fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Radosny futbol

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Czasy, kiedy mecze Legii z Górnikiem Zabrzem elektryzowały całą piłkarską Polskę, raczej bezpowrotnie minęły, choć z pewnością nie dla kibiców obu klubów, którzy – pisząc delikatnie – niespecjalnie pałają do siebie sympatią. Jak wiadomo, „Wojskowym” w bieżącym sezonie po prostu nie idzie. O ile początek rozgrywek wydawał się jeszcze obiecujący (vide bardzo dobre wyniki osiągane w europejskich pucharach), o tyle później było już tylko gorzej – w myśl hasła: „im dalej w las, tym więcej drzew”. Efekt? Przed spotkaniem z zabrzanami legioniści zajmowali dwunaste miejsce w tabeli z dorobkiem zaledwie 36 punktów i... siedemnastoma (!) porażkami, co na chwilę obecną stanowi rekord wszech czasów, a przecież sezon się jeszcze nie zakończył.

Jesienią w Zabrzu padło aż pięć goli, a Legia, tracąc bramkę w doliczonym czasie gry, ostatecznie przegrała z „Żabolami” 2-3. Piłkarze, którzy (z nielicznymi wyjątkami) niestety nie grzeszą w bieżących rozgrywkach ani umiejętnościami ani skutecznością, mieli zatem rachunki do wyrównania. Sytuacja wydawała się jednak dość mocno skomplikowana, gdyż nie dość, że przed rewanżem przy Łazienkowskiej nasi futboliści przegrali ostatnie trzy spotkania, to w dodatku nie zapewnili sobie jeszcze bezpiecznej przewagi nad strefą spadkową. Na „Estadio WP” szykowało się zatem trudne do przewidzenia widowisko. Nikt z nas nie spodziewał się chyba jednak, jak dziwny mecz przyjdzie nam oglądać w piątkowy wieczór.

Przed rywalizacją z Górnikiem, przy wejściach na trybuny, na których zgromadziło się ponad 16 tysięcy widzów, prowadzono zbiórkę na kolejne choreografie naszych ultrasów. Z kolei w przerwie spotkania można było nabyć przy gnieździe legijne szale – „Boże Chroń Fanatyków” od „Nieznanych Sprawców” oraz „CWKS Legia” od grupy „UZaLeżnieni”.

Kibice, którzy zajęli miejsca na „Żylecie”, mogli dostrzec rozlokowane w różnych miejscach trybuny duże flagi na kijach. Stanowiły one element oprawy zaplanowanej na drugie 45 minut pojedynku. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego odśpiewaliśmy tradycyjnie „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, zaś kierujący naszym dopingiem „Staruch” zagrzewał nas do gorących śpiewów przez całe spotkanie: „Legia będzie tą samą Legią, dopóki jest fanatyzm. To my jesteśmy Legią Warszawa! Zostawimy tu całe serce i pokażemy, co oznacza ambicja i wiara w zwycięstwo”. Trzeba przyznać, że apel wystosowany przez naszego wodzireja podziałał na nas iście mobilizująco, jako że w zasadzie przez cały mecz prezentowaliśmy się wokalnie na bardzo przyzwoitym poziomie.

Mecz rozpoczęliśmy naturalnie od naszego hymnu. Jeszcze nie zdążyliśmy się porządnie rozgrzać, a już mogliśmy skakać z radości i zapytać zgromadzonych, ile goli ma Legia, bowiem w pierwszej minucie Bartosz Slisz pokonał Sandomierskiego. Nie minęło kilka minut, a w trakcie pozdrawiania naszych zgód legioniści podwyższyli rezultat – tym razem Paweł Wszołek zmusił golkipera „Żaboli” do kapitulacji. Bardziej udanego początku nie mogliśmy sobie wymarzyć. To nie oznacza, że mieliśmy dość. Wręcz przeciwnie – głodni kolejnych trafień, intonowaliśmy „Legia, Legia, Legia, Legia goooool!”. Jak się okazało, na następne bramki musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Przy okazji pozdrowiliśmy naszego bramkarza Cezarego Misztę, który powrócił między słupki po kontuzji. Młody futbolista odwdzięczył się nam za ten gest brawami.

Świetnie i rytmicznie wychodziło nam odśpiewywanie „Do boju, Legio marsz!” oraz „Legiooo...!” z machaniem szalikami i przysiadaniem. W tzw. międzyczasie „Trójkolorowym” udało się zdobyć kontaktową bramkę, która tylko zmotywowała nas do jeszcze bardziej wytężonego dopingu. Wśród uskutecznianych przez nas przebojów, które tego wieczora brzmiały naprawdę konkretnie, znalazły się m.in.: „Dziś zgodnym rytmem”, „W pociągu jest tłok” czy hit z Wiednia. Gdy mobilizowaliśmy naszych zawodników do gryzienia trawy przyśpiewką „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!”, ci nas posłuchali, jako że wówczas strzelili „Górnikom” trzeciego gola. Swoje pierwsze trafienie dla „Wojskowych” zanotował Patryk Sokołowski. Nasza radość nie trwała jednak zbyt długo, jako że po kilku minutach rozmiary porażki zmniejszył Lukas Podolski. Jego trafienie skwitowaliśmy krótko: „C*** ci na imię, Podolski c*** ci na imię!”. A skoro już o zawodniku zabrzan mowa, to tak jak w przypadku meczu na Górnym Śląsku nie omieszkaliśmy odnieść się do jego postaci – zawodnika, który w swoim piłkarskim życiu zawodowym postanowił reprezentować barwy narodowe naszych zachodnich sąsiadów. „C*** Podolski, zdrajca Polski!” – kilkukrotnie huknęliśmy (także na dwie części stadionu) w kierunku murawy. Swoje zdanie wyraziliśmy jeszcze dobitniej, gdy w pierwszej połowie krzyczeliśmy: „Podolski – volksdeutsch, volksdeutsch, volksdeutsch!”.



Wprawdzie druga bramka dla „Żaboli” wprowadziła w nasze szeregi nieco niepokoju, ale gdzieś podświadomie czuliśmy, że legioniści ponownie zdołają powiększyć przewagę nad Górnikiem. Nie pomyliliśmy się. Chwilę po przenikliwym „Ceeee...!” naszego wodziereja na listę strzelców ponownie wpisał się Patryk Sokołowski, który wykorzystał idealnie podanie od Pawła Wszołka. Wpadliśmy w ekstazę, krzycząc w amoku „Jeszcze jeden!”. Niestety, więcej bramek dla Legii w tej części pojedynku już nie padło. Nie zmienia to jednak faktu, że wynik 4-2 po pierwszych 45 minutach meczu wskazywałby raczej na oglądanie potyczki hokejowej aniżeli piłkarskiej.

Skupmy się na moment na fanach z Zabrza. „Górnicy” mieli ogromne problemy, aby dotrzeć do Warszawy. „Smutni panowie” skutecznie opóźniali ich podróż do stolicy, przez co kibice z Górnego Śląska weszli na nasz stadion dopiero w trakcie drugiej połowy spotkania. Z tego względu kilka razy zaintonowaliśmy: „Zawsze i wszędzie policja je**** będzie!” oraz solidarne „Piłka nożna dla kibiców!”. W obliczu wspomnianych trudności i tak należy uznać za sukces to, iż „Trójkolorowi” w ogóle zjawili się przy Łazienkowskiej, bo istniała naprawdę spora szansa, że nie zdążą dojechać na mecz. Zabrzanie (łącznie w liczbie 629 głów, wspierani przez 29 kibiców katowickiej GieKSy i 17 fanów Wisłoki Dębica) dość szybko zajęli miejsca w górnej części sektora gości, wywiesili trzy flagi i prowadzili żywiołowy doping dla swojej drużyny (pod koniec rywalizacji bez koszulek). Nie obyło się naturalnie bez wzajemnych „uprzejmości”. Jak tylko „Żabole” zgromadziły się na naszym obiekcie, zaintonowaliśmy „Deszcze niespokojne”, a następnie głośno odśpiewaliśmy, nawiązującą do kibicowskiej historii obu drużyn, przyśpiewkę „Je*** Górnik jak za dawnych lat!”.

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com

Drugą połowę spotkania rozpoczęliśmy klasycznie od „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym głośno skandowaliśmy nazwę naszej trybuny. Potem tylko dołożyliśmy do pieca, z każdą kolejną minutą zwiększając intensywność naszego dopingu. Gdy spóźnieni górnicy powoli rozgaszczali się w sektorze gości, padła piąta bramka dla naszego klubu. Jej autorem okazał się Josué Pesqueira, który w ostatnich tygodniach wydaje się najbardziej niezawodnym piłkarzem spośród wszystkich futbolistów Legii.

W pewnym momencie nad dolną częścią „Żylety” zaprezentowaliśmy legijną sektorówkę „Boras”, która stanowiła preludium do zbliżającej się oprawy. Gdy wykonywaliśmy hit z Wiednia, część kibiców wpadła na pomysł, aby ją nieco podciągać, a następnie opuszczać, co powodowało jej niecodzienne podskakiwanie i falowanie. Wyglądało to naprawdę dynamicznie i kozacko!

Po kilkunastu minutach zacnego dopingu sektorówka powędrowała do góry, a my mogliśmy rozpocząć odliczanie, by po chwili móc chłonąć i napawać się ultrasowskim spektaklem. Na obu kondygnacjach najlepszej trybuny na świecie odpaliliśmy jednocześnie dziesiątki rac i stroboskopów, które uzupełniały przygotowane uprzednio duże flagi na kijach oraz przyśpiewka, która przed kilkoma tygodniami wkradła się przebojem w nasz legijny repertuar, czyli – jak nietrudno zgadnąć – „Gdybym jeszcze raz miał urodzić się...”. Wykonywaliśmy ją już zresztą do samego końca meczu. Wszystko rewelacyjnie się z sobą komponowało i wprowadziło nas w tak ogromną euforię, że wielu z nas nawet nie zauważyło, że w trakcie pokazu „Żabole” po raz trzeci w tej rywalizacji pokonały młodego Misztę. Kto by się jednak przejmował kolejnym trafieniem „Trójkolorowych”, skoro na trybunach wszyscy się przednio bawiliśmy?



Po końcowym gwizdku sędziego, niczym po meczu w Poznaniu sprzed miesiąca, nikt z nas nie miał zamiaru opuszczać szybko „Estadio WP”. Jeszcze przez kilka minut uskutecznialiśmy „hit nad hitami”, który brzmiał niczym eksplodująca petarda. Piłkarze mimo wygranej nawet nie próbowali do nas podejść, tylko czym prędzej udali się do szatni. Gdy nasze śpiewy ustały, a „Staruch” podziękował nam za zaangażowanie, fani z Zabrza próbowali nas jeszcze zaczepiać. Otrzymali od nas jednak ciętą ripostę. ;) A już na sam deser „podziękowaliśmy” naszemu prezesowi, dzięki któremu ten sezon był najbardziej zje***** od trzydziestu lat: „Mioduski out, Mioduski won, Mioduski wypie****** stąd!”.

Chyba mało kto przypuszczał, że w ten niepozorny wieczór będziemy świadkami zarówno gradu bramek przy Łazienkowskiej, jak i spektakularnego pokazu pirotechnicznego naszych ultrasów. Jedno jest pewne – kto odpuścił piątkowe spotkanie, bez wątpienia ma czego żałować. Tego wieczora na stadionie było niemal wszystko – wesoły, żywiołowy futbol z „dziurawą” obroną, gorący doping i fantastyczna oprawa. Szkoda jedynie fanów z Zabrza, którym funkcjonariusze uprzykrzyli życie i próbowali nie dopuścić, aby ich zorganizowana grupa dotarła do stolicy.

W świetle korzystnych wyników innych drużyn (i naturalnie wygranej z „Żabolami”) Legii Warszawa udało się wywalczyć utrzymanie w lidze, choć cały czas te słowa brzmią jak abstrakcja i ponury żart. Dobrze chociaż, że inne sekcje naszego klubu stają na wysokości zadania i prezentują ponadprzeciętny poziom. Nasi koszykarze w poniedziałek wywalczyli awans do finału PLK, trzykrotnie pokonując włocławian.

Przed nami ostatni w tym sezonie wyjazd. W najbliższy piątek udamy się pociągiem specjalnym do Białegostoku, gdzie „Wojskowi” zmierzą się z „Jagą”. Miejmy nadzieję, że wreszcie dane nam będzie zasiąść w sektorze gości.

PS. Na trybunach wywiesiliśmy kilka transparentów: „Dolar, wracaj do zdrowia”, „ŚP. Robert Stępień »Stempel« 1966/2022” oraz „Ch** w zasady i ruch kibicowski, Raków wszedł na stadion tak jak chciał Trzaskowski”, który nawiązywał do sytuacji braku solidarności częstochowian z ekipą Lecha podczas poniedziałkowego meczu finału Pucharu Polski na Stadionie Narodowym.

Frekwencja: 16 144
Goście: 629
Flagi gości: 3

Fotoreportaż z meczu - 57 zdjęć Woytka
Fotoreportaż z meczu - 36 zdjęć Hagiego
Fotoreportaż z meczu - 49 zdjęć Kamila Marciniaka

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.