fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Felieton

Słowo na stary rok

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Rok temu wydawało się, że za nami trudny rok. Podobnie było dwa lata temu. To co powiedzieć o 2019 r., gdy przegraliśmy wszystko, co było można? Szczęśliwie wiosnę czynić może jesienna jaskółka w postaci widowiskowej i skutecznej gry zespołu Legii, dzięki czemu na przyszły rok możemy patrzeć z większym optymizmem. W każdym razie tematów do „Słowa na niedzielę” nie brakowało i nie zabraknie.

1. Mur. W pierwszym tekście pisałem o murze. Tym niechęci do Sa Pinto: „Oczywiście Sa Pinto jest osobą trudną we współżyciu, oczekuje szacunku, a sam nie potrafi go okazać wielu osobom, jest wybuchowy, nieufny i dominujący” i o twardym wsparciu dla trenera:
„Dopóki bowiem nie popełni niewytłumaczalnych szkoleniowych błędów, nie zagubi się w prowadzeniu skomplikowanej przecież drużyny, będzie nadal wykonywał logiczne ze sportowego punktu widzenia ruchy, w tym także te personalne, dopóty będę uważał, że to odpowiednia osoba do prowadzenia Legii. Od dawna uważam, że potrzebujemy stabilizacji na ławce i to za (niemal) wszelką cenę. Bez tego, po trzech krokach w tył, jakie wykonaliśmy, nie zrobimy nawet jednego naprzód”. Jednocześnie zaznaczałem: „Choć nie oszukujmy się też, piłkarze każdą wpadkę Sa Pinto wykorzystają przeciwko niemu. To wciąż szatnia pełna bardzo doświadczonych, mających swe zdanie zawodników”.

2. Start. Chwilę przed startem ligi dostrzegałem powody do optymizmu: „Zespół ma za sobą ciężkie przygotowania, czyli takie, jakich nie było od dwóch lat. Nie ma kontuzji, nie licząc drobnych urazów przeciążeniowych nowych piłkarzy, a więc można wnioskować, że pracowano odpowiednio. Czy równie właściwe będą tego efekty pokaże czas. Wiemy też, że legioniści, w przeciwieństwie do większości ligowych przeciwników, trenowali w świetnych warunkach atmosferycznych, a przygotowania przebiegły niemal w całości zgodnie z planem. Nie trzeba było przesuwać zajęć i sparingów, czego doświadczyły drużyny szykujące się w Turcji”. Jak się okazało, nie miało to większego znaczenia, bo Piast został mistrzem wbrew przeciwnościom natury. Niepokoiły przy tym sparingi: „Te rozgrywane były w wielkiej tajemnicy w większości z niepoważnymi rywalami (czego można było się spodziewać już na długo przed rozpoczęciem obozów), a ostatni nawet się nie odbył, bo nie było z kim grać. Jeśli oczywiście przyjąć, że sparingi, to jedynie jednostki treningowe, to nie ma co się szczególnie martwić. Gorzej, że Legia w nich grała słabo. Brakowało kreatywności w grze. Jeśli podopieczni Sa Pinto nie zdominowali szybko rywali, z czym mieli problemy, mimo że ci nie byli wymagający, to pojawiały się kłopoty w tworzeniu sytuacji. Mecze przypominały te jesienne w lidze, gdy często brakowało pomysłu na rozegranie ataków”. Mimo tego typowałem, że Legia zdobędzie podwójną koronę, choć przy tym podnosiłem swe obawy: „Jeśli zaś czegoś się obawiam, to związanych z trudnym charakterem trenera tarć wewnętrznych, problemów z zarządzaniem szeroką kadrą i niezadowolenia niegrających”.

3. Marka. Pisałem o spadającej wartości marki jaką jest Legia Warszawa na sportowym rynku, na co wpływ miał sposób traktowania piłkarzy nie mieszczących się w tzw. koncepcji trenera: „Część zawodników, która została uznana za niepotrzebnych, a pion sportowy nie potrafi się ich pozbyć, są u nas traktowani z buta. Odsuwa się ich od składu z niejasnych przyczyn, próbuje zmusić do odejścia, nawet kosztem wyników sportowych (casus Jędrzejczyka jest tu najbardziej jaskrawym przykładem). Klub robi to w słabym stylu, bez klasy. I często nieskutecznie. Odstawieni na boczny tor albo nie grają w ogóle (Radović, wcześniej Pazdan), albo przesuwani są do rezerw (Mączyński, Malarz, Philipps, Pasquato), albo w końcu odchodzą za darmo (Hildeberto, Pazdan, Mączyński). Trudno to nazwać korzystnym dla budżetu, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan klubowych finansów”. Podkreślałem, że: „Tym samym więc Legia wydaje się nie tylko nie mieć pieniędzy na zawodników gwarantujących jej podniesienie poziomu, do tego predestynującego do rozważań o awansie do Ligi Mistrzów, ale i tracić zaufanie na rynku. Wypracowaną przez kilka lat markę. Czego bowiem może spodziewać się zawodnik potencjalnie zainteresowany grą w Legii? Wszystkiego, tj. zmian trenerów, koncepcji i stylu gry, a musi brać pod uwagę, że w związku z tym szybko będzie musiał szukać nowego miejsca pracy. Czyli wszystkiego poza stabilnością”.

4. Wymówki. Sa Pinto można było różnie oceniać od początku, sam miałem do niego stosunek ambiwalentny, choćby w wyniku tego, że po chorwackich wynalazkach wydawał się być szkoleniowcem mającym pojęcie o prowadzeniu drużyny, ale jedna rzecz nie podobała mi się w nim od razu. Wymówki: „Gdy odpadliśmy z Luksemburczykami, trener RSP obwiniał sędziego. Po porażce w Szczecinie tłumaczył, że Legia była lepsza, a Pogoń nie zasłużyła na wygraną. Winnymi przegranej z Cracovią byli murawa i sędzia. W Poznaniu Lech zdaniem Pinto nie zrobił wystarczająco dużo by wygrać, a jednak ograł jego zespół 2-0. W Częstochowie zaś Portugalczyk na tyle mocno mijał się z rzeczywistością, że prezes Rakowa wyszedł z pomeczowej konferencji - gospodarze nie tylko za szybko strzelili pierwszego gola, ale nie zrobili nic, by zasłużyć na wygraną. Jakby zupełnie bez znaczenia było, że to pierwszoligowiec... Jedynie po klęsce 1-4 z Wisłą Płock wziął winę na siebie, choć i wówczas nie omieszkał wspomnieć, że rywale zdobyli więcej bramek niż powinni”. Podkreślałem przy tym, że: „Od dwóch lat jednak w pucharach nie gramy więc zastanawiam się, co nam wciąż przeszkadza, by grać fajnie i wygrywać? Ok, w zeszłym sezonie prezes Mioduski powierzył klub amatorom i trudno było oczekiwać fajerwerków. Teraz RSP ma podobną władzę do Chorwatów, ale poza wolną ręką wydaje się, że dostał dużo czasu, by poukładać drużynę po swojemu, w tym przygotować fizycznie. Od początku wiedzieliśmy, że to szkoleniowiec, którego drużyny nie grają efektownie. I też sam takich wymagań nie miałem. Ot, chciałoby się po prostu zobaczyć Legię dominującą, grającą szybką piłkę i tak myślącą, z opracowanymi schematami w ataku, potrafiącą czasem ograć przeciwnika 3-0, 4-0”. Jesienią okazało się, że jednak można.

5. Jutro. Ogłoszenie rozpoczęcia budowy ośrodka treningowego Legii dało asumpt do rozważań dotyczących przyszłości klubu: „Dariusz Mioduski powiedział: „Jesteśmy szóstym co do wielkości krajem w Europie, zajmującym pod względem gospodarki ósme miejsce. Powinniśmy być więc w pierwszej dziesiątce lig Europy. W tym wszystkim są tylko nasze głowy, które przeszkadzają nam to osiągnąć”. Tu się zgadzam. Legii potrzeba spojrzenia na siebie, wspomnianej autorefleksji. Władze klubu nie wyciągają wniosków, popełniają te same, wiele kosztujące błędy. Na tym polega legijny problem w głowach. Bez rachunku sumienia, poszukania winy w sobie szanse na lepsze jutro, czyli grę w grupie europucharów, stają się minimalne. I ucieczka w przyszłość tu nie pomoże”. Czy w tym względzie nastąpiła zmiana w gabinetach? Nie sądzę, ale już pewności w tym względzie nie mam. Może więc jednak?

6. Problem. Dariusz Mioduski zwolnił Sa Pinto. Historię Portugalczyka w Legii opisałem tak: „Sa Pinto był trenerem z łapanki. Opcją trzeciego albo i czwartego wyboru. Zdecydowało głównie to, że ma opinię charakternego szkoleniowca, który potrafi wprowadzić do zespołu dyscyplinę, zagonić do ciężkiej pracy. To przecież zawsze się podoba kibicom. RSP to miał być taki drugi Czerczesow, tylko w wersji dla ubogich, choć sam wymagania miał światowe. Jednocześnie Portugalczyk znany był jako nieposkromiony, autorytarny furiat, którego drużyny grają topornie. Ta mieszanka, w połączeniu z dziecięcą niecierpliwością prezesa nie mogła więc wypalić, choć sam łudziłem się, że tym razem pan Mioduski zachowa się bardziej odpowiedzialnie. I odpowiednio. Że będzie w stanie ułożyć relacje z trenerem, że pokaże, kto jest szefem i kto rządzi”. Zaznaczałem, że „do historii przejdzie karczemna awantura, jaką urządził prezesowi, po meczu z Cracovią (przedstawiona przez klub w mediach, jako wezwanie RSP na dywanik u DM), w trakcie której miał wykrzykiwać, że tylko on w tym klubie zna się na piłce i nie otrzymuje potrzebnego wsparcia”. Dodałem: „Właściwie już po tym zdarzeniu byłem przekonany, że to koniec Sa Pinto w Legii. Po porażce w Poznaniu, gdy dowiedziałem się, że członkowie zarządu Legii na loży głośno mieli mówić, że już zmieniliby trenera, ale nie mają pomysłu co dalej, nabrałem całkowitej pewności, że to tylko kwestia czasu. Pewność została wzmocniona w Częstochowie, gdy jeden z członków sztabu energicznie tłumaczył prezesowi, że ch… gramy, a ten ze zbolałą miną kiwał głową. Po 0-4 w Krakowie musiało dojść do zwolnienia. Problem w tym, że to powinien być przyczynek do głębokiej przebudowy sposobu zarządzania Legią i pionu sportowego, a na to się nie zanosi”. Dziś możemy powiedzieć, że sposób zarządzania Legią może i się nie zmienił, ale pion sportowy wydaje się funkcjonować inaczej, w sposób bardziej zracjonalizowany (bez sprowadzania zawodników po znajomości z trenerami, czy menadżerami), co jednak nie oznacza, że efektywny. Podkreślałem, że największym problemem Legii nie są niewłaściwi trenerzy, a prezes: „Ba, przyznam, że po wczorajszym wywiadzie Mioduskiego dla sport.pl straciłem wszelkie nadzieje. Boję się o przyszłość klubu. Prezes bowiem nie tylko ponownie udowodnił, że nie zna się na futbolu, ale sprawiał wrażenie człowieka zupełnie niezdolnego do autorefleksji. W dodatku nieprzygotowany do wypowiedzi na żywo, zaprzeczał sam sobie, zwłaszcza, gdy negował sens piłkarskich projektów. Mówił tylko, by coś mówić. On nie widzi, że głównym problemem Legii nie jest trener, a sposób w jaki sam prowadzi klub. Tymczasem prezes firmuje nazwiskiem amatorszczyznę przy Łazienkowskiej. On zatrudnia szkoleniowców. On przyjmuje, że brak jakiegokolwiek pomysłu dyrektora sportowego na strategię budowania zespołu i klubu od strony sportowej, drenowanie klubowej kasy przez autoryzowany przez Kucharskiego trzeci sort graczy, jest w porządku, bo liczą się trofea. To wreszcie prezes odpowiada za ogromne długi, w jakich znajduje się klub, a które stale rosną. Problemem Legii nie był Ricardo Sa Pinto. Problemem jest Dariusz Mioduski”. Zdania nie zmieniłem.

7. Projekt. Tymczasowym trenerem Legii został Aleksandar Vuković, a w “SNN” zaproponowałem p. Mioduskiemu, by tę funkcję powierzyć mu na stałe. Argumentowałem następująco: „Mioduski lubi nieszablonowe, zwykle długofalowe wizje. Mam więc dla niego swoją propozycję. Nie, nie wizji. Projektu. (…) Otóż uważam, że po zatrudnieniu Aleksandara Vukovicia nie ma potrzeby kolejny raz zmieniać trenera. Lepiej go sobie wychować. Po co znów eksperymentować? Szukać na siłę za granicą kogoś drogiego, muszącego zrozumieć klub, drużynę i ligę? Tym bardziej, że przydałby się trener na dłuższy czas, a to, przy niestabilnych wyborach prezesa i wiążącym się z nimi sporym ryzyku zwolnienia, także potencjalnie kolejne kłopoty finansowe”. Dodałem: „Dlatego sądzę, że lepiej sobie kogoś takiego wychować. Był już taki plan z Magierą, który miał być właśnie owym trenerem na lata. Teraz najlepszą opcją wydaje się Vuković. Po pierwsze dlatego, że to nasz człowiek. Znający specyfikę, zawodników, ale przede wszystkim presję związaną z byciem legionistą. Po drugie to mądry człowiek. A mi się wydaje, że mądry człowiek, który jednocześnie jest wykształcony w dziedzinie, którą się zajmuje, a przy tym niezwykle doświadczony, bogaty w obserwacje funkcjonowania klubu i zespołu spełnia wszystkie kryteria, by uchodzić za fachowca i w tej roli się spełniać. Dodać do tego trzeba, że „Aco” jest charakternym, niezależnym człowiekiem, ambitnym i pracowitym, kochającym Legię Warszawa. No i bez wątpienia tańszym w utrzymaniu, co przy obecnych problemach finansowych klubu nie jest nieistotne. (…) Vuković różni się też od trzech słusznie minionych szkoleniowców w aspekcie odpowiedzialności za klub. Jemu nie jest wszystko jedno, co będzie potem. Chce by Legia się rozwijała, bez względu na jego osobiste ambicje. Jest też człowiekiem uczciwym. Mam pełne przekonanie, że nie sprowadzi kolegów swych kolegów tylko po to, by gdzieś się mogli zahaczyć i mieli pracę. Nie uwikła się też w niejasne zależności menadżerskie. Na pierwszym miejscu zawsze będzie stawiał dobro drużyny i klubu”. W mojej ocenie byłoby to korzystne dla Legii, ale też i dla prezesa: „Co więcej, taki wychowanek byłby autorskim pomysłem Dariusza Mioduskiego i idealnie wpisywałby się w wizerunek wizjonera, który działa przyszłościowo. Poprawiłby markę Legii, jako klubu, która nie tylko wychowuje swoich trenerów, ale i na nich stawia. Zerwałby też z łatką prezesa, który wymienił pięciu trenerów w ostatnich dwóch latach, jest niestabilny i nieprzewidywalny. Oczywiście musiałby mu wówczas zagwarantować nie tylko swe poparcie na dłuższy czas (prezes stawiałby na szali swą i tak nieszczególną reputację), ale także odpowiednie warunki pracy, przez co rozumiem w pierwszej kolejności wsparcie od dyrektora sportowego”. Wiadomo, że „SNN” jest pilnie czytaną lekturą w biurach przy Łazienkowskiej, o czym jeszcze będzie mowa, ale po raz pierwszy okazało się, że prezes doszedł do podobnych wniosków.

8. Powtarzalność. Dowiedzieliśmy się, że Legia nie przedłuży umowy z Adamem Hlouskiem i czeski lewy obrońca zasili Viktorię Pilzno. W zasadzie można się było tego spodziewać, „bo w dniu 15 lutego Dariusz Mioduski na łamach Przeglądu Sportowego mówił o sprawie obrońcy: "Cenimy go, ale wiele zależy od tego, jak będzie spisywał się wiosną. Pod koniec sezonu przekonamy się, czy daje radę od strony sportowej. Musimy być pewni, że będzie wartością dodaną w kolejnych latach". Tych wątpliwości nie mieli w Pilźnie, klubie, który w bieżącej dekadzie trzykrotnie grał w Lidze Mistrzów i trzy razy w Lidze Europy. Na pozycji lewego obrońcy Legia ma natomiast pozyskanego zimą Luisa Rochę i ogrywającego się w Śląsku Hołownię. Można zatem przyjąć, że lewą obronę mamy nieźle obsadzoną”. Podkreślałem: „Czech to też wzór profesjonalisty, zawsze oddany drużynie, znający w niej swoje miejsce i walczący z całych sił. Nawet, gdy znajdował się w gorszej formie, to nigdy nie odpuszczał. Biegał niemal do upadłego, dając kolegom alternatywę w rozegraniu ataku, a jednocześnie harując w obronie. Imponował wydolnością i umiejętnościami taktycznymi. Co jednak ciekawe, mimo że to po prawej stronie defensywy Legia wydawała się mieć większy potencjał w ataku, to Hlousek ma w tym sezonie najlepsze liczby spośród bocznych obrońców – 2 gole i 3 asysty. Przy czym ostatnio wyraźnie lepsze miał tylko Brzyski (2, 6 w rozgrywkach 15/16)”. Całą sytuację skomentowałem zaś następująco: „Nie podoba mi się więc decyzja klubu, pozbywającego się lekką ręką takiego zawodnika i zostającego z niezweryfikowanymi na wyższym poziomie następcami. Tłumaczę to sobie jednak transformacyjnym projektem przestawiania trzonu zespołu na młodszych zawodników i problemami finansowymi (o czym świadczy choćby fakt, że Legia nie wypłaciła piłkarzom premii za zeszłoroczny tytuł mistrzowski). Być może więc klubu po prostu nie stać, by dawać nowe, wyższe kontrakty trzydziestolatkom, a wizja budowania zespołu jest oparta na mniej racjonalnych przesłankach. Za to tak jest taniej. Mamy coraz mniej pieniędzy, długi rosną, wydatków coraz więcej, to szukamy oszczędności. Także na piłkarzach. Bierzemy tańszych, a co za tym idzie głównie słabszych w zestawieniu z tymi, którzy grali w czasach Ligi Mistrzów. Takich, którzy niewiele gwarantują, a tym zbiorze nie mieści się powtarzalność. Nie krytykuję więc tego, bo zdaję sobie sprawę z trudnej sytuacji, ale i nie pochwalam, bo co trudniej będzie nam grać o grupę Ligi Europy”. W sezonie 2019/20 Rocha zagrał w 14 meczach na 31 możliwych. 0 asyst, 0 goli.

9. Histeria. W Gdańsku Legia wygrała z Lechią. Tematem nr 1 była jednak decyzja arbitra Stefańskiego, który na początku meczu po analizie VAR cofnął decyzję o rzucie karnym dla gospodarzy. Słusznie, co potwierdził m. in. były światowej klasy sędzia Markus Merk. W mediach jednak zawrzało: „Następnie do akcji ruszyły portale internetowe, a całą sytuacją tak niezdrowo ekscytował się p. Kołtoń, że cytował na antenie fałszywe doniesienia o powtórzeniu meczu, zmyślone dla żartu przez jednego z użytkowników Twittera. Dyskredytowano nie tylko umiejętności sędziowskie Stefańskiego, jego profesjonalizm i uczciwość, ale też, w ramach ruchawki o władzę w PZPN, wywlekano jego koneksje z szefem polskich sędziów Przesmyckim, który zresztą publicznie stwierdził, że sędzia po analizie VAR podjął słuszną decyzję. Staszewski ze sport.pl dzwonił zaś rzekomo do polskich sędziów międzynarodowych, którzy mieli anonimowo krytykować werdykt Stefańskiego. W podobnym tonie wypowiadał się pan Sławomir Stempniewski, uchodzący za eksperta w Lidze+ Extra. Zapanowała więc ogólnokrajowa histeria, którą umiejętnie nakręciły "Wiadomości" TVP, wałkujące przez trzy dni w głównym wydaniu programu temat, opierając się wyłącznie na opinii jednego fachowca - Rafała Rostkowskiego, będącego wielkim oponentem Przesmyckiego. Szkalowano przy tym Stefańskiego. Brakowało tylko wyciągnięcia mu dziadka w Wehrmachcie i obarczenia odpowiedzialnością za mord w Jedwabnem. Jednak chyba jeszcze dalej poszedł "Przegląd Sportowy", który opublikował felieton p. Bugajskiego, niedwuznacznie sugerujący korupcyjny podtekst działań arbitra w Gdańsku”. Komentowałem to następująco: „Minął tydzień, Lechia zdobyła puchar Polski, a prawidłowa decyzja sędziego nadal pozostaje tematem przewodnim w sportowym dyskursie w Polsce. W mojej ocenie świadczy to o mentalnym skarleniu niektórych ludzi zajmujących się futbolem. To oni bowiem, nawet nieświadomie, zatruwają piłkę swoimi prymitywnymi osądami, insynuacjami, czy wprost oskarżeniami bez pokrycia, antagonizując kibiców. Odpowiedzmy sobie bowiem na pytanie: czy ci w założeniu inteligentni ludzie, doświadczeni życiowo, naprawdę sądzą, że profesjonalny sędzia piłkarski specjalnie forowałby zespół z miasta, w którym akurat mieszka? Serio ktoś wierzy, że ryzykowałby karierę zawodową, bo, przypuszczalnie, może kogoś lubić?”.

10. Niemożliwe. Jeszcze w końcówce sezonu ligowego Vuković został trenerem Legii na stałe. Podkreślałem, że to dobry wybór, ale… „Uważam zresztą, że w obecnej bardzo trudnej sytuacji organizacyjno-finansowej, jakiego trenera byśmy nie pozyskali, to miałby potężne problemy. Vuković też je będzie miał. Twierdzę tak dlatego, bo pion sportowy, pod wodzą nijakiego dyrektora sportowego, jest do zaorania i wypalenia do gołej ziemi. W zakresie sportowym niewiele w Legii jest sensownie ułożone. Począwszy od fatalnie zbalansowanej I drużyny, przez Legię II i CLJ”. Dodałem też: „Nawet w najlepszych sportowo czasach tej dekady, Legii nie było stać na zatrudnienie renomowanego szkoleniowca. Jedynym wyjątkiem jest tu Stanisław Czerczesow, ale i on wcześniej niczego w piłce nie wygrał. A tak to były albo niewiadome, albo wynalazki. A co dopiero teraz, gdy tych pieniędzy nie mamy? Znów szarżować i próbować ściągnąć nieznającego realiów cudzoziemca, czy nieobytego z presją Łazienkowskiej Polaka? W mojej ocenie, a sądzę też, że władz klubu, Vuković to ryzyko minimalne. Ma prawie wszystko, by być tu trenerem - jest wykształcony, inteligentny, doświadczony, zna klub i zawodników od podszewki. Nie ma tylko odpowiednio wysokiej jakości sportowej, o czym niech świadczy fakt, że musi znów o tytuł walczyć Hamalainenem. Pamiętajmy przy tym, że po sezonie kilku zawodników odejdzie, z kilkoma nie zostaną przedłużone umowy, ale zostanie Kucharczyk, a słychać, że też Astiz i Radović. Do tego wrócą Jodłowiec i, wg naszych źródeł, Furman”. Jak więc widać, można przyjąć, że nie bardzo trafiliśmy z prognozami, ale informacje mieliśmy dobre, tyle że sytuacja w klubie uległa zmianie. Równocześnie odniosłem się także do ogólnej sytuacji klubu: „Skoro o Europie mowa, to jeszcze parę lat temu celem minimum Legii była gra w fazie grupowej Ligi Europy. To nie tylko pozwalało zaspokoić potrzeby finansowe, ale w stopniu podstawowym także ambicje sportowe. Dziś LE to prawdziwa ziemia obiecana. Plan minimum zaś to mistrzostwo Polski. Plan bardzo realny i w tym roku, ale ponownie możliwy głównie dzięki słabości ligi. O ile wcześniej problemy z wywalczeniem mistrzostwa można było tłumaczyć wyczerpującymi sezonami i łączeniem ligi z europejskimi pucharami, tak w ostatnich dwóch sezonach można zauważyć po prostu niższą jakość piłkarską i trenerską”.

11. Konsekwencja. Przegraliśmy wyścig o mistrzostwo Polski: „Legia przegrała mistrzostwo nie tylko na własne życzenie, ale i jest to niejako naturalna konsekwencja tego, co się w klubie dzieje od dwóch lat. Dwie klęski z rzędu w europejskich pucharach, ligowe problemy w zeszłym sezonie, zmiany trenerów co parę miesięcy, aż wreszcie porażka we właśnie zakończonym. Jak na klub, który niedawno regularnie grał w Europie i zarabiał w Lidze Mistrzów, to prawdziwy dramat”. Wskazywałem przyczyny degrengolady klubu: „Jednocześnie Legia przestała się rozwijać sportowo i jakby nasycona, rozleniwiona wieloletnią niemożnością przeciwników przegapiła moment, w którym pojawił się konkurent, choć przecież nie jakiś silny, ale jednak na tyle mocny, by odebrać jej tytuł. Ściągała coraz słabszych graczy, z których żaden nie został gwiazdą ligi, a może jeden rzeczywiście jest najlepszy na swojej pozycji w Ekstraklasie (Martins). Pojawiali się znajomi znajomych, trenerskie kaprysy, a niemal wszyscy pochodzili z zagranicy. Liderom drużyny, powoli schodzącym ze sceny, pomagano, by nie powiedzieć, że ich spychano, ale nie potrafiono w ich miejsce znaleźć zastępców. Ludzi, którzy byliby w stanie pociągnąć za sobą zespół w trudnych momentach, gotowych do gry pod presją, znających smak walki o najwyższe cele. Przyszli za to głównie specjaliści od żartów, fotek na Instagramie i szeroko rozumianej rozrywki, spośród których rzadko kto coś w piłce wygrał. Od zwolnienia Jacka Magiery i Michała Żewłakowa, w klubie podejmowane były właściwie same złe decyzje personalne w pionie sportowym. Najpierw władzę w tym zakresie oddano niedoświadczonemu Chorwatowi (Kepciji), a potem dyrektorem sportowym zrobiono człowieka, który choćby ze swej introwertycznej natury na to stanowisko się w Legii nie nadaje (Kucharski). Efekt ich działań? Najbardziej wyraziste: dwudziestu czterech nowych piłkarzy w ostatnich czterech okienkach transferowych, z czego dwunastu z nich albo już odeszło, albo zostało przesuniętych do rezerw, albo nigdy nie zadebiutowało w pierwszej drużynie. Trenerami byli zaś wykładowcy akademiccy, szkoleniowcy kobiet i szkoleniowiec zachowujący się, jakby miał problemy emocjonalne”. Usprawiedliwiałem też trenera Vukovicia: „Pisałem przy tym, że Vuković będzie miał potężne kłopoty ze względu na zastaną w klubie sytuację. Ba, sądzę, że problemy z formą piłkarzy, to niejako wypadkowa tego co dzieje się w Legii, skutek, nie przyczyna, a tarapaty, w jakich się znaleźliśmy, są znacznie poważniejsze. Od finansowych przez administracyjne aż po organizacyjne. Przykład pierwszy z brzegu. Zawodnicy nadal nie otrzymali premii za ubiegłoroczne mistrzostwo. Czy dla nich, zwłaszcza tych traktujących Legię, jak przystanek przesiadkowy (w czym nie ma niczego złego), pozostaje to bez wpływu na ich podejście? Na zaufanie do zarządu?”. Domagałem się też rozliczenia osób decyzyjnych: „Uważam, że dobrnęliśmy do końca samodzierżawia Mioduskiego. W zaistniałej sytuacji musi odejść ze stanowiska prezesa, a wraz z nim jego zarząd, zgodnie zresztą z pojawiającymi się informacjami, że takie plany są rozważane. Legia potrzebuje fachowców, a nie specjalistów od odkrywania Ameryki, długofalowych wizji, projektów transformacyjnych i PR. Dymisje są naturalną konsekwencją dwuletniej kadencji. I drugim krokiem ku normalności, o której pisałem po zwolnieniu Sa Pinto”.

12. Garb. W tekście opisywałem kolejny proces wymiany kadr w drużynie: „Kolejny raz przy tym pozostaje smutno skonstatować, że nie szanujemy swoich, ba, nawet swoich bohaterów. Gdy odchodzą tak znaczące postaci, jak Kucharczyk, Malarz, czy Hlousek, to należy im się szacunek, a nie dziwna satysfakcja. Dziwna zwłaszcza w kontekście naszej skłonności do zachwytów panami Kuntami Kintami i zbyt daleko idącej wyrozumiałości dla ich bylejakości oraz traktowania Legii, jako miejsca do rozrywki. Zawsze też wierzymy, że na miejsce tych trudnych do zastąpienia piłkarzy przyjdą lepsi. Tak było, gdy odchodził Nikolić, Prijović, Guilherme, Moulin, Dąbrowski, czy Pazdan. Tak też jest teraz, gdy niektórzy bez żalu żegnają Hlouska. Popatrzmy, kto za nich przyszedł i co z Legią osiągnął. I zastanówmy się, kto tu jest garbem”. Podkreślałem też, że „klub, rzekomo dywersyfikujący od kilkunastu miesięcy źródła przychodów, by nie być uzależnionym od gry w pucharach, ma wciąż kilku zawodników, których może korzystnie spieniężyć. Przy czym najwięcej można zarobić na graczach, którzy trafili do nas przed rozpoczęciem samodzierżawia prezesa (Majecki, Szymański, Nagy; kolejność nieprzypadkowa). Dochodzą do tego Carlitos, Cafu i Remy (a może i/lub Wieteska). Szacuję, że gdyby ich wszystkich sprzedać, można byłoby zarobić kilkanaście milionów euro. Za część tej kwoty można by z pewnością pozyskać przyzwoitych piłkarzy do pierwszego zespołu. Pytanie tylko, czy pieniądze te nie są potrzebne do częściowego zasypania krateru budżetowego? Tak, czy inaczej szykuje się kolejna rewolucja im. Dariusza Mioduskiego. Sądząc po owocach poprzednich, znów bardzo kosztowna i z minimalnymi szansami na powodzenie. I wcale się nie zdziwię, jeśli w jej efekcie największym wzmocnieniem okaże się Jodłowiec, ostatnio rezerwowy w mistrzowskim Piaście”. Na szczęście jednak, to nie „Jocio” okazał się być największym wzmocnieniem.

13. Era. Przegrane mistrzostwo uznałem za koniec ery sukcesów przy Łazienkowskiej. Jednocześnie kompletnie nieudany sezon 2018/19 był tego końca symbolem. Kolejny sezon: „miotania się w koncepcjach, błędnych decyzjach, nierealnych wizjach, niekompetencji zarządzających, rozleniwieniu piłkarzy, pomyłkach trenerów”. Podkreślałem przy tym, że „Legia nadal nie straciła szansy, by ten koniec jednej stał się początkiem kolejnej ery sukcesów”. Sytuacja w klubie coś przypominała: „Przyszłość jest więc bardzo niepewna i przypomina sytuację z 2010 r., czyli poprzedniego, w którym Legia niczego w lidze nie wygrała, z tą różnicą, że wówczas nie awansowała nawet do pucharów. Po nieudanym sezonie zespół został mocno przebudowany i, choć w lidze nadal było kiepsko (m. in. aż 11 porażek), zanotował lekki progres – wygrał puchar Polski w 2011 r. Kolejnym krokiem naprzód było lato 2011 r. i rozsądne wzmocnienia w postaci choćby Żewłakowa i Ljuboji, walka do końca o tytuł i kolejny puchar. A potem zaczęła się złota era”.

14. Czas. Tym razem rozprawiałem o kolejnej rewolucji w składzie. Ze smutkiem pisałem: „Na dobrych piłkarzy nas nie stać i nie wiadomo kiedy znów tak będzie. Możemy więc brać takich, co to pewnie pomogą w lidze, ale już w pucharach pozostaną niewiadomą”, co się niestety potwierdziło. Z dystansem podchodziłem do okienka transferowego: „Nie mam przy tym zaufania do działań prezesa i jego ekipy. Zapracowali na to działaniami w poprzednich okienkach transferowych, które trzeba uznać za nieudane. Zmontowano bowiem drużynę źle zbalansowaną, a przy tym marnotrawiono jej potencjał nie tylko przez histeryczne zmiany trenerów, ale i pewne działania zakulisowe (vide: odsunięcie Jędrzejczyka latem 2018 r.). W efekcie doczekaliśmy się Legii, dla której sufitem jest awans do Ligi Europy, czyli coś, co do niedawna było tylko podłogą”. Jednocześnie apelowałem o czas na przebudowę: „Mimo tego wierzę, że do niego doskoczymy i będziemy liczyć się nie tylko w walce o awans do fazy grupowej, ale i o odzyskanie tytułu. Niech się przygotują, niech trener Vuković popracuje po swojemu i zobaczymy. Problemem jest tylko czas, który został w dwóch poprzednich sezonach zmarnowany, a który musimy próbować teraz nadganiać. Takie czasy.”

15. Gwiazdka. Nieoczekiwanie jednak szybko powiało delikatnym optymizmem: „Wojskowi” dokonali już obiecujących transferów, choć tak można je traktować jedynie, gdy weźmie się niskie oczekiwania, jakie mamy teraz względem nowych piłkarzy ze względu na sytuację, w której znalazł się klub. Nie stać nas na dobrych graczy, więc pozyskujemy takich, na których mamy pieniądze. Na szczęście nie przepłacamy. I ok. Jest jak jest, a nie zanosi się, by w najbliższym czasie miało być lepiej”. Przewidywałem przy tym jednak problemy w eliminacjach: „W wyniku naiwnej polityki D. Mioduskiego, Legia w ostatnim czasie zrobiła kilka dużych kroków w tył. Dwa lata przebudowy pozbawiły tę drużynę fundamentów, które na nowo stawia trener Vuković. Potrzebuje do tego czasu, a że ma go mało, to możliwe, że znów się poślizgniemy w eliminacjach do fazy grupowej. Na Łazienkowskiej mamy bowiem deficyt piłkarzy z doświadczeniem w międzynarodowej rywalizacji, a jak jest ono ważne pokazały eliminacje choćby z 2016 r., w których legioniści zwyciężali głównie dzięki ograniu z poprzednich sezonów”. Jednocześnie uważnie przyglądałem się działaniom trenera i tu też znalazłem pozytywy: „Tę świadomość wydaje się mieć trener Vuković. Świadczą o tym jego wypowiedzi i zachowania, z których wynika, że po prostu skupia się na swojej pracy – na zbudowaniu zespołu i podniesieniu umiejętności swych piłkarzy. Otrzymał kilku piłkarzy, ale chyba wie, że żaden z nich nie pociągnie drużyny za sobą i że na niewiele więcej może liczyć. (…) Sądzę przy tym, że takie podejście trenera i to jego opanowanie może tylko pomóc zawodnikom. Niewykluczone, że to trzeba do tych eliminacji podejść bez presji, a dzięki temu chłopaki będą mogli pokazać to, co mają najlepszego. Nie zdziwiłbym się przy tym, gdyby był to element planu szkoleniowca”.

16. Lato. Przedsezonowych pozytywów ciąg dalszy. Cieszyłem się z racjonalnych transferów, choć podkreślałem, że „bierzemy zawodników na naszą obecną miarę, co oznacza, że nie są oni i pewnie nie będą następcami Dudy, Guilherme, Pazdana czy Vadisa. Nie są też liderami, ale na takich graczy Legii po prostu nie stać. Jest za to szansa, że ci liderzy się narodzą”, powielałem optymistyczne wieści dochodzące ze zgrupowania w Austrii, gdzie „treningi były profesjonalnie przygotowane, prowadzone na dobrej intensywności, dużo czasu poświęcano taktyce i pracowano nad poszczególnymi formacjami. Stosowane było też indywidualne podejście”. Jednocześnie dostrzegałem niebezpieczeństwo dotyczące kolejnej rewolucji w składzie: „Dochodzi pięciu nowych graczy i każdy właściwie został ściągnięty z myślą o grze w wyjściowym składzie. Mają oni stanowić o sile Legii, zwłaszcza w ofensywie. To bardzo duża zmiana. Tymczasem nasza drużyna szuka swej tożsamości, kolejny raz zmienia sposób gry. Owszem, możemy mówić, że mamy pewien trzon (Majecki, Jędrzejczyk, Martins, Cafu, Carlitos), ale trener powiada, że przekształcenia wymaga gra środkowej linii, a i na skrzydłach będą duże zmiany personalne. Nowi potrzebują więc czasu, by zgrać się z resztą, by wywierać rzeczywisty wpływ na grę. Czasu oczywiście jak zwykle nie mamy, więc będziemy oglądać drużynę powstającą w eliminacyjnym i ligowym boju. Vuković ma tego pełną świadomość”.

17. Ból. Tydzień później nastroje uległy już znacznemu pogorszeniu. W swym pierwszym meczu sezonu Legia bowiem tylko zremisowała na Gibraltarze. „Przerwa między rozgrywkami, o czym już kiedyś pisałem, to najprzyjemniejszy czas w roku dla niemal wszystkich kibiców. Można wtedy wszystko, zwłaszcza, gdy transfery, jak w Legii, wydają się być obiecujące. Można pisać, że Gwilia to kozak, uwierzyć w Novikovasa i przyjąć, że trio "dziewiątek", które wspólnie uzbierało ćwierć setki goli w Ekstraklasie, jest w stanie poprowadzić nas do sukcesów”. Nastrój pogarszała też świadomość, że wicemistrzowie Gibraltaru, to chyba najsłabszy piłkarsko zespół z jakim przyszło nam rywalizować od wielu, wielu lat: „Wydaje mi się, że nigdy wcześniej nie graliśmy z tak słabym zespołem. W obliczu tego bezbramkowy remis po całkowicie nieudolnym meczu jest więc wyjątkowo upokarzający, ale też ta słabość rywali daje podstawę do mocnego przekonania (bo już nie pewność), że awansujemy dalej. Tylko co jest za tym dalej? Męki w kolejnej fazie i awans do III rundy, w której z tą formą nie mamy czego szukać? Nie mam przy tym wątpliwości, że ta ulegnie poprawie, tylko nie postawiłbym nawet złamanego grosza, że na tyle, by wystarczyło choćby do promocji do meczów decydujących o awansie do Ligi Europy”. W tym przypadku na szczęście się pomyliłem, bo legioniści bez większych problemów przebrnęli do IV rundy eliminacji. Apelowałem przy tym, by mimo wszystko wstrzymać się z atakami: „Z ocenami trzeba się jednak jeszcze wstrzymać. Legia nie miała czasu na wykreowanie własnej tożsamości. Pisałem o tym w poprzednim "SNN", że ta drużyna powstawać będzie w boju. Niemniej po tym, co widziałem na Gibraltarze już wiem, że się myliłem. Ona powstaje w bólu. Piekielnym cierpieniu, zwłaszcza naszym, kibiców. Przy czym nie jest niemożliwe, że w ogóle powstanie. Albo nie powstanie. Na razie jednak musi powstać z kolan po gibraltarskiej katastrofie”.

18. Rubikon. Legia grała słabo, a do tego doszły problemy z nowym systemem biletowym oraz zamieszanie z cenami wejściówek I karnetów, co doprowadziło kibiców do irytacji, której wyraz dali podczas rewanżu z Europa FC prezentując słynną oprawę z hasłem „Czy leci z nami pilot?”. W tekście wypunktowałem niefunkcjonujące albo funkcjonujące źle segmenty działalności klubu. Pisałem m. in. o „pryszczatych influancerach” i relacjach między zausznikami Mioduskiego: „Obecnie iskrzy na wysokim szczeblu, a członek zarządu Szymon Milczanowski podobno od ucha prezesa odsunął Artura Adamowicza, dotąd najbliższego człowieka DM”. Wszystko zaś podsumowałem następująco: „Podsumowując więc trudno się dziwić, że kibice się wściekli. Złość jest jednak zawsze do opanowania. Gorzej z wyśmiewaniem. Dariusz Mioduski i jego ludzie uczynili z Legii pośmiewisko. Drwi się z długofalowych wizji, nieudaczności zarządzających, mnożenia stanowisk, liczby "fachowców" w klubie i ich kompetencji, którym najlepiej wychodzi zrażanie do siebie kolejnych ludzi - piłkarzy, fanów, dziennikarzy. Mioduski przekroczył Rubikon, granicę śmieszności, o czym świadczyła oprawa na meczu z Europa FC, a to największy cios dla poważnego biznesmena. Nie wiem, czy ma specjalistów od zarządzania pośmiewiskiem, ale tańczy na cienkiej linie i to wysoko nad przepaścią. Uratować go mogą tylko europejskie sukcesy. Chyba że w tym całym bałaganie chodzi o coś zupełnie innego”.

19. Riposta. Poprzedni tekst widocznie poruszył p. Adamowicza, który pozwolił sobie na polemikę, wrzucając pliki z tekstem na twitterowy profil “Legia Media”. Poziom merytoryczny tego tekstu, jak i jego forma sprawiły, że uznaliśmy go w redakcji za niegodny pochylania się. Zdecydowałem się jednak na alegoryczną ripostę i przypomniałem historię drużyny Legii sprzed 25 lat: „W drużynie więc nawet nie tyle zgrzytało, co trwała otwarta wojna między zwolennikami starego ładu i ekipie domagającej się zmian. Przyszłość zespołu była bardzo niepewna. Wiodąca grupa, z Leszkiem Piszem na czele doszła do wniosku, że skoro nie wie o co tym "rebeliantom" chodzi, to warto z nimi porozmawiać. Zadać łatwe pytania, poznać kierujące nimi motywy, bo konflikt do niczego nie prowadził. W końcu więc usiedli, pogadali, wyłuszczyli wzajemne pretensje. Ta grupa nie musiała się kochać, by osiągać sukcesy. Potrzebowała się jednak zrozumieć. Żeby jednak zacząć takie rozmowy, trzeba spojrzeć w lustro, uświadomić sobie, że coś nie gra, że nie jest tak dobrze, jak się próbuje pokazać światu. Przyznać się przed samym sobą do popełnionych błędów. Zostawić ataki, czy napuszczanie innych na "przeciwników". Umieć być samokrytycznym. Być mądrym liderem. Tę umiejętność u Leszka Pisza i spółki zaburzyła potrójna korona, ale już jedna klęska w europejskich pucharach i problemy w lidze doprowadziły do autorefleksji. Dla dobra Legii i własnego. Bo jeśli komuś nie wiadomo o co chodzi, to właśnie o to”. Nie wiem, czy p. Adamowicz zrozumiał przekaz. Pewne jest jedno: nie ma go już w Legii, jak również jego oponenta p. Milczanowskiego, który podobno doszedł do wniosku, że sposób zarządzania klubem jest nie do przyjęcia.

20. Przekładanie. Przed rewanżem z Atromitosem Legia otrzymała zgodę na przełożenie meczu z Wisłą Płock. Spowodowało to lawinę drwin i szyderstw. Komentowałem to następująco: „Najbardziej z działań Legii szydzili zwłaszcza ci, którzy uważają polskie kluby za słabe. Tyle że ich drwiny są niespójne z tą opinią. Skoro mają je za słabe, słusznie zresztą, to powinni doceniać każdą próbę zniwelowania różnic. Fakty są takie, że słabe kluby przekładają, bo nie są w stanie pogodzić rywalizacji na dwóch frontach, nie czują się pewnie, w związku z tym boją się, że coś zaniedbają. Czyli wypisz, wymaluj nasze eksportowe zespoły. Tak, zgadza się, jesteśmy słabi. Im prędzej, jako całe piłkarskie środowisko, zdamy sobie z tego sprawę, tym szybciej można temu przeciwdziałać. Tymczasem tylko na przestrzeni ostatnich paru lat polskie zespoły odpadały z klubami słowackimi, luksemburskimi, łotewskimi, kazachskimi, mołdawskimi, białoruskimi, azerskimi, litewskimi, czy islandzkimi. Na tym poziomie nie mamy po prostu zawodników gotowych do rywalizacji co trzy dni, zwłaszcza w meczach o wysokim ciężarze gatunkowym, jakimi są eliminacje LE/LM, gdzie, jak w Legii, ciągle się gra o być albo nie być klubu”. Zaznaczałem również: „Wszyscy chcielibyśmy, by Legia równała w górę, ale od dwóch lat konsekwentnie zalicza jedynie zjazd. Jeśli jest szansa, by go powstrzymać, choćby w sposób, jaki czynią to inne słabe kluby, to należy próbować z niej skorzystać. Należy zrobić wszystko, by po swojej stronie zgromadzić jak najwięcej atutów, zadbać o detale. Legia, świadoma swej pozycji w europejskiej piłce, tak zrobiła. Reszta już w nogach zawodników i trenera, bo samo przekładanie nie da awansu”.

21. Jeśli. Pod koniec sierpnia 2019 r. dominującym tematem w prasie i wśród kibiców była obsada ataku Legii. Trener wyraźnie bowiem stracił zaufanie do Carlitosa, który w oczach wielu był najlepszym piłkarzem zespołu. Oceniałem: „Przede wszystkim należy zacząć od tego, że jeśli Vuković konsekwentnie nie widzi miejsca dla Carlitosa w drużynie, to widocznie ma ku temu powody. I to właściwie powinno zamykać temat. To on jest trenerem, odpowiada za wyniki i jest z nich potem rozliczany. Skoro tak zdecydował, to nic nam do tego. Warto przy tym pamiętać, że wystawianie akurat Kulenovicia zdeterminowały też czynniki niezależne. Jeśli Sanogo nie doznałby urazu, Niezgody nie bolałoby ciągle w różnych częściach ciała, Kante byłby przygotowany do gry już w lipcu, a potem nie złapał kontuzji, to pewnie nie bylibyśmy skazani na ciągłe oglądanie występów Chorwata”. Sytuację Hiszpana komentowałem zaś następująco: „Legia próbowała go sprzedać, ale nie wyszło, a w międzyczasie trener znalazł mu nową pozycję na boisku - "dziesiątkę". Jeśli zespół w tym ustawieniu funkcjonowałby dobrze, to pewnie Hiszpan nadal grałby w podstawowym składzie. Ale nie funkcjonował. Szkoleniowiec zaczął więc szukać nowych rozwiązań, a jednocześnie słabszych ogniw w drużynie. Przestawił ją na system przypominający bardziej 1-4-3-3, w którym po prostu nie ma miejsca dla byłego wiślaka. To przyniosło efekt w dwumeczu z Atromitosem, cztery punkty w dwóch meczach ligowych i nadzieje po pierwszym spotkaniu z Rangers”. Dodałem też: „Co więcej, jeśli Hiszpan słuchałby tego, co mu się tłumaczy, również podczas indywidualnych rozmów z trenerami, realizował to, czego się od niego wymaga, to może zrozumiałby jaka jest jego rola w zespole i oczekiwania sztabu wobec niego. Do niego zdaje się to nie docierać, wydaje się, że po prostu jest przyzwyczajony grać pod siebie, prowadzić swoją grę, w której to on ma błyszczeć. Dostrzegał to już Sa Pinto, który niejednokrotnie sadzał Carlitosa na ławce. Trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że jeśli to robił to trener zagraniczny, z zewnątrz, spotykało się to z dużo większym zrozumieniem”.

22. Przepaść. Po przegranym rewanżu z Rangers i kolejnej klęsce innych polskich klubów we wczesnych fazach eliminacji do europejskich pucharów (wszyscy poza Legią odpadli jeszcze w lipcu) smutno skonstatowałem: „Jeśli zestawiać granie w Ekstraklasie z rywalizacją z choćby europejskimi przeciętniakami, jakimi są Rangers, to właściwie... nie ma to sensu. Różnica jest kolosalna. Przede wszystkim w intensywności gry. W niedzielę legioniści mieli dużo czasu i pełnej swobody na boisku. Mogli niedokładnie podać, źle przyjąć, zastanowić się co zrobić z piłką, do kogo podać, a i tak byli w stanie się przy niej utrzymać. Podobnie rzecz miała się z spotkaniu przeciw ŁKS. W Glasgow było odwrotnie. Nie było chwili, by się zastanowić, nie było miejsca na błąd, bo zaraz któryś z podopiecznych Gerrarda przejmował futbolówkę. Rangersi przyjęli zresztą dość prostą taktykę – grali w średnim pressingu, pozwalali naszym rozgrywać, ale na tyle zagęszczali pole i blokowali linie podań, że nasi zawodnicy się gubili i często tracili piłkę, a gospodarze wychodzili z kontratakami. Jedna z takich akcji zresztą dała im gola na wagę awansu. Cafu, Gwilia, czy Martins nie byli w stanie opanować sytuacji w środku pola, zwłaszcza po zejściu Kulenovicia, który mocno ich tam wspierał. Zostali przytłoczeni przez Szkotów, choć starali się z całych sił im przeciwstawić”. Podnosiłem, że od czasów Ligi Mistrzów cofnęliśmy się w rozwoju: „Mamy gorszych piłkarzy i słabszą drużynę. Przegraliśmy tytuł, nie gramy w pucharach. Już rok temu pisałem, że poziomem sportowym zmierzamy w stronę Jagiellonii, czy Lecha. Niemniej, widzę dla Legii szansę na zmianę tego trendu. Kadra jest szeroka i w końcu się (chyba) ustabilizowała, a można przypuszczać, że i trener wzmocnił notowania u p. Mioduskiego. Ta drużyna zaczęła mieć wreszcie sens. Powstawała w ciężkim boju, a teraz potrzebuje spokoju i czasu. Niepokoi tylko, co z finansami. Właściciel i prezes powiedział, że w przypadku trzeciego niepowodzenia w kwalifikacjach europejskich pucharów, będzie „trzeba mocno zmienić model i strukturę kosztów. Krótko mówiąc: zbudować klub na innych fundamentach”. Może sprzedaż Szymańskiego i Kulenovicia pomoże jakoś pokryć najpilniejsze zobowiązania? Bo do zasypania krateru budżetowego, będącego efektem frywolnej polityki klubowych władz w ostatnich kilkunastu miesiącach, oczywiście droga bardzo daleka”. Zauważyłem też, że spośród polskich klubów tylko Legia tak naprawdę myśli o grze w fazie grupowej: „Mam zresztą wrażenie, że im w ogóle nie zależy na awansie do grupy Ligi Europy, o Lidze Mistrzów nie mówiąc. Dobitnie pokazali to wszyscy poza Legią, choćby przez brak wzmocnień na eliminacje. Wyraźnie widać, że wolą kisić się ze sobą w lidze, bo to nie generuje nadzwyczajnych kosztów. Piłkarze więc przyzwyczajają się do ślamazarnego tempa, gry zrywami, murowania, lagowania i dość prymitywnych pomysłów taktycznych. Cieszy oczywiście, że nasza liga jest twarda, gra się fizycznie, ale cóż z tego, skoro dzieje się to przy niskiej intensywności. Sami się wzajemnie ciągną w dół. Przy czym dużo mówi się o wyrównanym poziomie, nieprzewidywalności ligi, emocjach jakie generuje, ale sportowo ona się w ogóle nie rozwija. A kto stoi, ten się tak naprawdę cofa. Przepaść dzieląca nas od Europy rośnie. Może zatem, zamiast próbować ją przeskoczyć, wzorem Brytyjczyków, lepiej, jak to zasugerował red. Maciej Iwański z TVP, postawić na wspaniałą izolację? Zrezygnujmy z pucharów, odmawiajmy konfrontacji z zagranicznymi klubami. Bawmy się między sobą. A dla poprawy samopoczucia możemy nawet ogłosić, że mistrz Polski jest mistrzem wszechświata. Podobno przecież jesteśmy najbogatszą ligą w regionie. Kto bogatemu zabroni?”.

23. Miesięcznica. We wrześniu minęło 30 miesięcy prezesury p. Mioduskiego. Zdecydowałem się na podsumowanie tego okresu w liczbach. Najbardziej szokująca zmiana zaszła w liczbie sprzedawanych karnetów. Na sezon 2019/20 sprzedano ich 4800, podczas gdy na rozgrywki 2018/19 kibice kupili 8500 (o liczbie ponad 10 tys. z sezonu 2016/17 nie ma nawet co wspominać). Do tego wrażenie robi przerób piłkarzy w drużynie – w 30 miesięcy przyszło 30 graczy, a odeszło 29 i aż 15 z pozyskanych w tym czasie zawodników odeszło, albo było/jest wypożyczonych, albo jest poza kadrą.

24. Waga. Kolejna okazja do podsumowania przyszła na początku października, gdy minęło pół roku kadencji trenera Vukovicia. Dla drużyny był to fatalny czas, bo nie tylko słabo punktowała, ale i próżno było doszukać się stylu. Wytknąłem więc trenerowi, to o co można było mieć do niego największe pretensje, czyli porażki w najważniejszych meczach i niską jakość gry. Jednocześnie podjąłem próbę obrony szkoleniowca: „W Legii trwa nieustająca wymiana piłkarzy. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat przyszło 30 zawodników do I zespołu, a odeszło 25. Ktoś serio mówi o stabilności w drużynie? Zresztą wystarczy spojrzeć na mecz przeciwko Piastowi. W podstawowym składzie na mecz z Piatem wybiegło aż 8 graczy, którzy nie znaleźli się w wyjściowej „jedenastce” na spotkanie w końcówce ubiegłego sezonu. Oczywiście należy wziąć pod uwagę kontuzje, transfery i aktualną formę, ale i tak zespół znów został całkowicie zmieniony, ponownie tracąc na jakości. Przy czym trudno uwierzyć, by przemeblowania się skończyły, gdyż jakościowo nowi zawodnicy w większości dają jeszcze mniej niż ich poprzednicy” (…) „Czy więc Vukovicia należy zwolnić? Na jego obronę jest mniej niż niewiele, szala wagi przechyliła się mocno na niekorzyść, ale w mojej ocenie, w obecnej sytuacji warto zachować cierpliwość. Zwłaszcza, że zawodnicy nadal w niego wierzą. Wyrzucenie trenera, kolejny raz bez konkretnego pomysłu na to, kogo chcemy zatrudnić, jak grającej Legii oczekujemy i co chcemy osiągnąć, nie ma sensu. Tym bardziej, że kolejna zmiana trenera po paru miesiącach pracy potwierdzałaby tylko, że Mioduski nie jest poważnym człowiekiem, a przecież on i tak już chodzi w wadze Jesusa Gila, czy Józefa Wojciechowskiego. Nasz prezes ponownie ośmieszyłby się, zwłaszcza po gorących jeszcze deklaracjach poparcia dla szkoleniowca. Wiadomo jednak, że DM jest zdolny do wszystkiego i tylko sporadycznie działa racjonalnie. Może więc nagle uznać, że najważniejsze jest ratowanie pucharów, jakby to miało jakiekolwiek pozytywne znaczenie dla klubowych finansów i posłać do diabła obietnice, co przy nader spłaszczonej tabeli musi bardzo kusić. Byłoby to więcej niż prawdopodobne, gdyby klub było stać na taki ruch”. Czas pokazał, że warto było powstrzymać emocje i choć wciąż nie wiadomo, czy Vuković poprowadzi Legię do sukcesów, to zapracował sobie już na kredyt zaufania.

25. Soczewka. Prezes Legii ogłosił, że zakończył swą przygodę z Twitterem: „W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” p. Mioduski powiedział: „Zszedłem z Twittera, wciąż mam tam konto, ale w ogóle nie zaglądam. Twitter stał się rzeką hejtu, przestał być rzeczowym, konstruktywnym narzędziem do komunikacji i wymiany poglądów”. Komentowałem: „Twitter był fajny, jak się zdobywało medale, ogłaszało kolejne transfery, czy wchodziło na Kilimandżaro. Twitter był potrzebny, jak się tam prowadziło politykę komunikacyjną klubu, deprecjonowało dorobek poprzedników, sterowało emocjami poprzez prywatne wiadomości i komentarze. Ponad rok temu w tekście „Podsumowanie” z cyklu „Słowo na niedzielę” pisałem: „Zaczęło się też szczucie kibiców na siebie, szczególnie na Twitterze. Próbowano podzielić środowisko. Nie jest tajemnicą, że z konta Mioduskiego wysyłane były wiadomości do różnych użytkowników, w których przedstawiał on swoje plany, zamierzenia, narzekał na rzucanie kłód pod nogi, przekazywał swoje sugestie. Szybko okazało się, że krytycy działań Mioduskiego, ci samodzielnie myślący kibice, to tak naprawdę wrogowie klubu”. Dodałem również: „Na początku swej prezesury Dariusz Mioduski zaktywizował działania na Twitterze. Mam wrażenie, że chciał, niejako wzorem poprzednika, pokazać siebie z dobrej strony, jako człowieka swobodnego w kontaktach, który chętnie komunikuje się z kibicami, podejmuje z nimi dyskusje, czasem puści kontrolowany przeciek informacji. Potrzebował atencji. Obecnemu prezesowi zabrakło jednak czasu i naturalnego luzu, by w te interakcje regularnie wchodzić. Wreszcie zaś zaczął się ich unikać. Tegoroczne wpisy można policzyć na palcach jednej ręki, jest ich równo pięć. We wszystkich prezes się chwali lub wypina pierś do medali. W momentach kryzysowych, gdy twitterowa legijna społeczność oczekiwała zajęcia stanowiska przez Mioduskiego, ten chował głowę w piasek, a w ostatnich kilkunastu miesiącach właściwie jej stamtąd nie wyciągał. W praktyce więc konto służyło jedynie jako narzędzie klubowej propagandy sukcesu i za takie należy je traktować. Taką przyjęto strategię komunikacyjną. I w porządku. Tyle tylko, że jak się już zaczęło ją realizować, zdecydowało wejść w social media, to nie tylko wtedy, gdy jest dobrze, a jest coraz rzadziej, ale również, gdy nie idzie. W innym wypadku trudno traktować serio zarówno prezesa, jak i strategię”. Całość rozważań podsumowałem zaś następująco: „Cała historia z Twitterem p. Mioduskiego to odzwierciedlenie zarządzania Legią w soczewce. Chce się, próbuje, ale nie umie, ucieka od problemów. Czemu? Bo się nie rozumie”.

26. Sanacja. Nieoczekiwanie od wygranej z Lechem nastąpiło odrodzenie Legii. Pisałem o tym tak: „Wielokrotnie na łamach LL! apelowaliśmy o czas dla trenerów. Tak, by mogli po swojemu popracować z zespołem, wprowadzić własny styl pracy i pomysły. Legia Vukovicia też tego czasu potrzebowała. Być może za dużo, a być może właśnie tyle, ile rzeczywiście było trzeba. To nieweryfikowalne. W każdym razie trener musiał go dostać, by poukładać zespół, by spróbować różnych rozwiązań, przetestować je w meczach. Swoją drogą, to dziwne, że apele o okres ochronny spotykały się ze zrozumieniem kibiców głównie w przypadku zagranicznych szkoleniowców, jak ostatnio Jozak i Sa Pinto. Od swoich, jak Vuković i wcześniej Magiera, wyników wymagano na już, nie bacząc na okoliczności: kolejne rewolucje personalne we władzach klubu, pionie sportowym i drużynie”. Konstatowałem przy tym: „Sadzę, że odrodzenie Legii, to przede wszystkim efekt konsekwencji Vukovicia. Od letnich przygotowań robił wszystko po swojemu, trzymał z daleka od nienawistników i podpowiadaczy skupiając się na pracy z materiałem ludzkim, jaki miał. Nie grymasił. Nawet w prywatnych rozmowach. Starał się ulepszać zespół, jak i poszczególnych zawodników. I kilku piłkarzy, jak Niezgoda, Kante, Antolić, Karbownik, czy nawet rezerwowy ostatnio Stolarski, weszło na poziom, jakiego w Legii jeszcze nie prezentowali albo robili to bardzo dawno temu. Do tego Vuković już udowodnił, że ten zespół pod jego wodzą będzie grał dobrze, średnio i źle, ale możemy zakładać, że będzie prowadzony sprawiedliwie, na przejrzystych dla zawodników zasadach. Nie będzie w składzie świętych krów, za to będą w nim występować ci, którzy zasłużyli sobie na treningach i w poprzednich występach. Na pierwszy rzut oka, to niewiele, prawda? Ale tego brakowało w ostatnich latach, a bez uczciwej rywalizacji w składzie nie mamy nawet co myśleć o sukcesach”. Podnosiłem jednocześnie: „Pamiętać jednak należy, że choć dobre wyniki, nawet ze słabeuszami, zwiększają zaufanie graczy i władz klubu do szkoleniowca, pozwalają zespołowi nabrać rozpędu, na którym daleko można zajechać, to przecież przy niepowodzeniach zawsze najbardziej winny jest trener. Jeszcze przecież miesiąc temu wydawało się, że los Vukovicia jest przesądzony, a klub, ustami zaprzyjaźnionych dziennikarzy, wysyłał sygnały, że rozgląda się za następcą. Granica jest tu zatem bardzo cienka, a margines błędu mały, zwłaszcza u Dariusza Mioduskiego, człowieka który w ciągu 2,5 roku samodzielnych rządów zwolnił już czterech szkoleniowców. Tymczasem przed nami, jeszcze w tym roku, kilka meczów z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami. To będą prawdziwe egzaminy dla drużyny i sztabu. A wymówek nie będzie, bo przecież nie ewentualnych wpadek nie da się wytłumaczyć natężeniem meczów. Sporo może też zmienić zimowe okienko transferowe, w trakcie którego klub będzie chciał się pozbyć paru graczy (Agra, Remy, Nagy, Obradović?), a że w kasie pusto, to i kilku może musieć sprzedać (Niezgoda, Wieteska, Majecki, ten ostatni pewnie z opcją pozostania w Legii jeszcze przez jakiś czas)”.

27. Biznes(y). Zaczęły się dywagacje transferowe. Na pierwszy ogień poszli piłkarze, których Legia będzie chciała się pozbyć. Mowa o pięciu zawodnikach, z których czterech zostało ściągniętych w ostatnich 2 latach, a trzech w minionym roku. Niepokoi to o tyle, że: „Od początku kadencji Dariusza Mioduskiego słyszymy, że zespół trzeba przebudować. A to dlatego że zawodnicy są za drodzy w utrzymaniu, a to dlatego że za starzy, a to dlatego że za słabi, nie pasujący do koncepcji itp. I tak trwa ta przebudowa niemal co okienko transferowe. Od lata 2017 r. Legia pozyskała 30 zawodników, a odeszło z niej 29, w tym 15 z tej trzydziestki. Stała się targowiskiem graczy, gdzie oczywiście najwięcej zyskują menadżerowie, tak onegdaj nielubiani przez p. Mioduskiego. W efekcie czego zespół wciąż jest rozbabrany, ciężko zbudować coś trwałego na dłużej niż parę miesięcy, niezależnie od tego, kto jest trenerem”. Na koniec roku smutno więc komentowałem: „Na Łazienkowskiej drzwi się właściwie nie zamykają, piłkarze przychodzą i odchodzą na okrągło. Nie sposób w ten sposób zbudować coś trwałego. Szczęście w tym wszystkim, że prezes wszystkie wpadki może przysypać pieniędzmi z transferów. Już bowiem korzystnie sprzedał Szymańskiego (5,5 mln euro), a na sprzedaż są właściwie wszyscy, na których da się zarobić, na czele z najlepszym strzelcem Niezgodą. Słychać też, że Wieteska rozgląda się za transferem, a Majecki nie może narzekać na brak zainteresowania. I na tym oczywiście polega prawdziwy piłkarski biznes – wychować lub pozyskać tanio i drogo sprzedać. Kłopot tylko, że odbywa się to kosztem poziomu sportowego. Nikt racjonalny nie wierzy przecież, że za pozyskane kwoty kupimy piłkarzy gwarantujących jakość przynajmniej poprzedników. Według modelu prezesa drużyna ma być tania w utrzymaniu i dobra. Tego zaś nie da się połączyć, jeśli się chce grać z powodzeniem (czyt. w fazie grupowej) europejskich pucharów. Mamy coraz słabszych zawodników, o czym świadczy choćby ich wymienność na skalę wręcz przemysłową, więc przegrywamy kolejne eliminacje europejskich pucharów, a w tym roku również mistrzostwo. Coraz częściej jednak odnoszę wrażenie, że występy w pucharach przestały być w klubie celem. Łatwiejszy i większy zarobek jest przecież na handlowaniu piłkarzami. Ale w takim wypadku nie można mówić o piłkarskim biznesie, a o prowincjonalnych biznesach”.

28. Lepiej. Ten tekst jeszcze nie powstał. Ale, podobnie jak w zeszłym roku, jestem przekonany, że napiszę go już wkrótce.

Wszystkiego najlepszego w 2020 r.!

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.