REKLAMA

Plan trzyletni

Qbas - Wiadomość archiwalna

Wszyscy mający chociażby jako takie pojęcie o piłce nożnej wiedzą, że od wielu lat w piłce klubowej (chociaż nie tylko) rządzi pieniądz. A prawdziwe pieniądze w futbolu zarabia się tylko w Lidze Mistrzów. Oprócz setek tysięcy euro płynących od UEFA, dochodzą jeszcze wpływy z praw do transmisji, większa kasa od reklamodawców, etc. Do tego dołączyć trzeba prestiż i zadowolenie kibiców (co również ma przełożenie na wyniki finansowe). O tych niewątpliwych przymiotach Champions League od początku wiedzieli właściciele Legii spod znaku ITI.
Po przejęciu klubu pojawiły się szumne zapowiedzi awansu do tego elitarnego grona w ciągu trzech lat. Można posądzać mnie o brak dobrej woli, ale przypominam, że … właśnie minęły te 3 lata i znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. A nawet jeszcze gorzej, bo w roku 2004 piłkarze Legii uzyskali lepszy wynik niż w ubiegłym sezonie. W związku z tym nasuwają się pewne smutne refleksje i porównania.

Gdy na początku wspólnej drogi z Legią szefowie ITI ogłaszali plan trzyletni, oparli go o strategię budowy młodej, perspektywicznej drużyny. Był on przeciwieństwem funkcjonowania Wisły Kraków, gdzie ściągano największe gwiazdy polskiej ligi oraz błyskotliwych graczy zagranicznych. Ten pomysł nie do końca się sprawdził, bo Wisła nie awansowała do upragnionej Ligi Mistrzów, a w okresie prawie 7 (wówczas) lat panowania Bogusława Cupiała, osiągnęła tylko jeden godny odnotowania wynik w Pucharze UEFA. Notabene od tamtego czasu w Krakowie jest tylko gorzej… Zatem w zespole Legii szybko pojawili się najbardziej utalentowani nastoletni piłkarze z całej Polski. To oni, wsparci doświadczonymi (niestety, nie zawsze dostatecznie dobrymi) zawodnikami mieli być „lekiem na całe zło”. Żeby wszystko pasowało swą szansę dostał również młody szkoleniowiec, bez żadnego doświadczenia w tym fachu. Całość małym kosztem, bo i za zawodników płacono grosze, a i trener też nie przesadzał z żądaniami finansowymi. Takie były początki. Wydawało się, że złe dobrego początki, gdyż zespół prezentował się fatalnie. Więc nie pozostało nam nic innego, jak cierpliwie czekać na progres. Wreszcie radość! Działacze poszli po rozum do głowy, zatrudnili renomowanego trenera, sprowadzili kilku uznanych w Polsce piłkarzy, zainwestowali pieniądze w najlepszych Brazylijczyków, jacy kiedykolwiek grali w naszej lidze. I już po dwóch latach od czasu złożenia wspomnianych deklaracji cieszyliśmy się z mistrzostwa. Wielka radość i wielkie perspektywy. Koncepcja okazała się słuszna! Chociaż tak nie do końca, bo młodzież poszła w odstawkę… Mniejsza o to, gramy o Ligę Mistrzów! A skoro tak, to nie poskąpiono grosza. Ba, trener i menadżer w jednym szastał na prawo i lewo. Tu 600 tys. euro, tam 500 tys., jeszcze gdzie indziej była mowa o 800 tys. (chociaż w tym ostatnim przypadku nie mamy prawa narzekać). Przybyli kolejni Brazylijczycy, jednak jakby mniej obeznani z futbolowym abecadłem. Jednocześnie, trochę niepostrzeżenie, z klubu odeszło kilku doświadczonych zawodników. Znowu tłumaczono to strategią odmładzania zespołu, nie dostrzegając kim zdobyliśmy mistrzostwo. W eliminacjach Ligi Mistrzów wydawało się, że nie jesteśmy bez szans. Szachtar Donieck to wprawdzie uznana firma, ale tylko europejski średniak i to z tych dolnych półek. I nagle … bum! Wszystko zawaliło się jak domek z kart, a jakby tego było mało byliśmy świadkami efektu domina. Jedna porażka następowała po drugiej, poprzednia determinowała kolejną. Przegraną z Ukraińcami była jeszcze wytłumaczalna, ale to co stało się później to prawdziwe science fiction. Doskonale pamiętamy „popisy” w Sanoku, Wiedniu i w 10 (sic!) przegranych meczach ligowych. Doszły do tego ostre konflikty w drużynie, alkoholowe balety mistrzów samby (nie mylić z mistrzami futbolu). Zaczęło robić się nerwowo, więc do łask powrócił poprzedni trener, pełniący ówcześnie funkcję „drugiego”. Suma sumarum zmieniło się niewiele i w tabeli oglądaliśmy plecy piłkarzy takich miast jak Bełchatów czy Lubin. O występach w Pucharze Ekstraklasy nie wspomnę, przez wzgląd na czytelników o słabym sercu.

Po kompromitującym sezonie nastąpiła burza mózgów władz klubu. No i mamy do czynienia z prawdziwym powrotem do przeszłości. Znów postawiono na młodzież. A jak niedoświadczeni piłkarze to jaki trener najlepiej pasuje do nich? Oczywiście niedoświadczony. Nowy szkoleniowiec niejako na „dzień dobry” zapowiedział tradycyjnie walkę o mistrzostwo, chociaż tak po cichu dał do zrozumienia, że zadowolony będzie z miejsca pucharowego. Minimalizm? A może realna ocena możliwości piłkarzy i ich rywali?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w naszym klubie wszystko jest na opak. Jak to możliwe, że zespół mający walczyć o najwyższe cele wzmacniany jest o piłkarskimi żółtodziobami? Że w ataku występują chłopcy, których łączny dorobek strzelecki w ekstraklasie wynosi 22 bramki? I wreszcie, że w zespole jest tylko jeden reprezentant? Gdy w 1995 r. Legia zdobyła mistrzostwo i awansowała do Ligi Mistrzów również minęły 3 lata od przejęcia zespołu przez Janusza Romanowskiego. W zespole występowali najlepsi i doświadczeni polscy piłkarze, których właściciel ściągał z klubów polskich i zagranicznych. Prezes ściągnął również na Łazienkowską opromienionych sukcesami na olimpiadzie w Barcelonie trenerów: Janusza Wójcika i Pawła Janasa. Nie żałował przy tym pieniędzy, bo jako człowiek obyty w biznesowych realiach wiedział, że aby dobrze zarobić trzeba najpierw zainwestować. Przed eliminacyjnymi meczami z IFK Goeteborg do zespołu trafili takie ówczesne gwiazdy, jak Tomasz Wieszczycki, Ryszard Staniek, Cezary Kucharski czy Andrzej Kubica. Jednocześnie utrzymano cały mistrzowski skład z Jackiem Zielińskim, Leszkiem Piszem i Jerzym Podbrożnym na czele. W szczytowym okresie do kadry powoływanych było 7 – 8 legionistów. Wszyscy oni byli niezwykle głodni sportowego sukcesu, zwłaszcza, że dobrze wiedzieli jak potężne profity są z tym związane. Efektem był historyczny awans do LM i jednocześnie sukces w tych rozgrywkach. Rok później udało się Widzewowi, którego właściciele powtórzyli działania Romanowskiego, wydając wiele na zakupy piłkarzy by uzyskać mistrzostwo, a potem rozsądnie wzmacniając zespół (m.in. znającymi już smak Champions League Maciejem Szczęsnym i Radosławem Michalskim z Legii).
Wydawać by się mogło, że opromienieni sukcesami biznesowymi właściciele ITI będą wiedzieli jak poradzić sobie z inwestycją w futbol. Wyraźnie jednak widać, że szybko się pogubili. Zachowywali się jak dzieci we mgle, raz próbując tego, innym razem innego sposobu na znalezienie właściwej drogi. Najgorsze jest to, że wciąż nie wpadli na najprostsze, aczkolwiek najdroższe rozwiązanie. Dziwi to tym bardziej, że wystarczy spojrzeć na wzorce już sprzed 12 lat! Wówczas nikt nie opierał kadry o młodych. Oni stanowili tylko uzupełnienie i mieli się uczyć, zdobywać doświadczenie od najlepszych polskich piłkarzy. Podobnie było w Widzewie. Nie udało się tylko w Wiśle, ale za to kibice „Białej Gwiazdy” powinni mieć pretensje tylko do Cupiała. No i do losu, bo trudno awansować, gdy gra się przeciwko Barcelonie czy Realowi Madryt…

Trzeba jednak wierzyć, że ludzie odpowiedzialni za nasz klub wiedzą co robią. W końcu zatrudnieni zostali świetnie opłacani fachowcy, a ITI ma z pewnością dość wyrzucania pieniędzy w błoto(zwłaszcza brazylijskie błoto). Nie może być to wiara ślepa, gdyż jak dotychczas wiele posunięć właścicieli delikatnie mówiąc zaskakiwało. Ale też musimy pamiętać, że to oni postawili klub na nogi, tworząc solidne podstawy finansowania. Być może impulsem do poważniejszego inwestowania będzie dzisiejsza uchwała Rady Miasta.
Pewnym światełkiem w tunelu jest też fakt, że w klubie przestano tolerować byle jakość, że dostrzeżono pewne problemy, czego efektem jest odsunięcie od zespołu Łukasza Surmy i Piotra Włodarczyka oraz kosmiczna kara finansowa dla Edsona.
Minęły trzy lata i to był wystarczający czas by zbudować zespół choćby na poziomie wspomnianego Szachtara. Kibice nie chcą już obietnic. Chcemy wyników!

P.S Tak na marginesie: ITI wydało sporo na transfery, ale trzeba pamiętać, że też zarobili duże, jak na polskie warunki, pieniądze sprzedając Boruca i Fabiańskiego.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.