Piłkarze przenoszą bramkę - fot. Tomek Janus
REKLAMA

Trenowali na całego

Tomek Janus, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

We wtorkowe popołudnie legioniści dostali prawdziwy wycisk. Wszystko za sprawą bardzo forsującego treningu. Wszystko zaczęło się dość szczęśliwie dla piłkarzy. Jeszcze pół godziny przed rozpoczęciem treningu, nad Grodziskiem szalała ulewa. Kierownik Ireneusz Zawadzki poszedł nawet sprawdzić, czy murawa nadaje się do trenowania. Na szczęście tuż przed godziną 17, wiatr rozwiał chmury i można było rozpocząć trening.
Zaczęło się dość niewinnie. Na pierwszy ogień poszły tradycyjne biegi. Samotnie wokół boiska truchtał też Sebastian Szałachowski. Po biegach zawodnicy zostali podzieleni na dwie drużyny. Jedną wziął w obroty Jacek Magiera a drugą Jan Urban. Pod okiem „Magica” trenowane były dośrodkowania pod bramkę i wykańczanie akcji strzałami głową. Prym wiódł tu Maciej Korzym, którego praktycznie każdy strzał lądował w bramce Macieja Gostomskiego. Sztuka ta – lepiej lub gorzej - udawała się też innym zawodnikom, którzy widać wzięli sobie do serca słowa trenera Urbana, że właśnie ten element gry będzie wytrwale trenowany. Szczególną ambicją wykazywał się też Aleksandar Vuković. Serb startował nawet do piłek zagrywanych tuż nad ziemią.

Po wrzutkach przyszedł czas na namiastkę meczu. Trener Urban podzielił zawodników na trzy siedmioosobowe drużyny. Dwie miały za zadanie utrzymać się przy piłce. Trzecia dążyła zaś do jej odzyskania. Gdy udała się im ta sztuka, do środka wędrowała kolejna siódemka. Początkowo gra szła dobrze. Z biegiem czasu było jednak coraz gorzej. „Panowie tu jest czternastu na siedmiu! Nie można tak szybko tracić piłki!” - grzmiał szkoleniowiec Legii.

Kilka minut później Jan Urban także nie miał zadowolonej miny. Na murawie rozgrywał się mini mecz. Rywalizowały w nim dwie siedmioosobowe drużyny „pomarańczowych” i „żółtych”, ale przez długi czas utrzymywał się bezbramkowy remis. W końcu dwa razy Jana Muchę pokonał Martins Ekwueme i było 2:0 dla „żółtych”. Do remisu doprowadzili jednak „pomarańczowi” po strzałach Bartłomieja Grzelak i Rogera. Do przerwy było więc 2:2.

Po krótkim odpoczynku, szybko na prowadzenie wyszli „żółci”. Wszystko za sprawą Marcina Smolińskiego. Z prowadzenia nie cieszyli się jednak długo. Dwa razy sposób na Wojciecha Skabę znalazł bowiem „Grzelu”. Najpierw trafił z karnego, potem z dystansu i było 4:3 dla „pomarańczowych”. Emocjonującą końcówkę zapewnił Korzym, który popisał się fantastycznym strzałem z dystansu. Ostatnim, który strzelił dziś bramkę był Jakub Rzeźniczak. Sęk w tym, że „Rzeźnik” wpakował piłkę do własnej bramki. Marnym pocieszeniem dla nieszczęśliwego strzelca był fakt, że gol był na prawdę przepiękny. „Kuba, ale my już nie ćwiczymy dośrodkowań w pole karne” - śmiał się z kolegi Grzelak. „A ty co, film ci się urwał” - dopytywał się roześmiany trener Urban. I tylko Rzeźniczakowi nie było do śmiechu. Ostatecznie jego „żółci” przegrali 4:5.

Mini-meczu dobrze nie będzie wspominał też Edson. W jednym ze starć Brazylijczyk doznał urazu i kuśtykając opuścił murawę. Jego miejsce zajął, zawsze gotowy do gry, Jacek Magiera.

Zadowolony z wygranej był za to Jan Mucha, który rozochocony nie miał dość treningu. Wymógł więc na trenerze Krzysztofie Dowhaniu dodatkową porcję ćwiczeń. Rozpoczęła się więc seria strzałów. „Stadiony świata!” - wykrzyknął trener bramkarzy, gdy piłka po jego strzale wylądowała w okienku bramki. I to chyba właśnie ten strzał ostatecznie zgasił zapał „Muszkina”.

A już jutro legioniści rozegrają pierwszy sparing. Ich rywalem będzie Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski. Początek meczu o godzinie 18.




















fot. Tomek Janus
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.