Jose Kante i Arvydas Novikovas - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Wisłą Kraków

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

7-0. Wynik, który szokuje, ale nie mówi wszystkiego, bo choć mecz się Legii znakomicie ułożył i wychodziło jej bardzo wiele, to przy odrobinie lepszej skuteczności mógł się zakończyć dwucyfrowo. Podopieczni trenera Vukovicia zagrali z polotem i pasją, wykorzystując przy tym zadziwiającą słabość Wisły.

1. Wreszcie! Jeszcze w I połowie zadzwonił do mnie przyjaciel, który od lat powtarza, że na Łazienkowskiej mecze powinny wyglądać następująco: przyjeżdżają goście, jeden, dwa, trzy, dziękuję, pakują się i odjeżdżają. Tak to właśnie wyglądało w niedzielę i to już po 45 minutach. Znając jednak historię meczów Legii, jak i mając na uwadze środowy występ w Pucharze Polski, wydawało się, że trener nakaże piłkarzom oszczędzanie sił po zmianie stron. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, a i wiślacy zachowywali się tak, jakby chcieli zachęcić „Wojskowych” do dalszej strzelaniny. Ci więc, niejako siłą rzeczy, atakowali i zdobywali kolejne bramki. Skończyło się na siedmiu, a to i tak najniższy wymiar kary dla gości.

2. Historyczny rezultat. 7-0 to najwyższe od 51 lat zwycięstwo Legii w krajowych rozgrywkach. W 1968 r. „Wojskowi” osiągnęli taki sam wynik w spotkaniu przeciw ŁKS. Wówczas cztery bramki zdobył Kazimierz Deyna, dwie Lucjan Brychczy i jedną Janusz Żmijewski. Równocześnie po raz pierwszy od 15 lat legioniści zdobyli siedem bramek w jednym oficjalnym meczu (7-2 z Polonią W.). Do tego, było to drugie najwyższe w historii zwycięstwo nad Wisłą. Pierwszym jest oczywiście rekordowe 12-0 z 1956 r. Warto też podkreślić, że swojego pierwszego hat-tricka w karierze uzyskał Jose Kante, a Luqinhas i Wszołek zdobyli debiutanckie bramki w Legii.

3. Do końca. Wiele rzeczy mi się w tym meczu podobało, za wiele można Legię pochwalić, ale cieszy przede wszystkim gra do końca, w, jak to zauważył po meczu trener Vuković, niemieckim stylu. Legioniści ani myśleli cofnąć się, zadowolić się czterema, czy pięcioma bramkami. Atakowali. A że mieli otwartą drogę do bramki, to korzystali z nadarzających się okazji. I to o tyle jest wina Wisły, która zostawiała naszym piłkarzom dużo miejsca i swobody w rozegraniu, jak i zasługa Legii, która swą ruchliwością, wymiennością pozycji i szybkością gry zaskakiwała rywali. Do końca.

4. Kluczowy środek. Legia strzelała bramki w różny sposób, ważną rolę odegrali obaj skrzydłowi i boczni obrońcy, ale o wygranej przesądziła postawa trójki zawodników grających w środku pola. Luqinhas na pozycji nr 10 jest znakomitym rozwiązaniem, a do tego optymalnym w obecnym personalnym zestawieniu drużyny. Brazylijczyk nie tylko jest dynamiczniejszy od Gwilii, ale też szybciej podaje, podejmuje decyzje. Pomaga mu w tym lepsza technika i naturalna ruchliwość. Dzięki przesunięciu do środka przestał być też przewidywalny, jak na skrzydle, gdzie wszyscy wiedzieli, że będzie ścinał do środka na prawą nogę. Tu ma szerokie pole manewru, zwłaszcza, gdy naprzeciw mu występują dość statyczni pomocnicy i obrońcy. Luquinhas przy tym jest pracowity, wspiera kolegów w grze defensywnej. Czarna robota leży jednak przede wszystkim w zakresie obowiązków Antolicia, który jest chyba w najwyższej formie odkąd pojawił się w Warszawie, i Martinsa. W niedzielę obaj się świetnie ustawiali, odcinali rywalom linie podań, odbierali piłki. Brali też udział w konstruowaniu ataków, grali jak przystało na pomocników 6/8. Nie sposób też mieć do nich zarzuty o poziom zaangażowania. Środek pola w Legii zdecydowanie przewyższał ten krakowski, a przy wsparciu grających aktywnie i z rozmachem skrzydłowych i bocznych obrońców był nie do zatrzymania.

5. Nowinki taktyczne. Wydaje się, że Legia Vukovicia jeszcze tego nie grała, a jeśli tak, to nie rzuciło się to tak w oczy. Otóż „Wojskowi” zagrali z szeroko ustawionymi skrzydłowymi i wysoko, a jednocześnie dość wąsko grającymi bocznymi obrońcami. Jędrzejczyk i zwłaszcza Karbownik często schodzili bliżej środka, grając prostopadle do pola karnego. Grali przy tym na tyle wysoko, że można było ich traktować jak środkowych (prawego i lewego) pomocników, dzięki czemu dużo większą swobodę w grze mieli zarówno Antolić z Martinsem, jak i Novikovas z Wszołkiem. Wydaje się, że Vuković wykorzystał predyspozycje Karbownika do gry ofensywnej (bramkowe akcje na 1-0 i na 3-0), a jednocześnie jego nadzwyczajną odpowiedzialność w tyłach. Jędrzejczyk nie był w tym zakresie tak wykorzystywany, ale ciekawie się zrobi, gdy wróci Vesović, bo to może być sposób gry skrojony pod jego możliwości.

6. Znów Vuković górą. Jeśli możemy mówić o rywalizacji taktycznej trenerów, to znów nasz szkoleniowiec wyszedł z niej zwycięsko. Oczywiście, pomogła mu szybko zdobyta bramka, ale sama nie padła. Legia już w pierwszej akcji zaskoczyła rywala właśnie w sposób przygotowany przez szkoleniowca. Wydaje się przy tym, że trener nie ustaje w poszukiwaniach odpowiedniego ustawienia dla przechodzącej kolejną przebudowę drużyny. Wydaje się przy tym, że zawodnicy zaczynają rozumieć pomysły trenera, wykonywanie zaleceń przeciw Wiśle przychodziło im jakby z łatwością. Grali tak, jak on chciał. Vuković podejmuje przy tym odważne decyzje, choć po części są one determinowane okolicznościami, jak pozostawianie na ławce najlepszego strzelca Niezgody, czy najlepiej punktującego w klasyfikacji kanadyjskiej Gwilii, zmiana ustawienia i przesunięcie na rozegranie Luquinhasa, czy konsekwentne stawianie na krytykowanego Novikovasa. I choć w przeszłości efekty takich ruchów były różne, to na dziś przynoszą efekt – Legia gra znacznie szybciej, z większym rozmachem, przyjemniej się ją ogląda. Odbudował się Antolić, odbudowuje Novikovas, lepiej wygląda Martins, świetnie prezentuje się Lewczuk, Jędrzejczyk jest klasą samą w sobie, rewelacyjnie rozwija się Karbownik, Wszołek szybko stał się pewniakiem na wysokim poziomie, Luquinhasowi bardzo dobrze zrobiła zmiana pozycji, Kante odzyskał dynamikę (choć może karnych niech już nie strzela). Co ważne, trener odpowiednio wykorzystał czas, jaki w meczu z Wisłą miał przy prowadzeniu 4-0. Po pierwsze dał odpocząć kilku wiodącym zawodnikom, ale zmiany nie hamowały rozpędu drużyny. Przeciwnie, zmiennicy też chcieli się pokazać i grali ofensywnie, a przy tym na boisku pojawił się kolejny młodzieżowiec (Praszelik). Po drugie legioniści mogli potestować różne warianty taktyczne, więc przeszli na system 1-4-4-2, a to dało kolejne trzy gole. Wreszcie gołym okiem widać pozytywne efekty pracy Vukovicia. Trudno jednak teraz powiedzieć jak długotrwałe one będą.

7. Frajda. Dla mojego pokolenia największym rywalem był Widzew. Potem był okres, gdy negatywne emocje kumulowały się na Polonii Warszawa, ale od przełomu wieków to Wisła Kraków była przeciwnikiem, z którym mieliśmy najwięcej rachunków do wyrównania. Bez wątpienia był to najlepszy polski klub końcówki ubiegłego i pierwszej dekady obecnego wieku. Wisła regularnie pozbawiała nas mistrzowskich złudzeń. Przez długi czas była po prostu nieosiągalna. Z Widzewem rozliczyliśmy się w 2004 r., gdy wygraną 6-0 przypieczętowaliśmy ich spadek. W tym samym roku ograliśmy 7-2 Polonię. Jeszcze w miarę prosperującą Wisłę ograliśmy parę lat temu 5-0, a zaraz potem zaczęły się jej duże problemy. Jednak 7-0, to nie tylko rewanż za wiosenne 0-4 w Krakowie pod wodzą Sa Pinto, ale również niejako zwieńczenie rywalizacji o miano najlepszego polskiego klubu w XXI w. I duża frajda, że to suma summarum to my jesteśmy górą.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.