fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

W piłkarskim raju. Odcinek 6.

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W tym roku mija 25. rocznica pierwszego awansu Legii do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory jeszcze tylko dwukrotnie polskie kluby grały w najsłynniejszych klubowych rozgrywkach świata – Widzew w sezonie 1996/97 i ponownie „Wojskowi” w 2016/2017. Zapraszamy na cykl tekstów przypominających wydarzenia sprzed ćwierćwiecza. Dziś o zgubnym wpływie potrójnej korony i pucharowych bojach z Hajdukiem Split, a także ich tle oraz o sprzedaży idola stolicy.

Czytaj:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W piłkarskim raju. Odcinek 4.
W piłkarskim raju. Odcinek 5.

Potrójna korona jest do dziś wydarzeniem bez precedensu w polskiej piłce. Prezesa Janusza Romanowskiego interesowało jednak najbardziej mistrzostwo Polski. Pozostałe puchary to były dodatki. Dopiero bowiem tytuł dawał możliwość gry o Ligę Mistrzów, czyli pozwalał realnie myśleć nie tylko o zwrocie poniesionych kosztów przez inwestora Legii, ale także o zysku.

By zarobić, trzeba było jednak znów zainwestować. Na Łazienkowską trafili więc kolejny srebrny olimpijczyk Grzegorz Lewandowski z hiszpańskiego Logrones, na którego wydano 250 tys. dolarów, Piotr Mosór, utalentowany obrońca Ruchu Chorzów, a następnie otrzaskany w ligowych bojach Jacek Bednarz. Ten ostatni tak wspominał swój transfer: „To były czasy przed wejściem w życie prawa Bosmana, czyli nawet po wygaśnięciu umowy, zawodnik nie stawał się wolnym zawodnikiem. Często więc nawet nie dowiadywał się o ofertach, które wpływały. Natomiast mi się udało. Pojechałem na testy do drugoligowej Herthy, ale gdy byłem w Berlinie otrzymałem propozycję z Legii. Zdecydowanie bardziej wolałem Legię, pojechałem więc do Warszawy i nigdy tego wyboru nie żałowałem. (…) Co ciekawe, już wcześniej chciał mnie właśnie Wójcik, który potrzebował w drużynie, jak to ładnie ujął, takiego chama do biegania”. Zarówno właśnie „Ben”, jak i „Lewy” byli graczami, którzy w taktyce 1-3-5-2 pełnili role skrajnych, bocznych pomocników i biegali od jednego pola karnego do drugiego.

Plany na wzmocnienia były znacznie szersze i w orbicie zainteresowań Pogoni Konstancin, czyli klubu Romanowskiego, znalazło się wielu czołowych polskich piłkarzy. Wydaje się jednak, że nie tylko zaporowe ceny, dyktowane przez ich kluby były przeszkodą w negocjacjach. Potrójna korona sprawiła, że inwestor nie wydawał się do końca zdeterminowany przy dokonywaniu transferów. Poniekąd zaufał zespołowi, który wygrał wszystko w Polsce, choć przecież wcale w nie najlepszym stylu. Owszem, dokonał istotnych transferów, ale nie były to piłkarskie gwiazdy. Zespół zaś uzupełniony został młodym narybkiem: Grzegorzem Szamotulskim, Igorem Koziołem i Marcinem Mięcielem, z których tylko ten ostatni nie trafił na wypożyczenie.

Legia nie grała w pucharach przez dwa sezony – najpierw, bo do nich nie awansowali, a potem zostali wykluczeni - a ich poprzedni występ zakończył się półfinałem Pucharu Zdobywców Pucharów. Oczekiwania były więc ogromne. Legioniści w eliminacjach do Champions League wylosowali Hajduka Split, mistrza Chorwacji, w której trwała wojna domowa. Był to rywal mało znany, ale z pewnością groźny, co zresztą udowodnił awansując potem do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Najpierw jednak uporał się z „Wojskowymi”. W dwumeczu było 5-0. Ekipa Pawła Janasa właściwie przez całe 180 minut rywalizacji była bezradna. Jeszcze w pierwszym meczu nie odstawała wyraźnie od rywali, ale przyglądając się bacznie tak sposobowi gry Hajduka, jak i formie Legii, nie można było mieć wątpliwości, że nie ma szans. U siebie przegrała 0-1, a błąd popełnił nowo pozyskany Mosór, który zastępował kontuzjowanego Zbigniewa Mandziejewicza.



W Warszawie prawie nikt nie zakładał takiego scenariusza. Można przyjąć, że nie doceniono Chorwatów. Leszek Pisz: „Wszystkim się wtedy wydawało, że to jest zespół jak najbardziej w naszym zasięgu. Nam też. W ogóle ich nie doceniliśmy, a to była bardzo silna paka”. Jacek Bednarz: „Wszyscy byliśmy wtedy przekonani, że ogramy Chorwatów i zaraz będziemy grali w Lidze Mistrzów. Ja też. Mecz w Warszawie odarł nas ze złudzeń”. Maciej Szczęsny: „Chorwaci byli wtedy naprawdę mocnym zespołem. Na 10 meczów wygraliby z nami pewnie w ośmiu, a dwóch udałoby się zremisować, jakby nam pomógł sędzia”.

Z zespołu uszło powietrze. Widzieli to wszyscy w klubie. Próbowano jeszcze ratować sytuację przed rewanżem odcinając zespół od świata poprzez krótkie zgrupowanie w Konstancinie. Legia poleciała do Chorwacji zapowiadając walkę do końca, ale to były tylko słowa. W Splicie niepodzielnie panowali gospodarze, choć mistrzom Polski udało się utrzymać bezbramkowy remis do przerwy. Potem jednak czterokrotnie znaleźli sposób na Zbigniewa Robakiewicza. W międzyczasie angielski sędzia David Elleray wyrzucił z boiska Krzysztofa Ratajczyka. Tak przy okazji – warto nazwisko tego arbitra zapamiętać. Legia została upokorzona w eliminacjach Ligi Mistrzów.



Zaczął się czas rozliczeń. Bednarz: „Z jednej strony było mi przykro, a z drugiej w sumie mogłem się tego spodziewać. Miałem informacje od Piotrka Mosóra, który chwilę przede mną trafił na Łazienkowską z Ruchu, że jak wyglądało przygotowanie i że ekipa nie jest fair nie tylko wobec trenera, prezesa, klubu, ale przede wszystkim siebie. Wydawało mi się, że Piotrek wtedy przesadzał, ale potem okazało się, że ta drużyna sama prosiła się o kłopoty poprzez lekceważenie pryncypiów”. Do świadomości społecznej przedostały się przy tym informacje o rzekomym spożywaniu alkoholu przez legionistów podczas mini zgrupowania poprzedzającego rewanż. Janusz Romanowski nie zamierzał biernie przyglądać się biegowi wydarzeń. Zwołał spotkanie, w trakcie którego wyłożył swe wszystkie żale pod adresem drużyny. Znowu Bednarz: „Prezes powiedział wówczas, że posiada dokumentację fotograficzną, na której znajdowały się butelki i wie, w którym pokoju to było. Przyznał przy tym, że jeśli wypiło to tylko dwóch ludzi, to jest to rekord Guinnessa. Oczywiście we dwóch tego nie wypili, musiało pić więcej, ale nawet biorąc to pod uwagę to trudno się dziwić, że ten rewanż wyglądał tak fatalnie”.

Romanowski ponownie jednak zagryzł zęby i nie zamierzał się poddawać: „Nie będzie rewolucji. Jedno nie ulega wątpliwości. Trzeba budować zespół zdolny do walki w europejskich pucharach jesienią 1995 r. Chcę awansować do Champions League. Piłkarze muszą ponownie zdać sobie sprawę, że trzeba zabrać się do ciężkiej pracy, aby na boisku walczyć z jedenastką rywali i … nie tylko. Czasami dochodzi do tego jeszcze publiczność, sędziowie” („Przegląd Sportowy”, cytat za „Księgą stulecia Legii”).

Przebudowę zespołu rozpoczęła … sprzedaż Wojciecha Kowalczyka. Romanowski musiał sprzedać największą gwiazdę, bo nie miał pieniędzy, by zapłacić premie za dublet (10 mld starych zł). „Kowal”, który wcześniej opowiadał, że myśli o Realu, Barcelonie, czy o lidze włoskiej, a po finale pucharu Polski w 1994 r. zapowiadał, że nigdzie się z Legii nie wybiera, musiał więc odejść. Trafił do swej ukochanej Hiszpanii. Betis Sewilla, beniaminek La Liga, wydawał się jednak być bardziej koniecznością. Andaluzyjczycy zapłacili 1,7 mln dolarów. Kowalczyk po raz ostatni zagrał dla „Wojskowych” w Katowicach 28 sierpnia 1994 r., gdzie Legia przegrała 1-3 z GKS, a napastnik zdobył też pożegnalną bramkę. Jednocześnie był to debiut Bednarza. Sześć dni później w trakcie meczu ze Stalą Mielec na Łazienkowskiej pożegnano największego idola stolicy lat 90. Odejście „Kowala” pociągnęło za sobą nieoczekiwane konsekwencje.



CDN.
Autor: Jakub Majewski

Poprzednie odcinki serii:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W piłkarskim raju. Odcinek 4.
W piłkarskim raju. Odcinek 5.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.