fot. Michał Wyszyński / SKLW
REKLAMA

Relacja z trybun: Preludium do finału

HUgollek, źródło: Legionisci.com

Tydzień po wyjazdowym meczu w Grodzisku Wielkopolskim „Wojskowym” przyszło zmierzyć się przy Łazienkowskiej w mazowieckim starciu z płocką Wisłą. Po ostatnich kiepskich ekstraklasowych wynikach szanse Legii na zdobycie mistrzostwa Polski stopniały niemal do zera. Jako że jednak kibicem się jest, a nie bywa, w dość licznym (zważywszy także na porę rozgrywania meczu) gronie zjawiliśmy się przy Ł3, aby głośnym dopingiem wesprzeć nasz zespół, który w lidze walczy już w zasadzie tylko o utrzymanie pozycji wicelidera rozgrywek.



Przed meczem „Nieznani Sprawcy” apelowali o brak obojętności wobec zbiórki na oprawy, która ma pomóc w przygotowaniu choreografii na finał piłkarskiego Pucharu Polski, co jak wiadomo niestety wymaga ogromnych nakładów finansowych. Przed pierwszym gwizdkiem z trybun pozdrowiliśmy Dominika Furmana – obecnego futbolistę płocczan, który w przeszłości grał dla „Wojskowych” i który ma Legię w sercu. Oprócz tego gorąco zachęcano wszystkich fanów, którzy się jeszcze na to nie zdecydowali, aby udali się po przerwie majowej do Szczecina na przedostatni w tym sezonie wyjazd.

Po odśpiewaniu „Snu o Warszawie” nieoczekiwanie mogliśmy usłyszeć „Nafciarzy”, którzy postanowili zaznaczyć swoją obecność. W odpowiedzi usłyszeli od nas, że od najmłodszych lat mieli specyficzną relację z bratem. Płocczanie przyjechali do stolicy pociągiem nicałe 300 głów. Zajęli miejsca w górnej części sektora gości i starali się uskuteczniać doping dla swojego zespołu. W zasadzie ich śpiewy rzadko kiedy przebijały się przez wokal „Żylety”. Wywiesili także wymowny transparent skierowany do klubowych działaczy z reklamowymi postaciami orzeszków „M&M’s” i hasłem „M&M, pakujcie się do taczki”.

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

Podczas wchodzenia na murawę nasi piłkarze usłyszeli tradycyjne „Mistrzem Polski jest Legia”. By zachęcić ich do walki o najwyższe cele od pierwszych minut rywalizacji, wykonaliśmy donośnie „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!”. Przyśpiewka wybrzmiała naprawdę konkretnie i dało się odczuć, że drzemał w nas ogromny potencjał, który bez wątpienia udało nam się w stu procentach wykorzystać. Nie omieszkaliśmy „pozdrowić” naszego „ulubieńca”. Bartosz Śpiączka, bo o nim mowa, stał się nim w trakcie jesiennego meczu z Górnikiem Łęczna z sezonu 2021/2022, kiedy to po strzelonym rzucie karnym zaczął przesadnie wymachiwać rękoma w kierunku „Żylety”. W ten oto nieco „samobitny” sposób stał się na wieki antybohaterem Łazienkowskiej i mógł usłyszeć całą plejadę „przebojów” na swój temat. Z pewnością jeszcze niejednokrotnie będzie przez nas „jechany”, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.

Jeśli chodzi o boisko, to z pewnością nie wiało z niego nudą. „Wojskowi”, chyba mocno poirytowani ostatnimi kiepskimi rezultatami, co chwilę starali się przedzierać przez obronę Wisły, by stwarzać sobie dogodne akcje do zdobycia bramki. Gdy śpiewaliśmy „Do boju Legio, marsz!”, w polu karnym sfaulowano Pekharta. Po dość długich naradach i konsultacjach VAR sędzia wskazał na wapno. Kapitan legionistów pewnie podszedł do futbolówki i precyzyjnym strzałem przy samym słupku otworzył wynik spotkania. Gol nakręcił nas do jeszcze większego zaangażowania w śpiewy. „Legia, Legia, Legia, Legia gooool!” – krzyczeliśmy głośno, domagając się od naszych zawodników kolejnych trafień.



Nie zapomnieliśmy o pozdrowieniu naszych zgód. Dobrze wychodziło nam wykonywanie hitu z Wiednia oraz „rarowanie” przy kawałku „Nasza Legio, będziemy zawsze z Tobą”. Na trybunie rodzinnej zawisł wielki transparent „Muranów zawsze z Legią!”. Spora grupa dzieciaków, które we wtorek przybyły na dzielnicowy skwer, by spotkać się z Bartoszem Sliszem i Jakubem Trojanowskim, otrzymała zaproszenia na mecz z Wisłą. Specjalnie dla tych młodych, aby ich zawczasu odpowiednio wyedukować, uskuteczniliśmy przyśpiewkę na temat naszego lokalnego sąsiada, który obecnie gra w drugiej lidze- „Uczcie się dzieci, Polonia k**** i śmieci!”. Dostało się także głównemu arbitrowi spotkania – Jarosławowi Przybyłowi, który tego wieczora w naszym przekonaniu podejmował mało trafne i jednocześnie mocno krzywdzące nasz zespół decyzje. „Sędzia, weź sznur i powieś się...” to ta najłagodniejsza z przyśpiewek, jaką skierowaliśmy pod adresem arbitra.

Pierwszą połowę pojedynku zakończyliśmy istną torpedą, zachęcając wszystkich na stadionie, aby ruszyli się ze swoich miejsc i wspólnie głośno z nami zaśpiewali „Gdybym jeszcze raz miał urodzić się...”. Utwór wyszedł nam przekozacko, tak że momentami można było poczuć ciary na plecach.

W przerwie widowiska na murawie pojawił się zawodnik KSW Arkadiusz Wrzosek, prywatnie kibic Legii, którego nazwisko głośno skandowaliśmy, a który w podzięce posłał brawa w kierunku „Żylety”. Pożegnaliśmy go donośnym „Warsaw Fans Hooligans!”. Po tak rewelacyjnych pierwszych 45 minutach w naszym wykonaniu można było się spodziewać, że druga połowa meczu wypadnie co najmniej tak samo dobrze, jeśli nie lepiej; i trzeba przyznać, że już dawno nie wypadliśmy tak konkretnie!

fot. Michał Wyszyński / SKLW
fot. Michał Wyszyński / SKLW

Tę część spotkania rozpoczęliśmy hymnem Legii, a potem wykonywaliśmy niezliczone utwory z naszego bogatego, legijnego repertuaru. Świetnie wokalnie prezentowaliśmy się m.in. w dialogu z Trybuną Deyny podczas śpiewania „Legioooo!” z machaniem szalikami i przysiadaniem, podczas uskuteczniania „Za kibicowski trud”, którego donośny dźwięk niósł się po całej Łazienkowskiej, czy też w trakcie wykonywania przyśpiewki „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina”. Nieoczekiwanie jednak prawdziwą perełką okazały się nasze dwa sztandarowe utwory, które w dwugłosie z kibicami z „Deyny” wybrzmiały po prostu znakomicie! Zarówno dźwięki utworu „Za nasze miasto”, jak i dużo głośniejszej „Warszawy” wnikały bez najmniejszych oporów do naszych serc i umysłów, napędzając nas coraz mocniej do jeszcze bardziej wytężonej pracy wokalnej. Ogromny plus stanowi to, że wszystkim chciało się śpiewać i angażować. Naprawdę, tak żywiołową, aktywną i pełną fantastycznej energii „Żyletę” chciałoby się oglądać i słuchać podczas każdego meczu przy Ł3.

Pozytywnie nakręceni dopingiem wcale nie zamierzaliśmy spocząć na laurach, tym bardziej że chcieliśmy ujrzeć kolejne bramki dla naszego zespołu. „Jazda z k******!”, „Jesteśmy z Wami, hej Legio, jesteśmy z Wami!”, czy „Legia walcząca do końca!” – w taki sposób staraliśmy się zmotywować naszych futbolistów do jeszcze mocniejszego i bardziej zawziętego gryzienia trawy.

Gdy boisko opuszczał zdobywca jedynego do tego momentu gola w rywalizacji, podziękowaliśmy naszemu kapitanowi gromkim „Josué, Josué, Josué”. Mniej więcej od tego wydarzenia coraz częściej zachęcaliśmy kibiców z przylegających do „Żylety” trybun do wspólnych śpiewów. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, jako że poziom decybeli na naszym stadionie zdawał się sięgać zenitu – „Gdybym jeszcze raz...” po raz kolejny wyszło nam po prostu kapitalnie.

W samej końcówce spotkania, gdy płoccy futboliści coraz śmielej zaczęli atakować bramkę strzeżoną przez Tobiasza, musieliśmy właściwie zainterweniować. „Staruch” zarzucił dosadne „Cały stadion dopinguje! Legia tego potrzebuje!”, po czym zaczęliśmy wrzeszczeć wniebogłosy „Legiaaaa! Legia Warszawa!”, by dodać animuszu naszym grajkom. Chwilę później byliśmy (miejmy nadzieję) świadkami swoistego proroctwa. Wiadomo, że za kilka dni zmierzymy się z Rakowem po drugiej stronie Wisły. Przetestowaliśmy zatem przyśpiewkę na melodię „Nie poddawaj się”, którą ostatnio wykonywaliśmy na początku kwietnia w Kaliszu. Ledwo zaczęliśmy wykonywać „O zwycięstwo walcz, ukochana ma! Puchar będzie nasz, Legio Warszawa!”, a już w doliczonym czasie gry Ernest Muçi fenomenalnym strzałem pokonał Bartłomieja Gradeckiego. Trybuny oszalały ze szczęścia, dialog z sąsiednimi trybunami z odpowiedzią na pytanie: „Ile goli ma Legia?” smakował iście wybornie, a sama sytuacja stanowi chyba po prostu niezły prognostyk przed wtorkowym finałem.

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

Gdy Przybył oznajmił swoim gwizdkiem koniec pojedynku, w pierwszorzędnych nastrojach czekaliśmy na naszych zawodników. Wspólna radość z „Wojskowymi” trwała kilka minut. Podziękowaliśmy im za waleczną postawę, razem odśpiewaliśmy „Warszawę” i daliśmy im wyraźnie do zrozumienia, czego od nich oczekujemy, intonując przenikliwe „Chcemy pucharu, hej Legio chcemy pucharu!”. Zawodnicy odwdzięczyli się nam gorącą owacją.

Mecz, który zakończył się dla nas pomyślnie, stanowił dobre preludium do chyba najważniejszego pod względem piłkarskim i kibicowskim wydarzenia w tym sezonie, czyli finału Pucharu Polski na Stadionie Narodowym, w którym nasi zawodnicy zmierzą się z „Medalikami”. To spotkanie rozpocznie się 2 maja o godzinie 16:00. Jedno jest pewne – jeśli we wtorek na Pradze zaprezentujemy się tak jak w trakcie pojedynku ze spadkobiercami Petrochemii, to bez wątpienia ze swojej strony dołożymy sporą cegiełkę do tego, aby po długich pięciu latach przerwy ponownie móc poczuć smak zwycięstwa w Pucharze Tysiąca Drużyn.

Już teraz zachęcamy wszystkich kibiców naszej drużyny, którzy wybierają się na Stadion Narodowy, aby wzięli udział w przemarszu, który wyruszy spod stadionu Legii o godz. 12:30.

Frekwencja: 20 119
Kibiców gości: ok. 300
Flag gości: 4 (+ 2 z podobiznami kibiców)

P.S. Na „Żylecie” wywiesiliśmy transparent o treści "Pablo BSR Wracaj do zdrowia”.

Fotoreportaż z trybun - 68 zdjęć Michała Wyszyńskiego / SKLW
Fotoreportaż z meczu - 49 zdjęć Kamila Marciniaka
Fotoreportaż z meczu - 69 zdjęć Mishki

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.