REKLAMA

Nie oddamy Legii

Mariusz Walter, źródło: Polityka - Wiadomość archiwalna

Od kiedy marzył pan o tym, żeby mieć klub piłkarski na własność?

Mariusz Walter: - Zawsze byłem kibicem piłki nożnej, jednak młodzieńcze marzenie o własnej drużynie mogłoby się nigdy nie spełnić, gdyby nie mój wspólnik z ITI Jan Wejchert. Pewnego dnia powiedział: Możemy mieć Legię! Dowiedział się poprzez łańcuszek ludzi dobrej woli, że ówczesny właściciel klubu gotów byłby się go pozbyć.



Pana wspólnik dobrze wiedział, do kogo udać się z takim pomysłem.

- Tak, wiedział, że fascynuję się sportem. Uważam bowiem, a może raczej uważałem do niedawna, że właśnie na arenach sportowych odbywają się najbardziej uczciwe pojedynki, w których zawsze pada sprawiedliwy wynik - ten, kto wyżej skoczył, strzelił o bramkę więcej - jest lepszy.



Po co właściwie była panom Legia?

- Już w pierwszej rozmowie z Wejchertem i naszym wspólnikiem Bruno Valsangiacomo staraliśmy się określić trzy cele, które będą w przyszłości decydować o sukcesie całego przedsięwzięcia. A może raczej o ewentualnym sukcesie, za kilka lat. Wiedzieliśmy, że trzeba będzie zacząć od stadionu. Przecież stolica kraju...



Średniej wielkości...

- Średniej wielkości, ale jednak w centrum Europy, nie ma stadionu, który spełniałby podstawowe wymogi sportowe, funkcjonalne, higieniczne, estetyczne. Postanowiliśmy, że to będzie pierwsza sprawa, którą, przed kupnem Legii musimy uzgodnić z miastem.



Stadion miał być wasz?

- Nie musi być nasz. Może być miasta, ale w długoletniej dzierżawie dla Legii. Ma być na Łazienkowskiej, ma być nowoczesny. Legia musi mieć swój dom, tak by chcieli tu przychodzić kibice, a nawet całe rodziny. Nie tylko na 90 minut gry, ale i dwie, trzy godziny spędzić tam mile czas.



Tak jak było kiedyś, gdy jeszcze chuligani nie rządzili na trybunach stadionów i w ich pobliżu.

- Tak jak było kiedyś. Trzy lata temu rozpoczęły się więc rozmowy z władzami miasta i szybko zrozumieliśmy, że nie ma mowy o konkretnym terminie budowy czy przebudowy stadionu, ponieważ mechanizm podejmowania decyzji, zwłaszcza w sprawach inwestycji sportowych, jest u nas niesłychanie skomplikowany i zniechęcający. Nie będę zabierał czytelnikom czasu opowiadaniem całej historii nieudanego pierwszego przetargu na przebudowę Legii, bo to smutna opowieść...



Co się teraz dzieje? W czasie kampanii wyborczej obecna prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz obiecywała kibicom Legii nowy stadion.

- Coś się jednak dzieje. Podpisaliśmy długoterminową umowę dzierżawy terenów przy Łazienkowskiej, udało się również niemal dopiąć szczegóły przetargu na nowy stadion, pierwszy w kraju o takim standardzie. Ale jednocześnie trwa dalszy ciąg nieporozumień; właśnie dowiedziałem się, że przetarg na budowę stadionu przechodzi z Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji do Biura Rozwoju Miasta. A jeżeli komisja przetargowa powołana przez Warszawski Ośrodek okaże się nieważna, to trzeba powołać nową, jeszcze raz ogłosić przetarg, do którego zamknięcia musi upłynąć co najmniej 110 dni, i to w najlepszym wypadku, jeśli nie będzie protestów. Nasze procedury są niezmiennie archaiczne i dlatego każdy projekt z rozmachem czeka całe lata na realizację. Wszystko prawdopodobnie ze strachu, iż może dojść do przekrętów, więc lepiej nie robić nic. Nie chce mi się o tym mówić.



Tymczasem za pięć lat Warszawa ma organizować piłkarskie mistrzostwa Europy.

- W tym cała nasza nadzieja. Areną mistrzostw ma być wprawdzie Stadion Narodowy, ale tam już na etapie decyzyjno-papierowym zaczynają się poślizgi, na przykład wybór projektu ma nastąpić nie we wrześniu, jak pierwotnie planowano, ale w końcu listopada. Potem przyjdzie pokonać owe nieprawdopodobne procedury, o które my się potykaliśmy. Gdyby jednak udało się ruszyć z budową stadionu Legii zgodnie z naszymi oczekiwaniami (jeżeli nie pojawią się następne nieprzewidziane trudności), to może się tak zdarzyć, iż byłoby to pierwsze realne przedsięwzięcie w Warszawie związane z Euro 2012.



Kupić klub to znaczy mieć nie tylko stadion, lecz także piłkarzy.

- To był i jest nasz drugi cel: przywrócić Legii dawną świetność. Warszawa zasługuje na profesjonalny klub na przyzwoitym europejskim stadionie. Taki, który toczy sportowe pojedynki z najlepszymi. I w tym wypadku również nie przewidzieliśmy skali trudności. Najprostszy przykład. Legia ma ponad dwustu młodych zdolnych piłkarzy, utytułowanych w swoich kategoriach wiekowych, ale nie ma dla nich boisk. Na czym mamy trenować? - zapytał nas nowy trener Jan Urban, który wiele lat spędził w hiszpańskim klubie Osasuna Pampeluna, gdzie boisk jest kilkanaście. Wie pan, co w tym wszystkim jest przerażające? Że nikt nie przelicza utraconych pieniędzy ani czasu, którego się nie wykorzystało, nie zrobiło się czegoś, co można było zrobić, co służyłoby młodym ludziom, nie tylko z klubu, ale z okolicznych dzielnic. Uważam, że zaniechanie pewnych decyzji, celowe bądź powodowane głupotą, powinno być karane.



Rezultat jest taki, że w stołecznych klubach grają piłkarze z całej Polski, tylko nie z Warszawy. Jest teraz ktoś z Warszawy w Legii?

- Teraz? Z Warszawy? Jest Smoliński.



Trochę mało. Najlepsi w ostatnim czasie młodzi zawodnicy Legii wychowali się w małych ośrodkach, na przykład w Szamotułach czy w Nowym Sączu.

- Nie wychowali się w Warszawie, ale przez kilka lat doskonalili tu swoje umiejętności.



A może jest tak, że tym młodym ludziom z prowincji bardziej zależy, a tym z Warszawy już mniej?

- Tak było kiedyś, kiedy sport dawał szansę na zmianę statusu, dzięki dobrej grze w piłkę mogłeś przestać być głodny, mogłeś trafić do dużego miasta, wyjechać za granicę. Teraz jest wiele innych możliwości, co nie znaczy, że kariera piłkarza profesjonalisty przestała być dla młodego człowieka atrakcyjna.



- Piłkarze Legii są profesjonalistami?

- Niektórzy są.



Niektórym jednak się nie chce, co widać z trybun gołym okiem.

- Jak zobaczyłem ostatni przed wakacjami mecz Legii z Górnikiem Łęczna, przegrany w fatalnym stylu, to widziałem, że mniej jest tych, którym się chce, więcej tych, którzy już chcą jechać na urlop.



Jak pan przeżywa takie kompromitujące porażki waszej drużyny?

- Strasznie. Czasem przypłacam to zdrowiem.



Może pan w przerwie wejść do szatni i powiedzieć trenerowi: nie podoba mi się gra tego i tego zawodnika, zmień ich!

- Nigdy nie było takiej sytuacji. Nie wchodzę ani ja, ani moi partnerzy do szatni, nie na tym polega zarządzanie klubem. Mogę co najwyżej zadzwonić do trenera, zapytać, czy widział młodego piłkarza, którym warto byłoby się zainteresować. Kiedyś oglądałem mecz w telewizji, a nie pokazywała go żadna z ważnych stacji telewizyjnych, i zwróciłem uwagę na wybijającego się zawodnika. Jadąc do swego biura zajrzałem na stadion Legii, spotykam Jacka Bednarza, który wtedy był dyrektorem sportowym i ceniłem jego opinię, pytam, czy oglądał mecz. Były to eliminacje do Mistrzostw Świata do lat 20. Pyta pan o środkowego napastnika? - odpowiedział. - Właśnie się do niego wybieram. Tak trafił do nas Dawid Janczyk, obecnie najdroższy piłkarz polski.



Sprzedany właśnie do CSKA Moskwa za 4,2 min euro. Trwa wakacyjna wyprzedaż zespołu, oblicza się, że zarobiliście na transferach około 9 min euro.

- My pozbywamy się swoich gwiazd, tymczasem polityka wielkich klubów jest taka, że oni sprzedają również wielu dobrze wyszkolonych młodych piłkarzy. Ale żeby ich wyszkolić, trzeba mieć gdzie. Dlatego jeszcze raz powtarzam, dajcie nam tereny pod parę boisk, utalentowanych młodych ludzi jest w Polsce wystarczająco dużo.



A ile wydaliście na Legię w ciągu trzech lat?

- 95 mln 300 tys. zł. Tyle będzie na koniec tego roku.



Jak na nasze warunki to dużo.

- Bardzo dużo, to jest przecież 25 min euro.



A tymczasem wasi kibice najechali barbarzyńsko Wilno, co firmie pod tytułem Legia zaszkodzi na wiele lat. Na forum kibiców pojawiły się komentarze, że to była akcja przeciwko wam, właścicielom...

- Wspominałem panu, że kupując Legię mieliśmy trzy cele. Trzecim byli kibice jako partnerzy. Mieliśmy świadomość, że będzie trudno. Dziś jednak okazuje się, że nie mieliśmy wystarczającej świadomości, że nasze prawo nie jest na tyle szczelne, by skutecznie ukarać chuligana. Wobec niedoskonałości przepisów o bezpieczeństwie imprez publicznych klub nie ma szans walczyć z prowodyrami, których wśród kibiców Legii jest, jak sądziliśmy, trzydziestu, może czterdziestu. Choć teraz, po Wilnie powiem, że jest ich kilkuset. Legia i jej problemy nie mogą być sprawą tylko ludzi z Łazienkowskiej. To zmora nie tylko warszawskiego klubu. To problem znacząco szerszy i powinien interesować także Ministerstwo Sprawiedliwości, MSW, Ministerstwo Sportu, parlament i władze miast.



Wyrzucenie Legii z rozgrywek europejskich, co było łatwym do przewidzenia efektem rozróby w Wilnie, to nie tylko wymierne straty finansowe, ale i wielki wstyd.

- Mam panu mówić, że chcą nas wykurzyć z Łazienkowskiej? Przecież my wiemy, że Stowarzyszenie Kibiców, z którym zerwaliśmy współpracę, ma mocne wsparcie - mówiąc najoględniej - półświatka. W prasie można było znaleźć sugestie, że popiera ich mafia pruszkowska.



Wykończyli wyścigi na Służewcu, teraz mogą się wziąć za Legię.

- Już się wzięli. To smutne nie tylko dlatego, że ta afera kosztuje nas olbrzymie pieniądze. Dziś podjęliśmy decyzję o przydzieleniu ochrony osobistej członkom zarządu Legii. Tak to wygląda. Temat jest o wiele głębszy i o wiele bardziej skomplikowany, niż się wydaje.



To zapewne o czymś jeszcze nie wiemy?

- Podejrzewam, że w grę wchodzi nie tylko dobrze kręcący się handel pamiątkami klubowymi, do których my jako Legia nie mamy praw (herb jest własnością CWKS Legia), ale także narkotyki... Ale są tam rzeczy jeszcze poważniejsze, o których nie odważę się mówić, dopóki nie będę miał dowodów.



Bardzo poważna szwajcarska gazeta "Neue Zuricher Zeitung" napisała wręcz: "Na koronie stadionu Legii zbierają się bojówkarze, neonaziści, złodzieje samochodów i dilerzy narkotyków. Ich wpływ na resztę kibiców jest bardzo duży, dlatego też już od lat prowadzą walkę z kierownictwem klubu".

- Nic więcej nie mogę dzisiaj powiedzieć.



Żałuje pan teraz, że kupiliście sobie tę kłopotliwą zabawkę?

- Nie! Wspólnicy też nie żałują. Gramy dalej. Dopóki Legia nie będzie miała stadionu oraz dobrej drużyny na europejskim poziomie, mowy nie ma, byśmy się wycofali. Niech na to nie liczą prowodyrzy z trybuny zwanej Żyletą i ich zaplecze... Na pewno nie wycofamy się. Chyba że zostaniemy z tym problemem sami. Wycofamy natomiast z Legii każdego bandytę - nawet jeśli miałoby to trwać bardzo długo.



Zatem wierzy pan, że futbol może być w Polsce piękną, uczciwą grą, a zarazem dobrym biznesem?

- Absolutnie w to wierzę. Ale to zależy nie tylko od właścicieli klubów. Mnie zadziwia, że rządy się w Polsce zmieniają, a dla każdej kolejnej ekipy sport z jego problemami jest niezmiennie na ostatnim miejscu.



Tymczasem ruszają rozgrywki ligowe. O co będzie walczyć Legia odsunięta karnie przynajmniej na dwa lata od europejskich pucharów?

- O mistrza Polski. Taki mamy cel na najbliższy sezon.



Rozmawiał Zdzisław Pietrasik

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.