrzyku „Legia i Zagłębie”, który intonowaliśmy zresztą tego wieczora wielokrotnie. Nie zapomnieliśmy także o naszych pozostałych zgodach, które skandowaliśmy w trakcie meczu.



W pewnym momencie znajdujący się na sąsiedniej trybunie gliwiczanie zaczęli nas zaczepiać. Odpowiedzieliśmy im dobitnie w „ssący” sposób. To jednak spowodowało, że momentalnie cały stadion gremialnie skupił się na obrażaniu Legii. Wobec takiego obrotu sprawy nie pozostało nam nic innego, jak przypomnieć fanom „Piastunek”, jaką rozrywkę uprawiali na początku sierpnia na Łotwie w jednej z tamtejszych restauracji ze śmieciowym jedzeniem. „Całe życie konia bicie!” – głośno krzyczeliśmy w ich kierunku. Długo nie skupialiśmy jednak uwagi na tubylcach, jako że na murawę wkroczyli nasi zawodnicy. „Mistrzem Polski jest Legia!” oraz „Jesteśmy zawsze tam...!” – głośno wybrzmiały z gardeł obowiązkowe przyśpiewki z naszego wyjazdowego repertuaru. Treść hymnu Piasta wyświetlono w całości na telebimie, ale mało kto z miejscowych go śpiewał. Wszyscy wiemy, że fani z całego kraju uwielbiają kopiować pomysły od najlepszych, czyli od nas - nie inaczej było w Gliwicach, „Mistrzem Polski jest ukochany nasz, mistrzem Polski jest nasz Piast Gliwice” – śpiewali gospodarze, którzy wystawili tego dnia dość lichy młyn. Żeby to się jeszcze jakoś sensownie rymowało, no ale nie. Nie można im wprawdzie zarzucić, że nie dopingowali, ponieważ wspierali swój klub niemal przez cały czas trwania spotkania, a ich śpiewy niejednokrotnie przedzierały się do sektora gości, ale z pewnością, gdyby wypełnili całą swoją trybunę, ich potencjał byłby z pewnością większy.

Co do wydarzeń boiskowych, to jeśli ktoś spodziewał się emocjonującego widowiska, na pewno srodze się zawiódł. „Wojskowi” grali naprawdę fatalnie. W ich akcjach brakowało wszystkiego: pomysłu, zgrania, celności... W zasadzie to panował jeden wielki chaos, nad którym nasi piłkarze w ogóle nie mieli kontroli. Nawet nasze śpiewy, które niejednokrotnie dodawały im wiatru w żagle, tym razem w niczym im nie pomagały. Po prostu jeden wielki dramat. Choć trzeba przyznać, że sami pozostajemy bez winy. O ile ludzie w centralnej części zajmowanego przez nas sektora świetnie się bawili i starali się dawać z siebie możliwie jak najwięcej, o tyle większość fanów znajdujących się po bokach milczało, mamrotało coś pod nosem lub śpiewało naprawdę sporadycznie. Mimo usilnych próśb gniazdowego, by wszyscy zaangażowali się w doping, ta część niestety pozostawała bierna. Z tego względu istniało w zasadzie jedynie kilka momentów z pierwszej połowy rywalizacji z Piastem, które można jakoś bardziej wyróżnić (czyli takie, w które angażowali się w zasadzie wszyscy). Bardzo dobrze i przez wiele minut wykonywaliśmy muzyczną wersję „Jesteśmy zawsze tam...”. Względnie wyszedł nam też hit z Wiednia, a także przyśpiewki „Chociaż ciężki jest czas” oraz „Do boju, Legio marsz!”, dzięki której próbowaliśmy odczarować bramkę strzeżoną przez Placha. Bezskutecznie. Dodatkowo, po jednej z zaczepek gliwiczan odwdzięczyliśmy się im odpowiedzią na czasie: „Hej, k..., śmiecie, wy m Maku konia bijecie!”, co naturalnie ponownie stanowiło nawiązanie do łotewskich „uciech” Piasta.

Po bezbramkowej pierwszej połowie pojedynku każdy z nas łudził się jeszcze, że w kolejnych 45 minutach Legia zdoła rozstrzygnąć jego losy na swoją korzyść. Z tego względu głośno zaintonowaliśmy nasz hymn oraz hasło zagrzewające futbolistów do walki. „Jazda z k...!” – niosło się po całej „Tesco Arenie”. I tu czekała na nas „niespodzianka”. Do walki ze stadionowym chamstwem nieoczekiwanie włączył się... spiker gliwiczan. „Szanujcie przeciwnika!” – darł się do mikrofonu. Chyba nie przypuszczał, że przez sfrustrowane wylanie swoich żali dolał jedynie oliwy do ognia, bo obie ekipy zaczęły obrzucać się inwektywami, więc skutecznie ostudziło to emocje „zapowiadacza”.

Tuż po tym, jak próbowaliśmy cokolwiek wykrzesać z grajków donośnym „Legia gol, allez, allez”, padł gol dla „Piastunek”. Miejscowi wpadli w ekstazę, a my dosadnie huknęliśmy w kierunku murawy: „Legia grać, k... mać!”. Paradoksalnie jednak nasi futboliści zaczęli grać jeszcze gorzej. Nie pomagało im nic – ani „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!” ani „Legia Warszawa to nasza duma i sława”, ani żadna inna przyśpiewka. Co więcej, doping siadł niemiłosiernie. Było nieporównywalnie gorzej względem pierwszej części meczu; zupełnie jakby tą jedną jedyną bramką podcięto nam struny głosowe. A dobicie miało dopiero nastąpić. Minęło nieco ponad 10 minut, a niebiesko-czerwoni mogli się cieszyć z drugiej bramki. Ugranie choćby jednego punktu zaczęło być tak prawdopodobne jak wygrana szóstki w totolotka. W tym momencie miarka się przebrała. „Co wy robicie, wy naszą Legię hańbicie?!” – stanowczo wyraziliśmy swoje oburzenie takim rozwojem wypadków. W tym samym momencie uaktywnił się poroniony spiker miejscowych, który przeżywał chyba swój pierwszy w życiu orgazm. „Jeszcze siedem!” – krzyczał jak oszalały.

Nam z kolei nie pozostało nic innego, jak wykonywać adekwatną do sytuacji przyśpiewkę. „Nie poddawaj się, ukochana ma, nie poddawaj się, Legio Warszawa!” – śpiewaliśmy nieustannie przez ostatni kwadrans meczu, licząc w myślach na to, że może zdarzy się cud i w jakiś niewyjaśniony sposób wydrzemy cokolwiek dla siebie. Niestety kolejna porażka Legii stała się faktem i ponownie byliśmy zmuszeni przełknąć tę gorzką pigułkę kompromitacji i zażenowania. Żeby tego było mało, kolejny raz dał o sobie znać spiker. Obwieścił bowiem wszem i wobec, że „Pluton egzekucyjny z Okrzei zastrzelił ‘Wojskowych’”. Nie wiadomo, co mu dodano do wody, ale na pewno musiało nieźle klepać. Po zakończonej konfrontacji odpowiednio „podziękowaliśmy” naszym piłkarzom dwiema przyśpiewkami, którymi wyrażaliśmy swoją frustrację jeszcze w trakcie spotkania. Zażądaliśmy także, by przyszli przed nasz sektor, gdzie szczerze z nimi porozmawialiśmy. Pozostaje jedynie liczyć na to, że grajki wezmą się do roboty i zaczną wreszcie prezentować poziom, którego wszyscy od nich oczekujemy.

fot. Mishka / Legionisci.com

Jeden z niewielu plusów wyjazdu stanowił fakt, że nie musieliśmy długo czekać na opuszczenie śląskiego obiektu. Po niespełna 30 minutach bramę sektora gości otwarto, a my czym prędzej wsiedliśmy do swoich aut, by jak najszybciej udać się najpierw do Sosnowca, a potem do stolicy. Kto nie musiał się spieszyć do pracy w poniedziałek lub po prostu wziął sobie wolne, z pewnością zrobił sobie dodatkowy przystanek w podróży i wykorzystał ten czas na umacnianie przyjaźni z sosnowieckimi braćmi. Żelazna część naszej grupy pognała jednak możliwie jak najszybciej całą kolumną w stronę Warszawy, by o względnie jak najwcześniejszej porze zameldować się w mieście Warsa i Sawy i przespać choć kilka godzin przed powrotem do codziennych obowiązków.

Przed nami nieco dłuższa przerwa od ekstraklasowych rozgrywek. Ponownie widzimy się przy Łazienkowskiej w kolejną sobotę, gdzie legioniści zmierzą się z Lechem Poznań. Początek tej rywalizacji o 17:30. Już teraz wszystkich gorąco zapraszamy do nabywania wejściówek na to spotkanie. Niech nasz stadion wreszcie porządnie się zapełni!

PS. W naszym sektorze wywiesiliśmy flagi: „Warriors”, „Mocno Legia”, „Łowcy hanysów”, „Bródno”, „Marki”, „Squadron”, „Wawer”, „Grochów” i "Ursus".

PPS. Wywiesiliśmy także transparent „Nóżka, Francuz, PDW – trzymajcie się!!!”.


Frekwencja: 6813
Goście: 890
Flagi gości: 9

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.