REKLAMA

Niech się wstydzi ten co robi, nie ten co widzi?

Qbas - Wiadomość archiwalna

Daliśmy czadu – jak to stwierdził z satysfakcją jeden z moich znajomych po powrocie z Wilna. Dać czadu oznacza barbarzyństwo w pięknej stolicy Litwy i niewyobrażalną chamówę na stadionie. Szczerze mówiąc wileńskie wydarzenia przyjąłem bez specjalnego wstydu. Owszem, pojawiła się obawa o przyszłość klubu, ale przecież Legia w swej ponad 90 – letniej historii nie raz znajdowała się na zakręcie. Czemu jednak się nie wstydziłem? Bo niby za co? To nie ja wypinałem pośladki na murawie stadionu, nie ja atakowałem służby porządkowe i policję, wreszcie to nie mi uderzyła do głowy zbyt duża swoboda na sektorze i nie ja postanowiłem „przespacerować” się po murawie.
Wobec tego trudno bym się wstydził za troglodytów w brudnych i zarzyganych (bo przecież wyjazdowy melanż trwa…) bluzach oraz szalikach z jakże wielką satysfakcją podkreślających, że Legia to oni. Przecież niech się wstydzi ten co robi, nie ten co widzi. Niestety, powody do wstydu mamy wszyscy… Nie za chuliganów, ale dlatego, że nie potrafiliśmy wziąć odpowiedzialności za to, co dzieje się na trybunach również na siebie. Jak głosi porzekadło, kibice Legii są jednością. Często jedność rozumiana jest jednak opatrznie. Nie może być tak, że w jej imię kibice myślący inaczej niż chce tego dana grupa są bici, opluwani i poniżani. Nie może również być tak, że Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa, które jak sama nazwa wskazuje reprezentuje kibiców Legii jako całość, odmawia współpracy przy identyfikacji bandytów, podejmujących wrogie działania wobec nas wszystkich. Z tym, że decyzja władz o zerwaniu kontaktów ze stowarzyszeniem może przynieść więcej strat niż korzyści. Niemożliwym jest przecież przeprowadzenie pozytywnych zmian bez udziału przedstawicieli kibiców.
Ta źle rozumiana solidarność dotyczy nie tylko SKLW. Nie możemy zrzucać wszystkiego na ich barki. Wielu z nas ma także przyjaciół czy znajomych, dla których frajdą są emocje niekoniecznie związane z piłką nożną. Bo liczy się przecież nie tylko football, a turystyka to świetny sposób na życie… Od lat przymykamy na to oczy, tłumacząc się właśnie lojalnością wobec „braci po szalu”. Także wszyscy jesteśmy współwinni i każdy z nas powinien uderzyć się w piersi.

Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one?

Podobnie sprawa ma się na trybunach w trakcie meczu. Tłumy bezmyślnie krzyczą to, co podrzuci im nadworny zapiewajło. Głupie teksty, połączone z obrażaniem rywali to specyfika każdego polskiego stadionu. Do tego też zdążyliśmy przywyknąć, bo przecież stadion to nie teatr. To nawet racja, ale trzeba wziąć pod uwagę również drugą, ciemniejszą stronę medalu. Takie okrzyki dodają pewności siebie, rozzuchwalają i zapewniają poczucie wspólnoty z grupą. Dla normalnych to tylko słowa, dzięki którym uwalniają skrajne emocje, ale dla mniej lotnych, bardziej podatnych na wpływy „kumatych” i „konkretnych” to tylko początek drogi. Zaczyna się od nakarmienia psa, a kończy na murawie Vetry. Jaki z tego wniosek? Każdy wyciągnie sobie sam. Interpretacja dowolna. Pora jednak wreszcie zrozumieć, że czasy się zmieniają. W całej cywilizowanej Europie kończy się epoka kibicowania zdominowanego przez radykałów. Chcąc nie chcąc do wymiany publiczności dojdzie i u nas. Oczywiście nie będzie tak, jak zapowiadają niektórzy, a jeszcze inni by chcieli. Głośno dopingujących nie zastąpi stado zapychających się popcornem i kiełbaskami „pikników” (notabene: dla takich kibiców też jest miejsce na stadionie, oni tak samo kochają Legię jak my, zdzierający gardła!). Będzie inaczej, co nie znaczy gorzej. Wszyscy musimy sobie to uświadomić. Dość żałosnej retoryki i etosu złodziejsko – przemytniczego klubu.


Gitara, ognisko, tu leją się po pyskach…

Sprawą jasną jest, że na każdym stadionie są i będą grupy gotowe na mocniejsze wrażenia. Samo ich istnienie jest przecież w dużej mierze zdeterminowane przez okoliczności. Równie naturalnym jest, że na piłkarskich stadionach działają ekipy ultras. Chyba nikomu nie przeszkadza, że m.in. na Legii dodajemy kolorytu rozgrywkom, nomen omen, Orange Ekstraklasy. Jednak ci ludzie, z racji swych możliwości fizycznych czy „pozycji” w środowisku, nie mają prawa dominować nad całą resztą, bo to zwykły terroryzm. Ich działania nie mogą ściągać kar na klub, a tym samym na nas. A tak niestety się dzieje. Zwłaszcza na wyjazdach poza krajem, gdzie niektórym polska duma narodowa zbyt mocno uderza w głowę. Najeżdżamy Zurych, najeżdżamy Wiedeń czy Wilno, a już takie sformułowanie przywołuje złe skojarzenia. Na zagranicznych stadionach dochodzi do mniejszych bądź większych zamieszek, praktycznie zawsze lecą race w kierunku murawy, które przecież w założeniu są tylko elementem oprawy. Niestety, każdy przedmiot w nieodpowiedzialnych rękach może stać się niebezpieczny. Ludzie z SKLW robią naprawdę dużo by tego typu zajścia powstrzymywać, ale bez powszechnego napiętnowania takich osobników nie dadzą sobie nigdy rady.


Każdy kij ma dwa końce.

Już podczas ubiegłorocznego wyjazdu do Austrii dało słyszeć się głosy, że w ramach protestu przeciwko rygorystycznej polityce ITI, podwyżkom cen biletów itd. zostanie przerwany mecz z miejscowymi. Na szczęście skończyło się na plotkach. W Wilnie podobno również pojawiły się takie obawy, które jednak doczekały się realizacji. Trudno w słowach oddać ogrom głupoty tych, którzy sądzili, że taka akcja doprowadzi do odejścia ITI, a w związku z tym powrotu złotych czasów, gdy to władze klubu bały się kibiców, a nie odwrotnie. Po pierwsze właściciele Legii nie mogli pozwolić sobie na przegraną z bandziorami, bo w kategoriach porażki należałoby traktować ich ewentualną rezygnację z finansowania klubu. Po drugie kolejny właściciel z pewnością byłby jeszcze bardziej restrykcyjny i od początku solidnie wziąłby się za walkę z chuliganami. Prawdopodobnie z dużymi szansami na sukces. Pod jednym warunkiem: przynajmniej akceptacji tych działań przez kibiców. Tu pojawia się właśnie dylemat. Wszyscy chcemy wielkiej Legii. Ale ona nie powstanie, jeżeli będziemy ciągle trzymać się hasła, że Legia to my – kibice. Bo to nie tylko my, to również piłkarze (choć zdaję sobie sprawę, że dla większości ten klub niewiele znaczy), pracownicy klubu czy obecni właściciele. Wszyscy zapisujemy się na kartach historii naszej Legii. Bez jednego elementu nie mogą istnieć inne i odwrotnie. A najbardziej odpowiedzialni za losy Legii są kibice, bo to dla nas, przynajmniej w założeniu, kręci się cały ten kramik. Musimy dokonać wyboru i zdecydować czy zaufać (chociaż oczywiście nie na ślepo) działaniom władz klubu i spróbować wytępić osoby działające na szkodę nas wszystkich, czy też w dalszym ciągu realizować wspomniane wyżej idee jedności i kibicowskiej solidarności? Którą drogą byśmy nie poszli coś stracimy. Sami przed sobą odpowiedzmy sobie na pytanie co stanowi dla nas większą wartość.

P.S
Jest jeden pozytyw w tym całym nieszczęściu: nie musieliśmy dłużej oglądać pseudo popisów naszych piłkarzy, które świetnie opisał Tomek Janus w swym wczorajszym felietonie.

Podtytuły pochodzą z piosenki autorstwa Kazimierza Staszewskiego pt. „Przy słowie”.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.