50-tysięczny stadion Fenerbahce wypełniony po brzegi na ligowym meczu z Fatihem Karamguruk - fot. Bodziach
REKLAMA

LL! on tour: Fenerbahce - Fatih Karagumruk

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Wypad do Stambułu na mecz Legii z Galatasaray udało się połączyć z wizytą na ostatnim stadionie w tym mieście, którego nie miałem jeszcze okazji odwiedzić. Przed paroma laty udało się zaliczyć mecze Galatasaray z Bursasporem, Besiktasu z Fenerbahce oraz Basaksehiru z Genclerbirligi. Tym razem w niedzielny wieczór dzień po meczu Legii z Wartą udało się wybrać na Ulker Fenerbahce Sukru Saracoglu Stadium.

Fotoreportaż z meczu - 20 zdjęć Bodziacha

Fenerbahce na swoim stadionie podejmował drużynę Fatih Karagümrük SK - inny zespół ze Stambułu, który do najwyższej klasy rozgrywkowej awansował przed dwoma laty. Pierwszy sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym "Kara Kırmızı", czyli czarno-czerwoni zakończyli na miejscu ósmym. Drużyna ta swoje mecze rozgrywa na 75-tysięcznym stadionie Atatürk Olympic Stadium. Skąd nazwa "olimpijski" w mieście, które nigdy Igrzysk Olimpijskich nie organizowało i w najbliższej dekadzie nadal nie ma w planach? Jak się okazuje, stadion budowano z myślą o Igrzyskach w 2008 roku (początek budowy w roku 1997, otwarcie w 2002 r.), które jak wiadomo, ostatecznie odbyły się w Pekinie. Na obiekcie tym w okresach przejściowych, czyli na czas budowy własnych nowych stadionów, swoje mecze rozgrywały Galatasaray (2003-04), Basaksehir (2007-14), Kasimpasa (2007-08) oraz Besiktas (2013-16). Fatih z kolei korzysta z niego od dwóch lat - od czasu awansu do tureckiej Süper Ligi.

Nazwa klubu wzięła się od nazwy dzielnicy Stambułu - Fatih. Tej samej, w której leży najbardziej rozpoznawalny zabytek tego olbrzymiego miasta, a mianowicie Hagia Sophia. Tak więc przeprowadzka na stadion Atatürka, leżący w dzielnicy Başakşehir, na pewno nie należała do najłatwiejszych dla kibiców - to bowiem ponad 20 kilometrów od ich dzielnicy i klimatycznego, "osiedlowego" obiektu Vefa Stadı, mogącego pomieścić 12 tysięcy kibiców, wokół którego rozciągają się kilkupiętrowe bloki.



Do wejścia na stadiony w całej Turcji wymagane są karty Passolig. Zawczasu wyrobiliśmy karty Fenerbahce przez Internet, z opcją odbioru przy ich stadionie. Wydawanie kart nie odbywa się w dni meczowe, ale co mieliśmy do stracenia poza kwotą w wysokości 30 złotych za kartę? W samym Stambule wylądowaliśmy około 17, na trzy godziny przed rozpoczęciem spotkania. Lotnisko zupełnie inne niż jeszcze parę lat temu, ale port lotniczy im. Ataturka dzisiaj służy do lotów dyplomatycznych, zaś dla ludności cywilnej otwarto nowe lotnisko, Istanbul Airport. Nieco więcej niż planowałem zajęło nam opuszczenie lotniska, ze względu na kolejki do odprawy paszportowej. Później szybki zakup karty internetowej i dojazd do centrum, gdzie mieliśmy kwaterę, który zajął nam około godzinę autobusem miejskim. Zrzucamy szybko bagaże i już pędzimy na stację Yenikapi (w dzielnicy Aksaray), by zakupić Istanbul card, dzięki której poruszanie się po tym olbrzymim mieście jest o wiele łatwiejsze. Po małych problemach technicznych (trzeba posiadać 50 TL w jednym banknocie do jej nabycia w automacie), pomaga nam jeden z lokalsów i po chwili ładujemy się do kolejki Marmaray, którą pod cieśniną Bosfor dobijamy bardzo szybko na azjatycką część Stambułu. Wyścig z czasem trwa, tym bardziej, że wciąż nie posiadamy wejściówek na to spotkanie. Te niby pojawiły się w sprzedaży półtora dnia przed meczem (w sobotę rano), ale dostępne były tylko na sektory przyjezdnych. Tam natomiast system biletowy nie zezwalał nam na zakup wejściówek, wskazując, że nasze numery paszportów przypisane są do kart Fenerbahce. Ale przecież nie w takich okolicznościach potrafiliśmy sobie poradzić, więc i tym razem nastawienie jest pozytywne. Nie ma opcji, żebyśmy nie weszli na stadion.



Wysiadamy na stacji Sogutlucesme i stamtąd do pokonania mamy niewiele ponad kilometr z buta. Nie ma szans, by zabłądzić - wszyscy wokół zmierzają w tym samym kierunku. Mijamy stragany z żarciem i szalikami i pędzimy czym prędzej pod kasy, które miałem okazję wizytować cztery lata wcześniej. Początek meczu za kwadrans, tymczasem jegomość w kasie informuje nas, że kart nam dziś wydać nie może - mimo że te ma za swoimi plecami. W dniu meczowym nie wydają i ch... Jako że aplikacja Passolig pozwala na wejście na stadion (jeśli ma się wyrobioną kartę), nie było to najistotniejsze. Gorzej, że okazuje się, że wszystkie bilety są wyprzedane i nie ma szans na ich zakup. 50,5 tysiąca sprzedanych biletów na jakiś marny (jak dla nich) mecz ligowy. Parę dni wcześniej grali w europejskich pucharach. Wiadomo, że sporym zainteresowaniem cieszą się mecze derbowe (z Galatą i Besiktasem). Ale z jakimś Fatihem Karagumruk, klubem, którego nazwy jeszcze parę dni wcześniej nie byłbym w stanie wymówić?!



Dość szybko okazuje się, że bilety oczywiście można kupić, ale od koników. Dokładnie tak jak na derby Besiktas - Fenerbahce kilka lat wcześniej. Miejscowi kibice czekają pod kasami właśnie na takich jak my - głównie obcokrajowców, którym oferują bilety karneciarzy, których na meczu nie ma, albo też sami nabyli te karnety wcześniej na "słupy", tylko po to, by co mecz opier...ć je z zyskiem. Dość szybko udaje się wynegocjować cenę za dwie wejściówki na poziomie 260 złotych za sztukę. O tym, że ceny wejściówek na Fenerbahce nie należą do najniższych, wiedzieliśmy już sporo wcześniej. Jako że nie mamy swoich kart, bilety zostały nabite na kartonikowe karty jednorazowe, a gość w kasie dokonał przepisania biletów (skanując zdjęcia z paszportów) i potwierdził, że cała transakcja została przeprowadzona prawidłowo i na zakupione bilety na stadion wejdziemy. Tak więc rozpoczynamy poszukiwania naszych wejść na ten olbrzymi stadion. A to wcale nie należy do najłatwiejszych i zajmuje nam dobry kwadrans. Początkowo próbowaliśmy się wbić na Jana, na pierwsze lepsze sektory. Wydawało się, że skoro ochrona nas przeszukała i przepuściła dalej, to jesteśmy już wygrani. Tymczasem przy bramofurtach (jak choćby na Narodowym) nasze karty nie zadziałały i pozostało... okrążenie niemal całego stadionu. W międzyczasie słychać było radość miejscowych po bramce. Ich śpiewy, kiedy byliśmy jeszcze na zewnątrz, wydawały się niesamowite.

W końcu około 15. minuty (przy stanie 1-1) udaje się dostać na stadion. Już po minięciu bramofurt niespodzianka - na promenadzie pomiędzy górną i dolną kondygnacją mnóstwo policji w pełnym rynsztunku. I tak jest obecnie na każdym stadionie w Turcji. Kiedy dobijamy do samej trybuny, widać okrutny ścisk, więc zajmujemy pierwsze lepsze miejsca na schodach. Nie na długo - najpierw upomina nas ochroniarz, że tu nie wolno stać. Za chwilę ostrzeżenie numer dwa, a następnie przychodzi kolejny ochroniarz, który... wskazuje, że na skraju trybuny jest jeszcze kilkanaście wolnych krzesełek. Tam też się kierujemy i zasiadamy na samym dole trybuny sąsiadującej z sektorem gości.



Na boisku sporo dzieje się tego dnia i jak się później okazuje, wbijając przy stanie 1-1, wcale nie straciliśmy zbyt wiele, bo zawodnicy obu drużyn grają mega ofensywnie i strzelają jeszcze kilka bramek. Na stadionie spora wrzawa ma miejsce, kiedy Fenerbahce atakuje, jednak po chwili orientujemy się, że dopingu regularnego właściwie nie ma. Na trybunie prostej, dosłownie obok sektora gości jest jedna ekipa gospodarzy, która z bębnami inicjuje różne przyśpiewki. Właściwy młyn chyba jednak znajduje się dokładnie nad nami (czyli na sektorze sąsiadującym z klatką) - tam bowiem znajduje się podest dla prowadzącego doping. I są goście z megafonami, którzy coś tam zarzucają, ale widać, że zaangażowanych w regularny doping prawie nie ma. Kilkanaście metrów dalej stoją już bowiem typowi tureccy "oglądacze". Ba, my stojąc niemal pod tym młynem, nie słyszymy co jest zarzucane. Z kolei po drugiej stronie stadionu, za drugą bramką, widać, że również jest jakieś "życie", ale i tutaj śpiewają "swoje", a liczba osób zaangażowanych nie jest zbyt wielka. Totalny brak organizacji, przez co potencjał wokalny jest w ogóle niewykorzystywany.



Wszyscy ożywiają się dopiero po bramkach - wtedy faktycznie jest dobry harmider, ale by powiedzieć, że doping jest głośny, to trzeba by skłamać. Po każdej z bramek puszczana jest ta sama muza, do której skaczą kibice i coś tam podśpiewują. Flagi również wiszą bardzo nieskładnie - na każdej trybunie niemal bez większego ładu i składu. No i po każdej z bramek miejscowi z "naszej" trybuny mają co nieco do przekazania kibicom gości. A tych pojawiła się całkiem zgrabna ekipa, na oko 700 osób, ze sporą flagą i całkiem niezłym dopingiem. Nie na tyle głośnym, by słychać było ich na pozostałych trybunach, ale na naszej są słyszalni przyzwoicie.

Po jednej z bramek dla gości miejscowi cisnęli jakimiś plastikowymi kubkami w kierunku cieszących się graczy Fatihu. Dosłownie minutę później wpadła psiarnia, zajmująca wcześniej miejsca na promenadzie, którą w dokładne miejsce kierował jeden z mundurowych na murawie. Kibic Fenerbahce został otoczony przez policję, sprowadzony na dół trybuny i wyprowadzony przy murawie do tunelu. Nikt z jego kompanów nie reagował, nie było nawet antypolicyjnych okrzyków. Nic. Jak widać miejscowi jakby przywykli do takich sytuacji...



Kiedy wydawało się, że Fenerbahce spokojnie dowiezie wygraną do końca, zespół z Fatihu doprowadził do remisu 4-4. Wtedy dało się wyczuć większe poruszenie i mobilizację na trybunach. I podczas każdej akcji ofensywnej ich drużyny dało się zauważyć podniecenie wśród gospodarzy i coraz większy hałas. W końcu arbiter doliczył aż 9 minut, a w piątej minucie doliczonego czasu gry gospodarze zdobyli zwycięskiego gola na 5-4. Co za wynik!

Przed laty pokazy pirotechniczne z tureckich stadionów były tym, co mogło inspirować kibiców w innych zakątkach Europy. Słynny pokaz piro z płonącym dachem na derbach z "Galatą"... to już jednak zamierzchła przeszłość.



Dzisiaj pirotechnika właściwie zostaje zapomniana na meczach piłkarskich - tę łatwiej zobaczyć na meczach piłki nożnej kobiet czy młodzieżowych, gdzie nie ma tyle policji. Na "wielkich" meczach właściwie nie da się jej zauważyć. Pod koniec spotkania fani Fenerbahce zainicjowali pokaz... latareczek z telefonów komórkowych. Jakże smutny to widok, biorąc pod uwagę to, jak kiedyś palono tu pirotechnikę na potęgę i czuć było dzikość trybun. Obecnie, kiedy ktoś za bardzo skacze na płocie, jest proszony przez ochroniarza o zajęcie swojego miejsca i posłusznie wykonuje jego polecenie. Taka metamorfoza, której miejmy nadzieję nigdy nie doczekamy w Polsce.

Po meczu, tak jak i po bramkach, miejscowi napinają się do przyjezdnych, pokazując im środkowe palce i co nieco wykrzykując pod ich adresem. Później zaś wszyscy w dobrych humorach opuszczają stadion i udają się do lokalnych knajp, gdzie nie serwuje się żadnych alkoholi. Miejscowi popijają co najwyżej piwo sklepowe - to samo ma miejsce przed meczem, a porozrzucane przez kibiców butelki sprzątane są zaraz po rozpoczęciu spotkania (co mieliśmy okazję zobaczyć, przemierzając stadion dookoła). Dzisiaj nie widać zupełnie dawnej dzikości tureckich trybun. Jedyne co wciąż robi wrażenie, to olbrzymie zainteresowanie niemal każdym meczem "wielkiej trójcy". Na mecze Galatasaray, Fenerbahce i Besiktasu nie jest łatwo nabyć bilet, a ich stadiony mogą pomieścić 52 652 widzów (Nef Stadyumu, na którym gra "Galata"), 50 509 widzów (Ulker Fenerbahce Sukru Saracoglu Stadium) oraz 42 590 fanów (Vodafone Park, gdzie gra Besiktas).

Fotoreportaż z meczu - 20 zdjęć Bodziacha


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.