REKLAMA

Do Krakowa po zwycięstwo!

Jan Urban, źródło: Życie Warszawy - Wiadomość archiwalna

Co tak naprawdę stało się z Pańskim zespołem w piątkowym meczu z Odrą Wodzisław?

Jan Urban: Zagraliśmy – mam przynajmniej taką nadzieję – najsłabszy mecz w całym sezonie. Takie porażki nie powinny się zdarzać, bo wyjątkowo drogo kosztują. Oczywiście, można się zastanawiać, czy powinniśmy grać jednym, czy też dwoma napastnikami, stawiać sobie pytania odnoście ustawienia, ale powiem jedno – z takim rywalem, obojętnie, kto grał, powinniśmy sobie poradzić. Niestety, nie udało nam się to, przez co sami stworzyliśmy sobie trudną sytuację. Musimy jakoś się pozbierać i zakończyć jesienne występy tak, by zachować szanse na zdobycie mistrzostwa Polski.



Może stawia Pan sobie wygórowane cele? Przecież przed sezonem Legii nie wymieniano wśród faworytów.

- Ale rozmawiamy o Legii. To klub, który zawsze powinien być faworytem i walczyć o najwyższe cele. I myślę, że stać nas na to. Oczywiście wiem, że przed sezonem większość osób za kandydata numer jeden do zdobycia tytułu uważała Wisłę, która teraz w pełni to potwierdza. Ma nie tylko silną kadrę, ale przede wszystkim wielu doświadczonych, ukształtowanych piłkarzy. My przegraliśmy dwa mecze na wyjeździe, które teoretycznie mogliśmy przegrać, bo zmierzyliśmy się z innymi faworytami – Kolporterem i Lechem. Porażka z Odrą, która walczy o zupełnie inne cele, jest jednak nie do zaakceptowania.



Głośno krzyczał Pan na swoich piłkarzy po piątkowym meczu?

- Nie. Nie wydzierałem się na nich, tylko spokojnie tłumaczyłem, z czego nie jestem zadowolony. Oni jednak wiedzą, że potrafię też krzyczeć. Stać mnie na to. Głos podnoszę jednak głównie na treningach – jak widzę, że zawodnik nie jest w pełni zaangażowany w to, co robi. Wtedy „siadam” na gościa od razu! Ale co ja mogłem zrobić po meczu z Odrą, gdy zawiodło mnie nie 3, 4 piłkarzy, ale wszyscy bez wyjątku? Gra nam się zupełnie nie kleiła, nie mogliśmy odnaleźć właściwego rytmu od początku do końca. To dla nas nauczka.



Niemal w każdym meczu stosuje Pan rotację, stara się wymieniać zawodników. Czy wynika to z faktu, że ufa Pan szerokiej grupie piłkarzy, czy może po prostu w Legii nie ma obecnie gwiazd, czyli graczy wyraźnie różniących się umiejętnościami od reszty?

- Zgadzam się z tą tezą. W Legii mamy oczywiście czołowych graczy na swoich pozycjach w polskiej lidze, ale oni nie zasługują na miano gwiazd. Posiadamy wyrównaną kadrę i każdy może zmienić swoje miejsce w hierarchii bardzo szybko. Przed rozpoczęciem sezonu Jakub Rzeźniczak był ostatnim obrońcą w drużynie, a teraz jest zawodnikiem podstawowym i gra naprawdę dobrze. Wcześniej na tej pozycji występował Piotr Bronowicki i też potrafił wywiązać się ze swoich obowiązków. Wszyscy byli z niego zadowoleni.



Na środku defensywy najlepiej sprawdzają się Wojtek Szala i, o ile jest zdrowy, Dickson Choto. Na lewej obronie mam dwóch kadrowiczów, tak więc tutaj nie powinno być obniżki poziomu. W drugiej linii rotacja jest mniejsza, w zasadzie dotyczy wyłącznie Kamila Grosickiego i Miroslava Radovica. Najczęściej gra tylko jeden z tej dwójki, chociaż wystawiałem ich także razem. Obaj potrafią grać jeden na jednego, mają podobne walory. Największe problemy mam z napastnikami. Są nieregularni. Potrafią wygrać mecz, ale w kolejnym także zupełnie rozczarować. W piątek postawiłem na dwóch napastników. Obaj zawiedli.



Może Legia powinna zimą sięgnąć po typowego snajpera? Może drużynie brakuje takiego napastnika, jakim kiedyś był... Jan Urban?

- Na pewno brakuje. Potrzebujemy zawodnika, który potrafiłby ustabilizować formę na równym, wysokim poziomie. Ja jestem w stanie zrozumieć, jeżeli zawodnikowi po 5, 6 bardzo dobrych występach zdarzy się jeden słaby. Ciężko jest utrzymywać szczytową dyspozycję w nieskończoność. Nie zaakceptuję jednak sytuacji, gdy napastnik regularnie po udanym meczu rozgrywa słaby, i tak w kółko. Podobne wahania formy są jeszcze zrozumiałe w przypadku młodych piłkarzy, takich jak Grosicki, Rzeźniczak albo Korzym. W przypadku takiego Bartłomieja Grzelaka – już nie.



Z niektórych piłkarzy Pan zrezygnował. Chociażby z Marcina Burkhardta.

- On akurat praktycznie nigdy nie był przeze mnie brany pod uwagę przy ustalaniu składu.



Czyli występ w meczu z Bełchatowem był tylko dla niego prezentem urodzinowym?

- Nie. Marcin dostał wówczas szansę, ale mnie swoją postawą do siebie nie przekonał. Prezentuje się obecnie dużo lepiej niż jeszcze dwa miesiące temu, ale wciąż zbyt słabo, aby grać choćby epizody w mojej Legii.



Największym problemem Burkhardta jest to, że gra statycznie, zbyt mało biegając?

- Oczywiście. We współczesnym futbolu pomocnicy muszą grać bardzo aktywnie w defensywie, odzyskiwać odpowiednią liczbę piłek w drugiej linii. Marcin ma z tym problemy. Ale on o tym wie.



Może jest po prostu przykładem piłkarza, który zbyt szybko zrobił dużą – jak na polskie warunki – karierę. Zdobył popularność, dorobił się i nie może pogodzić się, że czas nie stoi w miejscu? Ciągle żyje przeszłością?

- Dokładnie. To kwestia mentalności. W futbolu nie ma sensu żyć przeszłością, bo wszystko zmienia się bardzo szybko. To, co zrobiłem wczoraj, jest już historią. Trzeba żyć dniem dzisiejszym. Za to nas cenią, a nie za wspomnienia. Po siedmiu kolejkach byliśmy największą rewelacją ligi. Minęły cztery następne, a sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Tomek Kiełbowicz w pierwszych meczach tego sezonu w ogóle nie grał, a ostatnio wystąpił w podstawowym składzie reprezentacji Polski. Taka jest piłka. Trzeba cały czas nad sobą pracować i starać się wykorzystać każdą szansę. Przekonał się o tym Kuba Rzeźniczak. To pozytywny przykład. Dlatego nikt nie powinien się poddawać i tracić nadziei – Marcin również.



Nie boi się Pan, że po porażce z Odrą piłkarze pojadą na niedzielny mecz do Krakowa wystraszeni? Ma Pan tylko kilka dni na to, aby podnieść morale w zespole.

- To bardzo istotna sprawa. Mam nadzieję, że ta porażka podziała na moich zawodników motywująco. Sami doprowadziliśmy do takiej sytuacji, daliśmy dobry pretekst do tego, aby zacząć nas krytykować. Wierzę, że piłkarze nie tylko nie załamią się, ale wprost przeciwnie – będą chcieli zrehabilitować się za niepowodzenie w meczu z Odrą. Mam nadzieję, że za jakiś czas powiem, że to była tylko jednorazowa wpadka, słabszy dzień.



Jaki będzie cel w meczu z Wisłą?

- Pojedziemy pod Wawel po zwycięstwo. Jeżeli ktoś nastawia się przed meczem na remis, to prawdopodobnie przegra. My chcemy wygrać. A jeżeli się nie uda? Cóż, jeśli Wisła wygra, potwierdzi, że jest w tym momencie od nas lepsza. Wierzę jednak, że tak się nie stanie.



Rozmawiał Marcin Harasymowicz

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.