fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Zadyszka

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W poprzednim sezonie, mimo iż dwukrotnie graliśmy z Rakowem przy Limanowskiego, tylko raz udało nam się odwiedzić częstochowski stadion – na początku kwietnia tego roku podczas przegranego 0-1 meczu w ramach piłkarskiego Pucharu Polski. Wszystko przez przebudowę sektora gości, który po otwarciu „nowoczesnego” obiektu wyglądał tak, jakby został żywcem przeniesiony w obecne czasy z przełomu wieków. Wskutek, a może raczej dzięki medialnemu szumowi, jaki rozpętał się wokół tej „fantastycznej” konstrukcji, tę część dopiero co otwartego stadionu zamknięto i starano się ją nieco ucywilizować. Wprawdzie niewiele to pomogło, jednak widoczność w kierunku murawy uległa minimalnej poprawie. Tak czy siak każdy kibic, któremu przychodzi wizytować obiekt Rakowa, z pewnością odnosi wrażenie, że uczestniczy raczej w pierwszo- lub drugoligowym wydarzeniu aniżeli w meczu najwyższej klasy rozgrywkowej.

Częstochowski klub przyznał nam na ligowy pojedynek 302 wejściówki, czyli dokładnie tyle samo, co przed niespełna sześcioma miesiącami. Tylu bowiem fanów zespołu przyjezdnych jest w stanie przyjąć klatka dla gości; i nie jest to przesadzone określenie, zważywszy na zamontowaną w tym miejscu siatkę. Jak nietrudno przypuszczać, zainteresowanie wyjazdem w okolice Jasnej Góry było ogromne, a popyt na bilety zdecydowanie przewyższył podaż. Z tego względu wielu kibiców musiało niestety obejść się smakiem.



W podróż do województwa śląskiego udaliśmy się w godzinach popołudniowych kawalkadą samochodową. Niestety, w dużej mierze w wyniku wypadków oraz korków na trasie dojazdowej było niemal pewne, że nie zdążymy wejść na stadion Rakowa o czasie. Jakby tego było mało, nasze opóźnienie uległo zwiększeniu przez miejsce, gdzie musieliśmy zostawić nasze bryki. „Parking” przy torach, nie dość, że w przypadku części naszych fur pozostawił trwałe pamiątki w postaci zarysowania podwozia przez istnienie krawężnikowych progów czy spadów, miał tak mało miejsca, że minęło naprawdę sporo czasu, nim cała nasza grupa zdołała zaparkować swoje fury. W efekcie w kierunku stadionu ruszyliśmy już w zasadzie wtedy, gdy spotkanie się rozpoczęło. Konni konwojowali nas bocznymi uliczkami w okolice sektora gości. Wpuszczanie odbywało się dość mozolnie. Jako że czekaliśmy aż wszyscy wejdą na stadion, przez niemal całą pierwszą połowę nie prowadziliśmy dopingu. Uaktywniliśmy się dopiero w ciągu ostatnich pięciu minut, intonując „Mistrzem Polski jest Legia” oraz klasyczną przyśpiewkę wyjazdową „Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Legia gra!” (w tym w wersji z Lokeren). Ze względu na to, że od dobrych dziesięciu minut legioniści przegrywali z „Krzyżowcami” 0-1 po golu strzelonym z rzutu karnego, próbowaliśmy ich motywować do gryzienia trawy gorącymi okrzykami „Jazda z k******!” czy „Legia walcząca do końca”. Na więcej w zasadzie nie starczyło już czasu w tej części pojedynku.

Warto zaznaczyć, iż w trakcie pierwszych 45 minut widowiska gospodarze zaprezentowali okolicznościową oprawę, która nawiązywała do 339. rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej. Choreografia składała się z biało-czerwonej sektorówki „1683”, pośrodku której widniały ikony walczących żołnierzy konnych, oraz biało-czerwonych machajek. Całość dopełniał transparent o następującej treści: „Skrzydła chwały – Rzeczypospolitej pancerna pięść”. Jednocześnie miejscowi odśpiewali nasz narodowy hymn. Jeśli chodzi z kolei o kwestię dopingu, to trzeba przyznać, że „Medaliki” pokazały się ze względnie dobrej strony, uskuteczniając śpiewy przez niemal całe spotkanie.

fot. Mishkafot. Mishka

Wraz z początkiem drugiej połowy rywalizacji kierujący naszymi wokalnymi poczynaniami Michał zaintonował hymn Legii. Mimo niekorzystnego wyniku chcieliśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc grajkom i odwrócić (wówczas jeszcze nie aż tak) złą kartę. By ta sztuka miała szansę się powieść, należało się jedynie odpowiednio zmobilizować. To jednak okazało się nie tak proste, jak mogłoby się wydawać. Trzeba bowiem stwierdzić, że w naszych szeregach borykaliśmy się z trudnościami związanymi z należytą motywacją. W naszych śpiewach brakowało przysłowiowego pazura, a przecież w przeszłości niejednokrotnie pokazywaliśmy, że nawet niewielka grupa naszych kibiców potrafiła całkowicie przejąć inicjatywę na obcym obiekcie, tak że nie dawaliśmy dojść do głosu miejscowym. Tym razem jednak doping Rakowa niejednokrotnie przebijał się do zajmowanego przez nas sektora.

Mimo wielu przyśpiewek, jakie przewinęły się tego niedzielnego wieczora przez nasz repertuar (m.in.: „Dziś zgodnym rytmem”, „Czarnej eLki”, „Mojej jedynej miłości” czy „Szkoły, pracy, dziewczyny, rodziny”), na szczególną uwagę zasługiwały dwie, tj. „Niepokonane miasto”, którą wykonywaliśmy dość długo i donośnie, oraz hit „Gdybym jeszcze raz miał urodzić się...”. Szkoda, że w zasadzie stanowiło to jedyną chwilę naszej dobrej postawy wokalnej.

W tej sytuacji w sumie trudno się dziwić, że i piłkarzom nie szło na boisku. Zapewnialiśmy ich jednak, że mieli w nas wsparcie. „Jesteśmy z Wami, hej Legio jesteśmy z Wami” – krzyczeliśmy w kierunku murawy. Niestety, nieporadność naszych zawodników oraz brak pomysłu na grę spowodowały, że dali sobie wpakować kolejną bramkę. To nas jednak nie załamało, co potwierdziliśmy odśpiewaniem adekwatnego kawałka „My kibice z Łazienkowskiej”. Trzeba natomiast przyznać, że sama końcówka widowiska wystawiła nasze nerwy na niezłą próbę. W ciągu ostatnich kilku minut meczu legioniści pozwolili bowiem „Czerwono-Niebieskim” wbić sobie... kolejne trzy gole. Ok, w sumie to dwa, bo ostatnie trafienie odbyło się z pozycji spalonej, co finalnie rozstrzygnęła wideoweryfikacja. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy sędzia Marciniak zakończył rywalizację, na tablicy świetlnej jeszcze długo widniał kompromitujący nas wynik 4-0 dla Rakowa. Kilku lokalnych napinaczy tak się ucieszyło z wyniku, że próbowali nas żałośnie zaczepiać, ale totalnie ich olaliśmy.

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

Po spotkaniu zaintonowaliśmy przenikliwie „Walczyć, trenować, Warszawa musi panować!”. Wówczas piłkarze zbliżyli się do naszego sektora i podziękowali nam brawami za okazane wsparcie. Czy można mieć do nich pretensje? Z jednej strony z pewnością tak, jako że koncertowo zawalili drugą część pojedynku. Z drugiej zaś niekoniecznie, bo – tak jak się to wielokrotnie powtarza – jeśli chcemy przyzwoitej gry od nich, powinniśmy najpierw wymagać maksimum zaangażowania w śpiewy od samych siebie. Jedno jest pewne – obie strony złapały tego dnia zadyszkę; miejmy nadzieję, że chwilową.

Po około półgodzinie wypuszczono nas z „Limanki” i mogliśmy się udać w podróż powrotną, która na szczęście nie trwała zbyt długo. Jeszcze przed północą, choć w nie najlepszych nastrojach, zameldowaliśmy się w stolicy.

Przed nami konfrontacja z Miedzią Legnica przy Łazienkowskiej. Mecz ten odbędzie się w najbliższy piątek o godzinie 20:30. W kasach jest jeszcze bardzo wiele biletów, toteż gorąco Was zachęcamy do ich jak najszybszego nabywania. Potem czeka nas przerwa na kadrę, a następnie udamy się do Poznania na wyjazdowe starcie z „Kolejorzem”.

PS. W naszym sektorze wywiesiliśmy następujące flagi: „Warriors”, „CWKS Legia”, „Legia UZL”, „Warsaw Fans Hooligans” oraz „Emigracja Olimpia”.

Frekwencja: 5 500
Goście: 302
Flagi gości: 5

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.