Racowisko legionistów w Leicester - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Boi się nas policja angielska...

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W tym sezonie trochę pojeździliśmy po Europie, ale z reguły nie dane nam było wejść na stadion przeciwnika w takiej liczbie, jakiej byśmy chcieli. Tak było w Tallinie, gdzie odbiliśmy się od bramek, podobnie zresztą w Pradze, gdzie na stadion weszła część z nas, czy z Zagrzebiu, gdzie spotkanie rozegrano bez naszego udziału. W fazie grupowej LE najpierw odpadł nam wyjazd do Moskwy z powodu braku możliwości wjazdu do tego kraju bez wiz biznesowych, a następnie do Neapolu (pomimo wyprzedanych dwóch czarterów i sporej liczby osób mających kupione loty do Włoch), gdzie miejscowa policja w obawie przed awanturami zamknęła sektor gości na nasz przyjazd. O dziwo nie problemów z wpuszczeniem legionistów nie robiło angielskie Leicester City FC.

Na pewno część osób musiała zrezygnować z wyjazdu na Wyspy, znając tamtejsze obostrzenia - oficjalnie osoby niezaszczepione, po wjeździe do UK muszą odbyć 10-dniową kwarantannę. Nieoficjalnie - wszystko da się ominąć, z czego skorzystała pewna grupa osób. Fani Legii do Anglii przylatywali głównie w środę i czwartek, choć oczywiście nie brakowało takich, którzy postanowili wydłużyć sobie pobyt na Wyspach. Właściwie wszystkie środowe i czwartkowe loty do Londynu, Birmingham i Liverpoolu były wypełnione fanami z Łazienkowskiej, z czego chyba nie do końca zadowolone były stewardessy. Bez wątpienia w drodze do Anglii było wesoło, podobnie zresztą w pociągach i autobusach, które z angielskich miast, wiozły nas do samego Leicester. Jedni pasażerowie potrafili złapać dobry humor wyjazdowej grupy i uśmiech nie schodził im z twarzy, ale byli i tacy, którzy tylko odliczali minuty do zakończenia wspólnej podróży z dość głośną z reguły grupą.



W Leicester legioniści byli bardzo dobrze widoczni już dzień przed meczem, szczególnie wieczorową porą, kiedy przemierzali centrum miasta. Gospodarze jednak głównie obcinali z bezpiecznej odległości. W dniu meczu zbiórkę mieliśmy zaplanowaną przy wieży zegarowej (The Clock Tower), znajdującej się w samym centrum miasta. Widok ponad tysięcznej grupy rozśpiewanych kibiców zwracał uwagę przechodniów, ale i policji, która stawiła się na miejscu dość licznie. Odpalonych zostało trochę rac, nie brakowało oczywiście legijnych pieśni. Wymarsz nastąpił o 17:20 czasu lokalnego, czyli ponad 2,5 godziny przed rozpoczęciem meczu. Wydawało się, że czasu mamy aż nadto, biorąc pod uwagę odległość do stadionu (1,3 mili, 26 minut z buta). Angielska prewencja prowadziła nas jednak w żółwim tempie, ponadto dosłownie co paręset metrów zarządzano - nie wiedzieć po ch... - postój. Policjanci stojący po bokach nie do końca dawali sobie radę - jedni zarządzali, że z kordonu nikt nie może wyjść, inni bez problemu przepuszczali kibiców do sklepów, czy przydrożnych toalet. Z przodu funkcjonariusze jadący na koniach wyznaczali tempo marszu, a właściwie powolnego spaceru. Dość powiedzieć, że w czasie w jakim doprowadzono nas w końcu pod King Power Stadium, niektórzy kończyli by maraton...

fot. Woytek / Legionisci.com fot. Woytek / Legionisci.com

Pod samym stadionem również był niezły bałagan. Cała nasza grupa musiała tłoczyć się do jednego wejścia, a dalej kontrolę osobistą przeprowadzały trzy osoby. Wokół nich krążył pies mający wykrywać pirotechnikę, a ponadto na bramkach wykorzystywano wykrywacz metalu. Jeśli to miało zapobiec odpaleniu przez nas środków pirotechnicznych, to chyba nie do końca się powiodło ;). Niestety ze względu na późne dotarcie pod stadion, nawet mimo w miarę sprawnego wpuszczania, nie było szans, aby cała nasza grupa weszła na trybuny przed pierwszym gwizdkiem. Dlatego też z rozpoczęciem dopingu poczekaliśmy kilkanaście minut. Gospodarze przygotowali dla nas sektor w narożniku, oddzielony od trybun miejscowych plandeką rozłożoną na krzesełkach oraz rzędem ochroniarzy z naszej lewej strony.

fot. Woytek / Legionisci.com fot. Woytek / Legionisci.com

O ile miejsce na bęben i prowadzącego doping udało się w miarę sprawnie "wygospodarować", to zdecydowanie gorzej było z miejscem na nasze oflagowanie. Trzy nasze płótna rozłożone zostały na dole sektora, ale były słabo widoczne. Wisiały, a właściwie leżały flagi "Mocno Legia", dwie mniejsze oraz płótna Olimpii Elbląg i FC Den Haag. Wraz z nami byli obecni przedstawiciele także pozostałych zgód.

Leicester wypełnił stadion niemal do ostatniego miejsca, choć bilety nie schodziły w tak szybkim tempie jak na mecze ligowe. Ostatecznie na trybunach pojawiło się trochę ponad 30 tysięcy widzów. Ceny wejściówek, jak na angielskie realia, nie były zbyt wygórowane i kosztowały do 35 funtów. Legioniści płacili 180 złotych i ostatecznie w sektorze gości zasiadło w czwartkowy wieczór 1135 fanów naszego klubu.

Miejscowi na początek meczu przygotowali oprawę składającą się z bardzo prostej kartoniady, niewielkiej sektorówki z lokomotywą "Leicester" oraz transparentu na dole sektora "At the whistle, full steam ahead". Co ciekawe, prezentacja miała miejsce na trybunie za bramką, która przez cały mecz właściwie zupełnie nie zainteresowana była dopingiem. Na samym początku spotkania można było się nieco zdziwić zaangażowaniem wokalnym po stronie miejscowych - pieśni inicjowały grupy znajdujące się najbliżej naszego sektora, po obu jego stronach. I trzeba przyznać, że parokrotnie, wychodziło im to w miarę przyzwoicie. Tyle, że zapału starczyło im na raptem kilka minut.



Mniej więcej po kwadransie rozpoczęliśmy doping, który początkowo wychodził naprawdę nieźle. "Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Legia gra..." - niosło się po chwili z naszego sektora, co oczywiście po raz kolejny na moment ożywiło Anglików. Ci, poza wspomnianymi pojedynczymi "wybuchami", przez cały mecz koncentrowali się na napinaniu - różne gesty w ich wykonaniu były wręcz komiczne, biorąc pod uwagę odległość pomiędzy ekipami, a przede wszystkim późniejsze zajścia, kiedy obsrani napinali się zza broniących ich policjantów.

Sytuacja na boisku niestety nie była naszym sprzymierzeńcem - przebieg spotkania nie do końca nakręcał (szybkie dwie bramki dla gospodarzy), ale przecież nie jesteśmy wynikowcami, więc staraliśmy się zdzierać gardła bez względu na wynik na boisku. To w końcu my reprezentujemy Legię i nie wypada schodzić poniżej pewnego poziomu. Doping z naszej strony był dobrze słyszalny na całym stadionie, ale inaczej być nie mogło, wobec tego, że miejscowi przez większość spotkania siedzieli cicho i reagowali jedynie na sytuacje boiskowe.

W naszym repertuarze nieźle wychodziły jeszcze pieśni "Nie poddawaj się, ukochana ma..." (pod koniec spotkania) oraz "Hit z Wiednia". W drugiej połowie na naszym sektorze działo się sporo. Zaczęliśmy ok. 50 minuty od okazałego racowiska, którego Angole nie widują zbyt często. W naszym sektorze odpalonych zostało ok. 50 rac, które pięknie rozświetliły sektor.



Mniej więcej 10 minut później miały miejsce inne "atrakcje". Na początku kilka osób, próbowało zwinąć rozciągnięte "zasłonki" na samej górze sektora, by przemieścić się w kierunku napinaczy spod znaku "Lisów". Zaczęło się dość niewinnie, a po chwili coraz więcej osób ruszyło w ten rejon trybuny i policjanci zaczęli wyraźnie obrywać po kaskach, początkowo psikając gazem, później już głównie używali pałek. Kilku z nich dostało solidnie przekopanych, pozbawionych pałek, po czym policja zaczęła wzywać posiłki. Leicester przez cały czas ani drgnęło, chowając się za plecami kilku policjantów, a kiedy kolejnych klkudziesięciu mundurowych w jaskrawych kamizelkach wbiegło z tunelu w kierunku bufora... Angole nagrodzili ich brawami. Coś niewyobrażalnego w żadnym innym miejscu Europy.

Awantury z policją trwały dobrych kilkanaście minut. W tym czasie oczywiście nie prowadziliśmy dopingu, a na koniec "harców" cały sektor skandował głośne "Warsaw Fans Hooligans". Pod adresem angielskich napinaczy krzyczano przede wszystkim - "Pussies" (cipy). Przez ostatni kwadrans nasz doping ponownie przybrał na mocy, a m.in. głośno niosło się "Hej Legio jazda z k...mi". Po końcowym gwizdku, piłkarze wraz z trenerem podeszli pod nasz sektor, gdzie pożegnaliśmy ich jedynie okrzykiem "Legia grać, k... mać!". Angole powoli opuszczali stadion, wykonując różne gesty w naszym kierunku - wszak tylko na tyle było ich stać. Co nieco przedmiotów przy okazji fruwało raz w jedną, raz w drugą stronę. Później zaś przyszło nam czekać na otwarcie bram. Jak można się było domyślać, miejscowa policja szybko zaczęła analizować materiał z monitoringu. Najpierw wypuszczono nas z trybuny na przedstadionowy placyk, gdzie mundurowi stanęli w zwartym szeregu, wypuszczając kibiców jedynie przez wąskie gardło, gdzie starano się wyłapać tych, którzy dali po głowach policjantom. Cała akcja wychodzenia spod stadionu trwała dość długo. I niestety parę osób zostało powiniętych.

fot. Woytek / Legionisci.com fot. Woytek / Legionisci.com

Jako że było już po godzinie 23 czasu lokalnego, większość z nas udała się na swoje kwatery, skąd od piątkowego poranka ruszaliśmy w drogę powrotną do kraju. Trzeba przyznać, że pierwszy od dawien dawna wyjazd do Anglii (ostatnio na Wyspach graliśmy dwukrotnie w Szkocji, w Irlandii i raz w Walii) nadspodziewanie przyniósł sporo atrakcji, których chyba mało kto się spodziewał. Chociaż nasz doping stał na nie najgorszym poziomie, na pewno mogło być znacznie lepiej.

A tymczasem już w niedzielę widzimy się przy Ł3. Na to spotkanie licznie mobilizują się nasze dzielnice i podwarszawskie miejscowości. Spotykamy się o 15:30, czyli dwie godziny przed meczem, na Placu na Rozdrożu, skąd wspólnie przemaszerujemy w kierunku naszego stadionu. Fani Jagiellonii do Warszawy przyjadą w ponad 700 osób kilkunastoma autokarami.

Frekwencja: 30 658
Kibiców gości: 1135
Flagi gości: 5

Autor: Bodziach

Fotoreportaż z meczu - 108 zdjęć Woytka


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.