REKLAMA

Kłamać nie potrafię

Łukasz Fabiański, źródło: Życie Warszawy - Wiadomość archiwalna

W czwartek podpisał Pan kontrakt z Arsenalem, a obecnie jest Pan w trakcie wyprowadzania się z Warszawy. Łezka w oku się zakręciła?

Łukasz Fabiański: Oj, zakręciła się i nadal się kręci. W piątek wyprowadziłem się ze swojego mieszkania na Białołęce. Później siedziałem na stadionie przy Łazienkowskiej ze świadomością, że cały dobytek mam w samochodzie. Zrobiło mi się po prostu smutno. Gdy przypomniałem sobie o kibicach Legii, łezka w oku faktycznie się pojawiła. Zostawiam w Warszawie część swojego serca. Przez 2,5 roku wiele tu przeżyłem. Zapamiętam jednak tylko te miłe chwile. Ich było najwięcej.



Wie Pan już, jaką rolę będzie Pan pełnił w Arsenalu?

- Przy podpisaniu kontraktu zapewniono mnie, że nie zostanę wypożyczony do innego klubu. Mam walczyć o miejsce w podstawowej jedenastce. W Arsenalu nikt nie dostaje niczego za darmo. Na miejsce w kadrze każdy musi sobie zapracować.



Wojciech Szczęsny trenuje w juniorskim zespole Arsenalu. Zapowiada, że wygryzie Pana ze składu...

- Gadać można dużo (śmiech). Ja nie mam zamiaru rzucać słów na wiatr. Skupię się na swojej pracy.



Kiedy chce Pan zostać pierwszym bramkarzem „Kanonierów”?

- Chciałbym jak najszybciej, ale nie wyznaczyłem sobie konkretnej daty. Będę walczył od pierwszego treningu. Może dostanę szansę od razu, może po roku, a może będę czekał lata. Muszę tylko postępować tak, bym nie miał później sam do siebie pretensji.



Przyzwyczaił się Pan już do życia bez rodziny? Najpierw był internat w Szamotułach, później mieszkanie w Warszawie, teraz Londyn...

- Ale tam nie będę mieszkał sam! Po okresie przygotowawczym, który rozpoczniemy w niedzielę, przyleci do mnie moja dziewczyna Ania. A samotność? Nie boję się jej. Jestem domatorem. W Warszawie często sam siedziałem w domu. Czytałam, słuchałem muzyki.



Myślicie o ślubie w Londynie?

- Nie ma mowy! Gdy dojrzejemy do tej decyzji, ślub weźmiemy w Polsce. Na razie cieszę się, że nie będę w Londynie sam. Zawsze będę mógł porozmawiać z Anią, przytulić się. Rodzice obiecują, że będą mnie często odwiedzali. Ze Słubic do Berlina jest 80 km. Stamtąd samolotem do Londynu leci się tylko 1,5 godziny. Paradoksalnie będą więc mieli szybszy i łatwiejszy dojazd niż do Warszawy.



Wokół Pana transferu było sporo zamieszania. Dziennikarze wiedzieli, że był Pan w Londynie, a dyrektor Legii Mirosław Trzeciak usilnie twierdził, że dostał dzień wolnego, by pojechać do Słubic. O co chodziło?

- Po prostu Arsene Wenger prosił mnie o dyskrecję. Trudno było mi rozmawiać z dziennikarzami i oszukiwać ich, bo nie umiem kłamać. Zaciągnąłem więc czapkę na oczy i próbowałem wymigiwać się od odpowiedzi, ale jakoś mi to średnio wychodziło. Czułem się niezręcznie. Po raz pierwszy spotkało mnie coś takiego. Nie wiedziałem, jak się zachować. Trzeba było to inaczej załatwić. Trzeciak powinien chyba powiedzieć, że byłem w Londynie, ale więcej na ten temat nie chcemy dyskutować, bo sprawa nie jest wyjaśniona.



Arsenal to szczyt Pana marzeń?

- Nie. Szczytem marzeń będzie sięgać z Arsenalem po europejskie laury.



Z Londynu będzie Panu bliżej do reprezentacji?

- Może być bliżej, ale nie musi. Wszystko będzie zależało od mojej postawy. Na każdym kroku muszę udowadniać, że na grę w kadrze zasługuje. Rywalizacja o miejsce w niej jest ogromna.



W kadrze jest trzech byłych bramkarzy Legii. O czym to świadczy?

- O tym, że Krzysztof Dowhań jest najlepszym trenerem bramkarzy w Polsce. Każdy klub chciałby mieć takiego fachowca.



Arsenal takiego ma?

- Trudno wyrokować. Nie trenowałem jeszcze pod okiem Gerry’ego Peytona. Jens Lehman od lat zalicza się jednak do ścisłej światowej czołówki bramkarzy, a wcześniej w tym klubie przez wiele lat świetnie bronił David Seaman. Wniosek jest prosty – Peyton musi być niezłym fachowcem.



Dlaczego bramkarze stali się w ostatnich latach naszym najlepszym towarem eksportowym?

- To kwestia szkolenia bramkarzy. W naszym kraju od lat stoi na wysokim poziomie. Swoje robi też dobra koniunktura. Dudek wspaniale bronił w finale Ligi Mistrzów, Boruc jest idolem katolickiej części Glasgow. Dzieciaki o tym czytają i każdy chce być bramkarzem. Czasy, w których na bramkę stawiało się największego grubasa, bezpowrotnie minęły.



Czy podpisał Pan kontrakt menedżerski ze swoim bratem?

- Nie (śmiech). I chyba nigdy tego nie zrobię. Arek zapewne trafi do szkoły w Szamotułach. Czy teraz, czy za rok – to decyzja mamy. Został mu jeszcze rok nauki w gimnazjum. Talent ma spory, ale aby zacząć grać na poważnie, musi jeszcze podrosnąć.



Jest wpatrzony w brata?

- Daje mi odczuć, że jestem dla niego wzorem. Czasami jest upierdliwy. Gdy jestem w rodzinnym domu, co chwila chce ze mną ćwiczyć.



Które Pana marzenia się spełniły, a które dopiero mogą się spełnić?

- Pierwszym marzeniem było trafić do Legii, drugim zagrać w jej barwach, a trzecim zdobyć mistrzostwo Polski. Nigdy nie marzyłem o tym, by odejść z Legii, ale – co tu dużo mówić – chciałem trafić do dobrego zagranicznego klubu. Teraz żyję chwilą i staram się nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Rzadziej marzę, a częściej stawiam przed sobą kolejne cele do zrealizowania. W najbliższym czasie czeka mnie kilka nowych wyzwań. Wiem, że nie mogę się zmienić. Muszę nadal pracować, bo tylko w ten sposób można się rozwijać. Nie tylko pod względem sportowym. Bez względu na rozwój swojej kariery sportowej chcę pozostać sobą.



Rozmawiał Maciej Rowiński

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.