fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Felieton

Słowo na niedzielę: Biznes(y)

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W mediach zaczęły pojawiać się informacje o możliwych odejściach zawodników z Legii. Można ich podzielić na dwie grupy: tych, których klub już nie chce oraz tych, na których klub bardzo chce sprzedać. A z powodów problemów finansowych, będących efektem nieudolnego zarządzania, nawet musi.

Od początku kadencji Dariusza Mioduskiego słyszymy, że zespół trzeba przebudować. A to dlatego że zawodnicy są za drodzy w utrzymaniu, a to dlatego że za starzy, a to dlatego że za słabi, nie pasujący do koncepcji itp. I tak trwa ta przebudowa niemal co okienko transferowe. Od lata 2017 r. Legia pozyskała 30 zawodników, a odeszło z niej 29, w tym 15 z tej trzydziestki. Stała się targowiskiem graczy, gdzie oczywiście najwięcej zyskują menadżerowie, tak onegdaj nielubiani przez p. Mioduskiego. W efekcie czego zespół wciąż jest rozbabrany, ciężko zbudować coś trwałego na dłużej niż parę miesięcy, niezależnie od tego, kto jest trenerem. I gdy wydawało się, po letnich ruchach transferowych, że może wreszcie zagości w zespole stabilizacja personalna, znów szykują się poważne zmiany. „Przegląd sportowy” donosi, że klub chce się pozbyć aż pięciu zawodników: Nagya, Remy`ego, Agry, Rochy i Obradovicia (czterej ostatni ze wspomnianej trzydziestki). Każdy z nich to osobny przypadek, ale po całej grupie nikt w Warszawie nie będzie płakał.

Nagy jest w Legii najdłużej, bo od stycznia 2017 r. W tym czasie rozegrał dwie dobre rundy (wiosna 2017 r. i jesień 2018 r.). W międzyczasie został wypożyczony na Węgry. Woda sodowa tryskała bowiem szeroko, a jego lekceważące podejście nie tylko do obowiązków, ale i wszystkich wokół stały się nie do zniesienia. W tym sezonie Dominik grał przede wszystkim słabo, może ze dwa mecze przeciętnie i w jednym wypadł nieźle – przeciw ŁKS. Symptomatyczna była wówczas reakcja trenera Vukovicia, który po spotkaniu w Łodzi prawie szarpał Węgra, jakby chcąc go pobudzić, pokazać: hej, zobacz jak wiele możesz, ale weź się do roboty. Jeśli się wziął, to na krótko. Od 28 września, gdy został zmieniony w przerwie przegranego meczu z Lechią, Nagy nie zagrał już ani minuty. Czy Legia może na nim zarobić? Tak. Nie będą to duże pieniądze, ale Madziar ma jeszcze 1,5 roku kontraktu myślę, że 200-300 tys. euro to realna kwota, jaką można za niego uzyskać. Zwłaszcza że węgierskie kluby, a powrót w rodzinne strony wydaje się najbardziej prawdopodobny, mają coraz większe możliwości finansowe. Skrzydłowy niewątpliwie ma nietuzinkowe umiejętności, ale większe od nich są problemy z koncentracją na futbolu i własnym ego, co prowadzi do ogromnych wahań formy i długich okresów dołów. Przy Łazienkowskiej nie ma już czego szukać.

Podobnie jak Remy, który do klubu trafił z pamiętnego zaciągu p. Jozaka. Francuz długo nie grał u siebie w kraju, ale w Legii początek miał obiecujący – wyróżniał się podczas zgrupowań, dobrze rozpoczął rozgrywki ligowe. Już wtedy jednak dało się zauważyć, że ma problemy z koncentracją – mimo ogólnie pozytywnych występów, niemal w każdym z nich zdarzały mu się poważne błędy. Można było odnieść wrażenie, że biorą się one z dekoncentracji, a ta z kolei jakby wynikała z przeświadczenia zawodnika, że skoro przychodzi z Ligue 1, to w dużo słabszych rozgrywkach poradzi sobie bez większego wysiłku. W lipcu 2018 r. nabawił się urazu, który na długo wykluczył go z gry. Ale wrócił i był podstawowym zawodnikiem. Potem pauzował jeszcze aż w czterech meczach za czerwoną kartkę przeciw Cracovii, ale po karencji i zmianie trenera znów wychodził w pierwszym składzie do momentu kolejnej kontuzji. W sumie więc na 95 możliwych spotkań w Legii, Remy rozegrał jedynie 44, co daje 46%. Obecnie jest czwartym stoperem za Jędrzejczykiem, Lewczukiem i Wieteską. Przy czym Francuz - kontrakt do czerwca 2021 r. - od początku pobytu w Warszawie znajduje się nieco na uboczu zespołu, a widać to zwłaszcza w ostatnim czasie, w którym jakby pogodził się z losem. Czy klub może zarobić na tym piłkarzu? Jego podatność na kontuzje i wynikająca z tego nieregularność w występach wskazywać może, że tak, ale również niewiele. A już na pewno dużo mniej niż rok temu miało oferować Norwich. Tak z 5 razy mniej. W Legii obecnie trudno byłoby mu o grę, ale jeśli zmieni nastawienie i powalczy w okresie przygotowawczym, a zwłaszcza jeśli odejdzie Wieteska, to nie wszystko jeszcze stracone. Pytanie tylko, czy Remy chce zostać w Warszawie i czy chcą tego w sztabie szkoleniowym?

Historia Agry i Rochy jest właściwie podobna. Skrzydłowy i lewy obrońca zostali ściągnięci przez Ricardo Sa Pinto, choć władze klubu zapewniały, że nasi skauci od dawna obserwowali tych zawodników i pozytywnie rekomendowali. Albo więc to nie była prawda, albo skauci pomylili się w ocenach. Agra od początku nie robił żadnego wrażenia na obserwujących treningi. Można było zakładać, że się nie przebije do składu. Rocha też wydawał się być tylko zmiennikiem dla Hlouska, ale Czech doznał urazu i zaczął grać Portugalczyk. Furory nie robił. W defensywie popełniał proste błędy, a do tego fizycznie nie był gotowy rozegrać 3-4 pełnych spotkań z rzędu, o czym dowiedzieliśmy się w klubie. Część obserwatorów doceniała jego grę ofensywną, ale bilans lewego obrońcy - 1 asysta w 25 meczach dla „Wojskowych” - temu przeczy. Jesienią stracił miejsce w składzie na rzecz Karbownika. W każdym razie Agra nie zapracował sobie na zaufanie u obu szkoleniowców, z którymi pracował w Warszawie. Mówiąc wprost: okazał się zbyt słabym zawodnikiem. Być może gdyby dostał 5-8 meczów do rozegrania, to złapałby formę i pewność siebie, ale na takie prezenty przy presji wyniku i konkurencji nie ma w Legii czasu. Warto pamiętać, że Portugalczyk ma jeszcze 1,5 roku kontraktu i po roku niegrania jego wartość znacznie się obniżyła. Trudno będzie uzyskać za niego jakieś pieniądze. Bardziej prawdopodobne wydaje się rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron, ewentualnie wypożyczenie. Natomiast wydawać by się mogło, że Rocha mógłby zostać w drużynie w charakterze zmiennika. Jego obecność na liście niechcianych mimo wszystko dziwi, zwłaszcza, że jego umowa wygasa w czerwcu 2020 r.

Obradović zaś to pewnego rodzaju symbol nieudolności transferowej nie tylko Legii, ale i wszystkich polskich klubów. Zawodnik z deficytowej pozycji, jaką jest lewa obrona, z bogatym CV i występami w silnych ligach i dużych klubach, ale już po drugiej stronie piłkarskiej rzeki z powodu wieku i po kilku poważnych kontuzjach, po których nigdy już nie doszedł do siebie, to mimo wszystko wciąż łakomy kąsek dla naszych zespołów. Zwłaszcza jeśli działają pod presją czasu. Serba nie obserwowali wysłannicy z Legii, nie wiedziano jaki jest, nie zbadano jak zareaguje na przenosiny do słabszej ligi, czy mu się będzie jeszcze chciało i na ile jego stan zdrowia będzie mu pozwalał na grę. Ba, odradzano jego ściąganie do Warszawy, zwłaszcza na niespotykaną tu obecnie wysokość kontraktu (ponad 400 tys. euro rocznie) i okres jego trwania (dwa lata). Nic to, Radosław Kucharski przekonał D. Mioduskiego i umowa została zawarta. Obradović nie wystąpił do tej pory w żadnym meczu I drużyny i najprawdopodobniej debiutu się już nie doczeka. Najpierw przeszkodziła mu w tym … kontuzja, a potem najwyraźniej lenistwo. Vuković niemalże wprost wskazywał, że po prostu na to nie zapracował, a postawa zawodnika pozostawiała dużo do życzenia. Trudno sobie wyobrazić, by klub zarobił na Obradoviciu. To raczej on wyjdzie korzystnie na mariażu z Legią.

Na Łazienkowskiej drzwi się właściwie nie zamykają, piłkarze przychodzą i odchodzą na okrągło. Nie sposób w ten sposób zbudować coś trwałego. Szczęście w tym wszystkim, że prezes wszystkie wpadki może przysypać pieniędzmi z transferów. Już bowiem korzystnie sprzedał Szymańskiego (5,5 mln euro), a na sprzedaż są właściwie wszyscy, na których da się zarobić, na czele z najlepszym strzelcem Niezgodą. Słychać też, że Wieteska rozgląda się za transferem, a Majecki nie może narzekać na brak zainteresowania. I na tym oczywiście polega prawdziwy piłkarski biznes – wychować lub pozyskać tanio i drogo sprzedać. Kłopot tylko, że odbywa się to kosztem poziomu sportowego. Nikt racjonalny nie wierzy przecież, że za pozyskane kwoty kupimy piłkarzy gwarantujących jakość przynajmniej poprzedników. Według modelu prezesa drużyna ma być tania w utrzymaniu i dobra. Tego zaś nie da się połączyć, jeśli się chce grać z powodzeniem (czyt. w fazie grupowej) europejskich pucharów. Mamy coraz słabszych zawodników, o czym świadczy choćby ich wymienność na skalę wręcz przemysłową, więc przegrywamy kolejne eliminacje europejskich pucharów, a w tym roku również mistrzostwo.

Coraz częściej jednak odnoszę wrażenie, że występy w pucharach przestały być w klubie celem. Łatwiejszy i większy zarobek jest przecież na handlowaniu piłkarzami. Ale w takim wypadku nie można mówić o piłkarskim biznesie, a o prowincjonalnych biznesach.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.