REKLAMA

Kibicowskie podsumowanie rundy jesiennej

Bodziach - Wiadomość archiwalna

Kolejna runda za nami, w czasie której byliśmy świadkami 25 oficjalnych spotkań Legii (nie licząc meczów z Celtikiem i Zagłębiem). Co zmieniło się w czasie ostatnich kilku miesięcy? Czy nasza forma zwyżkowała, czy może zaliczyliśmy słabszą rundę? O tym przeczytacie w kibicowskim podsumowaniu rundy jesiennej w wykonaniu kibiców Legii.



Po zdobyciu mistrzostwa Polski mocno wierzyliśmy, że zdominujemy krajowe rozgrywki na dłużej, a nasz zespół pozwoli nam zwiedzić kawałek Europy. Niestety wyszło, jak wyszło i zadowoleni mogą być tylko pasjonaci gejzerów i kultury wschodu. Była to z pewnością runda, która najbardziej obfitowała w zakazy wyjazdowe. Na legalu mogliśmy obejrzeć zaledwie jeden z siedmiu meczów ligowych!!! Na pozostałych pojawialiśmy się dzięki pomocy kibiców gospodarzy, bądź też oficjalnie nie pojawiliśmy się wcale (Korona, Widzew). Jak na utrudnienia w podróżowaniu za naszym klubem, nasze statystyki wyjazdowe są całkiem przyzwoite. 700 osób na zupełnie niezorganizowanym wyjeździe na ŁKS to najlepszy tego przykład. Ilu by nas było, gdyby wyjazd ten możliwy był dla wszystkich? Możemy tylko spekulować. Sporą niespodzianką było powtórzenie wyśmienitego wyjazdu do Wiednia. Po losowaniu, mało kto spodziewał się, że uda nam się zmobilizować po raz drugi w 4 tysiące, aby pojawić się na tym samym stadionie. A jednak! Są nawet tacy, którzy twierdzą, że drugi najazd na Wiedeń był bardziej efektowny. "Zabrakło takiego przeboju, jakim przed dwoma laty była pieśń 'Legiaaa Warszawaa' śpiewana przez pół spotkania" - mówią zaś ci, którzy uważają, że najazd numer dwa nie przebije pierwszego.



Zacznijmy więc od początku. Sezon rozpoczęliśmy od meczu o Superpuchar Polski z Wisłą Płock. Niestety mecz ten nie wyszedł naszej drużynie i zamiast świętować kolejne trofeum, przy Łazienkowskiej radowali się przyjezdni, którzy pod względem dopingu w ten upalny dzień zaprezentowali się lepiej od nas. Zaledwie parę dni później czekał nas pierwszy mecz w europejskich pucharach. Niestety, zamiast ciekawego i bliskiego Tallina trafiliśmy na koło podbiegunowe. Islandia - brzmiał "wyrok". 4 tysiące km w jedną stronę... o tanim wyjeździe można było zapomnieć od razu. Znalazło się jednak ok. 20 śmiałków, którzy dotarli do krainy gejzerów i na miarę swoich możliwości dopingowali Legię. Licznej grupy miejscowych Polaków nie liczymy do statystyk.

Przyjazd Cracovii do stolicy był mniej liczny niż ten zeszłoroczny. Tym razem jednak cała grupa "Pasów" zasiadła na naszym stadionie, choć w czasie meczu byli słabo słyszalni. My zaś zaprezentowaliśmy choreografię nawiązującą do majowej fety na Starówce. "Nowy sezon - stary cel" - widniało hasło uzupełniające wizualizację Starego Miasta i Kolumny Zygmunta. Nie mogło zabraknąć stałego repertuaru przyśpiewek, przy okazji meczów warszawsko-krakowskich, a więc pieśni o nożownikach.

W Warszawie nie odnotowano kibiców Hafnarfjoerdur, czego można się było spodziewać po relacjach z dalekiego wyjazdu. Ruch kibicowski praktycznie tam nie istnieje, więc kto porywałby się na przylot do Polski na mecz drużyny amatorskiej? Na wyjście piłkarzy na Żylecie wywieszony został transparent o treści "To jest hołd dla tych co noszą blizny. Dla tych co przelali krew w imię ojczyzny", a nad nim pojawił się znak Polski walczącej i biało-czerwona flaga ułożona nad głowami kibiców. Przypomnijmy, że mecz ten odbywał się dzień po 62. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

Pierwszy ligowy wyjazd czekał nas do Grodziska. Niestety, za nasze zachowanie w Płocku, za które otrzymaliśmy zakaz, oficjalnie nie mogliśmy pojawić się w Wielkopolsce. Mimo to ok. 150 legionistów przejechało paręset kilometrów i w gorący sierpniowy dzień zameldowało się na tym samym co zwykle parkingu. Panie w kasach szybko dostały cynk, żeby nie sprzedawać nam biletów, więc zaczęły symulować koniec wejściówek na kameralny stadion. Na szczęście obserwator PZPN okazał się w tym przypadku... człowiekiem i nie widział problemu z naszym wejściem na sektor (inny niż zwykle). Ultimatum było niewywieszanie flag, z czego się wywiązaliśmy. Na trybunach trwał bardzo dobry doping z naszej strony, wzbogacany stosownymi do rangi rywala przyśpiewkami - "Niech żyje wolność", czy "Kolorowe jarmarki".

Donieck był kolejną naszą przeszkodą na drodze do Ligi Mistrzów. Nie był to już tak odległy wyjazd jak do Islandii, ale mimo wszystko słychać było, że mogliśmy trafić lepiej. Mobilizacja była jednak większa i tak - wszystkimi możliwymi środkami transportu (samolotem, autokarami i pociągiem) pojechało nas około pół tysiąca. Mimo ostrzeżeń ze strony osób znających wschodnie tereny, w drogę ruszyły autokary z kibicami oraz samochody osobowe. Nic ich nie mogło zatrzymać przed półtoratysięczną podróżą. Na miejscu byliśmy sporo przed meczem, ale nie wiedzieć czemu ukraińska policja postanowiła grać na zwłokę i bramy na sektor gości otwarto dopiero na godzinę przed meczem. Na sektorze zadomowiliśmy się bardzo szybko, przyozdobiliśmy go naszymi flagami i ryknęliśmy "Jesteśmy zawsze tam". Miejscowi mieli jeden główny problem - doping ich młyna, tłumili piknikowcy z trąbkami. Z naszej strony nie zabrakło politycznych prowokacji. Mimo niekorzystnego wyniku pokazaliśmy, że na wyjazdach zagranicznych nikogo nie trzeba mobilizować do głośnego śpiewu. Dobrze spełniliśmy swój obowiązek i mogliśmy z podniesionymi głowami wracać do kraju.

Niestety również w kolejnym spotkaniu, z Bełchatowem, nasi piłkarze spisali się poniżej oczekiwań. Zarówno doping kibiców, jak i postawa zawodników to kwestie, które w tym przypadku warto przemilczeć. Fani mieli pretensje do prezesa Zygo, za to, że Klub nie zrobił nic, aby cofnąć nam zakaz na spotkanie z ŁKSem. Tak więc... tydzień później musieliśmy po raz kolejny jechać w grupie niezorganizowanej. Zupełnie niespodziewanie, aż 700 osób z Warszawy, całkiem przypadkowo, spotkało się w okolicy stadionu przy Al. Unii i zajęło jeden sektor. Przygotowany dla nas wcześniej przez łodzian. Obie strony oszczędziły sobie "uprzejmości" i skupiły się na wspieraniu swoich graczy. Wspólnie zaś śpiewaliśmy pieśni o działaczach PZPN. W naszym sektorze panowała naprawdę niezła atmosfera, czego zwieńczeniem był pogo-walczyk odtańczony po raz pierwszy. Już wiemy, że przynajmniej na Żylecie, również się przyjął.

Rewanż z Szachtarem był decydującym pojedynkiem o Ligę Mistrzów. O tym, jak bardzo zależy nam na awansie do europejskiej elity świadczyć mogła przygotowana przez nas oprawa - z motywem "I had a dream" i legioniście śniącym o LM. Legioniści postanowili zmobilizować wszystkich do dopingu na 100% swoich możliwości, wieszając transparenty z różnymi hasłami, na wewnętrznej części płotu. Niestety nie udało się i z awansu cieszyć się mogli przyjezdni, którzy pokazali się lepiej niż się można było spodziewać.

Znacznie słabsza frekwencja była już na meczu ligowym z Górnikiem Zabrze. Postanowiono także odpuścić tym razem oprawę i zebrać fundusze na uatrakcyjnienie kolejnych, ciekawszych spotkań. W Warszawie, liczniej niż zwykle przybyli fani spod znaku Torcidy. Doping z obu stron był mocno poniżej oczekiwań.

8 września byliśmy uczestnikami jedynego legalnego wyjazdu na mecz ligowy Legii. Pierwsza od wielu lat podróż na Arkę zmobilizowała więcej osób, niż przyznano nam biletów. Około 600 osób dotarło do Gdyni pociągiem specjalnym i bez większych problemów zasiadło w klatce za bramką. Nie zabrakło także pozasportowych atrakcji. Legioniści rozmontowali siatkę i wybiegli po jedną z flag Arki. Po szarpaninie przy płocie, fani Legii wrócili bez łupu, ale i tak napędzili gdynianom trochę stracha. "Gdzie ta Arka z TVNu?" - pytali warszawiacy. Po chwili pojawiła się armatka wodna, która mocnym strumieniem potraktowała kibiców z Warszawy. Mimo, iż wiele osób drżało z zimna, nasz śpiew był całkiem niezły. Gospodarze nie przygotowali na ważne przecież dla nich spotkanie (o czym świadczy choćby błagalny transparent do swoich piłkarzy) żadnej oprawy. Swoją słabość próbowali tłumaczyć hasłem "Do dupy przeciwnik, do dupy oprawa". My, mimo "dupnego" przeciwnika, w drugiej połowie machaliśmy kilkudziesięcioma flagami na kijach. Po meczu Arkowcy wbiegli na boisko i próbowali dostać się do sektora gości. Opór policji nie dopuścił do konfrontacji obu stron, a legioniści wyjątkowo długo musieli czekać na opuszczenie stadionu. Kary za ten mecz przyznane zostały już po kolejnym meczu, z Austrią Wiedeń w Warszawie.

Druga konfrontacja na przestrzeni dwóch lat z tym samym rywalem nie była dla wielu osób czymś specjalnym. Inni zaś mobilizowali się na kolejny najazd na Wiedeń. Pierwsi jednak pokazać swą wyjazdową wartość mogli Austriacy. 110 osób z przeciętnym dopingiem - bez większych zmian, można powiedzieć oceniając tę grupę. Nieznani Sprawcy przygotowali na ten wieczór oprawę, na którą składała się sektorówka, nachodząca również na płot, na której znajdował się olbrzymi orzeł. Niestety awaria nagłośnienia była jednym z powodów kiepskiego jak na nasze możliwości dopingu. Słaba postawa piłkarzy również nie nastrajała do wysiłku... Dodajmy, że mecz rozgrywany był o beznadziejnej godzinie jak na środek tygodnia - o 17:30. O wcześniejszej porze zagraliśmy tylko dwukrotnie - w Sanoku (nie ma oświetlenia) oraz w Szczecinie z Pogonią (mecz jednak odbył się w niedzielę).

Kolejny mecz, z Wisłą Płock, przyciągnął już mniejszą niż do tej pory liczbę fanów. Wiele osób zdegustowanych postawą piłkarzy postanowiło zrobić sobie krótką przerwę. Ci którzy przyszli, po raz kolejny pokazali, że historia naszego kraju nie jest im obca. Na początek meczu przygotowany został transparent odnoszący się do zdarzenia, które miało miejsce 67 lat temu. Wówczas Rosjanie rozpoczęli ofensywę na Polskę. "... Dostaliśmy podstępny cios w plecy 17.09.1939 Pamiętamy" - takie hasło widniało na

transparencie na środku Żylety, a cały stadion odśpiewał Mazurka Dąbrowskiego. Wygrana 5-0 wprawiła w lepszy nastrój kibiców, ale nie zmusiła do wysiłku wokalnego. Dalej w tym temacie brakowało efektów.

Nie da się ukryć, że wyjazdy w Pucharze Polski mają swój smaczek. Są tacy, którzy nie przepadają za wyjazdami do niewielkich miejscowości, zaś inni uwielbiają je. Zazwyczaj są bowiem unikalne - i do tej drugiej grupy uśmiechnął się los w tym roku, kojarząc Legię ze Stalą Sanok. Wiadomo było, że to pierwszy nasz wyjazd w to miejsce... i pewnie na wiele lat ostatni. Nasza 170-osobowa grupa, w której dało się zauważyć trochę osób z okolicznych fan-clubów, zameldowała się w wyremontowanym na nasz przyjazd sektorze gości. "Chciałbym zobaczyć ten sektor bez remontu" - słychać było dowcipy na temat dwurzędowej trybunki usytuowanej pod topolą. Niestety widać z niej było aż za dobrze pseudopopisy naszych grajków. A ci śmiali się nam w twarz, zbierając baty od najsłabszej drużyny III ligi. Po przerwie żarty się skończyły i rozpoczął się festiwal bluzgów pod adresem piłkarzyków. Po zakończeniu meczu zawodnicy obawiali się podejść pod sektor zdenerwowanych fanów z Warszawy i obrali przeciwny kurs - do szatni. Całkiem nieźle prezentowali się miejscowi kibice, którzy wystawili kilkusetosobowy młyn (wspierany licznie przez wszystkie zgody) i cały czas głośno dopingowali. Ich drużyna osiągnęła najlepszy wynik w historii, nie dziwiła więc radość porównywalna ze zdobyciem MŚ. Na dłużej w pamięci zapadną nam mieszkańcy okolicznego bloku - "blokersi", którzy z okien i balkonów obserwowali poczynania piłkarzy.

Niestety na kolejną wyprawę do znacznie bliższych Kielc oficjalnie nie mogliśmy liczyć. Zakaz wyjazdowy - tym razem za postawę w Gdyni odbił się na naszej nieobecności na nowym stadionie Korony. Niestety tym razem nawet incognito na stadionie pojawili się tylko nieliczni.

Wyjazdu do Wiednia nikt nam już jednak zabronić nie mógł. Pytanie brzmiało - ilu nas będzie. Wynik sprzed dwóch lat, z racji wyjazdu w to samo miejsce, wydawał się raczej nie do pobicia. Właściwie do momentu zajęcia miejsc na trybunach nie było wiadomo, ile osób ostatecznie zdecydowało się na najbliższy wyjazd w europucharach. Godzinę przed meczem ścisk był większy niż przed rokiem, a więc było jasne - najazd przebity. Pod naszym sektorem ułożona została Panorama Warszawy, która po raz pierwszy w historii pojechała z nami na wyjazd. Znalazł się nawet śmiałek, który próbował w pojedynkę ją przejąć, ale na jego szczęście, zanim wpadł w nasze ręce, znalazł się w rękach policji. Po raz kolejny nasza dominacja na trybunach nie podlegała dyskusji. Legioniści mogli się czuć, jakby grali u siebie i chyba to właśnie działało na nich paraliżująco, bo zupełnie jak ostatnio, nie potrafili wyeliminować słabiutkiej Austrii. Tak więc nasza sektorówka, przedstawiająca okładkę austriackiej gazety i hasłem 'Legia w fazie grupowej PUEFA', okazała się nieaktualna. Nasz wyjazd jednak po raz kolejny przejdzie do historii. Są i tacy, którzy twierdzą, że pełnię swoich możliwości zaprezentujemy dopiero przy okazji trzeciej wizyty w Wiedniu.

Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na przygotowania do meczu z Wisłą. Ten mecz warto zapamiętać głównie z innego powodu - na Łazienkowskiej znów zagościła pirotechnika! Cieszyć mogła również wysoka frekwencja - nie dla wszystkich chętnych wystarczyło biletów. Wiślacy pojawili się w sektorze gości w 500 osób, na płocie nie wieszając żadnej flagi. Motywem naszej oprawy na tym meczu był chiński znak równowagi oraz dwa skrajnie różne transparenty - jeden nawiązujący do nieba, drugi zaś do piekła. Realizmu piekła dodawały race. W czasie meczu nad stadionem przeszła burza, która pewnie po latach wyróżniać będzie ten mecz z Wisłą od innych. Lało tak intensywnie, że fanom z Krytej poważnie żal się zrobiło kolegów z trybuny odkrytej. Kibiców z Krakowa nikt nie żałował. "Przemokliście - nie wyschniecie" - rzucano w ich kierunku. Tym razem śpiewaliśmy ciut lepiej, ale wciąż za cicho, mimo wyższej frekwencji. Zepsute nagłośnienie było w tej rundzie jedną z przyczyn naszej słabszej postawy pod względem dopingu.

Dwa dni przed meczem z Pogonią rozpoczęła się kibicowska akcja skierowana do organizatora rozgrywek, pod hasłem "Race są bezpieczne, pokazujemy to razem". Transparent wywieszony przez fanów obu drużyn mocno bolał obserwatora PZPN, który kilkakrotnie nakazywał usunięcie go z płotu. Na nic zdały się prośby ochrony, bowiem nikt nie potrafił wyjaśnić nam, co też w haśle "Precz z zakazem - race są bezpieczne - pokazujemy to razem!" jest nieprawidłowego. W drugiej połowie w młynie Portowców pojawiły się spore ilości pirotechniki, a legioniści zostali zaproszeni całą grupą do młyna (bez selekcji, która ma miejsce na tym sektorze od pewnego czasu). Sześć stówek na kolejnym zakazanym wyjeździe to całkiem przyzwoity wynik. Wobec balang, które miały miejsce sporo przed meczem, nie wszyscy trzymali pion, co odbiło się również na dopingu. Jednak hasło "Jak Listkiewicz będzie w pace - na stadiony wrócą race" było na tyle głośno skandowane, że stadionowy spiker prosił o zaprzestanie wulgarnych przyśpiewek.

Mecze u siebie z Łęczną nigdy nie należały do kibicowskich klasyków. Trzeba jednak przyznać, że Górnicy regularnie pojawiają się na Łazienkowskiej w liczbie całkiem niezłej, jak na ich możliwości. Także i z naszej strony ubarwione zostało widowisko - oprawą złożoną z dwóch części. W pierwszej z nich na sektorówce pojawiła się postać piłkarza bez głowy i transparent "Czasem zastanawiamy się, czy to wszystko ma sens". W części drugiej - postać kibica z racą i puenta "Na szczęście mamy ruch ultras". Z racji ultraprotestu, nie mogło zabraknąć pirotechniki. Goście z Łęcznej, którzy przywieźli ze sobą spory arsenał ultras, nie wywiesili transparentu o ultraproteście, bo ten stracili przy wejściu na stadion na rzecz ochrony. Wielokrotnie przyłączali się do naszych przyśpiewek pod adresem Listkiewicza i pozostałych mądrych głów.

Drugie zero wyjazdowe zaliczyliśmy na Widzewie. Oczywiście przyczyną takiego stanu rzeczy nie był brak zainteresowania ze strony fanatyków Legii. Nie udało się dogadać z Widzewem w sprawie sektora dla grupy z Warszawy, więc na Piłsudskiego zasiadło tylko kilkanaście osób incognito, którym udało się odpowiednio wcześniej załatwić bilety na mecz. Wielka szkoda, że ten kibicowski klasyk odbył się tylko z udziałem jednego aktora.

Na szczęście inaczej było przy okazji meczu Legii z Lechem. Inna sprawa, że całkiem niezła frekwencja poznaniaków - ponad 700 osób, to niespełna połowa chętnych na ten wyjazd Lechitów. Trzeba przyznać, że Lech w tej rundzie zrobił spory krok na przód, w czym pomogli również klubowi działacze, non-stop zachęcając kibiców do podróżowania za swoim klubem. Kiedy, a może raczej "czy w ogóle" zrozumieją to działacze KP Legia? Wróćmy jednak do meczu, który przyciągnął na nasz stadion komplet widzów. Nie mogło zabraknąć oczywiście oprawy. Tym razem zastosowaliśmy podświetlane folie "RIders On The Storm", która była uzupełnieniem malowanej sektorówki z kibicami Legii z racami w dłoniach. Bardziej spostrzegawczy znaleźli również drugie przesłanie hasła - RIOTS. Była także oprawa składająca się z kartoniady w naszych barwach, dłonią ułożoną w eLkę na sektorówce, kilkunastu rac oraz transparentu "To my nadajemy kolorytu szarej polskiej piłce". Przyjezdni tego dnia zupełnie odpuścili ultrasowanie i skupili się na dopingu. I ten wychodził im lepiej niż legionistom...

Wobec zauważalnego pogarszania się dopingu na naszym stadionie, padł pomysł, aby przy wejściu na Żyletę była selekcja. Ostatecznie zamiast selekcji, była ostra mobilizacja. Trochę pomogła, ale brak nagłośnienia niestety robił swoje. Słabo słyszalny głos Starucha powodował, że równo wydzierał się jedynie środkowy sektor odkrytej. Pozostałe trybuny tylko od czasu do czasu włączały się do dopingu. Fani Odry, mimo słabych wyników swojej drużyny, pojawili się w stolicy w 17 osób, ale ochoty na śpiew nie przejawiali. Raz coś krzyknęli i tyle. Ogólnie mecz bez historii.



W połowie listopada czekał nas ostatni tej jesieni mecz. Wyjazd do Lubina, po raz drugi z rzędu odbył się w scenerii zakazanej. Niespodziewanie chętnych na wypad do mało atrakcyjnego, sądząc po dotychczasowych liczbach, Lubina było 400 fanów spod znaku czarnej eLki. Zbiórka miała miejsce tam, gdzie zwykle. W czasie meczu trochę "pojechaliśmy" związkowych działaczy, którzy starają się w każdy możliwy sposób, zapobiegać jakimkolwiek przejawom fanatyzmu na naszych trybunach. Mimo niekorzystnego wyniku, nareszcie śpiewaliśmy głośno. Po meczu podziękowaliśmy Zagłębiu za udostępnienie nam sektora i wyruszyliśmy w drogę powrotną.

W czasie trwania sezonu, organizatorzy rozgrywek zdecydowali, że w celu wydłużenia sezonu, drużyny rywalizować będą o jakże zaszczytny Puchar Ekstraklasy. Niestety nowe rozgrywki raczej nie przypadły do gustu kibicom, choć ci mimo zapowiedzi, wcale nie zbojkotowali PESA. Na mecz z Wisłą Płock "pofatygowało" się zaledwie 4,5 tysiąca osób. Malutko jak na nasze możliwości, bowiem nie pojawili się nawet ci, którzy ten mecz mieli opłacony w abonamencie. Na Żylecie kibice zmieścili się w większości na jednym sektorze. Widok pustych trybun był naprawdę smutny. Goście również potraktowali ten wyjazd (trzeci w tej rundzie na Legię) ulgowo i zjawili się w skromnym, 26-osobowym składzie. Z racji wątpliwej jakości piłkarskiego widowiska, nie brakowało przyśpiewek w stylu "A Elton chla".

Większe zainteresowanie towarzyszyło meczowi przyjaźni, który trafia się raz na 15 lat. Mowa o uczczeniu 90. rocznicy powstania Legii i setnej rocznicy powstania Zagłębia Sosnowiec. W środku tygodnia sosnowiczanie, pomimo kłopotów z transportem, dotarli w 350 osób. Atmosfera na meczu była wyśmienita. Gdyby to miał być normalny mecz o punkty, sędziowie nie odważyliby się rozpocząć zawodów. Gęsta mgła jaka unosiła się nad murawą, ograniczała widoczność do tego stopnia, że kibice z jednej strony stadionu, nie byli w stanie dojrzeć przeciwległej strony boiska. Wobec tego oprawa przygotowana przez Nieznanych Sprawców była zupełnie niewidoczna dla Krytej... i dla fotoreporterów. Najważniejsza jednak była wspólna zabawa, a ta udała się wyjątkowo dobrze - były flagi na kijach, race, a na koniec wielki pokaz sztucznych ogni. Oby niebawem fani obu drużyn mogli spotykać się częściej, w pierwszej lidze oczywiście.

Mimo bardziej atrakcyjnego (sportowo) rywala w PESA, trybuny stadionu Wojska Polskiego na meczu z Bełchatowem wyglądały smutno. Puste łuki, mocno przerzedzone Kryta i Żyleta. Ci co jednak przyszli, nie żałowali gardeł. Na tym meczu oficjalnie zadebiutowała nowa pieśń kibiców Legii. "Oooo nasza Legia! Tylko Legiaaaa! Warszawaaa! Oooo nasza Legia! Tylko Legiaaaa! Warszawaaa! Będziemy dopingować Ciebie z całych naszych sił! Będziemy z Tobą zawsze aż do końca naszych dni!" - w drugiej połowie Żyleta śpiewała tę pieśń dobrych kilkanaście minut. Bełchatów sprawił nam niemiłą niespodziankę, nie pojawiając się na meczu, będąc tym samym jedyną polską ekipą w minionej rundzie, która zaliczyła 0 wyjazdowe na naszym stadionie.



U siebie







W minionej rundzie rozegraliśmy 14 spotkań przy Łazienkowskiej (nie licząc meczu z Celtikiem i Zagłębiem S.). Wszystkie mecze obejrzało ponad 74 tysiące osób, czyli średnio zaledwie 8444 na mecz! To aż o 3800 fanów mniej niż wiosną zeszłego roku! Wówczas najniższa frekwencja wyniosła 11 tysięcy widzów, teraz - 3500 (w PESA) i 6500 (w lidze). Spadek formy jest więc wyraźny.



Mecze w Warszawie najczęściej odbywały się w soboty (5 razy). Trzykrotnie graliśmy w niedzielę i piątek, dwa razy w środę, a raz w czwartek. Sporo osób przyszło na środowe spotkania, ale wtedy Legia grała w europejskich pucharach, więc i rywale byli bardziej "przyciągający". Tylko podczas dwóch z 14 spotkań zabrakło kibiców gości. Swoją obecnością nie uraczyli nas fani z dalekiej Islandii oraz z Bełchatowa. Ci drudzy na swoje usprawiedliwienie mają tylko... niską rangę Pucharu Ekstraklasy.



Najliczniej do Warszawy przyjechał Lech - ok. 730 osób. To oni właśnie, mimo braku oprawy, zaprezentowali się na naszym stadionie najlepiej. Najskromniej zaś prezentowała się Odra. Fanów z Wodzisławia dotarło 17. Nie przejawiali ochoty do śpiewów. Z ekip zagranicznych, bez dwóch zdań, najsolidniej wypadli "górnicy" z Doniecka.

Choć ocenianie dopingu nie jest rzeczą łatwą, według naszych wyliczeń, doping na Legii pogorszył się średnio o pół stopnia w dziesięciostopniowej skali. Zdecydowanie najgorzej wypadliśmy w czasie meczu o Superpuchar z Wisłą Płock. Niewiele lepiej przy okazji spotkania z Łęczną. Nasza redakcja nie przyznała w tej rundzie żadnej dziewiątki...



Wyjazdy







O ile w przypadku meczów przed własną publicznością zanotowaliśmy wyraźny spadek, to w kwestii wyjazdów radziliśmy sobie lepiej niż w poprzedniej rundzie. Nawet mimo licznych zakazów, które obejmowały sześć z siedmiu ligowych spotkań. Ostatecznie fani Legii pojawili się oficjalnie na dziewięciu z jedenastu stadionów. Na Koronie i Widzewie zasiedliśmy incognito.



Najmniej osób udało się do dalekiego Hafnarfjoerdur. Ci, którzy zdecydowali się na wyprawę 4 tys km w jedną stronę, głośno wspierali Legię dopingiem. Zdecydowanie najwięcej osób skusiło się na drugi najazd na Wiedeń. Co ciekawe, do Wiednia pojechało nas więcej niż na pozostałych 10 wyjazdów (w tym Korona i Widzew) razem wziętych! Jak widać, gdy trzeba, potrafimy się zmobilizować. Na krajowym podwórku najliczniej pojawiliśmy się na ŁKsie, choć szkoda, że tym razem był to wyjazd niezorganizowany. Nie brakowało także chętnych do odwiedzenia dwóch "nowych" stadionów na naszej kibicowskiej mapie Polski.

Choć z Arką graliśmy już przed rokiem, dopiero teraz przygotowano dla nas osobny sektor. Wypad do Sanoka był jedynym naprawdę egzotycznym wyjazdem w minionym półroczu. Podróżując za Legią można było przemierzyć ponad 17 tysięcy kilometrów (w obie strony). Znaczną większość tej liczby stanowiły oczywiście trzy mecze w europejskich pucharach. Podróżując tylko na krajowym podwórku nasz licznik zamknąłby się na ok. 4200 km.



Najczęściej przychodziło nam jeździć w sobotę - 4 razy. Trzykrotnie wyruszaliśmy w trasę w środę, dwa razy w piątek i po razie w czwartek i niedzielę. Najwyższa średnia wypadła oczywiście w dniu rozgrywania meczu w Austrii - w czwartek. Tam też zabraliśmy ze sobą najwięcej flag - ok. 40. Nie jest to bynajmniej nasz najlepszy wynik, ale to właśnie w Wiedniu pokazaliśmy naszą największą flagę - Panoramę Warszawy! W lidze najlepiej oflagowaliśmy nasz sektor w Gdyni (10 płócien), zaś najsłabiej w Grodzisku. W tej wielkopolskiej miejscowości nie zawisła żadna flaga Legii, ale było to wynikiem przedmeczowych ustaleń z delegatem PZPN. Podsumowując nasze wokalne popisy, znowu pozostaje nam przytoczyć niezapomniany wyjazd do Wiednia. Poniżej naszych możliwości dopingowaliśmy w Sanoku, Szczecinie i Gdyni.



Podsumowanie



Jak więc ocenić minione pół roku? Na pewno nie była to najlepsza runda w naszym wykonaniu. Choć obeszło się bez protestów, to frekwencja na naszym stadionie nadal nie jest taka, jaka być powinna. Mimo wzbogaconej oferty abonamentów (możliwość płatności ratalnej), ich sprzedaż nie zwiększyła się znacznie.

Nasz doping słabnie z każdym meczem. Chyba niektórzy zapomnieli, że kilka lat temu, bez pomocy żadnego nagłośnienia, czy bębnów udawało się sprawić, że Żyleta dawała taki koncert, że przyjezdni (i piłkarze i kibice) drżeli. Dziś pozostało po tym ledwie wspomnienie. Aż wstyd, że czasami ekipy przyjezdne potrafiły się lepiej zaprezentować niż słynna Żyleta. Oby nagłośnienie, którego zakup planują ultrasi, pomogło w przywracaniu dawnego blasku Żylecie. Parę bębnów pod gniazdem to kolejna sprawa. Bez tego chyba nigdy nie nauczymy się śpiewać wolniej i równiej. Bębny będą również pomocne w równym klaskaniu oraz przy najnowszej

piosence - "Będziemy dopingować Ciebie z całych naszych sił". Z pewnością konieczne jest wzbogacenie legijnego repertuaru o następne pieśni. Tych nigdy za wiele. Może przydałyby się również swego rodzaju... treningi kibicowskie, polegające na wspólnym śpiewaniu nowopowstałych piosenek na naszym stadionie. Zresztą nie byłoby to nic nowego w światku kibicowskim. W ten sposób postępowało już parę ekip i... słychać efekty. O tym, jak rozwinie się kwestia dopingu, przekonamy się na wiosnę.



Kibice narzekali również na brak specjalnych autobusów, które po meczach rozwoziły fanów do domów. Z naszych informacji wynika, że na wznowienie współpracy z ZTM na razie się nie zanosi. Wracając jeszcze do samych meczów, to na pierwszy plan wychodzi zakaz odpalania pirotechniki. Ta bowiem zawsze ubarwiała widowiska przy Łazienkowskiej. Niestety obecnie kibice otrzymują wezwania na komendę za odpalanie rac. Pozytywem, jaki możemy zaobserwować jest równa forma Nieznanych Sprawców, którzy przygotowują kolejne oprawy meczowe z jeszcze większym rozmachem. Coraz częściej pojawiają się efektowne malowane flagi sektorowe, czy też podświetlane transparenty. Coraz rzadziej stosowane są kartony, ale że w tym elemencie nie mamy sobie równych, przekonywać nikogo nie musimy. Legioniści mogą być również pochwaleni za swoją postawę patriotyczną, o czym świadczył czynny udział w obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego, czy oprawa na meczu wypadającym w 67 rocznicę ofensywy Rosji na Polskę.



Z pewnością trudno ocenić naszą formę wyjazdową. Wiadomo, że gdyby można było jechać na legalu, więcej fanów ze stolicy ruszałoby za swoim klubem. Z drugiej strony, należy zastanowić się nad przyczyną zakazów. Może przy okazji kolejnych najazdów na Płock (a wiosną zagramy tam dwukrotnie), należałoby pilnować się we własnym gronie, aby nie narobić bardachy. Płoccy prezesi są i tak (a właściwie to byli) dla nas bardzo uprzejmi. Warto odwdzięczyć się tym samym. Zagraniczne eskapady natomiast pokazały potencjał drzemiący w legionistach - pół tysiąca w Doniecku i ponad cztery tys. w Wiedniu - to bez wątpienia liczby, których zazdrościć może nam cała Polska. W lidze tylko raz udało nam się wybrać na wyjazd bez zakazu - do Gdyni. Chyba zbytnio spodobała się nam tego typu swoboda, bowiem właśnie za ekscesy na Arce i w drodze powrotnej z Gdyni, otrzymaliśmy kolejny zakaz wyjazdowy, przez co nie mogliśmy pojawić się na dwóch ciekawych wyjazdach - Korona i Widzew. Ponadto wiele osób wciąż nie chce jeździć do innych miast, twierdząc że koledzy po szalu zbyt dosłownie traktują piosenkę o "złodziejsko-przemytniczym klubie". Czy w końcu uda się zapanować nad "promocjami"? Do tego konieczne jest jednoznaczne stanowisko "góry" oraz kary za nieprzestrzeganie ew. ustaleń. Pozostaje nam wierzyć, że wiosna będzie w naszym wykonaniu lepsza pod każdym względem. Naprawdę mamy nad czym pracować.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.